NUMER 15 (6) GRUDZIEŃ 2015 | "NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN?"
KLAUDYNA SCHUBERT
O żydowskich tradycjach, kulturze przodków i przywracaniu ich do pamięci zbiorowej opowiada Kamil Bogusz, historyk Kościoła, pasjonat archiwistyki.
Czy nasi przodkowie są wyznaniowym monolitem? Chyba nie zawsze woleliśmy „kotleta od Mahometa”?
Dzisiejsza Polska i w ogóle dzisiejsze kraje są jednorodne pod względem narodowościowym i religijnym, a przecież do II wojny światowej to była prawdziwa mozaika narodowości, wyznań, tradycji. Posłużę się przykładem mikroojczyzny, z której pochodzę – Chrzanowem, gdzie nawiązałem kontakty m.in. z Żydami, którzy mieszkali u nas w mieście, lub ich potomkami. Gdy rozmawialiśmy z błogosławionej pamięci Berkiem Grajowerem (przedwojennym mieszkańcem miasta), zadano mu pytanie, jak wyglądał antysemityzm w Chrzanowie. On mówił, że antysemityzm kończył się na Plantach-Alei Henryka przebiegającej przez środek miasta. Gdy spotykali się tam Polacy i Żydzi, Polacy krzyczeli: „Precz z Żydami! Żydówki idą z nami!” – i zapraszali je na kawę i ciastka do kawiarni u Jana Węgla.
Oczywiście były też „wyskoki”, ale to był bardzo mały procent, jak nie promil, w całej historii. Wszyscy wychowywali się na wspólnych podwórkach, mieszkali obok siebie w kamienicach, uczęszczali do tych samych szkół. Były szkoły stricte religijne, żydowskie, ale większość społeczeństwa chodziła do szkół powszechnych.
W Małopolsce zachodniej XIX wieku – a mamy z tego czasu dokładne dokumenty – nie było niczym dziwnym, jeżeli do Żyda przychodził ksiądz i zamawiał np. drewno do kościoła na pokrycie dachu, a Żyd szedł do katolickiego cechmistrza, żeby mu wykonał kapelusz. To było normalne, naturalne. Rzecz jasna, młodzi chrześcijańscy chłopcy robili różnego rodzaju psikusy, ale – rzecz jasna – młodzi chłopcy żydowscy odwdzięczali się pięknym za nadobne (śmiech). Żydzi czuli się Polakami. Tylko wyznania mojżeszowego.
Dzisiaj, gdy zakłada się, że Polak może być tylko katolikiem, na nowo funkcjonuje stereotypizacja Innego. Żyd – z pejsami, pochylony nad księgami, a w wolnych chwilach mordujący chrześcijańskie dzieci (śmiech).
To prawda. Choć w Chrzanowie w XVIII wieku była sprawa o mord rytualny. Sprawa skończyła się jednak wyjaśnieniem, że nic takiego nie miało miejsca, a ci, którzy pozywali, musieli potem wnieść koszty na budowę synagogi w mieście. Sprawiedliwości więc stało się zadość (śmiech).
Ten stereotyp oczywiście rodzi się ze strachu przed nieznanym i z niewiedzy. Stąd biorą się różnego rodzaju „legendy” – na przykład że „Żydów chowa się na siedząco”. W tradycji żydowskiej jest powiedziane, że po śmierci trzeba jak najszybciej człowieka pochować. Chowali bez trumny, bez żadnej deski, tylko owinięte w całun ciało, więc kiedy spuszczano je na linach albo na rękach, to ono się naturalnie zginało i już w dole było złożone „na wznak”. Ale tego nie wiedzieli ci zaciekawieni chłopcy, którzy podglądali przez mur cmentarny całą scenę.
Robiłam to samo będąc dzieckiem! Mieszkaliśmy niedaleko cmentarza żydowskiego, a mój ojciec zawodowo zajmował się architekturą cmentarzy. W wolnych chwilach podglądałam, przeskakiwałam mur i robiłam zdjęcia.
To, co robiłaś, czyli fotografowanie macew, to jedno z najlepszych zabezpieczeń dla danego cmentarza – bo jest na wolnym powietrzu, padają kwaśne deszcze czy działają wandale – i jeśli zdjęcie wykonałaś dziesięć lat temu, dzisiaj ta macewa może już nie istnieć.
Nie odnawia się macew, nie rewitalizuje cmentarzy?
