DO GÓRY

 

fuss_nudne_seriale_dudek_cover.jpg

NUMER 25 (5) LISTOPAD 2017 | "50 TWARZY NUDY"


OD MUMBLECORE PRZEZ MUMBLESHOW DO MAINSTREAMU, CZYLI NIEKOŃCZĄCE SIĘ ROZMOWY

KAŚKA NOWACKA | MACIEJ DUDEK

Nie­ła­two wytłu­ma­czyć nudę na pod­sta­wie kina. Nud­nym fil­mem byłby taki, który nas po pro­stu nie inte­re­suje, nie wciąga, nie wzbu­dza naszego zaan­ga­żo­wania, trudno jed­nak zbu­do­wać jed­no­litą kate­go­rię tego rodzaju, ponie­waż poczu­cie znu­dze­nia jest subiek­tywne. Łączone z szybką akcją gatunki powinny być naj­mniej oczy­wi­stym sko­ja­rze­niem z nudą, ale mnie samą czę­sto nudzi np. kino poli­cyjne czy szpie­gow­skie, bo „wszystko już było”, fabuła od kalki, a boha­te­ro­wie papie­rowi. Z kolei Pater­son (2016, J. Jar­mush), który jest kon­tem­pla­cją pozba­wio­nej nie­zwy­kłych wyda­rzeń codzien­no­ści i poka­zuje pły­nące tak samo dzień za dniem życie kie­rowcy auto­busu i poety ama­tora w jed­nej oso­bie, wcią­gnął mnie bez reszty i cały seans spę­dzi­łam w ocza­ro­wa­niu, chło­nąc każdą sekundę filmu.

Pró­bo­wa­łam potem dys­ku­to­wać na ten temat ze zna­jo­mymi, któ­rzy w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści stwier­dzili, że „w życiu nie widzieli niczego tak nud­nego”. Na nic moja ogni­sta argu­men­ta­cja i nie­koń­czące się zachwyty – jeśli ktoś o mało nie zapadł w śpiączkę na fotelu kino­wym, to prze­cież go nagle nie prze­ko­nam, że Pater­son jest dosko­nały. Jar­mush jest aku­rat sto­sun­kowo zna­nym przy­kła­dem, ale podobną tema­tykę i este­tykę nudy znaj­dziemy zarówno w ame­ry­kań­skim kinie nie­za­leż­nym sprzed około 15 lat, jak i we współ­cze­snej ofer­cie tele­wi­zyj­nej. Sądzę, że szcze­gólna wraż­li­wość i swego rodzaju poszu­ki­wa­nia twór­cze obecne w wielu naj­now­szych seria­lach czę­ściowo wywo­dzą się z tego, co wcze­śniej pewna grupa ludzi pró­bo­wała poka­zać w kinie.

THE CORE OF MUMBLECORE – RZUT OKA NA POCZĄTKI
Nie chcę się tutaj sku­piać wyłącz­nie na histo­rii filmu, ale czuję się w obo­wiązku kró­ciutko zary­so­wać istotę nurtu, który poja­wił się w kinie nie­za­leż­nym po 2000 roku. Mum­ble­core nie jest ofi­cjalną for­ma­cją ani gatun­kiem, jego twórcy ni­gdy nie byli człon­kami żad­nej grupy ani nie stwo­rzyli mani­fe­stu, nie chcą być zamy­kani w sztyw­nych ramach jakiej­kol­wiek kate­go­ry­za­cji. Poję­cia tego uży­wam zatem na prze­kór samym arty­stom, obstaję jed­nak przy nim, ponie­waż cha­rak­te­ry­zuje ono zbiór moich ulu­bio­nych fil­mów, które zde­cy­do­wa­nie odz­na­czają się pewną cha­rak­te­ry­styką.

