MAGDALENA URBAŃSKA | KLAUDYNA SCHUBERT
Kobieta-instytucja, dziewczyna-paradoks. Próbując ją przedstawić, popada się w skrajności. Krakowska góralka, wykształcony muzycznie grajek uliczny. Dyplomowana animatorka społeczno-kulturowa, której jednak – jak zapewnia – bliżej do natury.
Mówisz o sobie, że jesteś góralką, mieszkasz jednak w Krakowie. Jak to jest z Twoją góralszczyzną?
Cieszę się z tego, że urodziłam się pod Tatrami. Z „polanki miłości”, bo tak nazwano niegdyś wierch na olczańskich Gawlakach, widać było całe Tatry. Nikt z nas, dziecysk, co tam chłoćkie razem chodziły, nie wiedział co to za szczyty, ale ten widok zachwycał i radował oczy. Cieszę się, że mówię gwarą, że rosłam w miejscu, gdzie śpiew, taniec, głośny śmiech były czymś naturalnym. To z pewnością pomogło mi w wyborze własnej drogi życiowej, w której centralne miejsce zajmuje muzyka. Zawsze z rozrzewnieniem wracam na Olczę, jednak w Krakowie mieszkam z wyboru już siódmy rok i mogę śmiało powiedzieć, że oba te miejsca są „moje”. Gdy patrzę na Podhale, z dystansu jawi mi się ono nieco inaczej niż wtedy, kiedy siedziałam w ciepłej, maminej izbie. Widzę chyba wyraźniej i to co piękne i to, co mało chwalebne na tyj zokopiańskiej dziedzinie.Co postrzegasz jako tę „brzydką” twarz góralszczyzny?
Małą świadomość wspólnego interesu, bałagan architektoniczny, kiczowate, wszędobylskie reklamy… Myślę, że dużym problemem jest też słaba umiejętność komunikowania własnych uczuć i mówienia o problemach w góralskich rodzinach, a co za tym idzie – mało konstruktywne radzenie sobie z nimi. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że są to przywary nie tylko Podhala. Szczególnie niepokoi mnie zaniedbywanie uczenia dzieci gwary, która po prostu ginie.
A jak mówi się u Ciebie w domu?
U nos się zawsze godało po góralsku. Dlatego nie mam problemu, żeby się przestawić z czystej polszczyzny na gwarę.
Przyjechałaś na studia do Krakowa. Czy to nie było jakąś formą ucieczki od góralszczyzny?
W ogóle by mi to do głowy nie przyszło. Skończyłam liceum, chciałam się uczyć dalej, rodzice to zrozumieli, wparli mnie i tak znalazłam się w Krakowie. Zawsze byłam bardzo spontaniczna i ciekawa świata, lubiłam zmiany i przebywanie w towarzystwie ekscentryków, a tych w Krakowie nie brakuje (śmiech). Dobrze mi w królewskim mieście. Tu mieszkają moi muzycy, tu jest moje Radio, tu dobrze mi się pracuje. A do Zakopanego przecież tylko sto kilometrów(śmiech).
Lepiej się czułam grając na ulicy niż śpiewając klasykę. Śpiewanie z nut było dla mnie uciążliwe.
Szybko sprawdzam, czy jednak nie użyłaś słowa „ucieczka” w swoim najnowszym utworze, ale nie – w Matulu śpiewasz: „Mamo ja Ci wyrosłam / Matulu ja ci w świat poszłam”. Odczuwasz, że Kraków to jest inny świat?
Oj tak. Ludzie inaczej żyją w Krakowie. Na Podhalu wszystko kręci się wokół gości, wokół turystyki. A w Krakowie spotykają się ludzie różnych zawodów, każdy żyje trochę po swojemu. Młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają tutaj studiować, dopiero szukają własnej drogi, natomiast kiedy ktoś rodzi się w rodzinie góralskiej, raczej wiadomo, jak będzie wyglądała jego przyszłość. Górale bardzo są przywiązani do miejsca pochodzenia. Rzadko podróżują, raczej doglądają swoich domostw, z których większość to pensjonaty. Rozrywki to posiady, wesela, chrzciny – tak bawią się tu ludzie. Jednocześnie z roku na rok rośnie odsetek osób z wyższym wykształceniem, no i coraz częściej zdarzają się „mieszane” małżeństwa, czyli łączenie się w pary górali z niegóralami, co jeszcze pokolenie temu było bardzo rzadkie.
Pierwszy przykład takiego głośnego kulturowego mezaliansu to Panna Młoda z Wesela. Dzięki tej roli w słuchowisku Andrzeja Seweryna, zaistniałaś w szerszym odbiorze…
Kiedy czytałam dialogi Panny Młodej i Pana Młodego z Wesela, pomyślałam sobie „Kurcze, ta rola po prostu jest dla mnie!”. Po pierwsze, Wyspiański napisał dialogi chłopów jakby po góralsku, po drugie pomyślałam sobie, że i ja mam coś z tej Jagusi – wyszłam z małej społeczności i dałam się poślubić Krakowowi (śmiech).
