NUMER 25 (5) LISTOPAD 2017 | "50 TWARZY NUDY"
Niełatwo wytłumaczyć nudę na podstawie kina. Nudnym filmem byłby taki, który nas po prostu nie interesuje, nie wciąga, nie wzbudza naszego zaangażowania, trudno jednak zbudować jednolitą kategorię tego rodzaju, ponieważ poczucie znudzenia jest subiektywne. Łączone z szybką akcją gatunki powinny być najmniej oczywistym skojarzeniem z nudą, ale mnie samą często nudzi np. kino policyjne czy szpiegowskie, bo „wszystko już było”, fabuła od kalki, a bohaterowie papierowi. Z kolei Paterson (2016, J. Jarmush), który jest kontemplacją pozbawionej niezwykłych wydarzeń codzienności i pokazuje płynące tak samo dzień za dniem życie kierowcy autobusu i poety amatora w jednej osobie, wciągnął mnie bez reszty i cały seans spędziłam w oczarowaniu, chłonąc każdą sekundę filmu.
Próbowałam potem dyskutować na ten temat ze znajomymi, którzy w przeważającej większości stwierdzili, że „w życiu nie widzieli niczego tak nudnego”. Na nic moja ognista argumentacja i niekończące się zachwyty – jeśli ktoś o mało nie zapadł w śpiączkę na fotelu kinowym, to przecież go nagle nie przekonam, że Paterson jest doskonały. Jarmush jest akurat stosunkowo znanym przykładem, ale podobną tematykę i estetykę nudy znajdziemy zarówno w amerykańskim kinie niezależnym sprzed około 15 lat, jak i we współczesnej ofercie telewizyjnej. Sądzę, że szczególna wrażliwość i swego rodzaju poszukiwania twórcze obecne w wielu najnowszych serialach częściowo wywodzą się z tego, co wcześniej pewna grupa ludzi próbowała pokazać w kinie.
THE CORE OF MUMBLECORE – RZUT OKA NA POCZĄTKI
Nie chcę się tutaj skupiać wyłącznie na historii filmu, ale czuję się w obowiązku króciutko zarysować istotę nurtu, który pojawił się w kinie niezależnym po 2000 roku. Mumblecore nie jest oficjalną formacją ani gatunkiem, jego twórcy nigdy nie byli członkami żadnej grupy ani nie stworzyli manifestu, nie chcą być zamykani w sztywnych ramach jakiejkolwiek kategoryzacji. Pojęcia tego używam zatem na przekór samym artystom, obstaję jednak przy nim, ponieważ charakteryzuje ono zbiór moich ulubionych filmów, które zdecydowanie odznaczają się pewną charakterystyką.
Cechy wyróżniające mumblecore to naturalizm (w aktorstwie, dialogach, zdjęciach), zwykle bardzo niski budżet oraz nieprofesjonalni aktorzy (chociaż ruch odbywał się tutaj w dwie strony: niektórzy z nich, obecnie bardzo znani, zaczynali w kinie niezależnym, podczas gdy inni, najpierw szerzej znani w Hollywood, chętnie migrowali do interesujących ról w kinie mumblecore). Dialogi są częściowo improwizowane, aktorzy są więc często również współautorami scenariusza. Film powstaje w prawdziwych lokalizacjach, zwykle w cyfrowej kopii i z bardzo ograniczoną rolą muzyki. Dużą część filmu stanowią realistyczne, czasami dłużące się i niezręczne dialogi oraz niekończące się i wydawałoby się bezcelowe włóczenie się po mieście. Fabularnie mumblecore koncentruje się przeważnie na życiu młodych, 20-, 30-letnich bohaterów, którzy borykają się z problemami zarówno zawodowymi, jak i osobistymi, żyją z dnia na dzień, bez końca szwendają się po okolicy i przy okazji próbują uporządkować swoje relacje z innymi ludźmi, odkryć, co chcieliby w życiu czy z życiem zrobić, zrozumieć, czego tak naprawdę oczekują oraz z kim i na jakich warunkach chcą czy mogą być.
