NUMER 17 (8) KWIECIEŃ 2016 | "MAKE SOME NOISE"
MONIKA MICHNO | KLAUDYNA SCHUBERT
Z Markiem Chołoniewskim, krakowskim mistrzem elektroakustyki i sztuki dźwiękowej, zadajemy sobie parę znaczących pytań o formę muzyki współczesnej oraz rolę przestrzeni akustycznej w tworzeniu dźwięku.
Dlaczego tak często podchodzimy intelektualnie do muzyki? Czy nie możemy zdać się na intuicyjny odbiór?
Dostosowujemy odbiór do pewnych modeli, które już są w naszym doświadczeniu. Ale pojawia się pytanie, czy te modele są dla nas niezbędne? Uważam, że niekoniecznie. To odbiór intuicyjny jest niezwykłą zdolnością i albo ją mamy, albo nie, albo została wydobyta na jakimś etapie życia, albo została przygruzowana przez inne modele obowiązujące w procesie kształcenia. W największym uproszczeniu – najpierw musimy coś wiedzieć, a potem analizować i dopiero składać w całość. Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne we wszystkich przypadkach.
Może z tego właśnie wynika Pański zwrot w kierunku elektroakustyki. Czym dla Pana jest ten rodzaj muzyki?
Ten termin oznacza gatunek, który zmienił bardzo wiele w historii muzyki. Twórca przeniósł się z miejsca, w którym tworzył partyturę, do laboratorium dźwięku. Muzyka elektroakustyczna rozpoczęła się od eksperymentów Pierre’a Scheaffera w rozgłośni Radia Francuskiego i tam powstały podstawy muzyki konkretnej, która jest archetypem muzyki elektroakustycznej.
Wykonywanie muzyki elektroakustycznej wiąże się z dylematem istnienia żywej muzyki na scenie. W klasycznym ujęciu muzyka elektroniczna pozbawia nas kontaktu z żywym wykonawcą, scena jest pusta. Koncert muzyki elektroakustycznej stał się przez to odhumanizowany, mechaniczny, automatyczny. Z boku sceny widzimy głośniki, które zastępują wykonawcę. Wprowadzają też pewien rodzaj dyskomfortu, wręcz niepokoju, ale równocześnie ta sytuacja jest spełnieniem marzeń istnienia muzyki czystej, abstrakcyjnej, bez wykonawcy – w czystej akustycznej formie. Wykonawca w muzyce tradycyjnej jest jedynie pośrednikiem pomiędzy kompozytorem, jego wizją i odbiorcą. W klasycznej muzyce elektroakustycznej nie ma go na scenie. Jeżeli komuś pusta scena przeszkadza, może po prostu zamknąć oczy albo zgasić światło. Nie zmniejsza to niepokoju, ale możemy lepiej skupić się na samej muzyce.
Dlaczego mamy kłopot z brakiem żywego przekazu w muzyce? Czy taki koncert wydaje się niewiarygodny?
Jeżeli chodzi o muzykę elektroakustyczną, to nie mamy tego dylematu. Od samego początku istniała też w forma kompozycji na instrument, czyli żywego wykonawcę na scenie i taśmę, która niejako zastępowała zespół kameralny lub orkiestrę. Taśma w dzisiejszych czasach przestała w zasadzie istnieć w formie analogowej i jest odtwarzana z komputera w formie tzw. fixed media, czyli medium już zamkniętego i zakomponowanego w postaci pliku cyfrowego. Aby połączyć funkcję instrumentu z materiałem elektronicznym stosujemy termin elektronika.
Muzyka elektroakustyczna w swojej klasycznej formie zniknęła ze sceny. Kompozytorzy i realizatorzy na ogół znajdują się w środku sali przy mikserze. Wszyscy jesteśmy otoczeni przez głośniki, a kompozytor/wykonawca/realizator siedzi w punkcie najlepiej przystosowanym do realizacji utworu. Słuchaczy prosimy o zajmowanie miejsc najbliżej środka sali, bo jeżeli jest to koncert wielokanałowy, to środek sali jest miejscem optymalnym do odbioru muzyki elektroakustycznej. Skupiamy się na samej muzyce, bez śledzenia wykonawcy na scenie. Ta muzyka jest powiązana z wieloma ważnymi zagadnieniami.
Na przykład przestrzeni. Na co dzień jesteśmy otoczeni całą masą dźwięków w przestrzeni publicznej. Muzyka, a szczególnie początki muzyki elektroakustycznej silnie się nimi inspirowały. John Cage wspominał, że to, co na zewnątrz, jest dużo ciekawsze niż muzyka klasyczna.
