NUMER 26 (1) STYCZEŃ 2018 | "KULTURA (NIE)ZALEŻNA"
Nigdy nie robiłam planów i postanowień z okazji Nowego Roku. Nie ze względu na wątpienie w to, że uda mi się ich dotrzymać, albo z braku ambicji. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że przez cały rok można podjąć się zmiany swojego życia i – nawet w mikroskali – nigdy nie czekałam do poniedziałku z rozpoczęciem czegokolwiek. Bo niby czemu niedziela miałaby być w jakikolwiek sposób gorsza niż poniedziałek? Jest nawet lepsza – w końcu nieznośną „niedzielność” trzeba czymś zagłuszyć, a najlepiej jest to uczynić poprzez „robienie rzeczy”.
Na mojej liście są od miesięcy, a nawet lat: napisanie i wydanie książki, założenie swojego biznesu, nagranie demo, ćwiczenie 5 razy w tygodniu, rzucenie palenia, ograniczenie spożycia alkoholu do kieliszka wina raz na jakiś czas, zdrowa i zbilansowana dieta, oszczędzanie, rozpoczęcie kariery publicystycznej, nauczenie się włoskiego, wyjazd do Stanów Zjednoczonych. To tak z grubsza. I to właśnie z tej puli wybieram coś sobie, kiedy wpadam na pomysł, aby zmienić swoje życie.
Zwykle wygląda to tak: przypominam sobie, że chcę być zwinna i szczupła, więc natychmiast planuję zdrową dietę oraz regularne ćwiczenia. Oczywiście człowiek odpowiednio zmotywowany po prostu zmieniłby sposób odżywiania i poszedł pobiegać. Ja natomiast uświadamiam sobie, jak wielu rzeczy do rozpoczęcia wyzwania nie posiadam: nie mam indywidualnej diety Ewy Chodakowskiej, przekąsek Foods by Ann, karnetu do Fitness Platinium, a tak w ogóle, to przydałby się nowy top i ten najnowszy model butów Adidas, bo nie zniosę widoku tych chudych lasek i to jeszcze w modniejszych ciuchach niż ja. Poza tym jeśli mam planować, to przecież nie rozpiszę wszystkiego na kartce, co nie? Także muszę jeszcze zamówić ten śliczny planner, a uzupełniać go odpowiedniej jakości długopisem albo piórem z ekstrawytrzymałymi wkładami firmy Parker. Trochę tego dużo, ale jestem naprawdę zdeterminowana, więc kasa nie gra roli – muszę wreszcie ruszyć z miejsca!
No więc już mam ten cudowny plan diety, ale skończył mi się hajs na jedzenie – czyli zakupów do niej nie zrobię. Mam też przekąski, ale totalnie odchodzi mi na nie ochota, kiedy występują braki w pełnowartościowym jadłospisie. Karnet kupiony, ale nie starczyło już na kartę miejską, więc nie chcę wydawać ostatnich pieniędzy na bilety, aby dojechać do klubu fitness. W takiej sytuacji los nowych ubrań i plannera możecie przewidzieć. Boże. Tyle wysiłku na nic! Muszę poczekać z planami do kolejnego przelewu, a tymczasem może uda się z rzuceniem palenia – w końcu i tak mnie nie stać na szlugi. Chwila namysłu. Nie, jednak nie. Brak pieniędzy jest tak frustrujący, że nie zniosę tej frustracji bez dymka. No i oczywiście kieliszeczka do tego.
Spoglądając na moją listę, pewnie myślicie: no, przecież jeszcze możesz pisać, co? Jasne, że tak. W końcu w tym celu zamieniłam swój stary komputer na MacBooka Air. Kiedy podpisywałam ratalny cyrograf, myślałam: ach, teraz to książka i teksty same będą się pisać! Jeśli więc też macie w planach zakup nowego laptopa z myślą, że napisze za was cokolwiek, to od razu daję znać, że po roku SAMO nie napisało się nic. Być może w pisaniu przeszkadzało mi to, co przeszkadza także w zaplanowaniu i założeniu swojego biznesu – nadmiar „inspiracji”. I ciągła jej potrzeba. Jedni nazywają to informacyjną sraczką, ja mówię sobie, że nie jestem jeszcze gotowa, ale jak przeczytam książkę x, artykuł y, gazetę z, to wreszcie mnie oświeci. I tak siedzę, czytam, a kiedy już cokolwiek wpada mi do głowy, padam ze zmęczenia i rano nie pamiętam, co to było. Dobra, spróbujmy wyczerpać listę. Wyjazd do Stanów i nagranie demo – wbrew pozorom niezrealizowanie tych marzeń wynika z tego samego problemu. Cel jest zbyt odległy, żebym miała ochotę teraz wydawać kasę na małe kroki, które miałyby mnie to tego zbliżyć (paszport, wiza albo wynajęcie studia). Lepiej iść i zaszaleć TERAZ, kupując parę bezużytecznych kosmetyków w Drogerii Pigment, nie? Przy okazji: mam do opchnięcia koreański zestaw do usuwania zaskórników...
