DO GÓRY

 

fuss_trucicielski_kruche_usta_cover.jpg

NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE"

OSTATNIA WIECZERZA

MAGDALENA NAREWSKA | KRUCHE USTA

Nikt nie wie lepiej niż kobieta, jak przez żołą­dek dotrzeć do serca – pro­blem w tym, że owo serce może wkrótce prze­stać bić. Kul­tura, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem filmu, upodo­bała sobie sche­mat tok­sycz­nej mani­pu­lantki, zabi­ja­ją­cej po cichu, od środka. Skąd w kinie wziął się nie­ustan­nie powie­lany wize­ru­nek tru­ci­cielki i co zmie­nił w tym sche­ma­cie rok ubie­gły? 

Jeśli rzu­cić okiem na sta­ty­styki, oka­zuje się, że męż­czyźni ewi­dent­nie czę­ściej niż kobiety są tru­ci­cie­lami: Mini­ster­stwo Spra­wie­dli­wo­ści USA w rapor­cie doty­czą­cym czę­sto­tli­wo­ści poszcze­gól­nych typów mor­derstw w latach 1980‒2008 podaje, że 60,5 pro­cent tru­ci­cieli to męż­czyźni, a tylko 39,5 – kobiety. W roz­licz­nych kon­stru­owa­nych w inter­ne­cie listach słyn­nych seryj­nych mor­der­ców sto­su­ją­cych tę metodę, pano­wie rów­nież zde­cy­do­wa­nie pla­sują się na pierw­szym miej­scu. Jed­nak w szer­szym kon­tek­ście i tak oka­zuje się, że to raczej niszowe narzę­dzie zbrodni – zapewne ze względu na to, że znacz­nie łatwiej posłu­żyć się prze­mocą niż zmyślną intrygą. A unik­nię­cie zasto­so­wa­nia siły fizycz­nej to prze­cież naj­więk­szy, atut” tru­ci­zny – trudno bowiem udo­wod­nić, że ofiara nie spo­żyła jej dobro­wol­nie.

„Tru­ci­zna ma pewien urok” – pisała Aga­tha Chri­stie w Strza­łach w Sto­ny­ga­tes. Tak u pisarki, jak i Arthura Conana Doy­le’a, a nawet Szek­spira struty trup ściele się gęsto. Cho­ciaż przy­kła­dają do tego rękę przed­sta­wi­ciele obu płci, to kobieta zdaje się sączyć tru­ci­znę od zara­nia dzie­jów. Już w pisa­nych kla­sycz­nym san­skry­tem tek­stach poja­wia się postać Vishy Kanyi, kobiety, w któ­rej żyłach pły­nie zatruta krew, uży­wana jako tajna broń prze­ciwko wro­gom – był to na tyle inspi­ru­jący wize­ru­nek, że wie­lo­krot­nie powie­lano go w lite­ra­tu­rze, mię­dzy innymi w Praw­dzi­wym życiu Seba­stiana Kni­ghta Micha­iła Nabo­kova i Córce Rapac­ci­niego Natha­niela Haw­thor­ne’a.

fuss_trucicielski_kruche_usta_1.jpg

Kino stoi po tej samej stro­nie bary­kady, upo­rczy­wie wpy­cha­jąc arsze­nik w kobiece ręce. Cza­sem z przy­mru­że­niem oka – jak w Arsze­niku i sta­rych koron­kach (1944, F. Capra), któ­rego boha­terkami są dwie sędziwe altru­istki, skra­ca­jące cier­pie­nia zna­jo­mych samot­nych eme­ry­tów poprzez poda­nie im zatru­tego wina – ale zazwy­czaj z pełną powagą. W Rodzi­nie Bor­giów (HBO, 2011‒2013) słynna Lukre­cja ser­wuje męż­czy­znom wino z can­ta­rellą. W Bia­łym ole­an­drze (2002, P. Kosmin­sky) grana przez Michelle Pfe­if­fer dumna Ingrid mści się na męż­czyź­nie poprzez natar­cie kla­mek w jego domu mie­szanką ole­an­dro­wej tru­ci­zny i DMSO, środka, który uła­twia wch­ła­nia­nie sub­stan­cji przez skórę. Truje także tytu­łowa boha­terka Eleny (2011, A. Zwia­gin­cew); poda­jąc mężowi tabletki via­gry wraz z por­cją leków, wyko­rzy­stuje swoją pie­lę­gniar­ską wie­dzę, by zabić go tak, aby jego śmierć wyglą­dała na dzieło przy­padku, i tym samym zapew­nić sobie spa­dek. Z kolei w połu­dnio­wo­ko­re­ań­skiej Słu­żą­cej (2016, Park Chan-wook) Hideko zatruwa wino trzy­ma­ją­cego ją w domo­wym wię­zie­niu krew­nego, by ukraść jego pie­nią­dze i uciec wraz z kochanką.

