Jestem cholernie uparta. Tak bardzo uparta, że wlazłam na wielka górę tylko dlatego, że chciałam stanąć na dachu mojego ukochanego kontynentu.
Tuż przed kołowaniem na lotnisku w Keflaviku pomyślałam, że dotarłyśmy na Marsa: Islandia z góry wyglądała dosłownie nieziemsko – i jest w tym stwierdzeniu tyle samo zachwytu, co przerażenia. Niezwykle rozległe, pofałdowane tereny przecinała tylko wąska wstążeczka z podniebnej perspektywy wyglądająca jak zmarszczka na chropowatym ciele wyspy.
Przyjezdni mawiają, że to jedyne kilka dni w roku, kiedy Szwajcarzy pokazują, że potrafią się bawić – odstawiają nosy od Käsefondue, zegarki przestają tykać, dziury w serze się łatają, a czekolada fruwa po ulicach. Ba, Basler Fasnacht to jedyne kilka dni, kiedy Szwajcarzy pokazują reszcie Europy, jak się bawić.
Do celu pozostały już tylko trzy godziny. Pociąg mija Ostravę-Svinov i kieruje się na południe, a jakieś nieokreślone ciepło, którego źródła nie potrafię zidentyfikować, rozlewa się na wszystkie moje myśli. Jak się później okaże, będzie mi ono towarzyszyło z każdym kolejnym powrotem do Czech – małego kraju wielkiego piękna.
Właśnie wróciłam z Armenii i Gruzji, mam chwilę między wypakowaniem plecaka wspomnień a pralką brudnych ubrań. Komputer kurzył się przez ponad dwa tygodnie, a klawiatura czekała na palce.
W barze leci polski Bajm, co druga laska opala się topless, na plaży rozbitych kilka namiotów. Atmosfera jak na festiwalu muzycznym, piwo tanie jak barszcz. Na zaproszenie kolegi przejechałem ponad 1400km trzema środkami transportu z Krakowa do Vama Veche -- ostatniej wioski w Rumunii przed Bułgarią nad Morzem Czarnym.
Zawsze żyłam w mieście, obudowana betonem. Prawdopodobnie dlatego nigdy nie marzyłam o własnym domku z białym płotem i doniczką pelargonii na ganku, znanym tylko z kinowego ekranu. Zamiast ganku z pelargoniami miałam staruszkę z naprzeciwka, która na klatce schodowej hodowała kaktusy w pojemnikach po margarynie.
Staniki. Koronkowe, muślinowe, bawełniane, w kwiatki i kraciaste. Zwisają z potężnych haków przytwierdzonych do sufitu, prawie muskając nas po głowach. Półmrok rozciąga się od ściany do ściany.