Terminu „glitch art” często nie tłumaczy się na polski. Jest to, najkrócej rzecz ujmując, sztuka usterki. „Glitch” oznacza po angielsku błąd, niespodziewaną awarię, zakłócenie. Glitch art to zatem „sztuka zepsuta”.
Jest po 23, leżę już. Obok mnie żona kończy przygotowywać warsztaty do swojej pracy. Miałem wolne i przez większość dnia czekałem na odzew Grupy (ustaliliśmy drugi deadline, który właśnie minął). Kiedy w końcu postanawiam zostawić to i obejrzeć coś na laptopie, telefon zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu „Ewa!” i już wiem, że czeka mnie kwadrans rozmowy.
Niełatwo wytłumaczyć nudę na podstawie kina. Nudnym filmem byłby taki, który nas po prostu nie interesuje, nie wciąga, nie wzbudza naszego zaangażowania, trudno jednak zbudować jednolitą kategorię tego rodzaju, ponieważ poczucie znudzenia jest subiektywne.
Nieszczęsna Czytelniczko, pechowy Czytelniku – jeśli zawędrowaliście w te zakamarki FUSSa, to skompletujcie przekąski i zimne napoje i przygotujcie się na iście piekielną litanię ludzkich dramatów.
Od zawsze ciągnęło mnie do filmowych „kuriozów”. Jako kilkuletni chłopak wypożyczyłem Miasto Zaginionych Dzieci (1995, J.-P. Jeunet, M. Caro) na VHS-ie. Pamiętam bardzo niewiele poza uczuciem, jakie pozostało po seansie: mieszanką przerażenia z fascynacją.
Różnie ją nazywają: acedią, melancholią, spleenem, czasem lenistwem. Choć najczęściej wszystkie te pojęcia lądują w jednym worku z napisem „nuda”. Bo nuda to trochę persona non grata, a trochę cały świat wrażeń, które przebijają się przez rzeczywistość i przypominają nam o skończoności. Naszej własnej skończoności.
Czego możemy dowiedzieć się o sobie, oglądając czeskie bajki animowane? Co mówią nam o kraju, w którym powstały, i o kulturze, którą komentują? Choć przeznaczone głównie dla dzieci i emitowane w porze wieczorynki, zdobyły popularność na całym świecie, także – a może zwłaszcza – wśród dorosłych.
Życie świadome (2001) Richarda Linklatera to jeden z tych filmów, o których Britney Spears miała powiedzieć, że są dziwne i wymagają od widza myślenia.