Na deser zostawmy sobie naukę włoskiego – semestr w Instytucje Włoskim kosztuje 600 zł, zajęcia są raz w tygodniu, oczywiście jak najpilniejsza uczennica zakupiłam nowiutką książkę, czysty zeszyt i od trzech semestrów prześlizguję się jakoś z miernymi, ale jednak dostatecznymi do kontynuowania nauki wynikami. Czemu opuszczam niektóre zajęcia i nie uczę się w domu? Bo jakoś po pracy w czwartki jestem strasznie zmęczona, w końcu za mną prawie cały tydzień! A zresztą akurat wpada mi do głowy świetny pomysł na tekst. Wiadomo – pisanie ważniejsze. Tylko zanim wrócę do domu, nie ogarniam, co to był za pomysł, i włączam Żony Hollywood – gdzieś przeczytałam, że mózg musi odpocząć po całym dniu pracy, a to akurat idealny sposób. Kończę oglądać, przypominam sobie, jak niewiele mam, i postanawiam zmienić swoje życie. Teraz następuje ponownie sekwencja opisana powyżej.
Z miesiąca na miesiąc frustracja narasta, staję się coraz bardziej nerwowa i czuję coraz większą presję – w końcu się starzeję! A Maffashion to karierę na pisaniu bloga zrobiła i to szybko strasznie, więc może ja coś ambitniejszego tak błyskawicznie zrobię i mnie w końcu „Wysokie Obcasy” na okładkę wezmą, a potem wygram z Myśliwskim w wyścigu po Nike, a za wygrane 100 tysięcy pojadę do Nowego Jorku i będę pisała Polkę w wielkim mieście dla rodzimej edycji Vogue? Tylko niech to wszystko się naprawdę szybko stanie, bo ja już ze stresu, że życie marnuję, to nie mogę.
Na szczęście mój strumień świadomości, w którym formułuję plan na bogate życie, przerywa wpis na facebooku Mateusza Grzesiaka, który tłumaczy, że taka kariera to za 7 lat przy dobrych wiatrach, także easy, easy. A że wpis magicznie zszedł się w czasie z nadejściem stycznia, postanowiłam tym razem (wyjątkowo!) złożyć sobie kilka obietnic na rozpoczynający się 2018 rok. Szybko jednak doszłam do tego, że te obietnice są od lat takie same. Nie można mi co prawda odmówić ciągłych prób ich realizacji, ale skutki tych prób są żadne. Więc? Pomyślałam sobie: dobra, tym razem to już naprawdę musi się udać, musi, musi. Spisałam wszystko zwarta i gotowa, czekając na 1 stycznia.
W międzyczasie jednak poproszono mnie o napisanie tekstu o postanowieniach noworocznych. Miałam w planach zabawnie opowiedzieć o tym, jak to nigdy mi się nie udaje zmienić swojego życia – „hahahaha, ale beka, niby Chodakowska, ale jak skończę tą pizzę z Nolio!” Tyle że tym razem coś się nie kleiło. Po prostu przestało mnie to śmieszyć. Zaczęłam pisać i uświadomiłam sobie, jak zmęczona nadmiarem rzeczy jestem i jak przeszkadzają mi one w podjęciu realnego działania. Frustracja, która z tego wynika, zaczęła być już nie do zniesienia. Musiałam wreszcie zmienić strategię. Skreśliłam wszystkie postanowienia/życiowe cele. Zamiast tego zapisałam jeden środek – przestrogę, który ma mnie do nich zbliżyć: „Nie zrobisz żadnej rzeczy, jeśli toniesz w rzeczach”. I wiecie co? Teraz czuję, że coś z listy wreszcie może się udać.
ALEKSANDRA SOWA
Teatrolożka pracująca jako specjalista ds. marketingu w teatrze, ale tak naprawdę pisarka, choć nie jest to poparte żadnym dziełem. Jeszcze.
ANNA TEODORCZYK
Z zawodu ilustratorka, z potrzeby autorka bloga Anna Alternatywnie o sztukach wizualnych i kulturze. Namiętny czytelnik literatury różnej oraz wierny fan gier typu point&click z ambicją na zostanie twórcą co najmniej jednej z tych rzeczy.