DO GÓRY

 

fuss_perkusiści_lazowska_cover.jpg

NUMER 23 (3) CZERWIEC 2017 | "FEEL THE RHYTHM"


PERKUSIŚCI – DAWCY SZCZĘŚCIA

MAGDALENA BRODACKA | ANNA ŁAZOWSKA

Zdarza się, że są nazywani drugimi dyrygentami w orkiestrze. Liczą takty, kontrolują tempo gry i nie jeden, a kilkadziesiąt instrumentów. Perkusiści, bo o nich mowa, sprawiają, że utwór muzyczny staje się pełnym i rezonującym obrazem, przyprawiają go dozą tragizmu i szczyptą melancholii. O znaczenie rytmu, rolę perkusji oraz osobiste doświadczenia muzyka orkiestrowego postanowiłam zapytać Pawła Mielcarka oraz Leszka Żurka – muzyków sekcji perkusji Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie.

Na samym początku chciałam zadać Panom pytanie związane z tematem naszego numeru: czym jest dla Panów rytm?

Paweł Mielcarek: To trudne pytanie… W zasadzie rytm jest wszędzie, prawda? Tkwi w świecie, wszyscy żyjemy, działamy, funkcjonujemy w określonym rytmie – jest nieodłączną częścią życia. Być może to kwestia tego, że ktoś mniej lub bardziej rytm wyczuwa i jest na niego wrażliwy. Można popatrzeć na ten problem szerzej: skąd rytm się wziął, dlaczego nas dotyczy i nieustannie go czujemy – nie tyle intelektualnie, zmuszając się, ile po prostu jako coś, co jest w nas, co nami kieruje, jak bicie serca, praca naszego organizmu.

Leszek Żurek: Rytm jest podstawą nie tylko muzyki, ale wszystkiego. Bo przecież rytm to czas. Przez 8 lat szkoły podstawowej grałem na skrzypcach i bardzo nie chciałem już tego dłużej robić, dlatego w liceum, w 1970 roku, wybrałem perkusję.

Czy wybór właśnie tego instrumentu był związany z większą wrażliwością na rytm? Trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje do gry na instrumentach perkusyjnych?

L.Ż.: Nie, myślę, że niczym w tej kwestii nie różnię się od pozostałych muzyków klasycznych. Wszyscy moglibyśmy – teoretycznie – grać na każdym instrumencie, bo każdy z nas ma zdolności muzyczne. Ale do tego dochodzi ten jeden element, który powoduje że gramy właśnie na tym, a nie na innym. Musimy lubić dany instrument, to podstawa spełnienia podczas gry.

P.M.: Być może to kwestia tego, że ktoś mniej lub bardziej rytm wyczuwa i jest na niego wrażliwy. Każdy człowiek jest inaczej zbudowany, inaczej przekazuje energię. Myślę, że chyba rzeczywiście od dziecka miałem talent lub coś, co sprawiło, że poszedłem w kierunku gry na perkusji. Słuchałem radia, potem odpowiednio reagowałem na dźwięki. Na pewno są osoby bardziej wrażliwe na rytm. Na przykład w szkole muzycznej mamy do czynienia z dziećmi i młodzieżą, którzy przychodzą na egzaminy wstępne i badamy ich pod kątem wyczucia rytmu: czy odpowiednio reagują podczaj zajęć ruchowych, czy są uwrażliwieni na działanie muzyki. Wydaje mi się, że warto zastanowić się nad tym, czy osoba jest rzeczywiście wrażliwa na rytm, czy bardziej na dźwięki.

Jaka jest rola rytmu, a jaka perkusji w orkiestrze symfonicznej?

L.Ż.: Instrumenty perkusyjne to przyprawa do potrawy. Nie są to instrumenty odpowiedzialne za rytm w orkiestrze, są bardziej kolorystyczne.

P.M.: Generalnie perkusja ma nadać jakiś charakterystyczny koloryt i smak w utworze. Kompozytorzy na początku wprowadzili kotły, żeby podkreślić potęgę brzmienia w określonych fragmentach muzycznych. Potem zwrócili uwagę na kwestię barwy. Przykładowo triangel, talerze czy tam-tam były przenoszone do orkiestry z różnych kultur, a trafiały do muzyki klasycznej dlatego, że kompozytor usłyszał ich ciekawe brzmienie. Wydaje mi się, że takie było założenie wprowadzenia instrumentów perkusyjnych – żeby uatrakcyjnić utwór.

No właśnie, bo instrumentów perkusyjnych jest bardzo wiele.

P.M.: Słyszałem, że jest ich około 2000, ale nigdy nie badałem ich liczby. Rzeczywiście – świat perkusyjny, to nie tyle świat wysokości dźwięku, choć oczywiście również, ale przede wszystkim barwy. Operujemy barwą danego instrumentu i możemy mieć na nią wpływ w mniejszym bądź większym stopniu. Każdy muzyk inaczej podchodzi do danego instrumentu i może wydobyć na nim zupełnie różny dźwięk. Nawet brzmienie takiego prostego trójkąta może być zupełnie różne – albo bardzo ładne, przyjemne, albo metaliczne. Trzeba być dla siebie bardzo krytycznym, bo dźwięk musi być idealny. Słuchacze mają poczuć, że to niebiańskie brzmienie, a nie zwykłe walnięcie. Inną rolą perkusji w orkiestrze jest właśnie przekazanie energii. Na tych instrumentach można grać w różny sposób – łagodnie, dynamicznie… To jak z uderzeniem ręką w stół – można z wściekłością walnąć pięścią, a można położyć tylko palec. Mimo to nie do końca uważam, żeby instrumenty perkusyjne były instrumentami solowymi, choć na pewno są solistyczne ze względu na swoją słyszalność w partiach orkiestrowych.

fuss_perkusiści_lazowska.jpg

W takim razie, jaki jest Panów ulubiony instrument perkusyjny?

