Uzależnienia nie zważają na zasobność portfela czy przynależność do wybranej klasy społecznej. Skutecznie udowadniają, że potrafią pokonywać społeczne granice i niszczyć stereotypy. Rzadko kiedy przeradzają się jednak w ogólnonarodową epidemię, której epicentrum stają się nie mroczne zaułki Nowego Jorku, ale poważane, białe dzielnice małych miasteczek.
„W 2008 roku w USA liczba zgonów w wyniku przedawkowania opiatów przewyższała liczbę ofiar wypadków samochodowych” – pisze w książce Dreamland. Opiatowa epidemia w USA dziennikarz Sam Quinones. Prezentowane przez niego liczby przerażają, ponieważ te statystyki ukazują szokujące rozmiary narkotykowej plagi, która dotknęła Stany Zjednoczone w ostatnim dwudziestoleciu, doprowadzając do śmierci tysięcy ludzi.
Wszystko zaczęło się stosunkowo niewinnie – przemysł farmaceutyczny zaprezentował przełomowy lek przeciwbólowy. Kiedy firma Purdue Pharma wypuszczała w 1996 roku na rynek swój nowy produkt, OxyContin o przedłużonym działaniu, wśród specjalistów leczenia przewlekłego bólu zapanowała radość. Otóż nareszcie cierpiący przez lata pacjenci będą mieli łatwy dostęp do środka, który znacząco poprawi jakość ich życia. Entuzjazm dodatkowo nakręcał też sam koncern, przekonując o całkowitym bezpieczeństwie wprowadzanego leku, pozbawionego niemalże właściwości uzależniających. Purdue Pharma organizowała sympozja, konferencje i wyjazdy szkoleniowe (najczęściej do drogich, ekskluzywnych miejsc), podczas których zachęcała lekarzy do stosowania leku, równocześnie obdarowując ich gadżetami i prezentami. Bezpośrednim działaniom towarzyszyła także wielka kampania promocyjna, bowiem prawo amerykańskie (w przeciwieństwie do polskiego) nie zabrania reklamowania leków na receptę.
Po OxyContinie ból rzeczywiście znikał – podobnie jak pacjent z gabinetu. Wielu lekarzy, skuszonych obietnicami szybkich efektów (i szybkiego zysku, bowiem Purdue Pharma oferowała finansowe premie za przepisywanie swojego środka), stawało się automatami do wypisywania recept. W niektórych miastach pojawiły się nawet całe przychodnie wyspecjalizowane w przepisywaniu OxyContinu. Przed „fabrykami prochów”, jak je nazywano, ustawiały się kolejki i to nie tylko dlatego, że nowy lek oferował ulgę w cierpieniu, ale także dlatego, że jednak bardzo szybko uzależniał. Co więcej, odporność organizmu na lek również wzrastała, więc pacjenci nie tylko przyjmowali coraz większe ilości tabletek, ale także znajdowali nowe sposoby na zwiększenie ich mocy (np. rozkruszanie i podawanie dożylne).
Obszerny reportaż Sama Quinonesa przepełniony jest liczbami, statystykami, ale także opowieściami o konkretnych ludziach dotkniętych przez opiatową epidemię. Oprócz zmarłych na skutek przedawkowania oraz ich rodzin poznajemy historie strażników prawa, farmaceutów i biznesmenów. Ważnymi bohaterami książki są również Meksykanie pochodzący z małych miejscowości na południu kraju. „Chłopaki z Xalisco” sprawnie wypełnili próżnię na rynku, oferując uzależnionym od OxyContinu tańszy, łatwiej dostępny produkt z dostawą do domu: heroinę. Meksykanom daleko było jednak do mafijnego tworu rodem z serialu Narcos (Netflix, 2015‒2017). Pozbawieni wyraźnego lidera i hierarchicznej struktury, byli rodzajem „narkotykowego internetu”: siecią małych, luźno połączonych komórek. „Chłopaki z Xalisco” nie uciekali się – inaczej niż kartele – do przemocy. Nawiązywali przyjacielskie relacje z klientami, dostarczali swoje produkty prosto pod drzwi domu, oferowali małe dawki za drobne pieniądze i proponowali liczne promocje. Nie byli gangsterami z kartelu, ale miłymi chłopcami z meksykańskiej prowincji, którzy chcieli zarobić trochę dolarów, kupić upragnione jeansy i wrócić do domu. Oferowana przez nich heroina stała się naturalnym wyborem dla uzależnionych od leków przeciwbólowych. Opierała się na podobnej substancji chemicznej, a nie wymagała stania w kolejkach do przychodni i wykupywania leku na receptę. Była dostarczana jak pizza przez sympatycznego, uśmiechniętego kuriera, który zjawiał się na każde skinienie. Jak podaje Quinones, badania z 2011 roku wykazały, że aż 80% uzależnionych od heroiny zaczynało właśnie od przeciwbólowych środków na receptę.
