NUMER 13 (4) SIERPIEŃ 2015 | "FOLWARK ZWIERZĘCY"
STANISŁAW GEIST | DAWID MALEK
Pisanie o niej przynosi niesławę. Dlatego poszukiwanie książek na jej temat przypomina polowanie na gatunki zagrożone. Z kolei samo zastosowanie – powiedzmy, że w praktyce – jest penalizowane. O zoofilię, bo o niej mowa, czasem potyka się jednak kino. Najczęściej w formie ekstremalnej pornografii.
We Wrong (2012) Mr. Oizo bezrobotnemu Dolphowi znika miłość jego życia – pies Paul. Ten uroczy kudłacz zostaje mu prewencyjnie zajumany przez Mistrza Changa – człowieka, co nad życie ukochał zwierzaki i stworzył strukturę, z pomocą której dba o ich prawa. Na pierwszy sygnał, że relacja człowiek-zwierzę zaczyna się sypać (ucieka miłość i obie strony stają się nagle sobie obce), Chang zleca kradzież krótkoterminową. Dopiero nieobecność zwierzaka uczy jego właściciela, że utracił coś – ba! kogoś więcej. Przyjaciela?
Porzućmy jednak namydlone i sterylne współczesne kino artystyczne pisane helveticą i zstąpmy do mniej higienicznej studni przeszłości. Co bardziej trwożliwy czytelnik może nas tu już pożegnać – zrozumiemy to, nawet wybaczymy. Bo napisaliśmy tekst o filmach niemodnych, zapomnianych, a czasem wręcz byle jakich.
SEKSUALNE MROKI ŚREDNIOWIECZA
Najpowszechniej zoofilia była praktykowana w tysiącleciu między rozsypaniem się cesarstwa Rzymian (do tych jeszcze powrócimy wielokrotnie w tym krótkim tekście!) a odkryciem Nowego Świata. Wpłynęła na to wszechobecność czy może raczej wszędobylskość zwierząt, łatwy dostęp do nich (czworonogi często mieszkały z ludźmi w jednym pomieszczeniu), a także osobliwe przesądy ówczesnej medycyny. Uważano, że zoofilia jest zdrowa, a nawet ma właściwości lecznicze. Miała pomagać przy schorzeniach. Poprawiać krzepę.
Jedynie chrześcijanie mieli spore zastrzeżenia. Prowadzili długie spory o to, co odróżnia kopulację z demonami od stosunków seksualnych ze zwierzętami. Wiązanie zoofilii z czarną magią ściągnęło na nią czarne chmury. Ten ogląd sprawy był jakby pożyczony od tych, od których chrześcijanie zdążyli już zresztą zapożyczyć swoje wierzenia. Hebrajczycy uważali zoofilię za formę czci składanej innym bogom (zapewne z tego powodu, że starożytny panteon zaludniały liczne zastępy bóstw o głowach bądź ciałach zwierząt) i karali ją śmiercią. Tą drogą poszedł też Kościół chrześcijański, który bacznym okiem śledził życie seksualne swych duszyczek. Wraz ze wzrostem jego władzy rosły więc możliwości kontroli i karania niesfornych parafian.
SEKS JAKO SPEKTAKL
„Pogański” wymiar zoofilii można też przypomnieć, przywołując genezę praktyk seksualnych między ludźmi a zwierzętami w starożytnym Rzymie. To w Koloseum i Circus Maximus zoofilia stała się po raz pierwszy spektaklem, nie licząc greckich bachanaliów. W dwóch wymienionych miejscach obywatele Wiecznego Miasta śledzili dla przyjemności gwałty kobiet (a czasem i mężczyzn) dokonywane przez zwierzęta. Zmarszczmy na chwilę czoło i pomyślmy, jak w tym kontekście wypadłaby lektura Sienkiewiczowskiego Quo vadis, skoro pisarz już z Afryką i homoseksualizmem Brytyjczyków miał kłopot. Cóż miał zatem począć z zoofilią widowiskową, odgrywaną na arenie przed zblazowanym tłumem? Wyobraźmy też sobie mnogie ekranizacje Quo vadis uzupełnione o takie szokujące sceny.