DUŻĄ CZĘŚĆ FILMU STANOWIĄ REALISTYCZNE, CZASAMI DŁUŻĄCE SIĘ I NIEZRĘCZNE DIALOGI ORAZ NIEKOŃCZĄCE SIĘ I WYDAWAŁOBY SIĘ BEZCELOWE WŁÓCZENIE SIĘ PO MIEŚCIE
Samo określenie zostało wymyślone w 2005 roku przez Erica Masunagę, dźwiękowca współpracującego z Andrew Bujalskim, który odniósł się w ten sposób żartobliwie do charakterystycznej cechy kilku filmów pokazanych na festiwalu South by Southwest: mumble (z ang. „mamrotać, mówić niewyraźnie”) wskazuje na typową dla nich warstwę dźwiękową złożoną z naturalistycznych dialogów oraz szumów otoczenia. Niewiele później również sam reżyser publicznie użył owego określenia, negując co prawda istnienie jakiegokolwiek prądu, ale tym samym rozpowszechniając samą kategorię mumblecore w publicystyce filmowej.
Wśród wcześniejszych inspiracji, które leżą u podstaw tego zjawiska lub w jakiś sposób otworzyły drogę do podobnego sposobu opowiadania, wymienia się francuską nową falę (w tym twórczość Érica Rohmera – m.in. obecność wątków romantycznych i długich dialogów), dorobek Johna Cassavetesa i później Richarda Linklatera, a także ogólnie środowisko Sundance Film Festival, festiwalu, który przyczynił się do rozwoju amerykańskiego kina niezależnego. Inne określenia opisujące mumblecore to bedhead cinema (z ang. bedhead – „wezgłowie łóżka”, albo bed head – „fryzura, jakby dopiero co się wstało” – nawiązanie do naturalizmu i długich scen w łóżku) i Slackavetes (z ang. slacker to „ktoś, kto się obija, leń”, Slacker to również tytuł opartego na dialogach filmu lo-fi Linklatera z 1990 roku). Za pierwszy film nurtu uważa się Funny Ha Ha (2002, A. Bujalski), natomiast niektórzy wskazują na 2010 jako cezurę i później mówią już o post-mumblecorze. Osobiście uważam, że taka ścisła kategoryzacja nie ma większego znaczenia, ostatecznie chodzi bowiem o pewien rodzaj wrażliwości, obserwacji społecznej, środków używanych do opisu rzeczywistości oraz o grupę nazwisk, która niezmiennie powtarza się przy podobnych produkcjach.
FRIENDS WILL BE FRIENDS – EKIPA MUMBLECORE TRZYMA SIĘ RAZEM
Grono artystów kojarzonych z mumblecorem to na tyle konsekwentnie pojawiająca się w rozmaitych produkcjach lista nazwisk, że czasami zestawia się je w tabelce: ludzie i tytuły, a na ich skrzyżowaniu lista obowiązków przy danej produkcji, bowiem prawie każdy każdego tutaj reżyserował, pisał do czyjegoś filmu albo u kogoś grał. Po Funny Ha Ha Andrew Bujalski nakręcił m.in. Z wzajemnością (2005), Wosk pszczeli (2008) i Computer Chess [2013], a jako aktor pojawił się u Joe Swanberga w Hannah wchodzi po schodach (2007) i u Dii Sokol w Sorry, Thanks (2009). Reżyserka tego ostatniego wyprodukowała wcześniej dwa filmy Bujalskiego. W Wosku pszczelim w jednej z głównych ról wystąpił Alex Karpovsky, który grał potem także u Leny Dunham (nie tylko w serialu Dziewczyny [2012-2017], ale także debiutanckim pełnym metrażu pt. Mebelki z 2010 roku) oraz wyreżyserował własny film Red Flag (2012), podpadający pod kino drogi, jednak ciągle wyraźnie w klimacie wszystkich wyżej wymienionych produkcji. Wydaje się, że to kółko powiązań daje pewien obraz nurtu, ale to oczywiście nie koniec. Wspomniany już Joe Swanberg wyreżyserował, napisał i zagrał w co najmniej tuzinie filmów kojarzonych z mumblecore, a w jego późniejszych dziełach pojawiają się Jake Johnson, Anna Kendrick, Rosemarie DeWitt i Melanie Lynskey – wszyscy ci aktorzy chętnie występują w filmach, których może nie da się już nazwać niezależnymi, ale które z pewnością wywodzą się z mumblecoru i realizowane są przez powiązanych z tym nurtem twórców, jak np. Kumple od kufla (2013) czy Szczęśliwe święta (2014).