Koszt odnowienia jednej macewy wynosi od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Jeżeli pomnożymy to przez ilość macew, które są zachowane na danym cmentarzu, wychodzi naprawdę ładna suma. Musimy pamiętać, że niestety nie ma już u nas społeczności żydowskiej. Ci, którzy są za granicą – w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych czy Izraelu – jeżeli mają jakieś „zaskórniaki”, to przesyłają dla muzeów, fundacji, ale jeżeli na cmentarzu jest 3200 macew…
Ostatnio przechodząc przez cmentarz żydowski, zdziwiłam się, że są tam osoby pochowane współcześnie. Myślałam, że w większości są one zamknięte.
Jeśli są nowi „lokatorzy”, wtedy cmentarz żyje, że posłużę się takim oksymoronem. To bardzo dobrze, gdy cmentarze są otwarte, bo oznacza, że wtedy na nie ludzie przychodzą. Każdy z nas chce osiągnąć nieśmiertelność, a nieśmiertelność osiągamy przez pamięć tych, którzy po nas pozostaną. Nie muszą to być osoby bliskie, z naszych rodzin. W tradycji żydowskiej jest piękna tradycja, że dane miejsce dla zmarłego jest jego na wieczność. Nie można nikogo „dokooptować” do grobu, inaczej niż na cmentarzach chrześcijańskich. W większości rejonów było tak, że nagrobek stawiano rok po śmierci danej osoby, ale nagrobek już też należał do tej zmarłej osoby. Oczywiście mogli obok siebie leżeć mąż i żona, co bardzo rzadko, ale się zdarzało, ale to były dwa osobne groby. Zazwyczaj cmentarze były podzielone: osobno dla mężczyzn, osobno dla kobiet. I pytanie: co zrobić, jeśli na środku grobu wyrośnie drzewko? Drzewo wówczas też należy do tej osoby. Nie możemy wyrwać korzeni. Możemy tylko ściąć, jeśli zagraża bezpieczeństwu macewom naokoło. Korzenie weszły w strukturę ciała, a nie można pomieszać kości, bo nie osiągną zbawienia.
A dlaczego dopiero po roku budowano żydowskie nagrobki?
Taki był okres żałoby, co wynika z Pisma Świętego. Według tradycji żydowskiej największym grzechem, jaki może popełnić człowiek przeciwko człowiekowi, nie jest zabójstwo, ale zbezczeszczenie grobu. Wystarczy, że macewę się zniszczy, ponieważ zmarły się nie obroni. A największym błogosławieństwem jest odnowienie tego grobu. Zmarły sam tego nie zrobi.
Należę do Forum Dialogu Polsko-Żydowskiego w Warszawie i z jego ramienia byłem parę miesięcy temu na uroczystości, gdzie był także rabin z Nowego Jorku. Był to piątkowy wieczór, czyli rozpoczynał się szabas. Rabin Joszua podszedł do mnie i powiedział: „Pewnie zastanawiasz się, czemu teraz nie jestem w synagodze i nie modlę się ze swoimi braćmi”. Intrygowało mnie to, ale wstydziłem się zapytać. A on mówi: „Szabas to jest wielka micwa, wielkie święto. U Żydów jest gradacja tych świąt. Największym świętem jest Tikku olam” (תיקון עולם ). Zapytałem się, co to znaczy. „Ratowanie świata. To jest największa micwa. I wy ratujecie świat przez to, co robicie na swojej drodze; że przypominacie pamięć o zmarłych, o tych, którzy sami o sobie już nie mogą pisać”.
Szabas jednak czasem trzeba połączyć z wymogami dzisiejszego świata. W którymś z europejskich miast rabin wybudował ogrodzenie wokół całej dzielnicy, bo wtedy to jest jeden bet, jeden dom.
Tak jest, ale to już było znane w XIX wieku. Wystarczyło obwiązać daną dzielnicę sznurkiem.
Podczas szabasu nie wolno grać na fortepianie, bo w komentarzach do Pisma Świętego jest zapisane, że przed szabasem należy zaprzestać pracy „do ostatniego uderzenia młotkiem”. A przecież fortepian działa na zasadzie uderzenia młotkiem, więc nie można. Co więcej, w koszernym, ortodoksyjnym hotelu w piątek już Ci kawy nie zrobią, chyba że mają termos, bo nie mogą zagotować wody, gdyż nie wolno rozpalać ognia. W Krakowie, Chrzanowie czy innych miastach, gdzie były duże społeczności żydowskie, byli wynajmowani chrześcijańscy chłopcy do pracy. Nazywali się szabas-goi. Im płacono dopiero w sobotę wieczorem albo w niedzielę rano.
Czy zajmujesz się tylko tradycjami żydowskimi?