Wybór tru­ci­zny wyklu­cza afekt; jej zasto­so­wa­nie wymaga prze­cież kon­kret­nej wie­dzy oraz pla­no­wa­nia. Ekra­nowe tru­ci­cielki to zwy­kle przy­kład rodem z pod­ręcz­nika psy­cho­lo­gii: opa­no­wane, sprytne, kre­atywne, ucie­ka­jące się do wer­bal­nej mani­pu­la­cji, uni­ka­jące zaś kon­fron­ta­cji fizycz­nej, a przede wszyst­kim – wiel­biące kon­trolę. Ich zbrod­nie czę­sto wiąże rów­nież motyw, a mia­no­wi­cie zemsta, co może zdra­dzać sub­wer­sywne, femi­ni­styczne zabar­wie­nie fil­mów, w któ­rych wystę­pują. Ten trop współ­gra ze spo­so­bem przed­sta­wie­nia boha­terek wzo­ro­wa­nych na femme fatale z kina noir – postaci nie­za­leż­nej, umy­ka­ją­cej nor­mom, wyko­rzy­stu­ją­cej kobiece atuty do oso­bi­stych celów. Kon­tekst poja­wie­nia się w kinie „kobiety fatal­nej” jest zresztą zna­czący – w powo­jen­nym kinie ame­ry­kań­skim kon­cept fatal­nej tru­ci­cielki był symp­to­mem zmian w mode­lach ról płcio­wych po 1945 roku. Pod­czas wojny, z powodu braku siły robo­czej, kobiety zaj­mo­wały męskie sta­nowiska; po jej zakoń­cze­niu nad­szedł czas na sil­nie lan­so­wany w latach 50. model per­fect house­wife, na który nie wszyst­kie przy­stały z ochotą. Choć począt­ków dru­giej fali femi­ni­zmu upa­truje się dopiero w latach 60., już dekadę wcze­śniej w Ame­ryce powsta­wały pro­eman­cy­pa­cyjne kobiece kluby – nie wszyst­kie panie domu zamie­rzały zrzec się raz dozna­nej rów­no­ści. Postać kobiety fatal­nej odwo­ły­wała się do męskiego stra­chu przed takimi zmia­nami.

W 2017 roku na pol­skich ekra­nach zago­ściły trzy filmy, które prze­ła­mują sche­mat okrut­nej kobiety – przed­sta­wione w nich tru­ci­cielki to już nie prze­bie­głe, owład­nięte obse­sją kon­troli psy­cho­patki, a do tego zamiast arsze­niku czy środka na szczury ser­wują ofia­rom… grzyby. Ponadto akcja wszyst­kich trzech fil­mów roz­grywa się w prze­szło­ści, w cza­sach dla płci żeń­skiej nie­zbyt łaska­wych, co czyni akt otru­cia sym­bo­licz­nym zwy­cię­stwem wobec repre­sjo­nu­ją­cego kobiety sys­temu. W Lady M. (2016, W. Oldroyd) są to czasy wik­to­riań­skie, w Na poku­sze­nie (2017, S Cop­pola) – okres wojny sece­syj­nej, a w Nici widmo (2017, P. T. Ander­son) – Lon­dyn lat 50. XX wieku. Sztywny gor­set kon­we­nan­sów w każ­dym z fil­mów dusi boha­terki, dla któ­rych jedy­nym wyj­ściem oka­zuje się cicha zbrod­nia.

