DO GÓRY

 

fuss_ania_i_roni_fot_schubert_cover.jpg

NUMER 19 (4) SIERPIEŃ 2016 | "BIG CITY LIFE"


POLITYCZNOŚĆ W KAŻDEJ DECYZJI

Przed naszym spo­tka­niem nie zna­łam arty­stycz­nej dzia­łal­no­ści dziew­czyn. Roni Katz i Ania Nowak – per­for­merki, cho­re­ografki, artystki – przy­je­chały do Kra­kowa zapre­zen­to­wać swój per­for­mance Female tro­uble. Prac­tice of loving w ramach pro­jektu Lamella – the house of queer arts*. Krą­żące po zna­jo­mych zapo­wie­dzi zwiastowały skan­dal: „czy­tają poezję nago!”. Pod­glą­da­jąc dziew­czyny w cza­sie próby, zoba­czy­łam jed­nak, że roz­ma­wiają przede wszyst­kim o wydźwięku kon­kret­nych tek­stów, zna­cze­niu słów: czy są wystar­cza­jąco mocne, czy będą „rezo­no­wać” z widow­nią, w jakim języku należy je prze­czy­tać.


ania_i_roni_fot_schubert 13.jpgWidzę, że w Waszej pracy nie­małą rolę odgrywa język…

Ania: Tekst jest bar­dzo ważny. Są nawet takie momenty, gdy pra­cuję dużo wię­cej nad nim niż nad ruchem. Wtedy mówię o sobie jako „cho­re­ografce myśli i języka”. Ze względu na miej­sca, w jakich pra­cuję, two­rzę głów­nie po angiel­sku, co cza­sem nie­sie za sobą okre­ślone pro­blemy czy ogra­ni­cze­nia, ale zawsze sta­ram się bar­dzo świa­domie dobie­rać tek­sty pod cha­rak­te­ry­stykę wyda­rze­nia. W ramach Lamelli są to tek­sty mocno osa­dzone w kon­tek­ście femi­ni­stycznym i queer, ale także poezja żydow­ska czy proza bez bezpośredniego ładunku ideologicznego. Edy­tu­jemy je, zmie­niamy, tniemy.. Taka świa­do­mość tek­stu to kwe­stia poli­tycz­nego wyboru.

Roni: Nasz występ w ramach Lamelli jest nieco spon­ta­niczny i dla­tego też eks­cy­tu­jący. Łączymy w jedną całość frag­menty wystę­pów i prak­tyki, które roz­wijałyśmy osobno. Jeste­śmy przy­ja­ciółkami i choć patrzymy na per­for­mance z róż­nych per­spek­tyw, zda­ły­śmy sobie sprawę, że pra­cu­jemy na podob­nych emo­cjach i afek­tach. Doko­nu­jemy więc kolażu, łącząc prak­tyki każ­dej z nas. W ten sam spo­sób – jako o kolażu – myślimy o dobie­ra­nych przez nas tek­stach.

Ania: Tempo i spo­sób, w jakich dzi­siaj żyjemy, prze­kła­dam na swoją pracę. Tak wcho­dzę w lek­turę tek­stów: cza­sem od środka, nie zaczy­nam, nie koń­czę. Może oczy­wi­ście wtedy powstać wra­że­nie pobież­no­ści czy wypo­wie­dzi nie dość jasnej, dogłęb­nej. Ale to także buduje pewien kon­tekst tego, co chcę powie­dzieć za ich pośred­nic­twem. Nie mówimy, czyje one są, przy­gar­niamy je jako swoje. Niek­tó­rzy auto­rzy to wiel­kie nazwi­ska, inni – nie­mal ano­ni­mowe. W Pol­sce kwe­stia autor­stwa jest nie­zwy­kle ważna, zawsze trzeba podać kto, co, gdzie. Świa­do­mie łamiemy tę zasadę.