Jeśli czytelnik miał przyjemność obejrzeć Kaligulę (1979) Tinto Brassa, zapewne pamięta szaloną scenę orgii z początku filmu, gdy młody Kaligula (wówczas jeszcze jako słodki „Bucik”) odwiedza cesarza Tyberiusza (w tej zaawansowanie gnijącej roli wystąpił zmanierowany Peter O’Toole). Twarz Tyberiusza zdradza wykończenie w równym stopniu przez wina siorbane z ołowianych naczyń, co nadmiar seksualnej rozpusty wszelakiego autoramentu. Ten władca, a także jego żona Julia czy tacy cesarze jak Neron i Konstantyn należeli do sporego grona rządzących cesarstwem, co lubowali się w czynnościach zoofilskich bądź ich oglądaniu. Po opisy cesarskich uciech ze zwierzętami odsyłam również do Historii sekretnej, w której sfrustrowany Prokopiusz z Cezarei opisał seksualne wyczyny Teodory, żony Justyniana. Zatem gdy następnym razem trafi nam się seans z hollywoodzkimi „filmami sandałowymi”, użyjmy wyobraźni i nie omieszkajmy dorzucić do scen orgii po kilka słodkich zwierzątek.
PIESKIE SERCE
Zrealizowany pod koniec lat 70. Kaligula puentował najbardziej obfitą w zoofilskie wątki kinową dekadę w Europie. Innym filmem zrobionym w tym czasie przez Rzymian, jednak w całości poświęconym problematycznemu tematowi, była Bestialità (1976, George Eastman, Peter Skerl). Trudno mi rozsądzić, co po latach jest większą wadą tego filmu, gdy ładunek towarzyszącego mu szoku zapewne zmalał (bądź i wzrósł, bo czasy mamy pruderyjno-konserwowe) – śmiertelna nuda podczas seansu czy żenująca fabuła. Zoofilia jest tu jakby dziedziczona w genach: seks z psem uprawia matka. Świadkiem zajścia jest córka. Psychicznie poturbowana tym świadectwem – jakby wbrew doznanemu szokowi – wdaje się w rodzicielkę, gdy jako dorosła, milcząca nimfomanka prowokuje turystów i miło spędza czas ze swoim wielkim, czarnym psem (czyżby aluzje do pornografii interracial?). Mężczyźni są w tej historii przede wszystkim zdegustowanymi obserwatorami spektaklu, strażnikami moralności i chrześcijańskiego prawa – seks ma przecież służyć prokreacji, żona może rozkładać nogi tylko przed mężem itd.
Grunt pod takie fabuły przygotowały we Włoszech filmy mondo z lat 60., dokumentujące osobliwości (i nagość) z całego świata. Wiadomo, że Rzymianom jak podasz rękę, to połkną do ramienia.
Obecnie kinematografia włoska przeżywa drugą młodość – głównie za sprawą nowych twórców, pracujących nierzadko poza systemem (jak np. Davide Manuli – Legenda Kaspara Hausera, 2012), bo struktury filmowego biznesu są tu nadal niewydolne i niechętne eksperymentatorom. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby w Polsce powstał taki obraz jak Cierpienia młodego Edoardo (2015). Duccio Chiarini pokazuje, jak jego bohater – zawstydzony swoimi problemami ze stulejką – za podszeptem przyjaciela decyduje się na odbycie pierwszego razu z martwą ośmiornicą. Zdaniem kolegi ośmiornice są przecież najbliższe w naturze waginom, co ma niby zdradzać ich angielska nazwa (rzekomo octopus tylko jeden krok dzieli od octo-pussy).
Zoofilia jest u Chiariniego elementem eksperymentowania, próby męskich sił seksualnych w starciu z ujarzmioną (ubitą) naturą. Co mnie dziwi – to brak wulgarności i subtelność Cierpień…, które stawiają ten film co najmniej kilka punktów wyżej w skali miłośników kina artystycznego od eksplotacyjnej Bestialità. Nie tylko o seks i szokowanie idzie Chiariniemu…
WHO THE FUCK IS BODIL JOENSEN?