Cechy wyróż­nia­jące mum­ble­core to natu­ra­lizm (w aktor­stwie, dia­lo­gach, zdję­ciach), zwy­kle bar­dzo niski budżet oraz nie­pro­fe­sjo­nalni akto­rzy (cho­ciaż ruch odby­wał się tutaj w dwie strony: niektó­rzy z nich, obec­nie bar­dzo znani, zaczy­nali w kinie nie­za­leż­nym, pod­czas gdy inni, naj­pierw sze­rzej znani w Hol­ly­wood, chęt­nie migro­wali do inte­re­su­ją­cych ról w kinie mum­ble­core). Dia­logi są czę­ściowo impro­wi­zo­wane, akto­rzy są więc czę­sto rów­nież wspó­łau­to­rami sce­na­riu­sza. Film powstaje w praw­dzi­wych loka­li­za­cjach, zwy­kle w cyfro­wej kopii i z bar­dzo ogra­ni­czoną rolą muzyki. Dużą część filmu sta­nowią reali­styczne, cza­sami dłu­żące się i nie­zręczne dia­logi oraz nie­koń­czące się i wyda­wa­łoby się bez­ce­lowe włó­cze­nie się po mie­ście. Fabu­lar­nie mum­ble­core kon­cen­truje się prze­waż­nie na życiu mło­dych, 20-, 30-let­nich boha­te­rów, któ­rzy bory­kają się z pro­ble­mami zarówno zawo­do­wymi, jak i oso­bi­stymi, żyją z dnia na dzień, bez końca szwen­dają się po oko­licy i przy oka­zji pró­bują upo­rząd­ko­wać swoje rela­cje z innymi ludźmi, odkryć, co chcie­liby w życiu czy z życiem zro­bić, zro­zu­mieć, czego tak naprawdę ocze­kują oraz z kim i na jakich warun­kach chcą czy mogą być.

kreska.jpg

QUOTE.png

DUŻĄ CZĘŚĆ FILMU STANOWIĄ REALISTYCZNE, CZASAMI DŁUŻĄCE SIĘ I NIEZRĘCZNE DIALOGI ORAZ NIEKOŃCZĄCE SIĘ I WYDAWAŁOBY SIĘ BEZCELOWE WŁÓCZENIE SIĘ PO MIEŚCIE


Samo okre­śle­nie zostało wymy­ślone w 2005 roku przez Erica Masu­nagę, dźwię­kowca współ­pra­cu­ją­cego z Andrew Bujal­skim, który odniósł się w ten spo­sób żar­to­bli­wie do cha­rak­te­ry­stycz­nej cechy kilku fil­mów poka­za­nych na festi­walu South by South­west: mum­ble (z ang. „mam­ro­tać, mówić nie­wy­raź­nie”) wska­zuje na typową dla nich war­stwę dźwię­kową zło­żoną z natu­ra­li­stycz­nych dia­lo­gów oraz szu­mów oto­cze­nia. Nie­wiele póź­niej rów­nież sam reży­ser publicz­nie użył owego okre­śle­nia, negu­jąc co prawda ist­nie­nie jakie­go­kol­wiek prądu, ale tym samym roz­po­wszech­nia­jąc samą kate­go­rię mum­ble­core w publi­cy­styce fil­mo­wej.

Wśród wcze­śniejszych inspi­ra­cji, które leżą u pod­staw tego zja­wi­ska lub w jakiś spo­sób otwo­rzyły drogę do podob­nego spo­sobu opo­wia­da­nia, wymie­nia się fran­cu­ską nową falę (w tym twór­czość Érica Roh­mera – m.in. obec­ność wąt­ków roman­tycz­nych i dłu­gich dia­lo­gów), doro­bek Johna Cas­sa­ve­tesa i póź­niej Richarda Lin­kla­tera, a także ogól­nie śro­do­wi­sko Sun­dance Film Festi­val, festi­walu, który przy­czy­nił się do roz­woju ame­ry­kań­skiego kina nie­za­leż­nego. Inne okre­śle­nia opi­su­jące mum­ble­core to bedhead cinema (z ang. bedhead – „wez­gło­wie łóżka”, albo bed head – „fry­zura, jakby dopiero co się wstało” – nawią­za­nie do natu­ra­lizmu i dłu­gich scen w łóżku) i Slac­ka­ve­tes (z ang. slac­ker to „ktoś, kto się obija, leń”, Slac­ker to rów­nież tytuł opar­tego na dia­lo­gach filmu lo-fi Lin­kla­tera z 1990 roku). Za pierw­szy film nurtu uważa się Funny Ha Ha (2002, A. Bujal­ski), nato­miast niektó­rzy wska­zują na 2010 jako cezurę i póź­niej mówią już o post-mum­blecorze. Oso­bi­ście uwa­żam, że taka ści­sła kate­go­ry­za­cja nie ma więk­szego zna­cze­nia, osta­tecz­nie cho­dzi bowiem o pewien rodzaj wraż­li­wo­ści, obser­wa­cji spo­łecz­nej, środ­ków uży­wa­nych do opisu rze­czywistości oraz o grupę nazwisk, która nie­zmien­nie powta­rza się przy podob­nych pro­duk­cjach.