Roni: A jed­nak jeste­śmy prze­ko­nane, że auto­rzy, od któ­rych je zapo­ży­czamy, popar­liby nasze pro­jekty. Czy­tamy tek­sty od środka, ponie­waż chcemy znisz­czyć nor­ma­tywne spo­soby uży­wa­nia języka.

Jaki rodzaj tek­stów pre­zen­tu­je­cie?

Ania: Tek­sty teo­re­tyczne, poezję, oso­bi­ste notatki, listy miło­sne… Mie­szamy życie pry­watne z tym, co prze­czy­ta­ły­śmy i co myślimy o życiu, miło­ści, femi­ni­zmie. Bar­dzo jest dla nas ważne, by ta wypo­wiedź poli­tyczna prze­ra­dzała się w pry­watną i na odwrót – można powie­dzieć, że pra­cu­jemy cho­re­ogra­ficz­nie z tek­stami teo­re­tycz­nymi i innymi for­mami lite­rac­kimi.

„Czy zda­rza się, że jesteś zbyt mokra, gdy to robisz? Czy można w ogóle być zbyt mokrą? Czy dwa palce wystar­czą? Czy pięść to za dużo? Czy powin­ni­śmy o tym roz­ma­wiać?” – swo­bodna roz­mowa dwóch dziew­czyn burzy wszel­kie wyobra­że­nia i przy­zwy­cza­je­nia mówie­nia o „tym”. To, co na co dzień przy­na­leży do sfery pry­watnej, intym­nej, zyskuje nowy kon­tekst wypo­wie­dziane na głos w towa­rzy­stwie kil­ku­dzie­się­ciu osób. Poczu­cie nie­zręcz­no­ści wzmaga fakt, że dziew­czyny są nago. Prze­ła­my­wa­nie tabu? Za pro­ste, artystki nie idą na skróty. Nie ma odpo­wie­dzi, są tylko pyta­nia.

ania_i_roni_fot_schubert 1.jpgCzym jest zatem poli­tycz­ność w Waszych dzia­ła­niach?

Roni: Moje prace nie­raz są poli­tyczne w bar­dzo kon­kret­nym zna­cze­niu – doty­czą oku­pa­cji Izra­ela, Pale­styny. To jed­nak tylko część tego, co robię.

Ania: Musimy roz­róż­nić poli­tykę i poli­tycz­ność. Jest kon­tekst poli­tyki jako takiej – oku­pa­cja Izra­ela czy kwe­stia abor­cji w Pol­sce, ale jest też poli­tycz­ność we wszyst­kim, co robimy. Poli­tyczne jest zarówno to, że do Kra­kowa zapro­siła nas jedyna tutej­sza drag queen, jak i to, że zapra­szamy widow­nię do wspó­łuczest­ni­cze­nia, że nie muszą nas oglą­dać jak na sce­nie, z dystansu. Poli­tycz­ność jest w każ­dej decy­zji: od idei, która Ci przy­świeca, przez spo­sób wyko­na­nia dzia­ła­nia, po zacho­wy­wa­nie się po wystę­pie. W Kra­ko­wie wystę­pu­jemy nago i to, czy zosta­wimy drzwi otwarte, by każdy z ulicy mógł wejść, czy je zamkniemy na czas występu – to też jest decy­zja poli­tyczna.

Roni: O poli­tycz­no­ści w naszych pra­cach możemy mówić w wielu aspek­tach – zarówno w zakre­sie ich zawar­to­ści, jak i formy, ludzi, z któ­rymi pra­cu­jemy, z któ­rymi wystę­pu­jemy i któ­rych poka­zu­jemy za pośred­nic­twem naszych wystę­pów.

W takim razie co jest poli­tycz­nego w goto­wa­niu?