John Cage mówił o powtarzalności muzyki, o tym, że klasyczna jest nudna w zestawieniu z naturalnym zgiełkiem ulicy, przy której on mieszka. Utwór Beethovena przy każdym wykonaniu jest taki sam, a dźwięki za oknem zmieniają się cały czas.
Inną kwestią jest pewna neutralna obecność dźwięków wokół nas. Cały czas coś do nas dociera, prawda? Czy zwróciliśmy uwagę, co to za muzyka? Cokolwiek odtwarzamy w przestrzeni publicznej ma tę samą wartość równoważną. Ciekawe jest również sięganie po ten materiał. W Krakowie znajduje się Instytut Pejzażu Dźwiękowego założony przez Marcina Barskiego. Instytut zajmuje się głównie dźwiękami otoczenia, które nam cały czas towarzyszą. Tę przestrzeń dźwiękową wokół nas nazywamy sonosferą. Cage zakładał, że cisza nie istnieje, po wejściu do „anechoic chamber", czyli komory bezechowej, słyszał bicie własnego serca i pisk systemu nerwowego. Jest to zrozumiałe ponieważ nasz system percepcyjny schodzi wtedy na nienaturalny poziom, na którym słyszymy dźwięki naszego ciała.
Idąc dalej za Cage’em, zjawisko ciszy możemy uzyskać w dość prosty sposób, chociażby zatykając uszy. W ramach Festiwalu Audio Art zorganizowaliśmy koncert hiszpańskiego artysty Tres. Jego koncert polegał na zejściu do muzeum pod płytą Rynku Głównego i stopniowym wyłączaniu wszystkich urządzeń, które generują ciche szumy i dźwięki technologiczne, w tym także systemy zabezpieczeń. Chcieliśmy „usłyszeć” ciszę na jak najniższym poziomie w całkowitej ciemności (stąd nazwa koncertu Blackout). To zupełnie niecodzienne doświadczenie, zwłaszcza w formie koncertu bez muzyki.
Oprócz tego, że cisza też jest muzyką. Udało się ją uzyskać?
Możemy to różnie aranżować, względną ciszę możemy uzyskać, ale w dużym stopniu zależy to od naszej świadomości. Na ile jesteśmy przekonani, że ona istnieje ? Cage odpowiedział na to pytanie negatywnie.
Po wielu latach mamy dużo ciekawych przestrzeni do eksperymentów. Np. floating cabins, czyli kabina deprywacji sensorycznej, w której możemy doświadczyć skrajnego działania naszych zmysłów poprzez odcięcie się od bodźców zewnętrznych. Chodzi o pozbycie się również zmysłu dotyku dzięki umieszczeniu ciała w przestrzeni antygrawitacyjnej. To miejsce daje nam możliwość snu na jawie. Jeżeli faktycznie będziemy w stanie odciąć się od wszystkich bodźców, to nasz system nerwowy zaczyna inaczej pracować. Dużo pracuję z biofeedbackiem, czyli systemami, które skanują pracę mózgu i zamieniają fale mózgowe na struktury dźwiękowe i obrazy.
Czyli tworzą neuromuzykę?
Tak – albo neuroperformance, kiedy mamy do czynienia z innymi mediami. Jednym z moich ostatnich projektów jest Cymatic brain. Drgania fal mózgowych wywołują zaburzenia powierzchni wody. Znajduje się ona w pojemniku, na dnie którego jest lustro. Odbijam się w nim, „obserwując” dźwięki, które otaczają publiczność znajdującą się niejako w środku mojego mózgu. Fale delta, theta, alfa, beta i gamma możemy zamienić na konkretne zjawiska dźwiękowe, które z kolei przetwarzają otaczającą nas rzeczywistość. Zmiany materii wywołane przez fale dźwiękowe to zmiany cymatyczne.
Tworzył Pan również muzykę z partytur graficznych. Czy to zmienia postrzeganie muzyki?
Zupełnie nie, ale w zasadniczym stopniu ją poszerza. Przykładowo Olga Szwajgier wykonywała obrazy Kraupe-Świderskiej, a więc całkowicie autonomiczne prace malarskie, z których powstawała ich muzyczna realizacja. Praca posiadała dwie niezależne funkcje – obrazu i partytury.
Jest Pan równocześnie twórcą i odbiorcą w trakcie wykonania. Działa Pan jednak przede wszystkim na żywym organizmie – bez partytury. Jakie to uczucie?
To muzyka jest tą szczególną formą sztuki, która w swojej tradycyjnej formie wymaga zapisu, ale ten zapis nie istniał od zawsze. Muzyka wymagała jednak kodyfikacji po to, aby mogła istnieć w czasie poza przekazem oralnym, kulturowym, tak jak muzyka ludowa. Główną funkcją notacji jest przekazywanie muzyki w niezmienionej formie z pokolenia na pokolenie. Równocześnie jest to mocno powiązane z podziałem kompozytor–odbiorca–wykonawca. Należy także pamiętać, że pewnych zdarzeń nie da się zapisać w formie tradycyjnej notacji.