FRIENDS WILL BE FRIENDS – EKIPA MUMBLECORE TRZYMA SIĘ RAZEM
Grono arty­stów koja­rzo­nych z mum­ble­corem to na tyle kon­se­kwent­nie poja­wiająca się w roz­ma­itych pro­duk­cjach lista nazwisk, że cza­sami zesta­wia się je w tabelce: ludzie i tytuły, a na ich skrzy­żo­wa­niu lista obo­wiąz­ków przy danej pro­duk­cji, bowiem pra­wie każdy każ­dego tutaj reży­serował, pisał do czy­je­goś filmu albo u kogoś grał. Po Funny Ha Ha Andrew Bujal­ski nakrę­cił m.in. Z wza­jem­no­ścią (2005), Wosk psz­czeli (2008) i Com­pu­ter Chess [2013], a jako aktor poja­wił się u Joe Swan­berga w Han­nah wcho­dzi po scho­dach (2007) i u Dii Sokol w Sorry, Thanks (2009). Reży­serka tego ostat­niego wypro­du­ko­wała wcze­śniej dwa filmy Bujal­skiego. W Wosku psz­czelim w jed­nej z głów­nych ról wystą­pił Alex Kar­po­vsky, który grał potem także u Leny Dun­ham (nie tylko w serialu Dziew­czyny [2012-2017], ale także debiu­tanc­kim peł­nym metrażu pt. Mebelki z 2010 roku) oraz wyreży­serował wła­sny film Red Flag (2012), pod­pa­da­jący pod kino drogi, jed­nak cią­gle wyraź­nie w kli­ma­cie wszyst­kich wyżej wymie­nio­nych pro­duk­cji. Wydaje się, że to kółko powią­zań daje pewien obraz nurtu, ale to oczy­wi­ście nie koniec. Wspo­mniany już Joe Swan­berg wyreży­serował, napi­sał i zagrał w co naj­mniej tuzi­nie fil­mów koja­rzo­nych z mum­ble­core, a w jego póź­niejszych dzie­łach poja­wiają się Jake John­son, Anna Ken­drick, Rose­ma­rie DeWitt i Mela­nie Lyn­skey – wszy­scy ci akto­rzy chęt­nie wystę­pują w fil­mach, któ­rych może nie da się już nazwać nie­za­leż­nymi, ale które z pew­no­ścią wywo­dzą się z mum­blecoru i reali­zo­wane są przez powią­za­nych z tym nur­tem twór­ców, jak np. Kum­ple od kufla (2013) czy Szczę­śliwe święta (2014).