Roni: Goto­wa­nie jest bar­dzo poli­tyczne – począw­szy od uży­wa­nych skład­ni­ków, przez miej­sca, gdzie je kupu­jesz, po to, ile za nie pła­cisz i jak je nazy­wasz. W swo­jej pracy mówię o przy­go­to­wy­wa­niu pale­styń­skiego jedze­nia, mimo że jest ono izra­el­skie. W Ber­li­nie kupu­jesz humus albo zama­wiasz shak­shukę i mówi się, że są to potrawy z Izra­ela, pod­czas gdy tak nie jest. Jest to w pew­nym sen­sie „kolo­ni­za­cja jedze­nia”. Sta­ram się być tego świa­doma i uświa­da­miać ludzi, dla któ­rych gotuję. Uczę się o skład­ni­kach, ich pocho­dze­niu, jak nazy­wają się w swoim ojczy­stym języku. Przygoto­wa­niu czy spo­ży­wa­niu jedze­nia można więc nadać kon­tekst poli­tyczny.

Dużo podró­żu­jesz i pre­zen­tu­jesz swoją sztukę w róż­nych kra­jach – czy ten kon­tekst każ­do­ra­zowo czy­tany jest ina­czej?

Roni: Tak, szcze­gól­nie w kraju, z któ­rego pocho­dzę. Tutaj ludzie są bar­dzo świa­domi tych kwe­stii ze względu na oku­pa­cję. Para­dok­sal­nie także np. w Skan­dy­na­wii, pod­czas gdy takie podej­ście do jedze­nia budzi opór w Ber­li­nie.

Ania: I goto­wa­nie w życiu codzien­nym na­dal uwa­żane jest za stricte kobiece zaję­cie.

Roni: Tak, choć ten aspekt nie jest u mnie naj­waż­niej­szy. Istotne za to jest, że wspólne goto­wa­nie to także kwe­stia two­rze­nia wspól­noty, bycia razem, dzie­le­nia prze­strzeni. To budzi poczu­cie kom­fortu. Ja prze­wrot­nie wyko­rzy­stuję wspólne dzia­ła­nie do wytwa­rza­nia poczu­cia dyskom­fortu, a nawet iry­ta­cji. Np. do sałatki dodaję dużo czosnku, mnó­stwo cebuli. Cho­dzi o wytwo­rze­nie inten­syw­nego poczu­cia bycia w tym miej­scu, co dla niektó­rych kul­tur może być trudne do stra­wie­nia.

Jak widow­nia reaguje na te nie­stan­dar­dowe dzia­ła­nia? Czy Wasze inten­cje są dla nich czy­telne?

Ania: Widow­nia nie musi znać każ­dej inten­cji mojej pracy i „wła­ści­wie” jej inter­pre­to­wać. To nie­moż­liwe. Podoba mi się, jak ktoś odczy­tuje to, co robię, w zupeł­nie nie­oczy­wi­sty i nie­spo­dzie­wany dla mnie spo­sób. Jeśli więc pre­zen­tuję np. kawa­łek, w któ­rym na scenę wcho­dzą trzy andro­gy­niczne kobiety, a ktoś mówi: „to nie jest o kobie­co­ści, to o ludz­ko­ści”, dla mnie to jest super.

Roni: Tak. Ważne są też kon­tek­sty poboczne: dzia­łamy rów­nież poza sceną. Ania ma swój blog http://tech­no­lo­gie­so­flove.tum­blr.com, ja pro­wa­dzę VULVA Club w Ber­li­nie – taki mój „life blog”, gdzie istotne są także roz­mowy wokół sztuki. Nie tylko wystę­pu­jemy, ale także jeste­śmy gospo­dy­niami wyda­rzeń, kura­tor­kami. VULVA Club od dłuż­szego czasu robi dokład­nie to, co wła­śnie roz­po­częła Lamella w Kra­ko­wie – infil­truje prze­strzenie, które nie były queer, nie zaj­mo­wały się dotąd taką sztuką, i swoją pro­po­zy­cją zagar­nia miej­sca „nor­ma­tywne”.

ania_i_roni_fot_schubert 11.jpg

ania_i_roni_fot_schubert 8.jpg

Czy kon­tekst queerowy jest istotny dla Waszych dzia­łań?

