DO GÓRY

 

fuss_prawo_głosu_harciarek_cover.jpg

NUMER 27 (2) MARZEC 2018 | "DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ?"

PRAWO GŁOSU

MONIKA SOBIERAJ | KATARZYNA HARCIAREK

Zróbmy eks­pe­ry­ment. Wyobraź sobie, że lądu­jesz w jakimś egzo­tycz­nym kraju, kul­tu­rze, któ­rej nie znasz, wśród ludzi mówią­cych języ­kiem, któ­rego nie rozu­miesz. Nie wiesz, gdzie jesteś, ale wiesz, że jesteś głodny, zmę­czony, coś cię boli. Spo­ty­kasz tubylca i pró­bu­jesz jakimś spo­so­bem się doga­dać – zapy­tać o sklep z jedze­niem, suchym ubra­niem, swoją loka­li­za­cję, jakiś sza­łas z posła­niem. Jak to zro­bisz? W jaki spo­sób zasy­gna­li­zu­jesz bez mowy swoje potrzeby? Wyobra­zi­łeś sobie tę sytu­ację? Zdą­ży­łeś się zestre­so­wać? Na pocie­sze­nie powiem, że ist­nieje cał­kiem liczne grono nie­szczę­śników, któ­rzy mają gorzej – nie­mowlęta.

Nie dość, że nie potra­fią ani słowa z sie­bie wykrztu­sić (choć pew­nie cza­sem mogłaby cisnąć im się na usta sterta wul­ga­ry­zmów, z któ­rych wybrzmiewa jed­nak tylko jedna gło­ska, ewen­tu­al­nie – na wyż­szym pozio­mie wta­jem­ni­cze­nia – sylaba), to jesz­cze kom­plet­nie nie rozu­mieją, gdzie są, po co czy kim są ci wszy­scy ludzie wokół. Dopiero poznają świat i uczą się go, nie mają żad­nej wie­dzy ani doświad­cze­nia, żeby wyjść z opre­sji naj­prost­szych sytu­acji, które im się przy­da­rzają. A my, doro­śli, jeste­śmy potwor­nymi ego­istami, bo cho­ciaż wyma­gamy od dzieci jak naj­szyb­szego opa­no­wa­nia mowy, a przy­naj­mniej jasnego komu­ni­ko­wa­nia potrzeb, to sami rzadko się sta­ramy zro­zu­mieć ich język. W przy­padku dzieci język to nie tylko mowa; to przede wszyst­kim gesty i sze­reg nie­wer­bal­nych komu­ni­ka­tów. Tutaj doty­kamy wła­śnie kwe­stii barier i szu­mów zakłó­ca­ją­cych komu­ni­ka­cję. Dla­czego nauka języka ma nie dzia­łać w dwie strony? A gdyby się odro­binę wysi­lić i dostrzec, że ta mała istota to rów­no­prawny czło­wiek, też ma dwie ręce, nogi, parę uszu i oczu. Ma co prawda tro­chę mniej lat i zmarsz­czek, ale nie zna­czy to, że nie ma praw głosu czy wyboru.

Do poru­sze­nia tego tematu zain­spi­ro­wała mnie nie­dawna sytu­acja. Wra­cam z pracy, późne popo­łu­dnie, super­mar­ket, kobieta, matka dwóch synów, z czego jeden już śmiga mię­dzy pół­kami, drugi (nie­stety) jest uzie­miony przez brak umie­jęt­no­ści cho­dze­nia w wózku skle­po­wym. Wrzask, płacz, łzy się leją, chłop­czyk szar­pie kurtkę ze wszyst­kich sił, rzuca się po tym wózku, a ja tylko obser­wuję, kiedy wylą­duje z głową na podło­dze, bo matka pozo­staje zupeł­nie głu­cha na ten sko­wyt, ze sto­ic­kim spo­ko­jem i uśmie­chem zasty­głym na twa­rzy oglą­da­jąc szla­froczki. Oso­bi­ście nie mam nic do szla­frocz­ków, swój plu­szowy wręcz uwiel­biam, ale w tym momen­cie mam ochotę użyć szla­froczka jako broni. Nie dość że akro­ba­cje dzie­ciaka mogły skoń­czyć się z roz­bitą głową, to po 20 minu­tach pła­czu i wrza­sku oka­zało się, że kobieta wie, o co jej synowi cho­dzi. Pyta­nie, czy wie­działa od początku, ale stwier­dziła, że jak zigno­ruje dziecko, to prze­sta­nie się w końcu drzeć, czy doznała obja­wie­nia nagłego. Dziecku było po pro­stu nie­wy­god­nie i gorąco w tej puchówce, co komu­ni­ko­wał szar­pa­niem kurtki i pła­czem, nie potra­fiąc jesz­cze sam się roz­su­nąć i wyswo­bo­dzić. Zaraz po roze­bra­niu chłopca i wzię­ciu go na ręce kobieta mogła kon­ty­nu­ować oglą­da­nie tej nie­szczę­snej odzieży noc­nej. Płacz magicz­nie ustał. Jeden rzut oka wystar­czył, żeby zro­zu­mieć, co mały nie­szczę­śnik mówi. Nie­za­leż­nie od tego, czy tego nie dostrze­gła, czy była leniwa i sku­piona na sobie, zabra­kło tu uważ­no­ści. Ta pro­sta sytu­acja poka­zał mi, jak wiel­kim pro­ble­mem są pod­stawy komu­ni­ka­cji, a nawet samej chęci do jej nawią­za­nia z WŁASNYM dziec­kiem.