Mówiąc o podob­nych pro­duk­cjach z więk­szym budże­tem, ale o wraż­li­wo­ści i tema­tyce bedhead cinema, koniecz­nie trzeba wspo­mnieć Noaha Baum­ba­cha. W fil­mach Gre­en­berg (2010), Fran­ces Ha (2012) i Mistress Ame­rica (2015) współ­pra­co­wał z Gretą Ger­wig. Aktorka poja­wiła się rów­nież m.in. w Lola Ver­sus (2012) Daryla Weina, reży­sera obec­nie koja­rzo­nego z ama­zo­now­skim seria­lem Mozart in the Jun­gle (2014–), w któ­rym główną rolę gra Lola Kirke, ekra­nowa part­nerka Grety Ger­wig z filmu Mistress Ame­rica oraz sio­stra Jemimy Kirke, kon­se­kwent­nie obsa­dza­nej przez Lenę Dun­ham. Wein nakrę­cił rów­nież bar­dzo cie­kawy Bre­aking Upwards (2009), mum­blecorowo opo­wie­dzianą histo­rię „zapla­no­wa­nego” roz­padu związku. Główną rolę zagrała w nim Zoe Lister Jones, która poja­wiła się też z Gretą Ger­wig w Lola Ver­sus oraz w Stuck Between Sta­tions (2011, B. Kier­nan) by w tym toku poka­zać świetny, wyreży­serowany, napi­sany i zagrany przez sie­bie film Band Aid (2017). Rów­nież Quiet City (2007) Aarona Katza należy do fil­mów jed­nym tchem wymie­nianych w związku z mum­ble­core i na pewno nie będzie nie­spo­dzianką, że zagrał w nim Joe Swan­berg. Ważna jest także Lynn Shel­ton – reży­serka Nakręć ze mną porno (2009), Sio­stry two­jej sio­stry (2011) i Doty­kal­skich (2013) – obsa­dza­jąca chęt­nie cho­ciażby Marka Duplassa, który wraz ze swoim bra­tem Jayem odpo­wiada m.in. za filmy The Puffy Chair (2005), Baghead (2008) czy Jeff wraca do domu (2011). Ta zawiła lista powią­zań jest naprawdę długa i nie­moż­li­wość sta­nowi prze­czytanie jakiej­kol­wiek infor­ma­cji na temat dowol­nego z tych fil­mów bez natknię­cia się na związki z przynaj­mniej dwoma-trzema innymi nazwi­skami koja­rzo­nymi z mum­ble­core. Nie jest to oczy­wi­ście konieczny do pro­duk­cji waru­nek - oso­bi­ście bar­dzo lubię np. nieco osobny, ale zde­cy­do­wa­nie wpi­su­jący się w nurt film Medi­cine for Melan­choly (2008) Bar­ry­’ego Jen­kinsa (zna­nego z osca­ro­wego Moon­li­ght [2016]), będący zapi­sem jed­nego dnia w San Fran­ci­sco spę­dzo­nego wspól­nie przez parę obcych ludzi. Boha­te­ro­wie są ciem­no­skó­rzy, a akcja roz­grywa się w zde­cy­do­wa­nie hip­ster­skim ento­ura­ge’u, na co chęt­nie zwra­cali uwagę pochlebni kry­tycy. Two­rze­nie fil­mów w spraw­dzo­nej gru­pie przy­ja­ciół, bazu­ją­cej na tych samych reży­se­rach, sce­na­rzy­stach i akto­rach, na pewno uła­twia pro­duk­cję przy zało­że­niach niskiego budżetu, este­tyki DIY i okre­ślo­nej tema­tyki, w któ­rej dobrze czują się wszy­scy zaan­ga­żo­wani, a nieco par­ty­zancka orga­ni­za­cja jest łatwiej­sza do odtwo­rze­nia w gro­nie dosko­nale się już zna­ją­cych mło­dych fil­mow­ców, któ­rzy współ­two­rzyli wcze­śniej podobne pro­jekty.