Lady M. grzyby są tylko pierw­szym z narzę­dzi zbrodni, bo owład­nięta namięt­no­ścią młoda żona wkrótce posu­nie się do kolej­nych prze­stępstw. To spra­wia, że boha­terka jest przy­kła­dem gra­nicz­nym, ewo­lu­ując z udrę­czo­nej acz krnąbr­nej damy w zdra­dza­jącą prze­jawy psy­cho­pa­tii mani­pu­lantkę w miarę, jak wzra­sta jej ape­tyt na wła­dzę. Jak­kol­wiek moral­nie wąt­pliwe są wybory Kathe­rine, warto zazna­czyć, jaką pułapkę sta­no­wiła przy­na­leż­ność do płci żeń­skiej w epoce wik­to­riań­skiej. Boha­terka jest wła­ści­wie kolej­nym ele­men­tem wypo­sa­że­nia, zupeł­nie pozba­wio­nym suwe­ren­no­ści i woli – zaku­piono ją jako doda­tek do kawałka jało­wej ziemi. Gdy mał­żo­nek wyjeż­dża, ona, czu­jąc szczyptę wol­no­ści, wikła się w pło­mienny romans ze sta­jen­nym. Romans, który odkrywa przed nią uroki miło­ści cie­le­snej, ale też przy­czy­nia się do tra­ge­dii, bo Kathe­rine nie chce już powrotu do daw­nego stanu rze­czy, ucie­le­śnia­nego przez postać dys­cy­pli­nu­ją­cego ją teścia. Słu­żącą wysyła na grzy­bo­bra­nie, by potem, słu­cha­jąc, jak za drzwiami otruty sta­rzec woła o pomoc, snuć swo­bodną poga­wędkę. Choć póź­niej­sze zbrod­nie raczej obna­żają jej potę­go­wane żądzą wła­dzy okru­cieństwo, pierw­sza, zapla­no­wana z pre­me­dy­ta­cją, jest w fil­mie naj­bar­dziej uspra­wie­dli­wioną – ubez­wła­sno­wol­niona, spro­wa­dzona do roli przedmiotu młoda kobieta musi się­gnąć po bez­względ­ność rodem z męskiego świata, by dać sobie szansę na lep­sze życie. Nawet postę­pu­jąca nega­tywna prze­miana w femi­ni­stycz­nym klu­czu może być uznana za prze­jaw przy­tło­cze­nia płciową nie­rów­no­ścią epoki wik­to­riań­skiej.

fuss_trucicielski_kruche_usta_2.jpg

Co cie­kawe, nie w każ­dym z powyż­szych przy­pad­ków otru­wa­nie służy osta­tecz­nemu pozby­ciu się męż­czy­zny. Ander­son udo­wad­nia, że tru­ci­zna może być kołem ratun­ko­wym dla miło­ści. Zanim jed­nak przyj­dzie do otru­wa­nia, reży­ser two­rzy poemat na cześć strawy. Film zaczyna się od sceny bodaj naj­dłuż­szego w dzie­jach kina zamó­wie­nia w restau­ra­cji. Główny boha­ter, Wood­cock, wła­śnie w ten spo­sób pró­buje – z powo­dze­niem zresztą – skraść serce kel­nerki Almy. Póź­niej, kiedy są już w związku, kobieta czas na ich wspólną bli­skość usi­łuje wydrzeć z wypeł­nio­nego po brzegi gra­fiku pro­jek­tanta rów­nież za pomocą posiłku. Droga przez żołą­dek bywa jed­nak kręta – Wood­cock nie dość, że nie znosi wszel­kich ele­men­tów zasko­cze­nia, jest też kuli­nar­nym pury­stą, dla któ­rego usma­że­nie szpa­ra­gów na maśle sta­nowi nie­wy­ba­czalną zbrod­nię. Nie­for­tunna kola­cja jest lustrem dla nie­ustan­nej, nie­rów­nej próby sił w rela­cji despo­tycz­nego mistrza i nie­utem­pe­ro­wa­nej muzy. To wła­śnie w tym momen­cie Alma zdaje sobie sprawę, że nie ma szansy po dobroci – do serca Wood­cocka wtar­gnie, ser­wując mu por­cję tok­sycz­nych grzy­bów, co, jak sama wyznaje,, pozwala mu na chwilę zwol­nić”. Bo Wood­cock nie potrafi się po pro­stu pod­dać opiece, zrzu­cić sztywny kostium pana i władcy – dopiero nie­straw­ność mu to umoż­li­wia. Jak zresztą suge­ruje Ander­son w ostat­niej sce­nie, boha­ter pod­daje się temu świa­do­mie, dzięki czemu dziwna miłość może prze­trwać.