Mówiąc o podobnych produkcjach z większym budżetem, ale o wrażliwości i tematyce bedhead cinema, koniecznie trzeba wspomnieć Noaha Baumbacha. W filmach Greenberg (2010), Frances Ha (2012) i Mistress America (2015) współpracował z Gretą Gerwig. Aktorka pojawiła się również m.in. w Lola Versus (2012) Daryla Weina, reżysera obecnie kojarzonego z amazonowskim serialem Mozart in the Jungle (2014–), w którym główną rolę gra Lola Kirke, ekranowa partnerka Grety Gerwig z filmu Mistress America oraz siostra Jemimy Kirke, konsekwentnie obsadzanej przez Lenę Dunham. Wein nakręcił również bardzo ciekawy Breaking Upwards (2009), mumblecorowo opowiedzianą historię „zaplanowanego” rozpadu związku. Główną rolę zagrała w nim Zoe Lister Jones, która pojawiła się też z Gretą Gerwig w Lola Versus oraz w Stuck Between Stations (2011, B. Kiernan) by w tym toku pokazać świetny, wyreżyserowany, napisany i zagrany przez siebie film Band Aid (2017). Również Quiet City (2007) Aarona Katza należy do filmów jednym tchem wymienianych w związku z mumblecore i na pewno nie będzie niespodzianką, że zagrał w nim Joe Swanberg. Ważna jest także Lynn Shelton – reżyserka Nakręć ze mną porno (2009), Siostry twojej siostry (2011) i Dotykalskich (2013) – obsadzająca chętnie chociażby Marka Duplassa, który wraz ze swoim bratem Jayem odpowiada m.in. za filmy The Puffy Chair (2005), Baghead (2008) czy Jeff wraca do domu (2011). Ta zawiła lista powiązań jest naprawdę długa i niemożliwość stanowi przeczytanie jakiejkolwiek informacji na temat dowolnego z tych filmów bez natknięcia się na związki z przynajmniej dwoma-trzema innymi nazwiskami kojarzonymi z mumblecore. Nie jest to oczywiście konieczny do produkcji warunek - osobiście bardzo lubię np. nieco osobny, ale zdecydowanie wpisujący się w nurt film Medicine for Melancholy (2008) Barry’ego Jenkinsa (znanego z oscarowego Moonlight [2016]), będący zapisem jednego dnia w San Francisco spędzonego wspólnie przez parę obcych ludzi. Bohaterowie są ciemnoskórzy, a akcja rozgrywa się w zdecydowanie hipsterskim entourage’u, na co chętnie zwracali uwagę pochlebni krytycy. Tworzenie filmów w sprawdzonej grupie przyjaciół, bazującej na tych samych reżyserach, scenarzystach i aktorach, na pewno ułatwia produkcję przy założeniach niskiego budżetu, estetyki DIY i określonej tematyki, w której dobrze czują się wszyscy zaangażowani, a nieco partyzancka organizacja jest łatwiejsza do odtworzenia w gronie doskonale się już znających młodych filmowców, którzy współtworzyli wcześniej podobne projekty.
BIG CITY SPLEEN – NUDA W TELEWIZJI?