Nie tylko. To wyszło przy okazji, bo zacząłem badać swoje korzenie rodzinne i w księgach metrykalnych odnalazłem zapisy dotyczące zarówno katolików, jak i żydów. Zainteresowało mnie to. Udało mi się zrobić moje drzewo genealogiczne, bezpośrednio do XVII wieku, a pośrednio do XV. My w Galicji mamy o tyle szczęście, że ksiądz proboszcz w danej parafii był także urzędnikiem stanu cywilnego, więc oprócz ksiąg metrykalnych (katolickich kart chrztu, ślubów i śmierci) prowadził trzy księgi: księgę zejścia, czyli zgonów; liber copulatorum, czyli ślubów i liber natorum, czyli narodzin, gdzie spisywał protokoły także Żydów. Co więcej, podpisywali się świadkowie, więc mamy zachowane wiele podpisów sprzed dwustu lat. O zgrozo – w tych, na które natrafiłem, większość katolików podpisywało się „iksem”, a Żydzi literkami hebrajskimi.
Załóżmy, że chcę odnaleźć korzenie własnej rodziny i stworzyć drzewo genealogiczne. Od czego powinnam zacząć?
Po pierwsze należy wypytać rodziców, dziadków, wszystkie starsze osoby żyjące w rodzinie i zebrać wszystkie informacje. Są na portalach genealogicznych arkusze, karty osobowe, rodzinne, które pomogą nam to uporządkować. Jeśli masz stare rodzinne zdjęcia, także warto wypytać, kto się na nich znajduje. Jak już wypytamy i mamy spisane wszystkie dostępne dane, wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa w detektywa. Trzeba jednak sobie założyć, że to się nigdy nie skończy (śmiech).
Jeśli mamy tylko informację np. o swojej praprababci, wiemy, jak miała na imię i znamy jej nazwisko po mężu; najczęściej nie wiemy, kiedy się urodziła; jeśli mamy miejscowość – to „jesteśmy w domu”, jeśli nie – będziemy musieli trochę podziałać w różnych parafiach i archiwach. Najlepiej jednak udać się do księdza na parafię i sprawdzić, czy posiada księgi metrykalne z okresu, który by nam odpowiadał.
Przyjmijmy, że zaczęliśmy poszukiwania od księgi ślubów dla naszej prababci: w pierwszej tabelce powinna być liczba porządkowa za dany rok, w drugiej – powinien być numer domu (choć są różne wzory), w trzeciej – imię i nazwisko męża. Oprócz tego jest data urodzenia, czyim synem był oraz gdzie się urodził. Potem jest identyczna kolumna dla przyszłej żony, tylko że dodatkowo mamy nazwisko panieńskie. Co ciekawe, zarówno u męża, jak i u żony, są także zapisane panieńskie nazwiska matek. Dzięki temu możemy „pójść naprzód” o dwa pokolenia. Takie poszukiwania trzeba powtórzyć trzy razy w sumie: przy karcie ślubu, przy akcie chrztu i zgonu. Dlatego daję taką kolejność, ponieważ przy akcie zgonu częściej znajdują się drobne błędy. Jeszcze jedna bariera, która czasem może być nie do przejścia nawet dla doświadczonego genealoga-historyka, to rodzaj pisma używanego przez księdza czy organistę lub kościelnego.
Jak długo są przechowywane takie księgi w parafiach?
Zależy od parafii. W niektórych z nich, np. w zachodniej Małopolsce, są księgi z XVIII wieku, ale np. w krakowskich parafiach kopie są przesyłane do kurii i tam dokumenty sięgają nawet XVI wieku. Jedyną przeszkodą może być język łaciński, ale tam są zwroty, które się powtarzają, więc łatwo powinniśmy rozpoznać, o co chodzi.
Czy w takich księgach mamy również informację o narodowości?
Pod imieniem i nazwiskiem, jeżeli np. nie były znane imiona rodziców, co działo się często z żołnierzami I wojny światowej, to jest wpisana narodowość, a nawet wyznanie.
Niestety będziemy mieli problem, jeśli akta metrykalne zostały spalone podczas wojny, zginęły albo ktoś je zniszczył czy nie zachowały się z jakichś względów. Jednak nic straconego, gdyż jeszcze mamy poboczne dokumenty, np. księgi miejskie danej miejscowości. Jeżeli było to miasto od czasów średniowiecznych, to księgi radzieckie (pochodzące od tych, którzy radzili, czyli rajców miejskich, nie mylić ze wschodem!) czy księgi ławnicze są pełne informacji o naszych przodkach. Tylko tam są większe przekształcenia nazwisk, niż byśmy się spodziewali. Często brało się to od księży lub skrybów, którzy się zmieniali, a nowy „jak usłyszał, tak zapisał”.
Czy księża bezproblemowo pomagają osobom poszukującym swoich przodków?