Ania: Są dni, kiedy robię sztukę queer, i są dni, kiedy nie. To okre­śle­nie nie jest naj­waż­niej­sze.

Roni: Też tak uwa­żam. Niek­tóre moje prace nie są sztuką queer, ale jed­nak poru­szam się w queero­wych kon­tek­stach i prze­strzeni.

Ania: Nazew­nic­two wynika z jed­nej strony z tego, że zarówno femi­nizm, jak i ruch LGBTQ na­dal potrze­bują kul­ty­wo­wać poczu­cie wspól­noty, by prze­my­cać do main­streamu swoje inte­resy. Bio­rąc pod uwagę, że w Pol­sce iden­ty­fi­ko­wa­nie się z femi­ni­zmem na­dal uwa­żane jest przez więk­szość spo­łe­czeń­stwa za straszne, okre­śle­nie sie­bie jako artystki two­rzą­cej „sztukę femi­ni­styczną” czy „queer’’ jest pewną dekla­ra­cją z dru­giej strony może powo­do­wać, że main­stream wrzuci cię w „femi­ni­styczne get­to’’, uzna za mało poważną i nie­wartą uwagi. Wyda­rze­nia nato­miast potrze­bują kon­kret­nych opi­sów, by pro­fi­lo­wać i przy­cią­gać publicz­ność.

W tym roku reali­zuję pro­jekt cho­re­ogra­ficzny w Pozna­niu z dwiema tan­cer­kami i uzna­łam, że nie będę uży­wać haseł typu „femi­nizm” czy „queer”. Mamy XXI wiek, chcia­ła­bym wie­rzyć, że świat już zaak­cep­to­wał femi­nizm jako nie­odzowną war­stwę tego, jak myślimy, żyjemy i two­rzymy sztukę (choć wielu ludzi jesz­cze nie). Nie tyle chcę reali­zo­wać pro­jekty o femi­ni­zmie, a pra­co­wać w queerowy czy femi­ni­styczny spo­sób. Chcę uży­wać femi­ni­stycznych narzę­dzi w pracy i życiu codzien­nym – choć dla każ­dego mogą one ozna­czać co innego. Insty­tu­cje kul­tury dzia­łają ina­czej – kata­lo­gują, przy­pi­sują do okre­ślo­nych kate­go­rii, dają widocz­ność. Z reguły dzia­łają także z pew­nym opóź­nie­niem w sto­sunku do ruchów oddol­nych, któ­rych prak­tyki chcą prze­chwy­cić i legi­ty­mi­zo­wać jako nowe trendy w sztuce i kul­tu­rze.

Rozmowa się koń­czy. Dziew­czyny biorą kartki i zaczy­nają z nich czy­tać poezję. Frag­menty listów miło­snych. Femi­ni­styczny mani­fest. Utwory doty­czące miło­ści, cie­le­sno­ści, przy­szło­ści. Po angiel­sku. Po pol­sku. Po hebraj­sku. Naj­pierw na stoł­kach, następ­nie cho­dzą po sali, by w końcu usiąść wśród widzów. Po każ­dym frag­men­cie tek­stu zmie­niają miej­sce. Nagość, z którą widow­nia oswa­jała się pod­czas roz­mowy, stała się fizycz­nie bli­ska. Roni wycho­dzi do otwar­tego na ulicę okna, skąd obser­wuje ją część widzów, któ­rzy nie zmie­ścili się w prze­strzeni gale­rii lub świa­domie zostali na zewnątrz, by stam­tąd przy­glą­dać się wyda­rze­niu, ale i część prze­chod­niów, prze­jeż­dża­ją­cych rowe­rzy­stów czy kie­row­ców.

