DO GÓRY

 

fuss_kino_na_smyczy_majciejewska_cover.jpg

NUMER 27 (2) MARZEC 2018 | "DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ?"

KINO NA SMYCZY

MAGDALENA URBAŃSKA | MAŁGORZATA MACIEJEWSKA

Ludz­kość dzieli się na dwie kate­go­rie: na tych, któ­rzy fina­łową scenę Śnia­da­nia u Tif­fa­ny­’ego (1961, B. Edwards) czy­tają jako roman­tyczne unie­sie­nie Audrey Hep­burn w obję­ciach swo­jego kochanka, i na tych, co widzą w tym radość z odna­le­zie­nia wygna­nego wcze­śniej Kota. Tych dru­gich jest wcale nie­mało, stąd nie tylko inter­ne­towa popu­lar­ność czwo­ro­no­gów, ale i wysyp adre­so­wa­nych do ich miło­śni­ków fil­mów.

Dobrym przy­kła­dem tej ten­den­cji jest choćby abso­lutny hit kinowy Kedi – sekretne życie kotów (2016, C. Torun) czy fala fil­mów fami­lij­nych z psami w roli głów­nej (z naj­now­szym Był sobie pies[2017, L. Hallström] na czele). Choć w fil­mach zagra­nicz­nych zwie­rzaki zawsze miały swoje stałe miej­sce, a Hol­ly­wood nagra­dza nawet naj­lep­sze psie kre­acje Złotą Obrożą, w pol­skim kinie ostat­nich lat można zna­leźć dosłow­nie kilka takich przy­kła­dów. Naj­wyż­szy czas, by tę skromną repre­zen­ta­cję zasi­lić peł­no­wy­mia­ro­wymi czwo­ro­noż­nymi boha­terami.

To miał być arty­kuł o pol­skim kinie środka, do któ­rego punk­tem wyj­ściem byłby Plan B (2018) Kingi Dęb­skiej. Film jed­nak nie jest ani udaną kome­dią roman­tyczną (plan A), ani zaj­mu­ją­cym fil­mem dra­ma­tycz­nym (plan B), a planu C ewi­dent­nie zabra­kło. Wyda­wa­łoby się, że nie warto się nim zaj­mo­wać, gdyby nie jeden szcze­gół – w tym fil­mie wszy­scy boha­te­ro­wie mają psy lub koty, a naj­cie­kaw­sze sceny to wła­śnie te z ich udzia­łem. Kilka mie­sięcy wcze­śniej na ekra­nach kin poja­wił się film Andrzeja Jaki­mow­skiego Pew­nego razu w listo­pa­dzie, gdzie akcja krę­ciła się nie tyle wokół eks­mi­sji, sta­no­wią­cej świetny spo­łeczny back­gro­und dzieła, ani Święta Nie­po­dle­gło­ści, w czym główną oś dra­ma­tur­giczną upa­try­wali kry­tycy, ale wokół poszu­ki­wań czte­ro­noż­nego Kum­pla przez dwu­dzie­sto­kil­ku­let­niego Mareczka. Czyżby zwie­rzaki docho­dziły w Pol­sce do kino­wych łask?

W inter­ne­cie furorę robi mem, w któ­rym masa kociąt wcho­dzi do miesz­ka­nia przez na wpół uchy­lone drzwi. Pod­pis głosi: „Usły­sze­li­śmy, że masz 40-tkę na karku i jesteś nie­za­mężna”. Ste­reo­ty­powa samot­ność ma postać pani w wieku śred­nim przyj­mu­ją­cej kolej­nych czwo­ro­noż­nych kawa­le­rów pod dach. Kot, mimo popu­lar­no­ści, jaką zdo­był w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, cały czas wystę­puje jako sym­bol sin­giel­stwa. Pies medial­nie funk­cjo­no­wał dotąd na dwóch płasz­czy­znach: jako ide­alne dopeł­nie­nie szczę­śli­wej rodziny (vide: wszel­kie reklamy, od auta po masło) oraz jako przy­ja­ciel mło­dego czło­wieka (odnie­sie­nie to przez lata funk­cjo­no­wało w kul­tu­rze popu­lar­nej, dzięki fil­mom fami­lij­nym, jak Las­sie wróć[1943, F.M. Wilcox] czy Beetho­ven [1992, B. Levant]). A dziś? Choć mło­dzi chłopcy podro­śli, psy i koty na­dal są wyznacz­ni­kiem ich postę­po­wa­nia.