Ame­ry­kań­ski psy­cho­log i psy­cho­te­ra­peuta dr Tho­mas Gor­don, znany głów­nie z Tre­ningu Sku­tecz­nego Rodzica, opra­co­wał metodę roz­woju umie­jęt­no­ści inter­per­so­nal­nych na linii rodzi­c–dziecko, kształ­tu­jącą u matek i ojców zdol­no­ści komu­ni­ka­cyjne. Metoda polega na zro­zu­mie­niu i roz­szy­fro­wa­niu wska­zó­wek nie­wer­bal­nych, które malec wysyła, a następ­nie odpo­wia­da­niu na te wska­zówki, aby zna­leźć roz­wią­za­nie. Każde zacho­wa­nie malut­kiego, kil­ku­ty­go­dnio­wego dziecka ma jakiś cel. Na samym początku jest płacz. Płacz potrafi sku­tecz­nie roz­stroić nerwy rodzica, jeżeli jest nie­usta­jący, prze­raź­liwy, na wyso­kich tonach. Kiedy już rodzi­com bra­kuje pomy­słu bądź są wyczer­pani tą arią dzienno-nocną, kie­rują się zło­tymi radami kole­ża­nek, cio­tek, matek, babek i robią to, co można zro­bić naj­gor­szego – zosta­wiają nie­mowlę, żeby się wypła­kało, bo a) jak będziesz do niego przy­bie­gać na każde zawo­ła­nie, to się tak nauczy i będzie cię wyko­rzy­sty­wać i ter­ro­ry­zo­wać; b) dziecko musi sobie popła­kać, zmę­czy się, to prze­sta­nie; c) zostaw je, bo pła­czem wymu­sza, żeby na ręce wziąć i nosić, a jak się nauczy, to potem sobie nie pora­dzisz. Itp. Mogła­bym tak mno­żyć przy­kłady, które są kom­pletną bzdurą, robiącą głów­nie szkody w małym czło­wieku. Nóż mi się otwiera w kie­szeni, jak sły­szę jeden z tych tek­stów w dowol­nej waria­cji słow­nej. Pod­sta­wowa zasada – jeżeli dziecko pła­cze, to zna­czy, że potrze­buje two­jej reak­cji i pomocy, nie umie prze­cież nic innego zro­bić, żeby się z tobą sko­mu­ni­ko­wać. I uwierz mi, nie jest małym stra­te­giem, kom­bi­nu­ją­cym, jak tu sobie pod­po­rząd­ko­wać doro­słego i zmu­szać go do cze­go­kol­wiek. Ono jest po pro­stu głodne, zimno mu, boi się cze­goś, potrze­buje czu­ło­ści, bli­sko­ści, może coś mu dolega, jest mu nie­wy­god­nie – moż­li­wo­ści jest wiele, pła­czem robi, co może, żeby ogło­sić, że nastą­pił error. I to ty, rodzicu, jesteś od tego, żeby dociec przy­czyny pła­czu i roz­wią­zać pro­blem. Pła­czem też sygna­li­zuje, że kom­plet­nie nie tym tro­pem powi­nie­neś podą­żać. Bie­rzesz je na ręce, a ono dalej pła­cze, dajesz jeść, ale nie chce, okry­wasz kocy­kiem, dalej pła­cze – może potrze­buje ulu­bio­nej zabawki, może koły­sanki, może szu­mią­cego misia. Podej­mu­jąc próby, nawią­zu­jesz nić komu­ni­ka­cji, uczysz sie­bie i dziecko zna­ków, ozna­cza­ją­cych dane poję­cia.

