NUMER 14 (5) PAŹDZIERNIK 2015 | "TO WŁAŚNIE MIŁOŚĆ"
Grana przez Lenę Dunham Hannah z Dziewczyn pokazała poziom społecznej dyskryminacji ze względu na wagę. Komentarze dotyczące produkcji HBO nierzadko koncentrowały się na pokazywanym przez aktorkę nagim ciele z „nadprogramowymi” kilogramami. Ku ogólnemu zgorszeniu: bez ziarna wstydu. Odcinek One Man’s Trash z drugiego sezonu serialu opowiadał o poczuciu osamotnienia i problemach z akceptacją samej siebie. W punkt, ponieważ internauci pokazali, że osoby noszące ubrania w rozmiarze 38+ mają ograniczone prawo do szczęścia – widzom mało prawdopodobne wydało się, że dziewczyna jak Dunham mogłaby spodobać się takiemu mężczyźnie jak Patrick Wilson.
Podobne kontrowersje i fat panic wzbudził serial Homeland, prezentując w odcinku Trylon and Perisphere seks Petera Quinna (Rupert Friend) z anonimową „grubaską” (Emily Walker). Zazwyczaj zresztą puszyści są w telewizji albo niewidzialni, albo padają ofiarą żartów – czasami dwie strategie stosuje się naraz, czego najbardziej dobitnym przykładem pozostaje matka Howarda z Teorii wielkiego podrywu. O istnieniu pani Wolowitz świadczą zrzędliwe okrzyki i olbrzymie zapasy jedzenia w lodówce. Faktem jest, że osoby w rozmiarze XL pojawiają się głównie w komediach, stanowiąc ofiary żartów lub utożsamiając stereotyp śmiesznego grubasa. Nawet wrażliwy na kwestie społeczne Parks and Recreation nagminnie używa fat shamingu – bohaterowie uważają na przykład, że związek otyłego Jerry’ego (czyt.: objadającego się, niezdarnego i mającego wzdęcia) ze szczupłą Gale (czyt.: nieskazitelnie piękną i zadbaną) łamie zasady wszelkiej logiki. Z kolei tytułowa para z sitcomu Mike i Molly definiowana jest głównie przez swoją wagę. Jest to też pierwsze skojarzenie Google’a, kiedy w wyszukiwarce wpisuje się „Rebel Wilson”, czyli nazwisko aktorki znanej również jako Fat Amy.
SPRAWA WIELKIEJ WAGI
Choć te przykłady nie wyczerpują „listy zażaleń”, sytuacja powoli się zmienia. Przede wszystkim na szklanych ekranach pojawiają się w końcu krąglejsze osoby i to nie tylko w rolach Aunt Jemimy, czyli grubych czarnoskórych służących. C.K. Louis w swoim serialu Louie, gdzie jest po prostu sobą, czyli komikiem w średnim wieku i z brzuszkiem, dostaje lekcję od Vanessy (Sarah Baker) za to jak on – jako reprezentant mężczyzn – traktuje grubsze kobiety (odcinek So Did the Fat Lady). Powstają takie produkcje jak Orange Is the New Black, ukazujące cały wachlarz charakterów, ale i sylwetek, czy My Mad Fat Diary, serial dla nastolatków, który ukazuje, że jeśli zaakceptujemy siebie, nasz rozmiar staje się kwestią drugorzędną. Poza tym obok Dunham i Wilson można zobaczyć w telewizji w rozbudowanych rolach Melissę McCarthy, Rettę, Danielle Brooks itd. To „i tak dalej” jest naprawdę dobrym symptomem.
Przykładem ambiwalentnego traktowania w telewizji tematu nadwagi jest stacja TLC – otyłość traktuje się tu zwykle jako coś nienormatywnego i próbuje okiełznać. W anglojęzycznym piśmiennictwie określa się to zjawisko mianem fatphobia – osoby otyłe ukazywane są jako leniwe, ubogie i niewyedukowane, a przez to traktuje protekcjonalnie. Podobnie utożsamia się rozmiary powyżej 40 z chorobliwą nadwagą (przesąd, z którym walczy m.in. kampania Health at Every Size). Specjalizują się w tym wszelkie make-over shows, z których wiele emitowanych jest stale w ramówce TLC. W Otyłości, która zabija pokazuje się operacje bariatryczne, poprzedzone oczywiście backstory – narracją o tym, jak nadwaga niszczy życie rodzinne, uczuciowe i zawodowe; podobnie w Historiach wielkiej wagi, gdzie akcent kładzie się na „ratowanie życia”; z kolei w Ekstremalnym odchudzaniu dietę i ćwiczenia traktuje się jako rywalizację, tworząc arenę dla współczesnych „dziwolągów”.