Ostatnimi czasy sporo z powyższych twórców przeniknęło do świata telewizji, wybierając serial jako ciekawą formę kontynuacji wywodzącej się z mumblecoru tematyki oraz sposobu opowiadania. Zaczęło się od kilku produkcji HBO, przez krytyków nazywanych czasami mumbleshow, do których zalicza się Dziewczyny, Spojrzenia (2014-2015) oraz Bliskość (2015-2016). Te seriale nie mają wiele wspólnego z mumblecorem jeśli chodzi o budżet i profesjonalizację produkcji, mniej tu też improwizacji, a w obsadach znajdziemy sporo popularnych aktorów. Dodatkowo niezwykle ważnym elementem staje się ścieżka dźwiękowa, ilustrująca pulsujące miejskie życie zarówno znanymi hitami, jak i świeżo odkrytymi brzmieniami, które zresztą dzięki takiej szerokiej telewizyjnej dystrybucji docierają często do mainstreamu. Z kolei wspólne cechy to tematyka i silne oparcie scenariusza na dialogu – zilustrowanie zagubionych życiowo, zawodowo, uczuciowo dwudziestokilkulatków, którzy snują się po mieście i bez końca o wszystkim dyskutują, histerycznie próbując w tym procesie zrozumieć samych siebie. Najpopularniejszy z nich serial Dziewczyny zapewniał widzom duże nagromadzenie atrakcji i utrzymał się na antenie przez 6 sezonów, zdobywając wiele nagród, zarzucano mu jednak zupełne oderwanie od realiów życia w Nowym Jorku oraz prezentowanie postaci o zbyt uprzywilejowanym statusie społeczno-ekonomicznym. Chociaż z tą krytyką w zupełności się zgadzam, to pragnę tutaj przypomnieć jedne z najlepszych i najbardziej kameralnych odcinków: American Bitch [S06E03] oraz One Man’s Trash [S02E05]. W obu zachowana jest trójjedność opowiadania, a Hannah, główna bohaterka grana przez Lenę Dunham, zostaje zamknięta (w pierwszym przypadku na kilka godzin, w drugim – na prawie 2 dni) w domu z obcym mężczyzną. To osobne, zamknięte historie, kompletnie oparte na dialogu, indywidualnym doświadczeniu tu i teraz oraz odkrywaniu i negocjowaniu swojej tożsamości, które napisane i nakręcone zostały ze 100-procentową wrażliwością mumblecoru.
Podczas gdy serial Spojrzenia skupiał się na grupce przyjaciół, w większości gejów, mieszkających w San Francisco, również wykorzystując poetykę intymnych spotkań oraz niekończących się wędrówek po mieście, Bliskość (stworzony przez braci Duplass) ukazuje historię małżeństwa (rewelacyjni Melanie Lynskey i Mark Duplass) z dziećmi oraz ich siostry i przyjaciela. Oba tytuły uważam za jedne z najlepszych rzeczy, które zdarzyły się w telewizji w ostatnich latach, z niezwykle mądrym i wrażliwym sposobem ilustrowania pokoleniowych poszukiwań i niepokojów, ale niestety większość widzów nie podzieliła mojego zdania i obie produkcje doczekały się naturalnego końca po dwóch sezonach. Rzeczywiście, brak w nich ekscytujących dla szerszej publiczności wątków kryminalnych, przygodowych czy czegoś, co w klasycznym rozumieniu napędzałoby fabułę, a chociaż wiele obserwacji społecznych jest zabawnych i niezwykle trafnych, to nie jest to lekki, głupkowaty humor, który wywoła rechot u milionów widzów. Słabość mumbleshow – czy może raczej ich ryzykowność –polega na tym, że ciekawa realizacja i wyśmienite aktorstwo nie zawsze odzwierciedlone są w liczbach, a statystyka oglądalności jest przecież kluczowa dla długiego życia serialu. Znacznie zwiększony budżet przekłada się naturalnie na walory produkcyjne i znane twarze w obsadzie, z dotychczasowych przykładów wynika jednak, że mumblecorowa tematyka i estetyka, nawet jeśli bronić ich wysokiego poziomu artystycznego, zupełnie nie ma potencjału komercyjnego.