P.M.: Trudno mi powiedzieć… Jak byłem młody, to najbardziej lubiłem grać na werblu i na kotłach. Ostatnio gram na zestawie perkusyjnym dla własnej przyjemności. Teraz to się trochę zatarło, ale nigdy nie lubiłem instrumentów melodycznych. Prawda jest taka, że gdy jest się młodym i przychodzi się do orkiestry, to dają nam do zagrania niekoniecznie łatwe partie, co może przerażać.

L.Ż.: Moim ulubionym instrumentem jest na pewno werbel. Gram na nim w orkiestrze od jakichś 30 lat. Oczywiście lubię wszystkie instrumenty, które są z nim związane, oraz zestaw perkusyjny, ale jego niezwykle rzadko wykorzystuje się w orkiestrze.

Zatem jak wygląda praca perkusisty w orkiestrze?

L.Ż.: Praca w orkiestrze wiąże się ze wcześniejszym przygotowaniem utworu. Muszę poznać materiał, nad którym będziemy pracowali, jednak sposób, w jaki będziemy go grali, zależy od dyrygenta, narzucającego nam swoją interpretację i wizję.

P.M.: Perkusista przede wszystkim musi myśleć o tym, co chciałby zrobić z daną partią, którą dostanie do wykonania. Byłoby dobrze, żebyśmy nie wykonywali byle czego w ostatniej chwili, ale wiedzieli, z jakim utworem mamy do czynienia, jakie niesie emocje, co oznacza partia perkusji w danym kontekście. Jeśli walimy młotem w skrzynię w symfonii Mahlera, to wiemy, że ma to za zadanie podkreślenie tragicznych elementów. Zawsze musimy być świadomi, jaka jest nasza rola w utworze – jeżeli mamy coś zagrać delikatnie, to musimy wiedzieć, jak to zrobić, jak nadać pewną barwę, żeby nie było to zwykłe i mechaniczne wykonanie.

Czym zajmują się Panowie poza pracą w Filharmonii?

L.Ż.: Uczę w szkole muzycznej, gdzie młodych adeptów perkusji jest naprawdę wielu. Jednak nie wszystkim udaje się skończyć na estradzie.

P.M.: Również uczę w szkole muzycznej. Staram się też wspierać nauczycieli, pisząc podręczniki. Pierwszą książkę napisałem, gdy robiłem awans zawodowy na nauczyciela dyplomowanego. Pomyślałem, że nie mamy na rynku takiej pozycji, która pomogłaby młodym ludziom wystartować z grą na perkusji. Stwierdziłem, że zrobię w tym kierunku jakiś krok, coś praktycznego i że może okaże się to dla kogoś pomocne. A zapotrzebowanie jest, o czym świadczy fakt, że ludzie z tych książek korzystają. Jest nadal wiele do zrobienia w tej dziedzinie.

Czy nadal odczuwają Panowie satysfakcję i radość po każdym koncercie?

P.M.: Oczywiście, że cały czas czuję satysfakcję z mojej pracy. W zasadzie można by nawet użyć takiego niezbyt mądrego sformułowania, że jest to spełnienie moich marzeń. Tylko czasami człowiek to poczucie zatraca, co jest niedobre. Bo w sumie to przecież jakiś rodzaj daru… że możemy grać coraz lepiej, rozwijać się i w tym realizować. I to jest fantastyczne, że ludzie przychodzą, słuchają orkiestry i są szczęśliwi. Pośrednio – jako element całego zespołu – dajemy im szczęście.

L.Ż.: Naszym zadaniem jest odpowiadanie za lepsze samopoczucie naszych słuchaczy. Wiąże się to z poczuciem satysfakcji, a czasem i rozczarowania. Do dziś pamiętam ogromny stres, gdy wiele lat temu na koncert zapomniałem zabrać instrument i oczywiście nie wykonałem swojej partii. Albo pierwsze wykonanie bolera w 1976 roku. Brawa i radość publiczności są niezapomnianym przeżyciem. Poza aktorstwem teatralnym takiego doświadczenia nie daje żaden inny zawód.musująca tabletka.png

kreska.jpg

MAGDALENA BRODACKA
Polo­nistka i bohe­mistka. Myśli lite­ra­turą, słu­cha muzyką (kla­syczną), patrzy foto­gra­fią, marzy po cze­sku.

ANNA ŁAZOWSKA
Absol­wentka kie­runku Gra­fika Warsz­ta­towa na ASP w Łodzi. Na co dzień zaj­muje się ilu­stra­cją i pro­jek­to­wa­niem gra­ficz­nym, w wol­nym cza­sie two­rzy smutne kolaże. Wiecz­nie poszu­kuje wła­snego, cha­rak­te­ry­stycz­nego stylu, ale wciąż nie może się zde­cy­do­wać na jeden. Inte­re­suje ją zwią­zek czło­wieka z naturą i ludzka psy­chika – jej naj­ciem­niej­sze zaka­marki, nie­do­sko­na­ło­ści, sprzecz­no­ści i walka z samym sobą. Marzy o napi­sa­niu i zilu­stro­wa­niu wła­snej książki.


Ta strona korzysta z plików cookie.