NUMER 25 (5) LISTOPAD 2017 | "50 TWARZY NUDY"
Różnie ją nazywają: acedią, melancholią, spleenem, czasem lenistwem. Choć najczęściej wszystkie te pojęcia lądują w jednym worku z napisem „nuda”. Bo nuda to trochę persona non grata, a trochę cały świat wrażeń, które przebijają się przez rzeczywistość i przypominają nam o skończoności. Naszej własnej skończoności.
Jest jedno znudzenie, od którego nie można się uwolnić, które wydaje się wieczne i nieskończone – znudzenie samym sobą. To niezbywalne uczucie promieniuje na wszystko wokół nas, warunkuje percepcję, relacje z innymi, stosunek do świata i problemów. Znudzenie w końcu zaraża każdą myśl, uczucie, oddziela od rzeczywistości, tworzy szklaną bańkę, w której rośnie i pęcznieje zwielokrotnione „ja”. „Ja”, które nie może siebie znieść. A z przesytu myślami o sobie rodzi się bezgraniczna nuda. Jedną z jej postaci jest acedia – choroba mnichów żyjących w osamotnieniu. Szaleństwo południa i upalnego klimatu, słońca, które rozleniwia, żaru, który zatrzymuje czas. Literatura zna ten stan, wystarczy sięgnąć po Sto lat samotności Gabriela Garcíi Márqueza, Człowieka, który śpi Georgesa Pereca czy choćby włoskie opowiadania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Uważa się, że acedia jest przybraną siostrą melancholii, ma inne pochodzenie, ale tak samo boli – samotnością i trwaniem w (bez)czasie.
Doskonale pamiętam pierwszą scenę jednego z najważniejszych filmów Paola Sorrentino Wielkie piękno (2013). Właśnie odbywa się impreza urodzinowa Jepa Gambardelli, na której bawi się śmietanka towarzyska z całego Rzymu. Jest wszystko – głośna muzyka, światła, alkohol, widok na Wieczne Miasto, bogactwo i blichtr. Największe, najpiękniejsze, najdroższe. Tak duże, by wypełnić pustkę, którą główny bohater nosi w sobie. Jep jest voyeurystycznym obserwatorem, który estetyzuje rzeczywistość i koncentruje się na szczególe, a nie całości. Tak jakby obraz świata pociąć na kawałki, wybrać tylko jeden i następnie wpatrywać się w niego godzinami, zatracając tym samym ujrzenie całości. Tak jakby oderwać siebie od innych ludzi, żyć trochę w próżni, a trochę w akwarium – być otępiałym, z zamglonym wzrokiem. Acedia uruchamia w człowieku nieznośny ciężar nudy, na nic się zda panorama Rzymu oglądana z tarasu własnego domu czy dzieła światowej sztuki na wyciągnięcie ręki. Istnienie jest już zarażone jej bakcylem i trwa w stanie degradacji.
Trwanie jest jednym z najistotniejszych elementów znudzenia. Przedłużające się w czasie odbiera nadzieję na inne jutro i wolę działania. Nic-nie-robienie wcale nie jest słodką lekkością – im wyżej się unosimy, tym bardziej zagubieni się stajemy. Tracimy wówczas grunt pod nogami i łączność z otaczającym nas światem, którego częścią jesteśmy. Acedia wytrąca nas z myślenia wspólnotowego, izoluje od drugiego człowieka, znieczula na jego problemy, zafiksowuje na sobie, swoich emocjach, swoim przeżywaniu, swoim bólu, posiadaniu i komforcie. Sorrentino pokazuje, że nie tylko artyści czy bogacze są narażeni na znudzenie życiem. Jego najnowsza produkcja, serial Młody Papież (2016‒), uchwyciła acedię w jej najczystszej postaci. Upalny Watykan i jego ogrody tylko wzmagają wewnętrzne wypalenie papieża. Święci również cierpią na nudę, która jest jądrem istoty każdego człowieka.
Przypominał już o tym sam Baudelaire: „[Nuda] siedzi głębiej niż głupota, błąd, grzech, sknerstwo i delikatnie, bez mowy, kieruje naszym istnieniem. To ona prowadzi do złego, to jej obecności zawdzięczać możemy błędy, grzechy, głupie postępki”. Tuż za acedią czuwa przyniesiony przez nowoczesność spleen. Bo nuda nie musi obezwładniać, może również motywować działania bezsensowne, nieprzemyślane, działania-kliny, które dzieją się same, które po prostu się stają, nie wiadomo jak i dlaczego. Maksymalnie zaplanowany czas, wielozadaniowość, aktywność na wszystkich polach bez weryfikowania ich istotności to tylko niektóre z oznak ucieczki od spleenu. Łączono go kiedyś z chorobą śledziony, która powodowała nieznośne samopoczucie fizyczne i psychiczne. Dziś spleenem nazywa się stan zmanierowanego bycia pomiędzy – między niemożliwym do zrealizowania marzeniem i wywołaną tym bezkresną nudą. Niedawno na polskie ekrany weszło najnowsze dzieło Rubena Östlunda The Square (2017). Tytułowy square okazał się być wydzielonym w bruku kwadratem bezpieczeństwa, do którego każdy przechodzień może wejść, by poczuć się bezpiecznie i wezwać pomocy. Sterylne państwo – Szwecja, proponuje jedynie miejsca-symbole, działania pro forma i sączący się z kieliszków spleen. Jak się zachwycić czymś, co nie zachwyca? Jak w górkach śmieci usypanych w muzeum sztuki współczesnej dostrzec sztukę? Na jakie bodźce się wystawić, by naprawdę poczuć, że obok stoi ktoś, kto potrzebuje uwagi, czułości i dobroci? Tak zwana nuda ruchliwa uruchamia mechanizmy przeciwne spowolnieniu – chroniczny brak czasu, szaleńczy tryb życia. Bo ucieka się nie przed światem, ale przed sobą w tym świecie – pustką, która notorycznie przypomina o naszej skończoności.
Boli, bo przypomina o mijającym czasie. I o tym, że należy go wypełnić, przepełnić, ale na pewno nie zmarnować. Wszyscy nas do tego przekonują, prawda? Bo czas może płynąć tylko do przodu, czas się nigdy nie zatrzymuje, a już na pewno nie cofa. Więc dokąd tak pędzić, skoro tylko zbliżamy się do mety? No właśnie… W jednej z końcowych scen Wielkiego piękna ponad stuletnia siostra Maria przemierza na kolanach Święte Schody przy Piazza San Giovanni. I rozmawia z ptakami. I za nic sobie ma swoją powolność, starość – to one stają się źródłem jej siły. Gdy w miejscowości Macondo w Stu latach samotności deszcz padał cztery lata, jedenaście miesięcy i dwa dni, czas się zatrzymał, a potem wcale nie szedł do przodu, tylko się cofnął, zwinął, zapomniał o sobie. Kiedy młody papież w serialu Sorrentino odkłada w czasie wszystkie kluczowe decyzje, wokół tworzy się zamęt, tylko nie w nim – on dojrzewa do spokoju, który przyniesie owoce. Nuda może być momentem twórczego i duchowego rozwoju, początkiem drogi bądź odżywczym oddechem. Może boleć, ale i uczyć wrażliwości.
MAGDALENA BRODACKA
Polonistka i bohemistka. Myśli literaturą, słucha muzyką (klasyczną), patrzy fotografią, marzy po czesku.
MARTA MOŻDŻEŃ
Absolwentka malarstwa, na co dzień grafik, z zamiłowania ilustrator.