Takich zderzeń w kontekście Twojej osoby jest więcej. Podobnie ma się kwestia Twojego muzycznego wykształcenia – jesteś absolwentką szkoły muzycznej II stopnia, a często opowiadasz też o tym, że zaczynałaś grać na ulicy. Do czego Ci bliżej: nauczonych muzycznych ram czy tej ulicznej wolności?
Już nie pamiętam, kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki gitarę i siadłam na ulicy, natomiast wiem, że wtedy spełniłam jedno ze swoich małych marzeń. Wcześniej przystawałam przy ulicznych grajkach, czasami śpiewałam coś z nimi, więc kiedy przyjechałam do Krakowa, poczułam wolność: nikogo nie znam, więc mogę robić, co chcę! (śmiech) Szczerze powiedziawszy lepiej się czułam grając na ulicy niż śpiewając klasykę. Śpiewanie z nut było dla mnie uciążliwe. Ulica jest żywa, nie wiesz, kto się zatrzyma , musisz improwizować – to bardziej mi odpowiada. Poznałam też wtedy bardzo wielu ciekawych ludzi. Na przykład Aldo Vargas – Tetmajera, tak z tych Tetmajerów (śmiech) – w połowie Indianina, bo jego mama pochodzi z Boliwii. On mi zaczął opowiadać o innych kulturach, o wierzeniach Ameryki Południowej, o buddyzmie. Totalny kosmos. Dzięki temu spotkaniu zaczęłam studiować religioznawstwo.
Czujesz się mocno związana z wiarą?
Studia religioznawcze dały mi możliwość zdobywania wiedzy o innych religiach, kultach, wierzeniach. Często wydawały się mi się one wręcz śmieszne, jednocześnie zdałam sobie sprawę, że dla kogoś wychowanego w innej kulturze nasza wiara również może jawić się jako coś niedorzecznego… Nie ma na świecie uniwersalnej religii, którą mogliby przyjąć wszyscy. Ludzie różnych wyznań mogą się akceptować nawzajem, ale to chyba nie zmienia faktu, że to właśnie swój wybór każdy uważa za słuszny. Jeśli chodzi o mnie, to może właśnie dlatego tak mocno związałam swoje życie z muzyką, bo ona, jeśli płynie z serca, jest ponad wszelkimi podziałami.
Dostrzegam w Twoich utworach nie tylko różnorodność emocjonalną, ale i literacką. Dużo się mówi o góralszczyźnie i charakterystycznych dla niej elementach w Twojej muzyce, ja zaś dostrzegam tam przede wszystkim bliskość kabaretu z najlepszych tradycji literackich.
Bardzo mi miło! Cieszę się przede wszystkim, że te piosenki są, bo potrafi ich nie być przez kilka miesięcy. Drżę wtedy i myślę: „i co, to już koniec?!” (śmiech). One są bardzo różne, ale taka też ja jestem – ktoś może powiedzieć, że to duży atut, komuś innemu będzie to przeszkadzało. Piszę, jak czuję i nie widzę problemu w tym, że niektóre utwory aranżujemy z chłopakami, a niektóre gram solo na harmoszce. No z tym graniem to może lekka przesada, bo póki co potrafię obsługiwać pięć guzików (śmiech).
Gdy pada hasło „góralszczyzna” w kontekście muzycznym, polski odbiorca ma z tyłu głowy od razu Golec uOrkiestra czy Zakopower. To zupełnie inny ciężar gatunkowy niż Twoja płyta. Jesteś w stanie uciec od takiego szufladkowania?
Muniek Staszczyk powiedział, że nasza muzyka jest „w uczciwy sposób oparta na góralszczyźnie, alternatywie do cepelii w sosie tatro-polo.” Cóż, zamiast tylko narzekać na to, co słychać na Krupówkach, lepiej zaproponować coś swojego. W moich piosenkach pobrzmiewa Podhale, mam nadzieję, że w przyjemny dla ucha sposób. Mam świadomość, że muzyka góralska trudna jest do słuchania dla niegórali, dlatego w swoich pieśniach dozuję motywy góralskie. To jeden z elementów, wcale nie dominujący, zwłaszcza, że przecież moi muzycy to cepry (śmiech). Zgadzam się z tym, co napisał Piotr Metz – muzyka góralska jest tylko punktem wyjścia dla mojej własnej, artystycznej drogi. Nie gramy muzyki góralskiej i nigdy nie będziemy, stworzyliśmy autorski repertuar i tego kierunku zamierzamy się trzymać.