Z jednej strony tradycyjna partytura daje możliwość przełożenia koncepcji autora na warsztat wykonawcy, ale w przypadku współczesnej muzyki, która odchodzi od stosowania tradycyjnych instrumentów, zwłaszcza muzyki elektroakustycznej, jest wymagany inny rodzaj notacji. Niektórzy twórcy tej muzyki notowali swoje utwory, bo wydawało im się, że bez partytury dzieło nie istnieje. Nazywamy je Copywrite score, czyli partyturą wydawniczą – bez tego utwór nie mógłby zostać zarejestrowany, więc poprzez zapis traktowany jest na równi z klasycznym. Mój przyjaciel nazwał taką formę zapisu muzyki elektroakustycznej „partyturą niepotrzebną”.
Czym jest dla Pana zależność muzyki i przestrzeni?
Współcześnie podważa się często nawyki odbiorcze słuchaczy. Wybitne dzieło mojego profesora, Bogusława Schaeffera, Missa elettronica – na chór i taśmę – posiada podobną konstrukcję formalną do Desert Edgara Varesa. Dwa podstawowe media występują w utworze w formie naprzemiennych elementów. Przygotowywałem Mszę Elektroniczną do wykonania w Katedrze w Innsbrucku, ale niestety chór Filharmonii Krakowskiej w ostatniej chwili nie dojechał do Tyrolu i byliśmy zmuszeni do odtworzenia partii chóralnej z nagrania, co zostało zapowiedziane przed koncertem. W tym celu zamontowałem dwa dodatkowe głośniki na chórze z tyłu katedry. W momencie odtwarzania partii chóralnej z nagrania cała publiczność obracała się do tyłu, patrząc na pusty balkon i niewidzialnych chórzystów. Sytuacja powtarzała się za każdym razem, kiedy puszczałem partię chóru. Wrażenie istnienia chóru w fizycznej sakralnej przestrzeni było tak silne, że nie sposób było zapanować nad naturalnym odruchem spoglądania do tyłu kościoła, patrzenia na niewidzialny chór. To zjawisko jest bardzo mocno związane z percepcją i psychologią odbioru, ale także jak funkcjonuje przestrzeń, w której od setek lat wykonywano muzykę przez żywych wykonawców. Osobnym zagadnieniem jest kontakt z materią sztuki. Powinniśmy nabyć zdolności do skupionego, bezpośredniego odbioru sauté, bez wiedzy, kto jest autorem dzieła, także w przestrzeni, której nie znamy.
Może stąd bierze się ten niepokój, który w odbiorcach wywołuje muzyka elektroakustyczna?
Niepokój generowany przez muzykę jest ogólnie związany z czymś dla nas nieznanym. Zwykle jest to obawa w kontakcie z nową materią, czymś, czego nie rozumiemy. To dystansowanie się od rzeczy, które nie do końca są przez nas rozpoznawane. Jedynym sposobem na pozbycie się tego lęku jest dobrze przygotowana i właściwie realizowana edukacja. Polecam bardzo projekt Ucho echo, który polega na delikatnym miksowaniu muzyki elektroakustycznej z bogatych zbiorów Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej z dźwiękami otoczenia w przestrzeni miejskiej.
Można powiedzieć, że muzyką mogą być wszystkie dźwięki, jakie nas otaczają, w zależności od tego, jak aktywnie i świadomie potrafimy słuchać oraz jak bardzo jesteśmy otwarci na nieznane. Dziękuję za rozmowę!
MAREK CHOŁONIEWSKI
Absolwent organów, teorii muzyki, kompozycji oraz muzyki elektronicznej w krakowskiej Akademii Muzycznej. Jest założycielem wielu stowarzyszeń i zespołów, m.in. Stowarzyszenia Art. Muzyka Centrum, które organizuje m.in. znany krakowski Festiwal Audio Art. Jest kierownikiem Studia Muzyki Elektroakustycznej Akademii Muzycznej oraz Pracowni Audiosfery na Wydziale Intermediów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Pisze muzykę instrumentalną, elektroakustyczną, dla radia, filmu i TV. Jest autorem instalacji dźwiękowych i wideo, projektów audiowizualnych, przestrzennych i sieciowych. Koncertuje oraz prowadzi kursy i wykłady na całym świecie.
MONIKA MICHNO
Kulturoznawczyni, która śpiewa, czasem tańczy i lubi gotować. Lubi muzykę niespokojną, szpinak i małe przyjemności. Chciałaby mieć kota, ale sie boi.