Reali­zu­je­cie pro­jekty przede wszyst­kim w ramach pracy kolek­tyw­nej. Czy ona nie ogra­ni­cza indy­wi­du­al­nej eks­pre­sji?

Ania: Teraz to jest bar­dzo „trendy” w sztuce. Już stu­diu­jąc cho­re­ogra­fię, byli­śmy bar­dzo zachę­cani do tego, by współpra­co­wać. Z dru­giej strony – jest to znaczne utrud­nie­nie, żeby uzy­skać publiczne dofi­nan­so­wa­nie czy wspar­cie. Musisz zawsze pisać bar­dzo skom­pli­ko­wane i wyra­fi­no­wane opisy tego, dla­czego lepiej ze sobą współpra­co­wać, niż być „genial­nymi jed­nost­kami” (śmiech).

Roni: To zależy od tego, jak pod­cho­dzisz do pracy zespo­ło­wej i jak ona wpływa na twoje dzia­ła­nie. Dla mnie współ­praca każ­do­ra­zowo je roz­wija, nadaje mu nowy kon­tekst, posze­rza je. Mamy pro­blemy, pyta­nia, kon­flikty – i po pro­stu muszę je przepra­co­wać. Dla­tego moja praca opiera się na przy­jaźni.

Ale two­rzy­cie także pro­jekty indy­wi­du­alne? Czym one się róż­nią od pracy zespo­ło­wej?

Ania: W cho­re­ogra­fii nawet jak przy­go­to­wuję solowy występ dla teatru, to ni­gdy to nie jest pro­jekt indy­wi­du­alny. To solo to także te wszyst­kie osoby, które przy­szły spę­dzić ze mną czas w stu­dio i dać mi feed­back. Zaw­sze zapra­szam do współ­pracy przy­ja­ciół i ludzi, któ­rym ufam, nawet jeśli na pozio­mie insty­tu­cjo­nal­nym to ofi­cjal­nie praca jed­nost­kowa. W ten spo­sób autor­stwo roz­mywa się i ten aspekt uwa­żam za war­to­ściowy. Nie wie­rzę zresztą w model indy­wi­du­al­nej jed­nostki, geniu­sza, który – jak wynika z tra­dy­cji – najczę­ściej jest bia­łym heterosek­su­alnym męż­czy­zną. Nie uwa­żam, że w XXI wieku indy­wi­du­alne autor­stwo należy wiel­bić i podzi­wiać. To bez sensu!

Roni: I nudne!

DSC_6927_fot_schubert.jpg

A jed­nak w Pol­sce nie jest to popu­larne podej­ście. Bar­dzo dużo mamy solo­wych pro­jektów tanecz­nych.

Roni: Kwe­stia budże­to­wa­nia i insty­tu­cjo­na­li­za­cji. Ja robię bar­dzo mało pro­jektów indy­wi­du­alnych, wła­ści­wie w ogóle ich nie reali­zuję. Nie robię pracy stricte sce­nicz­nej, sku­piam się na pro­jektach par­ty­cy­pa­cyj­nych, zachę­ca­ją­cych widow­nię do wspó­łuczest­nic­twa.

Ania: Świet­nie obra­zuje to kolek­tyw, który w Ber­li­nie współtwo­rzy Roni – Female Tro­uble. Kolek­tyw składa się z trzech przy­ja­ció­łek. Choć przy­jaź­nię się z każdą z nich, for­mal­nie nie należę do pro­jektu – wła­ści­wie orbi­tuję wokół niego, współ­pra­cu­jąc z dziew­czynami także indy­wi­du­al­nie. Taka oś współdzia­ła­nia i zależ­no­ści jest, wydaje mi się, naj­bliż­sza idei „femi­ni­stycz­nej współ­pracy”. Ale to naprawdę trudna praca.

Roni: Bar­dzo trudna. Łzy poja­wiają się wła­ści­wie na każ­dej pró­bie (śmiech). Tyle emo­cji!