Jakie są Twoje muzyczne autorytety?
Jarek Nohavica pozostaje dla mnie wciąż najwspanialszym wzorem bycia z ludźmi, nawiązywania relacji ze słuchaczem, budowania spektaklu, w którym jest miejsce i na radosne wygłupy, i na prawdziwe wzruszenia. Aż serce rośnie, kiedy cała sala – a bywa że 20 tysięcy zgromadzonych w jednym miejscu osób – śpiewa razem z nim. Każdy jego koncert jest niezwykły.
A propos koncertów – czy ten zespół to Twoja stała ekipa?
Pierwszy mój występ z zespołem to 2010 rok – Studencki Festiwal Piosenki. Skład zebrany spontanicznie i na szybko. Dwóch muzyków, którzy wtedy ze mną zagrali – Andrzej (mandola) i Mateusz (skrzypce) – gra ze mną do dziś. Później doszedł gitarzysta – Jacek Długosz i perkusjonalista – Tomek Czaderski, Mateusz przeszedł na kontrabas a na skrzypcach w Kapeli zaczął grać Marcin Skaba - z tym właśnie składem nagraliśmy pierwszą płytę. Teraz dawnego skrzypka zastąpił Tomek Pawlak, ale z każdym z byłych członków mamy dobry kontakt i czasami grają u nas zastępstwa. Z zespołem spotykamy się regularnie na próbach, ja przynoszę nowe teksty i melodie, a już wspólnie zajmujemy się opracowaniem muzyki. Wesoło mamy, to chyba widać na koncertach (śmiech). Nasze piosenki są różne, bo i my się różnimy, każdy daje coś ze swojej wrażliwości, wyobraźni i warsztatu. Tak właśnie powstała Znachorka.
Jaka jest ta płyta?
Ludyczna, bliska ziemi, bliska natury. Mówiąca o radościach i smutkach, o miłości, niepokoju, nadziei. Niektórzy mówią, że to bardzo kobieca płyta…
Tak, jest bardzo kobieca.
A jednak mężczyźni silnie się z nią utożsamiają, przyznają się do tego. Myślę, że są na niej piosenki uniwersalne – jak przykładowo Matulu, mówiąca o wychodzeniu w świat. Wydaje mi się też, że Znachorka zawiera w sobie trochę magii, że te piosenki mają w sobie nieco baśniowości.Wyczytałam, że wykonujesz ptasie śpiewy. Czy na płycie można ich posłuchać?
Z tymi ptasimi śpiewami to może za dużo powiedziane (śmiech). Natomiast faktycznie, śpiewam w tak zwanym rejestrze gwizdkowym, co jest wciąż dosyć rzadko spotykane w Polsce. To jest śpiew eksperymentalny, pełen świstów, przydechów, wszelakich dzikości. Szukam różnych brzmień i badam możliwości swojego aparatu głosowego. W Chebojcie ludziska, czyli piosence, która otwiera płytę, słychać właśnie takie śpiewanie. Cieszę się, że odkryłam w sobie takie zdolności.
Płyta została wydana nakładem Radia Kraków. Od dwóch lat prowadzisz tam audycję. Czy ona i muzyka, którą tam prezentujesz, też miały wpływ na wydanie Znachorki?
Radio Kraków dało mi ślebodę, wolność, której tak bardzo potrzebuję. Było tak już podczas pracy nad Weselem. Właśnie w czasie nagrań słuchowiska zauważono mnie i po paru miesiącach od premiery zaproponowano prowadzenie autorskiej audycji dotyczącej piosenki literackiej. Korzystam z tego, że jest to bardzo pojemny termin - gram muzykę wielu gatunków, ale zawsze taką, w której znajduję dobry tekst. W Radiu Kraków jest mi po prostu dobrze. Mogę się tam rozwijać, mam wokół siebie ludzi, których cenię i szanuję. Cieszę się, że na każdym etapie powstawania Znachorki towarzyszyły mi osoby, które w swoją pracę wkładały serce. Wiem już, że właśnie takimi osobami chcę się otaczać i z takimi współpracować w przyszłości.
Wokalistka, autorka tekstów i muzyki, liderka i założycielka Kapeli Hanki Wójciak, aktorka - amatorka. W Radio Kraków prowadzi autorską audycję „Wieczór panieński”. Zwyciężczyni 46. Studenckiego Festiwalu Piosenki (2010 r.), nagrodzona na festiwalu Twórczości Korowód (2011 r.). Współpracowała m.in. z Jarkiem Śmietaną, Anną Treter. W czerwcu ukazała się jej debiutancki album Znachorka.
pomysł i zdjęcia | Klaudyna Schubert
make up | Górnicka Design