Jestem dziewczyną z bloku i mam 14 lat. Mam też: szare dresy z dwoma paskami (te z trzema były uznawane przez moich rodziców za fanaberię), ortalionową kurtkę – jakieś pięć rozmiarów za dużą, i uczę się używać za ciemnej konturówki do ust.
„Jasiu, nie wiem, co to jest, ale na pewno nie muzyka. Nuda i ohyda!” – powiedziała Słuchaczka. Tak nazywam w myślach panią, która wraz z mężem wstała z fotela, by skierować się do wyjścia podczas inauguracyjnego koncertu tegorocznej edycji festiwalu Sacrum Profanum. Nie była odosobniona w swojej reakcji.
O energii, muzyce, miłości i zgodzie z samym sobą, czyli tym, co w życiu najważniejsze, z Włodkiem "Paprodziadem" Dembowskim rozmawia Weronika Sraga.
Zdarza się, że są nazywani drugimi dyrygentami w orkiestrze. Liczą takty, kontrolują tempo gry i nie jeden, a kilkadziesiąt instrumentów. Perkusiści, bo o nich mowa, sprawiają, że utwór muzyczny staje się pełnym i rezonującym obrazem, przyprawiają go dozą tragizmu i szczyptą melancholii.
Otaczająca nas rzeczywistość jest przeniknięta rytuałami. Dziś tak wypowiadamy to słowo jednym tchem z całą gamą określeń: teatr, misterium czy sacrum, jak i opisujemy powtarzalne elementy naszej codzienności.
– Zapomina się w naszej kulturze o przodkach i mało poświęca się im miejsca . Ludzie z pierwotnych kultur mówią, że to jest choroba naszej cywilizacji – mówi Mateusz Samolong, basista Ma. – My też jesteśmy pierwotną kulturą! – dorzuca Olek Szerszeń, gitarzysta i wokalista.
Umawiam się z L.U.C-iem w klubokawiarni przy Kruczej. W końcu znaleźliśmy ustronne miejsce. Nasza rozmowa rozpoczyna się absurdalnie od tego, co jadł na śniadanie. Niepostrzeżenie rozprawiamy o wyższości kiełbasek nad jajkami. Czuję, że wchodzimy powoli na wyższy poziom abstrakcji, ale to dopiero początek.
Od artystów oczekujemy przede wszystkim, aby reprezentowali wysoki poziom twórczości, aby nigdy nie zawiedli naszych oczekiwań. Fani szybko przyzwyczajają się do określonych standardów. Niekiedy zaczynają nawet żyć tak jak ich idole.