fuss_prawo_głosu_harciarek.jpg

Wra­ca­jąc do zło­tych rad, zosta­wia­nie dziecka samemu sobie i pozwo­le­nie mu się wypła­kać tak naprawdę nie powo­duje, że magicz­nie koń­czy się zbior­ni­czek ze łzami, a nie­mowlę zaczyna gru­chać i uśmie­chać się do cie­bie albo zasy­pia. Ono prze­staje pła­kać, bo już jest kom­plet­nie tym pro­ce­sem zmę­czone i wyczer­pane. Kie­dyś czy­ta­łam pewien raport wolon­ta­riuszki pra­cu­ją­cej w domu dziecka. Opo­wia­dała, że w sali stoi kil­ka­na­ście łóże­czek z nie­mow­la­kami i jest cisza, dzieci nie pła­czą. Zdzi­wiona zaczęła docie­kać, dla­czego tak jest. Otóż nie spo­sób każ­demu z nich zastą­pić mamy, sko­mu­ni­ko­wać się z nim, one pła­czą prze­raź­li­wie do momentu, kiedy są już wyczer­pane i zasy­piają ze zmę­cze­nia, a potem uczą się, że nikt nie reaguje, tracą nadzieję i odpły­wają w swo­istą kra­inę smutku i pustki. Poru­szyło mnie to na tyle do głębi, że kiedy nie dawa­łam już rady z ogar­nię­ciem pła­czu wła­snego dziecka i byłam bli­ska pod­da­nia się, przy­po­mi­na­łam sobie te słowa i uświa­da­mia­łam sobie, że moje dziecko jest zdrowe i pła­cze, bo ma nie­za­spo­ko­joną jakąś potrzebę. Z tym też wiąże się to straszne sfor­mu­ło­wa­nie – „nosze­nie na rękach”. To nie jest kaprys małego dziecka, to ogromna potrzeba bez­pie­czeń­stwa i cie­pła matki. Ilość bodź­ców, jaka ata­kuje takiego malu­cha, w pew­nym momen­cie go przy­tła­cza, więc uścisk, zna­jomy głos i koły­sa­nie poma­gają mu przez to prze­brnąć. I ja naprawdę rozu­miem, że kie­dyś popu­larna szkoła zim­nego wycho­wa­nia świę­ciła triumfy, ale czasy się zmie­niły, nauka poszła do przodu i może warto sko­rzy­stać z jej zdo­by­czy, zda­jąc się na intu­icję zamiast sztyw­nych reguł.

Nie spo­sób w tym miej­scu nie wspo­mnieć o klu­czo­wej barie­rze w pro­ce­sie komu­ni­ka­cji, czyli podej­ściu „ja wiem lepiej, czego chcesz”, które poja­wia się czę­sto, kiedy rodzi­com nie chce się docie­kać przy­czyny pła­czu czy trudno akcep­to­wal­nego zacho­wa­nia. Np. żeby zała­go­dzić wrzask w skle­pie, matka daje z półki pierw­szą lep­szą rzecz i wci­ska dziecku, żeby uci­szyło się, dziecko dalej pła­cze, bo to nie jest to, o co mu cho­dziło, matka wścieka się jesz­cze bar­dziej, bo prze­cież wedle jej uzna­nia zaspo­ko­iła potrzebę. Owszem, ale swoją, nie dziecka. Ludzie naj­czę­ściej w takiej kło­po­tli­wej sytu­acji chcą uci­szyć malca za wszelką cenę, odwró­cić jego uwagę od praw­dzi­wych potrzeb – bo co pomy­ślą inni. Ano ile ludzi, tyle myśli. Jedni może fak­tycz­nie pomy­ślą, że rodzic zdro­wo­roz­sąd­kowo pod­szedł do sprawy i nie pozwala sobą rzą­dzić, uci­szył bestię wycią­ga­jąc za fraki na par­king. A inni mogą pomy­śleć, że rodzic jest ego­istą sku­pio­nym na tym, żeby mieć święty spo­kój jak naj­szyb­ciej, bar­dziej przej­muje się opi­nią obcych ludzi niż potrze­bami wła­snego dziecka, co wynika z braku pod­sta­wo­wej wie­dzy peda­go­gicz­nej. Każdy kij ma dwa końce i każda sytu­acja może zostać oce­niona z dwóch róż­nych per­spek­tyw. A teraz się zasta­nów, chcesz wła­śnie się prze­je­chać zie­lo­nym por­sche, a wci­skają cię do różo­wej mul­ti­pli z futrza­nymi pom­po­ni­kami przy kie­row­nicy. Chyba robi ci to róż­nicę, prawda? Małemu Odkrywcy też robi róż­nicę, czy dosta­nie tę kon­kretną żółtą piłeczkę, bo aż ska­cze z podnie­ce­nia na jej widok, czy przy­pad­kową torebkę z fistasz­kami, którą kom­plet­nie nie jest w tej chwili zain­te­re­so­wany.