BIG CITY SPLEEN – NUDA W TELEWIZJI?
Ostat­nimi czasy sporo z powyż­szych twór­ców prze­nik­nęło do świata tele­wi­zji, wybie­ra­jąc serial jako cie­kawą formę kon­ty­nu­acji wywo­dzą­cej się z mum­blecoru tema­tyki oraz spo­sobu opo­wia­da­nia. Zaczęło się od kilku pro­duk­cji HBO, przez kry­ty­ków nazy­wa­nych cza­sami mum­ble­show, do któ­rych zali­cza się Dziew­czyny, Spoj­rze­nia (2014-2015) oraz Bli­skość (2015-2016). Te seriale nie mają wiele wspól­nego z mum­ble­corem jeśli cho­dzi o budżet i pro­fe­sjo­na­li­za­cję pro­duk­cji, mniej tu też impro­wi­za­cji, a w obsa­dach znaj­dziemy sporo popu­lar­nych akto­rów. Dodat­kowo niezwy­kle waż­nym ele­men­tem staje się ścieżka dźwię­kowa, ilu­stru­jąca pul­su­jące miej­skie życie zarówno zna­nymi hitami, jak i świeżo odkry­tymi brzmie­niami, które zresztą dzięki takiej sze­ro­kiej tele­wi­zyj­nej dys­try­bu­cji docie­rają czę­sto do main­stre­amu. Z kolei wspólne cechy to tema­tyka i silne opar­cie sce­na­riu­sza na dia­logu – zilu­stro­wa­nie zagu­bio­nych życiowo, zawo­dowo, uczu­ciowo dwu­dzie­sto­kil­ku­lat­ków, któ­rzy snują się po mie­ście i bez końca o wszyst­kim dys­ku­tują, histe­rycz­nie pró­bu­jąc w tym pro­ce­sie zro­zu­mieć samych sie­bie. Naj­po­pu­lar­niej­szy z nich serial Dziew­czyny zapew­niał widzom duże nagro­ma­dze­nie atrak­cji i utrzy­mał się na ante­nie przez 6 sezo­nów, zdo­by­wa­jąc wiele nagród, zarzu­cano mu jed­nak zupełne ode­rwa­nie od realiów życia w Nowym Jorku oraz pre­zen­to­wa­nie postaci o zbyt uprzy­wi­le­jo­wa­nym sta­tu­sie spo­łeczno-eko­no­micz­nym. Cho­ciaż z tą kry­tyką w zupeł­no­ści się zga­dzam, to pra­gnę tutaj przy­po­mnieć jedne z naj­lep­szych i najbar­dziej kame­ral­nych odcin­ków: Ame­ri­can Bitch [S06E03] oraz One Man’s Trash [S02E05]. W obu zacho­wana jest trój­jed­ność opo­wia­da­nia, a Han­nah, główna boha­terka grana przez Lenę Dun­ham, zostaje zamknięta (w pierw­szym przy­padku na kilka godzin, w dru­gim – na pra­wie 2 dni) w domu z obcym męż­czy­zną. To osobne, zamknięte histo­rie, kom­plet­nie oparte na dia­logu, indy­wi­du­al­nym doświad­cze­niu tu i teraz oraz odkry­wa­niu i nego­cjo­wa­niu swo­jej toż­sa­mo­ści, które napi­sane i nakrę­cone zostały ze 100-pro­centową wraż­li­wo­ścią mum­blecoru.

fuss_nudne_seriale_dudek.jpg

Pod­czas gdy serial Spoj­rze­nia sku­piał się na grupce przy­ja­ciół, w więk­szo­ści gejów, miesz­ka­ją­cych w San Fran­ci­sco, rów­nież wyko­rzy­stu­jąc poetykę intym­nych spo­tkań oraz nie­koń­czą­cych się wędró­wek po mie­ście, Bli­skość (stwo­rzony przez braci Duplass) uka­zuje histo­rię mał­żeń­stwa (rewe­la­cyjni Mela­nie Lyn­skey i Mark Duplass) z dziećmi oraz ich sio­stry i przy­ja­ciela. Oba tytuły uwa­żam za jedne z naj­lep­szych rze­czy, które zda­rzyły się w tele­wi­zji w ostat­nich latach, z niezwy­kle mądrym i wraż­li­wym spo­so­bem ilu­stro­wa­nia poko­le­nio­wych poszu­ki­wań i nie­po­ko­jów, ale nie­stety więk­szość widzów nie podzie­liła mojego zda­nia i obie pro­duk­cje docze­kały się natu­ral­nego końca po dwóch sezo­nach. Rze­czywiście, brak w nich eks­cy­tu­ją­cych dla szer­szej publicz­no­ści wąt­ków kry­mi­nal­nych, przy­go­do­wych czy cze­goś, co w kla­sycz­nym rozu­mie­niu napę­dza­łoby fabułę, a cho­ciaż wiele obser­wa­cji spo­łecz­nych jest zabaw­nych i niezwy­kle traf­nych, to nie jest to lekki, głup­ko­waty humor, który wywoła rechot u milio­nów widzów. Sła­bość mum­ble­show – czy może raczej ich ryzy­kow­ność –po­lega na tym, że cie­kawa reali­za­cja i wyśmie­nite aktor­stwo nie zawsze odzwier­cie­dlone są w licz­bach, a sta­ty­styka oglą­dal­no­ści jest prze­cież klu­czowa dla dłu­giego życia serialu. Znacz­nie zwięk­szony budżet prze­kłada się natu­ral­nie na walory pro­duk­cyjne i znane twa­rze w obsa­dzie, z dotych­cza­so­wych przy­kła­dów wynika jed­nak, że mum­blecorowa tema­tyka i este­tyka, nawet jeśli bro­nić ich wyso­kiego poziomu arty­stycz­nego, zupeł­nie nie ma poten­cjału komer­cyj­nego.