Nie tylko „Chłopaki z Xalisco” zaprzeczali stereotypom. Także nowe pokolenie uzależnionych od heroiny kompletnie nie pasowało do utartego w społeczeństwie stereotypu narkomana jako mieszkańca biednych dzielnic wielkiego miasta, zmagającego się przez całe życie z przemocą i patologią. Nowi narkomani pochodzili z zamożnych, białych rodzin z klasy średniej, mieszkali w klasycznych amerykańskich domkach z ogródkiem, studiowali i chodzili do dobrych szkół. Ofiarami epidemii opiatów padały dzieci lekarzy, prawników i policjantów. Paradoksalnie jednak nie sprawiło to, że o problemie było głośniej, a stanowcze działania podjęto szybciej i w bardziej stanowczy sposób. W rodzinach panowała swoista zmowa milczenia. Nikt nie chciał przyznawać się do heroinowych uzależnień swoich dzieci – wysyłanych na prestiżowe uczelnie, wożonych na pozaszkolne zajęcia i obdarowywanych najnowszymi modelami smartfonów – w obawie przed społeczną stygmatyzacją. Nikt więc nie zdawał sobie sprawy ze skali problemu.
Opiatowa epidemia, która nadal trwa w najlepsze, zmieniła myślenie o narkotykach. Nie tylko dlatego, że jej rozmiary przewyższają popularność kokainy z lat 70. oraz plagę cracku z początku XXI wieku, lecz przede wszystkim dlatego, że dotknęła grupę dotychczas uważaną za „bezpieczną”. Jak pisze w Dreamland Quinones, heroina „przeszła długą drogę z ciemnych zaułków Nowego Jorku i kart powieści Williama Burroughsa Ćpun”. Swoiste otrzeźwienie, a także przełamanie tabu, przyniosła dopiero śmierć Philipa Seymoura Hoffmana, która zdaniem Quinonesa miała takie samo znaczenie dla epidemii opiatów, jak odejście Rocka Hudsona 30 lat wcześniej, które zmusiło kraj do przyjęcia do wiadomości istnienia epidemii AIDS. Aktor, znany z ról w filmach Mistrz (2012, P.T. Anderson), Synekdocha, Nowy Jork (2008, Ch. Kaufman) czy Wątpliwość (2008, J.P. Shanley), zmarł w 2014 roku na skutek przedawkowania heroiny, po którą sięgnął po uzależnieniu się od leków przeciwbólowych na receptę. Już kilka dni później w mediach zaczęły pojawiać się doniesienia o powiązaniu przedwczesnej śmierci laureata Oscara z ogólnonarodową epidemią nadużywania opiatów.
Epidemia opiatów to pokłosie kapitalizmu w biznesie i sektorze publicznym, ale też stanu współczesnego społeczeństwa amerykańskiego. Spore znaczenie ma m.in. sposób wychowania młodych obywateli, spędzających czas przede wszystkim w otoczeniu urządzeń elektronicznych, bez prawdziwego kontaktu z rodziną i przyjaciółmi. Izolacja, atomizacja, osobność oraz samotność – nie bez przyczyny heroina przyjmowana była najczęściej w zaciszu domowym czy za zamkniętymi drzwiami pokoju dziecięcego. Quinones widzi nadzieję we wspólnotowości i działaniu razem, przekonuje, że po takim upadku może nastąpić już tylko poprawa.
Swoistym postscriptum do książki Quinonesa jest dostępny online fotoreportaż, jaki na zlecenie magazynu „Time” zrealizował James Nachtwey. Z jego drastycznych zdjęć, przedstawiających uzależnionych na różnych etapach popadania w nałóg i degeneracji fizycznej, wyziera głęboki smutek i żal, znajdujący szczególne ucieleśnienie w postaci kapitana policji, pochylającego się nad grobem 22-letniej córki zmarłej w wyniku przedawkowania heroiny. Podobnie jak książka Quinonesa, utrzymany w czerni i bieli reportaż kończy się jednak drobnym promykiem nadziei. Wygląda na to, że po tak spektakularnym upadku, tak daleko idącym społecznym upodleniu, może nastąpić już tylko polepszenie. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że mogłoby być jeszcze gorzej.
Artykuł powstał na podstawie książki Dreamland. Opiatowa epidemia w USA Sama Quinonesa (Wydawnictwo Czarne, 2018).
KAJA ŁUCZYŃSKA
Absolwentka filmoznawstwa i amerykanistyki na UJ, obecnie pracuje nad doktoratem na temat kina amerykańskiego po 11 września. Prelegentka filmowa, koordynatorka programu edukacyjnego w Kinie Pod Baranami, autorka bloga filmowego „Orbitowanie bez cukru”. Publikowała między innymi w „Ekranach”, „Ha!arcie” oraz „Fragile”. Wieloletnia instruktorka narciarska.
BARTŁOMIEJ DOMAGAŁA
Obserwator, leń. Lubi wycinać kolaże i odcinać się od ludzi. Podziwia dziwactwa. Szczęśliwie przeżył wieloletnią batalię o tytuł magistra kulturoznawstwa, po której już nigdy nie będzie taki sam. Nie chodźcie do szkoły.