Gdy­by­ście się nie przy­jaź­niły, tych emo­cji w pracy byłoby mniej?

Roni: Myślę, że wtedy po pro­stu kolek­tyw nie mógłby ist­nieć. Przy­jaźnimy się poprzez sztukę, two­rzymy na bazie przy­jaźni.

Dziew­czyny na nagie ciała zakła­dają kostiumy. Kładą się, wygi­nają, ocie­rają o krze­sła, ściany, widzów, uda­jąc akt sek­su­alny. Ina­czej niż w poprzed­nich czę­ściach, tu nagość byłaby uza­sad­niona, a przez to oczy­wi­sta, dosadna, narzu­ca­jąca się. Hum­ping dziew­czyn znaj­duje się na pogra­ni­czu cho­re­ogra­fii, per­for­mance’u i arty­stycz­nej pro­wo­ka­cji. Do ich dzia­łań przy­łą­czają się dwie osoby (w tym Tomasz Fol­tyn – orga­ni­za­tor Lamelli – w krót­kiej miniówce i moc­nym maki­jażu). Per­for­mance koń­czy się i widow­nia wycho­dzi z gale­rii, gdy dziew­czyny na­dal wyko­nują kopu­la­cyjne ruchy na podło­dze.

Obie wywo­dzi­cie się z tańca, choć kon­se­kwent­nie uni­ka­cie prak­tykowania „teatru tańca”, poru­sza­cie kwe­stie zwią­zane z cho­re­ogra­fią w nie­oczy­wi­stych i nie­co­dzien­nych kon­tek­stach. Czy taniec na­dal jest Wam bli­ski?

Roni: W moich dzia­ła­niach jest cho­re­ogra­fia, nie­ko­niecz­nie taniec. Wywo­dzę się z tańca, ale nie jestem tan­cerką. Moje dzia­ła­nia kie­rują się bar­dziej w stronę per­for­mance’u, cho­re­ogra­fii.

Ania: Moje rów­nież. Cho­re­ogra­fia nie musi doty­czyć wyłącz­nie tańca, dla­tego mówię o „cho­re­ogra­fii myśli, języka”, choć cza­sami może to brzmieć pre­ten­sjo­nal­nie. Ope­ru­jemy zupeł­nie innymi reje­strami niż jest to ogól­nie przy­jęte w „teatrze tańca”. W ramach pokazu dla Lamelli są to czy­ste, pro­ste akcje i dzia­ła­nia krą­żące wokół tematu sek­su­al­no­ści, które są „dźwi­gane” przez odmienny od nich język.

Mimo to taniec jest dla mnie na­dal potężną i ważną siłą – jako forma spę­dza­nia czasu w życiu codzien­nym, w cza­sie rave’u, coś, co two­rzy przy­jaźń. Jeśli tań­czę dla publicz­no­ści lub odde­le­go­wuję taniec na inne osoby w cho­re­ogra­fii, z reguły chcę w ten spo­sób pra­co­wać wokół lub na temat jakie­goś pro­blemu. Innymi słowy, w teatrze muszę czuć, że mam powód, by tań­czyć.

Roni: W kra­kow­skim per­for­man­sie dewa­lu­ujemy nagie ciało. Jeste­śmy po pro­stu dwiema nagimi kobie­tami, które mówią, prze­by­wają z ludźmi poprzez dobrany język i ruch. Mimo że jeste­śmy po to, by na nas patrzeć, jeste­śmy także po to, by być sły­szane.