Ostatnio coraz więcej mamrotania pojawia się też na Netflixie i warto tutaj wymienić przede wszystkim Love (2016–) Judda Apatowa oraz Easy (2016–) Swanberga. Pierwszy z nich, osadzony w Los Angeles, konsekwentnie skupia się na parze głównych bohaterów, którym z trudem przychodzi nawigowanie życia osobistego i zawodowego – piszą, dzwonią, znikają, pojawiają się ponownie, mają problemy w pracy, depresję, ataki niepokoju, chodzą na imprezy i chyba chcieliby, żeby wszystko było dobrze, ale nie mają pojęcia, jak to zrobić, i konsekwentnie sabotują wszystkie pojawiające się szanse. Chociaż widz często czuje, że nie przepada za protagonistami, to jednocześnie łatwo się z nimi identyfikuje, znajdując w tych nieuporządkowanych i czasami wydawałoby się niezmierzających donikąd historiach trafny komentarz do własnego życia. Easy to z kolei 8 oddzielnych historii rozgrywających się w wietrznym Chicago, których bohaterowie czasami mają ze sobą jakieś powiązania na skrzyżowaniu odcinków. Niezależnie od pomysłu fabularnego, jak np. bracia otwierający browar, małżeństwo rozważające trójkąt albo świeży związek, w którym jedna osoba upodabnia się do drugiej, zatracając własną tożsamość, wszystkie historie są kameralne i przegadane – dla mnie w dobrym znaczeniu tego słowa. Bo znowu: są błyskotliwe, wrażliwe i można się w nich przejrzeć jak w lustrze – a przynajmniej ja mogę. Ale co z szerszą widownią? Trudno powiedzieć, że mumblecore opisuje całe pokolenie Y, bo ci jego przedstawiciele, którzy zasuwają w korpo, wzięli kredyt na mieszkanie, mają partnera i dziecko oraz nigdy nie zaznali niepewności i taki stan rzeczy im odpowiada, nie powiedzą raczej, że owe fabuły są o nich. Istnieje jednak znaczący procent tej generacji, składający się z ludzi, którzy ciągle czegoś szukają: zmieniają pracę, przeprowadzają się, próbują odkryć swoje talenty i możliwości, negocjują znaczenie otaczającego ich świata, polegają bardziej na przyjaciołach niż na rodzinie. Akceptują ryzyko oraz brak stałości, przekuwając je w wartość, nawet jeśli taka droga życiowa nie jest najbardziej oczywistym wyborem. Pozwolę sobie zacytować fragment komentarza użytkownika pris z forum filmwebu: „Obsada faktycznie świetna, a serial taki ciepło-zwyczajny – jeśli nie lubicie mumblecore, to lepiej się za »Easy« nie zabierajcie :) Jest tu dużo ludzi w swetrach ;) dużo małych-wielkich problemów, absurdów i śmiesznostek życia codziennego[…] całkiem dowcipny. Szału nie ma, jest troszkę zadęcia na kino offowe, jakieś długie kadry z aktorem patrzącym »w przyszłość«, czy dużo hipsterskich młodych/starych, nie wiedzących jak ogarnąć sobie życie”. Nawet jeśli to trochę zabawna amatorska opinia, trudno się z nią kłócić. Tylko co jeśli dla mnie właśnie w tych hipsterskich swetrach, śmiesznostkach i nieogarnianiu życia tkwią nie problemy mumbleshows, a prawda i całe sedno tych produkcji?