Życie ludzi z nadwagą prezentowane jest niemalże w konwencji freak show – osoby o „normatywnej” wadze urządzają polowania z kamerą, pokazując grubsze osoby niejako ku przestrodze, a odchudzanie traktując jako podstawowe zadanie ludzkości. Nie tylko komentarze, ale i narracja są dyskryminujące. Jednak TLC prezentuje również programy typu Szczęście nie zna wagi – program o tancerce Whitney Thore, która w ciągu roku przytyła prawie 100 kilo przez PCOS. Z jednej strony widać tutaj klasyczny element fat shamingu – nadwaga jest usprawiedliwiana, jeśli spowodowała ją choroba. Z drugiej – Whitney ukazana została jako pełnowymiarowa postać, która ma przyjaciół, romansuje, nadal tańczy, a jej problemy nie sprowadzają się wyłącznie do rozmiaru. To nie kobiety z nadwagą stanowią problem, a raczej ich otoczenie – co ukazują również Puszyste panny młode. Bohaterki tego programu żyją w szczęśliwych związkach, pełnią różne role w życiu zawodowym i prywatnym, a kłopot mają „tylko” ze znalezieniem sukni ślubnej. Ukazuje to opresyjność kultury. Takie programy, mimo ich głównie komercyjnego wymiaru, pomagają w akceptacji własnego ciała oraz różnorodności.
DUŻE JEST PIĘKNE
Dawniej Christina Aguilera śpiewała, że każdy jest piękny. Dzisiaj plus-sized models śpiewają, że są „bez zarzutu” (Flawless). Właściwie nie śpiewają, bo to lip-synching. Właściwie kopiują piosenkę Beyoncé. No i właściwie większość osób wolałaby oglądać Aguilerę, roniącą łzy (w rozmiarze XS) nad brzydkimi i pogardzanymi (w rozmiarze XL). Dlatego nagranie Tess Holliday, Gabi Gregg i Nadii Aboulhosn jest tak istotne – kobiety zabrały głos w swoim imieniu, zerwały z łatką ofiar i dumnie prezentowały swoje ciała. W dodatku w słusznej sprawie, ponieważ wszystkie związane są z działaniem aktywistycznym określanym jako ruch body positivity czy fat liberation.
Celem tego ruchu jest zmiana społecznego nastawienia oraz definicji „ciała normatywnego”. Różnorodność pokazywana jest jako coś pięknego i godnego pielęgnacji. Takie podejście to niekoniecznie świeża sprawa, wiązana z modelkami noszącymi ubrania w rozmiarze 50 czy kampanią kosmetyków Dove. Za początek ruchu body positivity uznaje się koniec lat 60., kiedy powstała NAAFA – National Association to Advance Fat Acceptence, organizacja walcząca z dyskryminacją rozmiarową. Wkrótce również aktywiści połączyli siły z ugrupowaniami feministycznymi, uważając, że kobiety bardziej cierpią z powodu silnie zakorzenionych w kulturze kanonów piękna. Powstały takie grupy jak The Fat Underground, The London Fat Women’s Group czy Allegro fortissimo. W 1979 Carole Shaw założyła magazyn modowy i lifestyle’owy dla puszystych kobiet: „Big Beautiful Women” (stąd skrót BBW, który pojawia się w tekstach anglojęzycznych; analogicznie funkcjonuje BHM – „Big Handsome Man”). Powstawało coraz więcej inicjatyw fativistów. W latach 90. idee ruchu zaczęły przedostawać się do mainstreamu i inspirować badania dotyczące związku między wagą a chorobami. W XXI wieku zaczęto różnicować BBW ze względu na pochodzenie etniczne i klasowe czy orientację seksualną. Testowano również ideę demokratyczności internetu – i obok fat shamingu alternatywny przekaz o doświadczeniach osób z nadwagą umieszczano w tzw. „fatosphere”, czyli bazie blogów, a następnie również w mediach społecznościowych.
Przy każdym osiągnięciu można pewnie wypunktować mnóstwo kontrprzykładów. Zdjęcia pośladków Nicki Minaj, „plażowe ciało” promowane przez Protein World, memy z grubą feministką, fale hejtów po obsadzeniu w filmie „brzydkich” aktorek (z przerażeniem można śledzić reakcje na wieści z planu remake’u Ghostbusters – w filmie Paula Feiga oburzenie budzi nie tylko płciowa inwersja, ale przede wszystkim angaż Kristen Wiig czy Kate McKinnon, które śmieją nie wyglądać jak Megan Fox), odnotowywanie w mediach każdego nowego kilograma celebrytów, statystyki bulimii, anorektyczne sylwetki modelek czy nawet ubrania dostępne w sklepach, rzadko dostosowane do szerszych ramion czy bioder. Ale jest coraz więcej osób, które kochają własne ciało, dobrze się w nim czują i mówią o tym głośno, mimo że nie mieszczą się w rozmiar 34 czy nie mają wymiarów 90-60-90. I co interesujące – jest więcej osób, mediów, agencji modelek itd., które im przyklaskują. Jedną z najbardziej wpływowych plus-sized model jest wspomniana już Tess Holliday, aktywnie działająca na rzecz body positivity, a zarazem zatrudniana w licznych kampaniach reklamowych – czysto komercyjnych. To wciąż alternatywny modeling, ale coraz bardziej rozpowszechniony trend, o czym świadczą przede wszystkim media społecznościowe. „Rubensowskie kształty” promowane są licznymi hasztagami – podważającymi kanony piękna #EffYourBeautyStandards czy #HonorCurves, pokazującymi modę dla „niestandardowych” rozmiarów #Fatkini, #GoldenConfidence czy #AndIGetDressed, a także ukazującymi ciało jako pole walki #ThighReading i #LoveYourLines. Niektóre utworzone są przez magazyny czy aktywistów z ruchu body positivity, inne są inicjatywami całkowicie oddolnymi, jak chociażby ciekawe konto na Instagramie – #IAmNotModelEither, które uświadamia, że świat modelingu jest hermetyczny niezależenie od rozmiaru jego przedstawicielek. Plus-sized models zapominają często o reprezentowanych przez siebie kobietach, kiedy osiągają sukces. Nierzadko świadczy on nie tyle o akceptacji i okiełznaniu unruly body, co o pewnym „popycie”.