Według germańskiej mitologii założycielem duńskiej rodziny królewskiej był potomek niedźwiedzia i kobiety. Takie pochodzenie – posiadanie zwierzęcego przodka – miało uzasadniać nadludzką siłę germańskich herosów. Coś z niedźwiedziego ojca-założyciela musiało pozostać Duńczykom, bo ich skandaliczne dokonania na polu pornografii przeszły do historii. To oni pierwsi ją zalegalizowali – w 1969 roku – a że nie wprowadzili odpowiednich przepisów, byli też producentami pornografii zoofilskiej.
Za pierwsze tego typu filmy uchodzą produkcje, w których wystąpiła Bodil Joensen. Jej krótka, trzyletnia kariera jako gwiazdy porno przyniosła około czterdziestu filmów, zrealizowanych w pierwszych lata, gdy pornografia jako taka stała się legalna.
Podstawowym problemem z Bodil Joensen jest otaczająca ją aura skandalu. Twórcy niewybrednego brytyjskiego serialu dokumentalnego Dark Side of Porn poświęcili jej ostatni odcinek – The Real Animal Farm. Choć ten tandetny materiał skonstruowano tak, aby łatwo szokował i był dla telewidzów lekki w konsumpcji (co w tym przypadku sprawdzić się mogło tylko połowicznie), był dla mnie podstawowym źródłem informacji o Dunce, co ujawniam z poczuciem bezradności wobec zmowy milczenia na temat Joensen w tekstach anglojęzycznych.
Być może powinienem porzucić elementy skandaliczne i naiwne – według twórców Dark Side of Porn zoofilskie skłonności Bodil to efekt wychowania w surowej, katolickiej rodzinie, gdzie była ciągle karana i odseparowana od dorosłych, więc ciepła szukała wśród… zwierząt. Jednak życie Joensen bezspornie skłania do snucia takich cynicznych, reporterskich opowieści. Jej dramatyczny los przypomina dzieje wielu nieszczęśliwych gwiazdek porno, których kariera trwała krótko, przez co podjęły wiele niefortunnych i wstydliwych decyzji. Pomińmy jednak te biograficzne detale. Owszem – Dunka skończyła tragicznie, popadła w alkoholizm, a pod koniec swojego życia występowała na żywo w lokalach w Kopenhadze, kopulując ze swym psem, by ostatecznie trudnić się prostytucją. Mnie ciekawi coś innego. Winą za jej sławę (a także być może i upadek) należy obarczyć wybitnego artystę. Tak! To sztuka utopiła to biedne dziewczę.
Osobliwe preferencje seksualne Bodil Joensen ściągnęły na nią uwagę rzeźbiarza i filmowca. Shinkichi Tajiri nakręcił z jej udział dokument Letni dzień (1970). W filmie uwiecznił jej farmę, a także stosunki płciowe ze zwierzętami. Obraz – choć jego pokaz na Wet Dream Film Festival w Amsterdamie (imprezie kina błękitnego) ponoć psychicznie zdewastował publiczność – został nagrodzony Grand Prix. Może przyczyną niespodziewanego sukcesu było wzbogacenie obrazu ścieżką dźwiękową z Symfonii Pastoralnej Beethovena, zaiste nastrojową muzyką wprawiającą nas w nastrój godny poezji sentymentalnej. Zapewne publiczność była zszokowana – Tajiri z nostalgią wspominał, jak skamieniała twarz jednego widza, gdy na ekranie Joensen robiła fellatio knurowi. Również organizatorzy, określający pozostałe pokazy jako raczej nudne filmy porno, do dziś nie potrafią wyprzeć z pamięci Letniego dnia. Na pewno film odstawał na festiwalu od reszty produkcji.
Dokument zrobił z anonimowej Joensen gwiazdę – trochę wbrew jej woli, a na pewno bez jej świadomości. Według twórców Dark Side of Porn chmary seks-turystów przyjeżdżały na jej farmę z kamerami, by trochę pooglądać, sfilmować i skorzystać. Dunka była otwarta, uległa i zgadzała się na wszystko. Ponoć wielu z jej gości było Japończykami (co ciekawe, wiele spośród japońskich filmów różowych ma podteksty zoofilskie, ukryte bądź wyrażone wprost w fabule).
A co po obejrzeniu Letniego dnia powiedziałby Ludwig van, którego utwór został wykorzystany w ścieżce dźwiękowej? Na myśl przychodzi oburzenie Alexa DeLarge'a z Mechanicznej pomarańczy (1971, Stanley Kubrick), gdy jego „terapeuci” użyli niewinnej muzyki Beethovena do zilustrowania filmów dokumentujących zbrodnie nazistowskie.