Tylko ogromny spo­kój może nas ura­to­wać w pro­ce­sie komu­ni­ka­cji z malu­chem. Pod­kre­ślam słowo „ogromny”, bo szczypta może nie wystar­czyć. Spo­kój gene­ruje atmos­ferę, w któ­rej łatwiej roz­wią­zać pro­blem i pod­jąć w ogóle próbę odpo­wie­dze­nia na sygnały dziecka. Tylko sku­pie­nie, spo­kój i obser­wa­cja pozwala na nie­wer­balną komu­ni­ka­cję, wszel­kie szumy w postaci krzy­ków, wrza­sków, ner­wów zry­wają połą­cze­nie z mal­cem, a pro­ces komu­ni­ka­cji koń­czy się fia­skiem.

Mówi­li­śmy o pła­czu, ale z cza­sem docho­dzą do tego gesty, które sta­no­wią kolejny sto­pień wta­jem­ni­cze­nia. Dziecko potraf nam poka­zać, czego chce, o co mu cho­dzi, czy mu się coś podoba, czy nie. Nie­sa­mo­wite, ile można za pomocą całej gamy gestów poka­zać. Fak­tem jest też, ze dziecko na tym eta­pie zło­ści się o wiele czę­ściej, a płacz wyko­rzy­stuje do oka­za­nia zde­ner­wo­wa­nia czy żalu. Jest o wiele bar­dziej świa­dome i iry­tuje się, ze nie rozu­miesz go, że nie potra­fisz odczy­tać jego mowy. No i wra­camy do eks­pe­ry­mentu. Sie­dzisz na tej wyspie, głodny, prze­stra­szony, bez moż­li­wo­ści poro­zu­mie­nia się. Gestami tłu­ma­czysz tubyl­cowi, że chcesz jeść, a on kle­pie cię po gło­wie i wpy­cha ci garść liści albo robali do otworu gębo­wego, dzi­wiąc się, że wyplu­wasz pokarm, skoro sam o niego pro­si­łeś.

Obec­nie chyba każdy potwier­dzi, że warto uczyć się języ­ków obcych. Igno­ran­cja bywa bole­sna, a wystar­czy odro­bina dobrej woli i wysiłku wło­żo­nych w pro­ces komu­ni­ka­cji i zni­kają bariery. Dzieci nagle zyskują głos. Nie zabie­raj nikomu prawa do niego. I pamię­taj: karma wraca.musująca tabletka.png

kreska.jpg

MONIKA SOBIERAJ
Filo­log pol­ski, dzien­ni­karka – z wyboru i zami­ło­wa­nia – teatralna, nie zawsze kul­tu­ralna; autorka bloga Moni­cy­styka by Monika Sobie­raj; mama Olafa. Uwiel­bia wąchać książki, upi­jać się kawą, z pozy­cji pre­fe­ruje pozy­cję dystansu.

KATARZYNA HARCIAREK
absolwentka ASP w Katowicach. Na codzień mieszka w Porto, Portugalii, rozkleja street art na historycznych portowych kamieniczkach, tworzy ilustracje i zbiera sprzęty do swojej mikropracowni graficznej. www.facebook.com/kasiaharciarekart

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.