Na poku­sze­nie Sophii Cop­poli, rema­ke’u filmu Clinta Eastwo­oda z 1971 roku, w miej­scu kobiety pozo­sta­wio­nej samej sobie, mamy ich aż sie­dem. Liczba, mogłoby się wyda­wać, szczę­śliwa, boha­terowi – ran­nemu żoł­nie­rzowi – przy­nie­sie raczej pecha. Odi­zo­lo­wana pen­sja panny Mar­thy w sercu dzi­kiej Vir­gi­nii, w któ­rej boha­terki, z dala od okru­cieństw wojny sece­syj­nej, uczą się fran­cu­skiego czy szy­deł­ko­wa­nia, sta­nie się bucha­ją­cym ukry­tymi pra­gnieniami polem bitwy. Wśród doj­rze­wa­ją­cych i doj­rza­łych kobiet klu­czowe zna­cze­nie ode­grają trzy postaci – oschła, osa­mot­niona panna Mar­tha, która fru­stra­cje ukrywa pod płasz­czy­kiem samo­kon­troli, Edwina, elo­kwentna panienka z mia­sta, nie­szczę­śliwa w domu na pro­win­cji, i Ali­cia, która kie­ro­wana nasto­let­nią burzą hor­mo­nów, pró­buje uwieść męż­czy­znę. Pra­gnie go zresztą cała trójka, co uro­czy kapral wyko­rzy­stuje, zdo­by­wa­jąc je wszyst­kie, na początku dzia­ła­jąc bez planu, by potem, już w poczu­ciu zagro­że­nia, pró­bo­wać podzie­lić ich małą spo­łecz­ność. Gdy męż­czy­zna pokaże swoją agre­sywną stronę, skłó­cona grupka dziew­cząt z doj­rzałą kobietą na czele w poczu­ciu zagro­że­nia zjed­no­czą na powrót siły i ucie­ka­jąc się do pod­stępu, skło­nią boha­tera do wzię­cia udziału w (jego) ostat­niej wie­cze­rzy z tru­ją­cymi grzy­bami w roli głów­nej. Choć Cop­pola nie broni żad­nej ze stron, obna­żając grzeszki każ­dej z nich, jej remake jest próbą prze­pi­sa­nia ory­gi­nal­nej nar­ra­cji z kobie­cej, femi­ni­zu­ją­cej per­spek­tywy. Kapral, w ory­gi­nale bez­bronny, wodzony na poku­sze­nie męż­czy­zna, u Cop­poli podej­muje grę, którą prze­grywa, bo nie doce­nia kobie­cych moż­li­wo­ści.

Można by w tym kon­glo­me­ra­cie doszu­ki­wać się femi­ni­stycz­nych mani­fe­stów, a w grzy­bach – jak suge­ruje maga­zyn Vul­ture – sym­bolu wyzwo­le­nia. Szcze­gól­nie że powstały one w roku w ogóle dla płci żeń­skiej waż­nym. Trzy histo­rie zdają się nam przy­po­mi­nać, że współ­cze­sne kobiety mogą obec­nie otwar­cie wal­czyć z patriar­cha­tem, ponie­waż przez lata ich poprzed­niczki pod­tru­wały go od kuchni. Para­dok­salne zna­cze­nie tru­ci­zny, fakt, że wyklu­cza afekt, a przy tym nie ma chyba dru­giego narzę­dzia zbrodni tak ści­śle powią­za­nego z uczu­ciem, tylko pogłę­bia zna­cze­nie tej walki.

Żryjmy więc z umia­rem i na zdro­wie!musująca tabletka.png

kreska.jpg

MAGDALENA NAREWSKA
Absol­wentka dzien­ni­kar­stwa, obec­nie stu­diuje fil­mo­znaw­stwo na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim. Oprócz praw­dzi­wych podróży uwiel­bia także te fil­mowe, szcze­gól­nie w rejony Ame­ryki Połu­dnio­wej. Człon­kini redak­cji Netia OFF Camera. Naj­bar­dziej ceni kino nama­calne, sty­mu­lu­jące zmy­sły, jak filmy Luci Guada­gnino czy Wong Kar Waia. Po kry­jomu na­dal prze­słu­chuje sound­track z "La La Land".

KRUCHE USTA
Kolaże Mar­tyny Frie­dli, opol­skiej teatro­lożki i ani­ma­torki kul­tury.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.