W świecie kina artystycznego, w którym być może wyprojektował swój film Tajiri, Letni dzień pewnie budziłby równie głęboką odrazę, gdyby regulacje prawne pozwalały na dystrybucję i pokazy dokumentu na takich imprezach jak MFF w Cannes czy w Wenecji, a wreszcie także wprowadzenie go do sprzedaży na taśmach VHS i płytach DVD. Dość przywołać losy bliskiego tematycznie obrazu Belga Thierry’ego Zéno. Vase de Noces (1974) zawiera scenę symulowanej kopulacji głównego bohatera ze świnią. Tematyka i wizualność (a zapewne także i koprofilska symbolika) nie przypadły do gustu australijskim cenzorom, którzy wymogli na organizatorach MFF w Perth odwołanie pokazu belgijskiego filmu w 1975 roku. Vase de Noces do dziś pozostaje filmem nieznanym – na wypuszczenie go na krążkach DVD zdecydowali się bowiem tylko Niemcy i Szwedzi.
CZYŻ NIE DYMA SIĘ KONI?
Ten tekst nie będzie miał osobliwego happy endu. Nie spuentuję go też poradnikiem, jak zostać pozytywnym zoofilem. Zamiast tego, na deser zaserwuję ciężkostrawną koninę – historię związaną z reakcją krytyków na dokument Robinsona Devora Zoo (2007).
Film dotyczy niesławnej sprawy Kennetha Pinyana, który w 2005 roku umarł na skutek obrażeń, jakich doznał w wyniku seksu analnego z koniem w rejonie King County (tzw. Enumclaw horse sex case). Pinyan pozostawił po sobie wspólników, z którymi nie mogły poradzić sobie z nimi bezbronne władze – brakowało odpowiednich przepisów dotyczących karalności zoofilii. Zostawił również obfity zbiór nagrań wideo – jedno krążyło w internecie już po jego śmierci.
Devor zrealizował bardzo poetycki film dokumentalny, w którym pokazał piękno okolic King County. Udzielił głosu przyjaciołom Pinyana. Mogli spokojnie wyjaśnić, jak doszło do tragedii, a także jaki jest ich stosunek do koni. Część z bohaterów jest obecna w Zoo tylko w postaci nagrań audio – ze wstydu i lęku nie chciała pokazać się przed kamerą. Devor nie umieścił w filmie scen zoofilii, ale zrobił coś o wiele gorszego – subtelnie wprowadził widza w stan sprzecznych emocji. Film jest wręcz hipnotycznie przyciągający, a temat skrajnie odpychający. Reżyser popełnił też wszelkie możliwe błędy reportażysty. Zamiast podążać za kulisami sprawy Pinyana (Mr. Hands), zbudował obraz złożony z kompozycji wizualnych i enigmatycznych relacji świadków. W efekcie po seansie Zoo można odczuć bezradność, odrętwienie i... (chwilami) zachwyt?
Cóż mogli począć krytycy, bezbronni wobec tego ambiwalentnego dokumentu po jego pokazie na Festiwalu Sundance? Podzielili się. Niektórzy chwalili Zoo za niezaprzeczalnie obecny w nim artyzm czy uniknięcie szokowania widza. Inni byli oburzeni i zdegustowani.
„O wiele bardziej frapujące niż degeneracja ludzi jest kulturowa racjonalizacja »sztuki«, w której przekraczanie granic jest mylone z geniuszem, a łamanie ostatniego tabu uważa się za oznakę wyrafinowania” – napisała w „Baltimore Sun” Kathleen Parker. Czym zatem pozostanie zoofilia w kinie? Ostatnim tabu, które tylko bezczelny człowiek ośmieli się poruszyć. I powinien liczyć się z konsekwencjami.
STANISŁAW GEIST
Marzy mu się kariera literata. Jeśli się nie uda, to może zostanie aktorem porno. Ma w rodzinie muzyków parających się klasyką, ale sam słucha skandynawskiego metalu.
DAWID MALEK
Studiuje projektowanie graficzne na ASP w Katowicach. Zajmuje się głównie ilustracją prasową i książkową.