KOCHANEGO CIAŁKA NIGDY ZA WIELE
Ruch body positivity walczy nie tylko z odrzuceniem, ale i przeciwstawia się obsesji. O tej drugiej pisze się coraz więcej artykułów i realizuje dokumentów, czego przykładem znowu może być prezentujący wszelkie zjawiska społeczne w klimacie taniej sensacji kanał TLC – w ramówce umieścił bowiem film Puszysty fetysz (2012, Nick Betts, Jon Cahn). Obok mężczyzn wykorzystujących niską samoocenę kobiet z nadwagą dla urozmaicającej wieczór rywalizacji (tzw. hogging) oraz „tradycyjnych” miłośników krągłości, nazywanych chubby chasers, funkcjonują osoby, które przekraczają normy obowiązujące w naszym kręgu kulturowym. Internetowy underground pełny jest fetyszystycznych stron dla ludzi określanych jako fat admirers, które mogą znaleźć zdjęcia i filmy rejestrujące proces tycia lub erotyzowane ujęcia osób – zwykle kobiet – z dużą nadwagą; mogą umówić się przez Skype’a na pokaz, którego główną atrakcją jest zabawa brzuchem; mogą znaleźć kobiety, które za opłatą zgodzą się przykładowo na nich usiąść; mogą w końcu na specjalnych portalach randkowych znaleźć swoją feedee.
Feedee to osoba, która czerpie erotyczną przyjemność z bycia karmioną oraz z przybierania na wadze. Z kolei feeder czerpie erotyczną przyjemność z karmienia partnera, z obserwowania – długoterminowo – jak tyje, krótkoterminowo – jak brzuch w widoczny sposób wypełnia się jedzeniem. Stąd często stosuje się w czasie aktu seksualnego karmienie przez lejek. Ta parafilia porównywana bywa do BDSM, ponieważ dużą rolę odgrywa w takich związkach kwestia dominacji. Feeder – najczęściej jest to mężczyzna – uzależnia od siebie partnerkę. Odpowiada za karmienie i kontroluje zmiany w jej ciele. Przykładowo ustala wagę, którą powinna osiągnąć kobieta. Zwykle jest już to poziom zaawansowanej otyłości, który w znaczący sposób utrudnia poruszanie się i wykonywanie nawet najprostszych czynności codziennych – takich jak prysznic – przez co skazuje kobietę na trwałą zależność od feedera. Taka forma miłości jest z pewnością niebezpieczna, czasami wręcz patologiczna, lecz wynika z pewnej sytuacji kulturowej. Sprowokowana została bowiem przez opresyjność kanonów piękna i tabu, jakim jest niedoskonałe ciało. Fat fetish jest próbą transgresji. Feeder sprzeciwia się radykalnie dominującemu ideałowi urody, a feedee nie tylko uczy się akceptacji własnego ciała, lecz dokonuje prywatnej rewolucji, gdy świadomie podejmuje decyzję o tyciu.
Taki sposób myślenia rodzi się wraz z brakiem akceptacji własnego ciała oraz z brakiem akceptacji „nienormatywnej” obecności w przestrzeni publicznej: na imprezach, na randkach, w sklepach czy w mediach. Choć nie wszystkie seriale czy filmy umieszczające „puszystego” bohatera muszą się podobać, to promują zróżnicowanie i przełamują hegemonię, która wprowadzała w kompleksy przeciętnych śmiertelników. Powoli i małymi krokami wysyłają przekaz o tym, że nie istnieje jeden ideał piękna. I że osoby niemieszczące się w rozmiar 36 mają prawo do normalności, w tym do miłości – także własnej.
MARTA STAŃCZYK
Studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, filmoznawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem.
KAMILA "PIGEON" KRÓL
Młody gołąb, który zawsze ma za dużo planów i pomysłów. Studiuje ilustrację w Cardiffie, a w wolnych chwilach czyta, rysuje, odwiedza ciekawe miejsca i zmyśla historie.