fuss_kino_na_smyczy_majciejewska.jpg


Pla­nie B Mirek (grany przez Mar­cina Doro­ciń­skiego) wyszedł wła­śnie z wię­zie­nia. Nowe życie zaczyna się jed­nak od pasma nie­szczęść: zostaje porzu­cony przez kobietę, oszu­kany co do posia­da­nego syna, bez więk­szych per­spek­tyw. I wtedy zja­wia się on. Także samotny, porzu­cony, ale nie tra­cący nadziei na lep­sze jutro, więc wiecz­nie uśmiech­nięty i mer­da­jący ogo­nem Kotlet. To dzięki niemu Mirek porzuci samo­bój­cze plany, pozna przy­ja­zną rodzinę, która pomoże mu odzy­skać siły, ale przede wszyst­kim – zyska przy­ja­ciela. Podob­nie przedsta­wia się histo­ria star­szego Roberta ze Stary czło­wiek i pies (2008), filmu sta­no­wią­cego rzad­kość w kinie pol­skim, ponie­waż jedną z głów­nych boha­terek jest tu suczka. W tym samym roku co film Witolda Lesz­czyń­skiego i Andrzeja Kostenko na ekrany wszedł Mar­ley i ja (D. Fran­kel), a po pod­bi­ciu przez niego boxof­fi­ce’u kwe­stią czasu zda­wać się mogła seria pol­skich naśla­do­wań, wyko­rzy­stu­jąca dobrą koniunk­turę. Wymie­nione tytuły mają jed­nak na­dal sta­tus dzieł osob­nych.

Kinga Dęb­ska za pomocą psa buduje w Pla­nie B elip­tyczną kon­struk­cję postaci: nie trzeba pogłę­biać cha­rak­te­ry­styki boha­tera, wystar­czy go zesta­wić z czwo­ro­no­giem. Jako że Mirka pozna­jemy w wię­zie­niu, reży­serka musi poka­zać widzom, że nie należy go auto­ma­tycz­nie odrzu­cać – sta­wia więc na jego dro­dze psa. To jasne, że mer­da­jący ogo­nem Kotlet od razu roz­po­znaje dobrego czło­wieka – a wraz z nim i widzo­wie. Podob­nie funk­cjo­nuje postać Kum­pla w Pew­nego razu w listo­pa­dzie. Mare­czek wraz z matką został eks­mi­to­wany, ale o sym­pa­tii widzów do niego świad­czy nie tylko spo­kój i pokora, z jaką znosi kolejne prze­ciw­no­ści losu, ale wiecz­nie towa­rzy­szący mu kun­del, o któ­rego Mare­czek dba jak o młod­szego brata. Pod­czas gdy w War­sza­wie odbywa się Marsz Nie­po­dle­gło­ści, a neo­na­zi­ści kok­taj­lami Moło­towa ata­kują squat, główny boha­ter biega pośród zbio­ro­wi­ska agre­syw­nych ludzi, by odna­leźć zagu­bio­nego Kum­pla. Jawna agre­sja i nie­na­wiść prze­ciw­sta­wione zostają przy­wią­za­niu i miło­ści. A urok psa po raz kolejny decy­duje o moral­nej oce­nie boha­tera. W fil­mie Jaki­mow­skiego Mare­czek i tak jest posta­cią na tyle pogłę­bioną, że w przy­pły­wie zło­ści kopie i wyga­nia czwo­ro­noga, zaś u Dęb­skiej nic – nawet pobyt w wię­zie­niu – nie zakłóca moral­nej czy­sto­ści Mirka.