Nie ukrywajmy, że dla nich jest to trochę „zawracanie gitary” (śmiech). Ja jednak jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że jestem historykiem Kościoła i to mi chyba otwiera większość drzwi. Osoby, które nie mają takiego wykształcenia, oczywiście mogą z ksiąg korzystać, ale prawdopodobnie tylko poza godzinami urzędowania kancelarii, w ograniczonym czasie i przy księdzu. Nieraz wynika to z tego, że w Polsce mamy ustawę o ochronie danych osobowych i niektórzy jej bardzo restrykcyjnie przestrzegają. Ale czasami księża sami wyszukują daną osobę, nie dopuszczają do ksiąg, ale przygotowują wypis. Nie należy się dziwić, bo często są to jedyne egzemplarze, często nawet nieopracowane, z danego okresu, które to wszystko opisują. Ale kto nie ryzykuje, ten nic nie zyska.
Czy zajmujesz się także odtwarzaniem drzewa genealogicznego „na zamówienie”?
Przyznam się szczerze, że robiłem odpisy dla znajomych, ale nie brałem tego za zlecenie. Robiłem to przy okazji własnych poszukiwań. Cieszy mnie wtedy, że przywróciliśmy pamięci kolejną osobę, co jest dla mnie największym celem, jaki sobie powziąłem w mojej pracy historycznej.
Zdarza się, że ktoś poświęcił swoje życie np. na działanie instytucji i jego idea przetrwała, instytucja działa; ale nazwisko umknęło. Ja staram się – powiem patetycznie – przywrócić ją do pamięci zbiorowej. Mimo że groby moich przodków sprzed 200 lat nie istnieją fizycznie, to potrafię wskazać mniej więcej, z dokładnością do 2-3 metrów, gdzie są pochowani. W dniu 1 listopada zawsze mogę im zapalić świeczkę. Znam ich z imienia i nazwiska, wiem, kim byli, co zrobili, ile mieli dzieci, gdzie stał ich dom itd. Dzięki moim działaniom dowiedziałem się, że np. mój prapraprastryj był burmistrzem, a cała rodzina była wykształcona i potrafiła pisać. To naprawdę jest niezwykłe uczucie, kiedy widzisz podpis swojego przodka sprzed 250 lat.
Czy spotkałeś się kiedyś z sytuacją, że wyszukałeś dla kogoś informację, która była przyjęta niechętnie, np. kwestie narodowości czy wiary?
Z tym nie było problemu. Najgorsze były przyczyny śmierci. Pół biedy, kiedy to była epidemia jakiejś choroby i w jej trakcie ktoś zmarł. Ale jeśli średnia wieku zgonów w tym okresie była w porządku (ok. 60 lat), to szuka się przyczyn. I np. czytasz, że „zginął przez bombardę”. Zastanawiasz się, czy była jakaś bitwa lub wojna? A dopiero w aktach miejskich można odszukać, że odbyła się sprawa sądowa ws. zabójstwa. Jeden zabił drugiego, a rzeczona „bombarda” okazuje się muszkietem.
Odnośnie wyznań – nigdy nie było to problemem albo zaskoczeniem. Szukali, ponieważ byli na to przygotowani. Jak się przegląda te wszystkie księgi metrykalne, akta sądowe, to widzi się tam bogactwo, prawdziwą mozaikę kultur, religii i tradycji. Dzisiaj niestety mamy zbyt jednorodne społeczeństwo i przez to robi się ksenofobiczne. Kiedyś trzeba było funkcjonować z odmiennymi tradycjami i wierzeniami. Trzeba było wykazać bardzo dużo empatii, żeby móc normalnie żyć obok siebie. I tak np. w diecezji krakowskiej, w kilkudziesięciu przypadkach, jestem o tym święcie przekonany, kościoły były budowane przez Żydów. Oczywiście chrześcijanie płacili, ale rzemieślnikami byli Żydzi. I w drugą stronę: chrześcijanie budowali synagogi. I to było piękne.
KAMIL KRZYSZTOF BOGUSZ
Chrzanowianin z dziada, pradziada. Ukończył historię ze specjalnością historia Kościoła na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autor kilku artykułów naukowych oraz książki nt. historii chrzanowskiego szpitalnictwa. Należy do Klubu Nauczyciela Historii przy Muzeum Józefa Piłsudskiego w Warszawie oraz jest Liderem Dialogu polsko-żydowskiego w Forum Dialogu w Warszawie. Przewodniczący Stowarzyszenia InicjatywaChrzanów.pl. Pomysłodawca projektu badawczego „Chrzanowski cmentarz – skarbiec pamięci”. Od 2014 r. piastuje urząd radnego Rady Miejskiej w Chrzanowie. Jest również Przewodniczącym Komisji Kultury, Sportu i Rekreacji oraz Doraźnej Komisji ds. nazewnictwa ulic i placów w Gminie Chrzanów.