Ostat­nio coraz wię­cej mam­ro­ta­nia poja­wia się też na Net­fli­xie i warto tutaj wymie­nić przede wszyst­kim Love (2016–) Judda Apa­towa oraz Easy (2016–) Swan­berga. Pierw­szy z nich, osa­dzony w Los Ange­les, kon­se­kwent­nie sku­pia się na parze głów­nych boha­te­rów, któ­rym z tru­dem przycho­dzi nawi­go­wa­nie życia oso­bi­stego i zawo­do­wego – piszą, dzwo­nią, zni­kają, poja­wiają się ponow­nie, mają pro­blemy w pracy, depre­sję, ataki nie­po­koju, cho­dzą na imprezy i chyba chcie­liby, żeby wszystko było dobrze, ale nie mają poję­cia, jak to zro­bić, i kon­se­kwent­nie sabo­tują wszyst­kie poja­wiające się szanse. Cho­ciaż widz czę­sto czuje, że nie prze­pada za pro­ta­go­ni­stami, to jed­no­cze­śnie łatwo się z nimi iden­ty­fi­kuje, znaj­du­jąc w tych nie­upo­rząd­ko­wa­nych i cza­sami wyda­wa­łoby się nie­zmie­rza­ją­cych doni­kąd histo­riach trafny komen­tarz do wła­snego życia. Easy to z kolei 8 oddziel­nych histo­rii roz­grywających się w wietrz­nym Chi­cago, któ­rych boha­te­ro­wie cza­sami mają ze sobą jakieś powią­za­nia na skrzy­żo­wa­niu odcin­ków. Nie­za­leż­nie od pomy­słu fabu­lar­nego, jak np. bra­cia otwie­ra­jący bro­war, mał­żeń­stwo roz­wa­ża­jące trój­kąt albo świeży zwią­zek, w któ­rym jedna osoba upo­dab­nia się do dru­giej, zatra­ca­jąc wła­sną toż­sa­mość, wszyst­kie histo­rie są kame­ralne i prze­ga­dane – dla mnie w dobrym zna­cze­niu tego słowa. Bo znowu: są bły­sko­tliwe, wraż­liwe i można się w nich przej­rzeć jak w lustrze – a przynaj­mniej ja mogę. Ale co z szer­szą widow­nią? Trudno powie­dzieć, że mum­ble­core opi­suje całe poko­le­nie Y, bo ci jego przed­sta­wi­ciele, któ­rzy zasu­wają w korpo, wzięli kre­dyt na miesz­ka­nie, mają part­nera i dziecko oraz ni­gdy nie zaznali nie­pew­no­ści i taki stan rze­czy im odpo­wiada, nie powie­dzą raczej, że owe fabuły są o nich. Ist­nieje jed­nak zna­czący pro­cent tej gene­ra­cji, skła­da­jący się z ludzi, któ­rzy cią­gle cze­goś szu­kają: zmie­niają pracę, prze­pro­wa­dzają się, pró­bują odkryć swoje talenty i moż­li­wo­ści, nego­cjują zna­cze­nie ota­cza­ją­cego ich świata, pole­gają bar­dziej na przy­ja­cio­łach niż na rodzi­nie. Akcep­tują ryzyko oraz brak sta­ło­ści, prze­ku­wa­jąc je w war­tość, nawet jeśli taka droga życiowa nie jest najbar­dziej oczy­wi­stym wybo­rem. Pozwolę sobie zacy­to­wać frag­ment komen­ta­rza użyt­kow­nika pris z forum film­webu: „Obsada fak­tycz­nie świetna, a serial taki cie­pło-zwy­czajny – jeśli nie lubi­cie mum­ble­core, to lepiej się za »Ea­sy« nie zabie­raj­cie :) Jest tu dużo ludzi w swe­trach ;) dużo małych-wiel­kich pro­ble­mów, absur­dów i śmiesz­no­stek życia codzien­nego[…] cał­kiem dow­cipny. Szału nie ma, jest troszkę zadę­cia na kino offowe, jakieś dłu­gie kadry z akto­rem patrzą­cym »w przy­szło­ść«, czy dużo hip­ster­skich mło­dych/starych, nie wie­dzą­cych jak ogar­nąć sobie życie”. Nawet jeśli to tro­chę zabawna ama­tor­ska opi­nia, trudno się z nią kłó­cić. Tylko co jeśli dla mnie wła­śnie w tych hip­ster­skich swe­trach, śmiesz­nost­kach i nie­ogar­nia­niu życia tkwią nie pro­blemy mum­ble­shows, a prawda i całe sedno tych pro­duk­cji?