Ania: Od teo­rii przez roz­mowę po dzia­ła­nie. Odno­simy się do róż­nych prak­tyk, by na róż­nych pozio­mach zna­leźć poro­zu­mie­nie z widow­nią. Niek­tóre rze­czy, które pre­zen­tu­jemy, mogą się widzowi nie podo­bać. Nie ma pro­blemu. Pyta­nie, co publicz­ność z tym zrobi. musująca tabletka.png

DSC_6819_fot_schubert.jpg

DSC_6821_fot_schubert.jpg

*Lamella – the house of queer arts jest nie­sta­cjo­nar­nym domem dla queero­wej sztuki. To nie­za­leżna orga­ni­za­cja, która wspiera arty­styczny, spo­łeczny i kul­tu­ralny roz­wój sze­roko rozu­mia­nej sztuki queero­wej. Została zało­żona w 2016 roku przez Toma­sza Fol­tyna & Valen­tine Tanz. Jej misją jest wysta­wia­nie, pre­zen­to­wa­nie i doku­men­to­wa­nie prac arty­stów oraz sprzy­ja­nie roz­wo­jowi róż­no­rod­nych kul­tu­rowo i arty­stycz­nie wyda­rzeń w Kra­ko­wie. W ramach Lamelli odby­wają się regu­larne wyda­rze­nia z zakresu sze­roko rozu­mia­nej sztuki per­for­ma­tyw­nej, cho­re­ogra­fii, teatru, muzyki i sztuk wizu­al­nych pre­zen­to­wane przez lokal­nych oraz mię­dzy­na­ro­do­wych arty­stów queer.

* Kur­sywą zostały opi­sane poszcze­gólne czę­ści per­for­mance’u Female tro­uble. Prac­tice of loving.

 

kreska.jpg

RONI KATZ
Uro­dzona w Jero­zo­li­mie, sys­te­ma­tycz­nie prak­tykująca roz­sze­rzoną cho­re­ogra­fię, czę­sto z udzia­łem swo­ich przy­ja­ciół. W każ­dej pracy Roni szuka wła­ści­wego medium do zama­ni­fe­sto­wa­nia oso­bi­stych i poli­tycz­nych kwe­stii, nazy­wając to insta­la­cjami uczest­ni­czą­cymi, cho­re­ogra­fią roz­mowy lub ucie­le­śnio­nymi sytu­acjami. Roni jest współ­za­ło­ży­cielką przy­ja­ciel­skiego kolek­tywu w Ber­li­nie Female Tro­uble, który pro­wa­dzi twór­czą plat­formę VULVA CLUB – prze­strzeń dla arty­stycz­nej, inte­lek­tu­al­nej i poli­tycznej wymiany per­spek­tywy femi­ni­stycz­nej i queer w tym­cza­so­wych spo­łecz­no­ściach.

ANIA NOWAK
Upra­wia cho­re­ogra­fię myśli, języka i sytu­acji. Obec­nie zaj­muje ją aspekt cza­so­wo­ści w sztu­kach per­for­ma­tyw­nych oraz miłość jako spo­sób gene­ro­wa­nia wie­dzy. Za istotną część swo­jej dzia­łal­no­ści uznaje uczest­ni­cze­nie w nie­for­mal­nych struk­tu­rach wymiany i współ­pracy z innymi artyst(k)ami oraz roz­wijanie prak­tyk queer-femi­ni­stycznych. Jej ostat­nia cho­re­ogra­fia Offe­ring What We Don't Have To Those Who Don't Want It miała swoją pre­mierę na festi­walu Tanz­tage 2016 w Ber­li­nie. Kolejny pro­jekt, doty­czący tańca jako prak­tyki wspie­ra­nia, poka­zany zosta­nie w grud­niu tego roku w Sta­rym Bro­wa­rze w Pozna­niu. Była rezy­dentką CK Zamek w Pozna­niu i, wraz z Mar­ti­nem Han­se­nem, w Dan­ce­ho­use Mel­bo­urne. Ukoń­czyła stu­dia filo­lo­giczne na UJ w Kra­ko­wie oraz cho­re­ogra­ficzne w ber­liń­skim Inter-Uni­ver­sity Cen­ter for Dance (HZT).

Ta strona korzysta z plików cookie.