W ciągu ostatnich dwóch lat pojawił się jeszcze jeden nurt seriali, który wywodzi się co prawda raczej z komedii, stand-upu i aktorstwa scenicznego, ale jeśli chodzi o trafność obserwacji społecznej, ostry dowcip, niezwykłe wyczucie opowiadania o młodym wielkomiejskim pokoleniu, balansującym na pograniczu gromkiego śmiechu i ataku paniki, oraz nieustannie gadających bohaterów, to w efekcie świat przedstawiony jest mumblecore’owi bliski i pod względem wrażliwości, i sposobu narracji. Tutaj należą się oklaski Azizowi Ansari za fenomenalny Master of None (2015–), w świecie którego martwimy się zarówno o los imigrantów, jak i o to, która meksykańska knajpa jest najlepsza w mieście. HBO wystartowało za to z Na wylocie (2017–) Pete’a Holmesa, ukazujący perypetie kompletnie zagubionego życiowo aspirującego stand-upera. Aktorka i komiczka Andrea Savage zrobiła dla Tru TV dość odważny autorski serial komediowy pt. Z góry przepraszam (2017–), w którym jako żona i matka bezlitośnie wyśmiewa społeczeństwo hipokrytów i próbuje funkcjonować na własnych zasadach. Bardzo celne, bardzo wesołe – i bardzo przegadane! Na rynku brytyjskim mamy doskonałą Phoebe Waller-Bridge i jej wyprodukowany przez Amazon mini serial Fleabag (2016–) – to równocześnie śmieszny i bezkompromisowy obraz samotnej młodej kobiety, próbującej ułożyć sobie życie w Londynie. Bawi do łez, ale ostatecznie jest dużo prawdziwszy i cięższy psychologicznie niż Dziewczyny. I wreszcie nie mogłabym pominąć genialnego Better Things (2016–) Pameli Adlon, aktorki, scenarzystki, producentki i reżyserki, szerszej widowni znanej pewnie głownie z Californication (2007-2014) i Louie (2010–). To autobiograficznie inspirowana historia samotnej matki, wychowującej trójkę dzieci i pracującej głównie jako aktorka dubbingowa. Historia fabularnie właściwie donikąd nie prowadzi, to kalejdoskop scen obracających się wokół życia prywatnego i zawodowego, trochę też córek, matki i znajomych, w centrum uwagi pozostawiając jednak graną przez Adlon Sam. Opowieści towarzyszy ciągle uczucie pośpiechu i zmęczenia, ale nawet mimo realności problemów i chwilowej rezygnacji zawsze przebijają się niezwykle humorystyczne sceny i mikrosatyry społeczne. No i dużo gadania! Opowiadanie nie dąży do specjalnego pogłębienia psychologii postaci albo odkrycia ich przeszłości czy przyszłych dążeń, to bardziej behawioralny zapis codziennej walki z życiem, ale jakże zabawny i celny!
TYLKO CO JEŚLI DLA MNIE WŁAŚNIE W TYCH HIPSTERSKICH SWETRACH, ŚMIESZNOSTKACH I NIEOGARNIANIU ŻYCIA TKWIĄ NIE PROBLEMY MUMBLESHOWS, A PRAWDA I CAŁE SEDNO TYCH PRODUKCJI?
Ostatecznie wszystko zależy oczywiście od widza. Jeśli szukamy w serialach eskapistycznej rozrywki, najpewniej znudzi nas scena rozwlekłej nocnej rozmowy pod budką z fast foodem, odwożenia dzieci do szkoły, użerania się ze swoja matką bez absolutnie żadnego fabularnego następstwa albo zdawałoby się niekończące się ujęcie wracającego uberem do domu zamyślonego bohatera, wpatrującego się niewidzącym wzrokiem w zalane deszczem miasto. Ale jeśli interesuje nas pewna pokoleniowa identyfikacja, a na ekranie szukamy realistycznego (co nie wyklucza humoru) spojrzenia na siebie samych, będziemy śmiać się i głęboko przejęci spijać każde słowo z ust zagubionych życiowo bohaterów, którzy szukają pracy, śpią na kanapie u znajomych i właśnie spędzili całą noc szwendając się bez sensu ulicami wielkiego miasta. Albo raczej: bez końca, bo może sens jest właśnie w samej tej wędrówce.
KAŚKA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.
MACIEJ DUDEK
Pasjonat twórczości pod każdą postacią, począwszy od rysunku i grafiki komputerowej, poprzez poezję i prozę, na filmie i animacji kończąc. Podobno człowiek z nienaganną fantazją i konstrukcją umysłu. Kocha muzykę i naprawdę kiepsko tańczy.