W ciągu ostat­nich dwóch lat poja­wił się jesz­cze jeden nurt seriali, który wywo­dzi się co prawda raczej z kome­dii, stand-upu i aktor­stwa sce­nicz­nego, ale jeśli cho­dzi o traf­ność obser­wa­cji spo­łecz­nej, ostry dow­cip, nie­zwy­kłe wyczu­cie opo­wia­da­nia o mło­dym wiel­ko­miej­skim poko­le­niu, balan­su­ją­cym na pogra­ni­czu grom­kiego śmie­chu i ataku paniki, oraz nie­ustan­nie gada­ją­cych boha­te­rów, to w efek­cie świat przed­sta­wiony jest mum­ble­core’owi bli­ski i pod wzglę­dem wraż­li­wo­ści, i spo­sobu nar­ra­cji. Tutaj należą się okla­ski Azi­zowi Ansari za feno­me­nalny Master of None (2015–), w świe­cie któ­rego mar­twimy się zarówno o los imi­gran­tów, jak i o to, która mek­sy­kań­ska knajpa jest naj­lep­sza w mie­ście. HBO wystar­to­wało za to z Na wylo­cie (2017–) Pete’a Hol­mesa, uka­zu­jący pery­pe­tie kom­plet­nie zagu­bio­nego życiowo aspi­ru­ją­cego stand-upera. Aktorka i komiczka Andrea Savage zro­biła dla Tru TV dość odważny autor­ski serial kome­diowy pt. Z góry prze­pra­szam (2017–), w któ­rym jako żona i matka bez­li­to­śnie wyśmiewa spo­łe­czeń­stwo hipo­kry­tów i pró­buje funk­cjo­no­wać na wła­snych zasa­dach. Bar­dzo celne, bar­dzo wesołe – i bar­dzo prze­ga­dane! Na rynku bry­tyj­skim mamy dosko­nałą Pho­ebe Wal­ler-Bridge i jej wypro­du­ko­wany przez Ama­zon mini serial Fle­abag (2016–) – to rów­no­cze­śnie śmieszny i bez­kom­pro­mi­sowy obraz samot­nej mło­dej kobiety, pró­bu­jącej uło­żyć sobie życie w Lon­dy­nie. Bawi do łez, ale osta­tecz­nie jest dużo praw­dziw­szy i cięż­szy psy­cho­lo­gicz­nie niż Dziew­czyny. I wresz­cie nie mogła­bym pomi­nąć genial­nego Bet­ter Things (2016–) Pameli Adlon, aktorki, sce­na­rzystki, pro­du­centki i reży­serki, szer­szej widowni zna­nej pew­nie głow­nie z Cali­for­ni­ca­tion (2007-2014) i Louie (2010–). To auto­bio­gra­ficz­nie inspi­ro­wana histo­ria samot­nej matki, wycho­wu­ją­cej trójkę dzieci i pra­cu­ją­cej głów­nie jako aktorka dub­bin­gowa. Histo­ria fabu­lar­nie wła­ści­wie doni­kąd nie pro­wa­dzi, to kalej­do­skop scen obra­ca­ją­cych się wokół życia pry­wat­nego i zawo­do­wego, tro­chę też córek, matki i zna­jo­mych, w cen­trum uwagi pozo­sta­wia­jąc jed­nak graną przez Adlon Sam. Opo­wie­ści towa­rzy­szy cią­gle uczu­cie pośpie­chu i zmę­cze­nia, ale nawet mimo real­no­ści pro­ble­mów i chwi­lo­wej rezy­gna­cji zawsze prze­bi­jają się niezwy­kle humo­ry­styczne sceny i mikro­sa­tyry spo­łeczne. No i dużo gada­nia! Opo­wia­da­nie nie dąży do spe­cjal­nego pogłę­bie­nia psy­cho­lo­gii postaci albo odkry­cia ich prze­szło­ści czy przy­szłych dążeń, to bar­dziej beha­wio­ralny zapis codzien­nej walki z życiem, ale jakże zabawny i celny!