Przy­wią­za­nie do psa jako cecha kon­struk­cji pozy­tyw­nej postaci jest czę­stym zabie­giem, co widać choćby w przy­padku licz­nych ani­ma­cji z naj­now­szym fil­mem Wesa Ander­sona włącz­nie (Wyspa Psów [2018]). Nie udaje mi się przy­wo­łać żad­nego dzieła por­tre­tu­ją­cego czarny cha­rak­ter, który z praw­dziwą czu­ło­ścią trak­tuje swo­jego psa. Ina­czej zaś sprawa ma się z kotami, żeby przy­to­czyć choćby sza­rego kociaka na nogach Vita Cor­le­one w Ojcu chrzest­nym (1972). Mru­czące futrzaki pozo­stają sym­bolem nie­za­leż­no­ści, oso­bli­wo­ści, a nie­raz także samot­no­ści lub sin­giel­stwa, jak np. we wspo­mnia­nym Śnia­da­niu u Tif­fa­ny­’ego lub Co jest grane, Davis? (2013) braci Coen, ale mogą rów­nież, podob­nie jak psy, sta­no­wić moralny azy­mut postaci, co było widoczne choćby w Kot Bob i ja (2016) Rogera Spo­ti­swo­ode’a, w któ­rym rudzie­lec pomaga wyjść na pro­stą ulicz­nemu graj­kowi. Trudno się jed­nak pozbyć wra­że­nia, że jest to rodzaj prze­ła­ma­nia w dobie popu­lar­no­ści kocia­ków, zaś sche­mat tego rodzaju kina zazwy­czaj w tym miej­scu umiej­sca­wia psa.

Gdyby szu­kać uza­sad­nie­nia dla poja­wie­nia się w kotów w Pla­nie B – nie znaj­dziemy tu jed­nak tej logiki. Boha­terkę Kingi Preis, gdy jesz­cze wydaje nam się, że żyje w szczę­śli­wym mał­żeń­stwie, pozna­jemy w trak­cie roz­mowy z mężem o kocie. Gdy wpada w szał po zdra­dzie, jakiej dopu­ścił się jej part­ner, w pomiesz­cze­niu, w któ­rym bywał futrzak, po jego obec­no­ści nie ma już śladu. Kolejne dwa koty odnaj­du­jemy zaś na dywa­nie szczę­śli­wej rodziny – przy­szłych przy­ja­ciół Mirka. Iro­nicz­nie można więc powie­dzieć, że Dęb­ska wyzna­cza kotom nową sym­boliczną rolę – nie jak dotąd jako cechę zde­kla­ro­wa­nego sin­giel­stwa, lecz wręcz prze­ciw­nie – jako obraz szczę­ścia domo­wego, który dotych­czas był zare­zer­wo­wany dla psa.

W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak doszu­ki­wa­nie się zna­cze­nia krót­kiej obec­no­ści kotów na ekra­nie poka­zuje tylko pustkę, jaka ist­nieje w pol­skim kinie. Pod­czas gdy bada­nia mówią, że bli­sko połowa Pola­ków ma zwie­rzęta domowe, a prawdopodob­nie druga połowa – nawet jeśli sama ich nie posiada – to lubi na nie patrzeć lub spę­dzać z nimi czas, pol­scy twórcy wciąż myślą, że widzów roz­czuli tylko widok dwu­noż­nych boba­sków.musująca tabletka.png

kreska.jpg

MAŁGORZATA MACIEJEWSKA
Absolwentka wiedzy o teatrze UJ, obecnie studentka performatyki UJ i dramaturgii PWST. Pisze dramaty i opowiadania, jest miłośniczką czeskiego kina. Poza zajęciami literackimi zajmuje się ilustracją, fotografią i projektowaniem.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.