kreska.jpg

QUOTE.png

TYLKO CO JEŚLI DLA MNIE WŁAŚNIE W TYCH HIPSTERSKICH SWETRACH, ŚMIESZNOSTKACH I NIEOGARNIANIU ŻYCIA TKWIĄ NIE PROBLEMY MUMBLESHOWS, A PRAWDA I CAŁE SEDNO TYCH PRODUKCJI?


Osta­tecz­nie wszystko zależy oczy­wi­ście od widza. Jeśli szu­kamy w seria­lach eska­pi­stycz­nej roz­rywki, najpew­niej znu­dzi nas scena roz­wle­kłej noc­nej roz­mowy pod budką z fast foodem, odwo­że­nia dzieci do szkoły, uże­ra­nia się ze swoja matką bez abso­lut­nie żad­nego fabu­lar­nego następ­stwa albo zda­wa­łoby się nie­koń­czące się uję­cie wra­ca­ją­cego ube­rem do domu zamy­ślo­nego boha­tera, wpa­tru­ją­cego się nie­wi­dzą­cym wzro­kiem w zalane desz­czem mia­sto. Ale jeśli inte­re­suje nas pewna poko­le­niowa iden­ty­fi­ka­cja, a na ekra­nie szu­kamy reali­stycznego (co nie wyklu­cza humoru) spoj­rze­nia na sie­bie samych, będziemy śmiać się i głę­boko prze­jęci spi­jać każde słowo z ust zagu­bio­nych życiowo boha­te­rów, któ­rzy szu­kają pracy, śpią na kana­pie u zna­jo­mych i wła­śnie spę­dzili całą noc szwen­dając się bez sensu uli­cami wiel­kiego mia­sta. Albo raczej: bez końca, bo może sens jest wła­śnie w samej tej wędrówce.musująca tabletka.png

kreska.jpg

KAŚKA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.

MACIEJ DUDEK
Pasjo­nat twór­czo­ści pod każdą posta­cią, począw­szy od rysunku i gra­fiki kom­pu­te­ro­wej, poprzez poezję i prozę, na fil­mie i ani­ma­cji koń­cząc. Podobno czło­wiek z nie­na­ganną fan­ta­zją i kon­struk­cją umy­słu. Kocha muzykę i naprawdę kiep­sko tań­czy.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.