NUMER 17 (8) KWIECIEŃ 2016 | "MAKE SOME NOISE"
KATARZYNA NOWACKA | KATARZYNA DOMŻALSKA
Seriale – w rozumieniu telewizji jakościowej – zagościły na stałe w naszym życiu i od dobrych 15 lat pochłaniają coraz więcej czasu w cotygodniowym grafiku rozrywek. Rzeczywiście, jest w czym wybierać, amerykańskie i europejskie stacje telewizyjne prześcigają się w sięganiu po śmielszą tematykę i niezwykle różnorodne formaty, a gwiazdy filmowe często nie tylko godzą się, ale wręcz zabiegają o transfer ze srebrnego ekranu do prozaicznej telewizji. Zjawisko serialomanii nie wygląda na przemijającą modę – to raczej efekt kuli śnieżnej: rozochociliśmy się; chcemy więcej i szybciej.
Nic dziwnego, że w poszukiwaniu ciekawych tematów telewizja obrała kurs na muzykę – co można wszakże porównać z ekscytacją towarzyszącą oglądaniu koncertów na żywo! Kulisy branży muzycznej zawsze fascynowały fanów. Popularność, świetna sprzedaż płyt i oficjalne wywiady czy sesje zdjęciowe to jedno, ale przynajmniej równie pasjonujące jest prywatne życie muzyków, trasy koncertowe, rzekomo rockandrollowy styl życia oraz wielkie wytwórnie, stacje radiowe i dystrybucja online wraz z prawdziwą dżunglą zawiłości prawnych i finansowych. Wystarczy więc dodać dwa do dwóch i mamy zapowiedź murowanego sukcesu: seriale o muzyce.
Ostatnio w telewizji i internecie było wyjątkowo głośno (dosłownie!), a na widzów czekał szeroki wybór instrumentów i stylów muzycznych. I chociaż zapadające w pamięć sceny z charakterystycznym podkładem muzycznym już od dobrej dekady goszczą na naszych ekranach, na zawsze łącząc w naszej pamięci dany serial z konkretną piosenką, to zdecydowałam się jednak rzucić okiem (uchem?) na dwie stosunkowo nowe produkcje, które w całości opierają swoją treść na branży muzycznej. Nie siląc się na budowanie suspensu, od razu zapowiem głównych bohaterów: świetna propozycja Amazonu z Gaelem Garcią Bernalem w entourage’u muzyki klasycznej oraz spore rozczarowanie jednym z najbardziej wyczekiwanych seriali sezonu, czyli co wyszło z rockowego równania Scorsese + Jagger + HBO.
FILHARMONIA DAJE CZADU
Mozart in the Jungle zadebiutował w 2014 roku. Serial wyprodukowany przez Picrow i Amazon Studios oparty jest na scenariuszu adaptowanym: książka Mozart in the Jungle: Sex, Drugs, and Classical Music autorstwa amerykańskiej oboistki (i dziennikarki) Blair Tindall ukazała się w 2005 roku nakładem wydawnictwa Atlantic Monthly Press i zdobyła niemałą popularność. Muzyczka przez większość swojej kariery związana była z Nowym Jorkiem, występując m.in. z New York Philharmonic, zdobyła też nominację do nagrody Grammy w kategorii jazz. Opisane przez nią trudy funkcjonowania w środowisku profesjonalnych muzyków posłużyły jako materiał do nakręcenia świetnego serialu – scenariusz pilota stworzony został przez Jasona Schwartzmana, Romana Coppolę i Alexa Timbersa, przy czym ten pierwszy gra w serialu również niedużą rolę i czynnie promuje produkcję w mediach. Próbny odcinek został wyreżyserowany przez Paula Weitza (znanego głównie z napisanych i wyreżyserowanych wspólnie ze swoim bratem Chrisem filmów American Pie, 1999, i Był sobie chłopiec, 2002), natomiast później funkcję showrunnera przejął John J. Strauss, producent i scenarzysta kojarzony głównie z komediami (Sposób na blondynkę, 1998, Bobby Farrelly i Peter Farrelly; Bez pamięci, 2001, Mark Waters) i sitcomami (Chłopiec poznaje świat). Serial od początku zbierał świetne recenzje, był wychwalany przez amerykańską prasę. W 2015 roku ukazał się drugi sezon, natomiast niewiele ponad miesiąc temu, prawdopodobnie po części na fali świeżo przyznanych nagród (dwa Złote Globy: za rolę Bernala oraz dla najlepszego serialu komediowego lub muzycznego), Amazon złożył zamówienie na kolejne 10 odcinków, na które, muszę przyznać, czekam z niezdrową ekscytacją.
Serial podąża śladami młodej oboistki, Hailey Rutledge, za wszelką cenę próbującej odnieść zawodowy sukces w Nowym Jorku. Mimo talentu i determinacji dziewczyna ledwo wiąże koniec z końcem, opierając swoje zarobki głównie na prywatnych lekcjach udzielanych bogatym dzieciakom i off-broadwayowych orkiestrowych chałturach. Los się do niej uśmiecha, kiedy z czystej uprzejmości pomaga podczas koncertu spóźnionej na niego wiolonczelistce (Saffron Burrows) – ta rewanżuje się zaproszeniem na drinka, a potem informacją o naborze muzyków do nowojorskiej filharmonii. Chociaż nie od razu udaje się jej rozpocząć wielką karierę muzyczną, Hailey „zaczepia się” w prestiżowym zespole jako osobista asystentka nowego kontrowersyjnego dyrygenta, Rodrigo de Suozy. To młody, utalentowany muzyk, którego niewyczerpana kreatywność i ekscentryczne zachowania przewrócą do góry nogami konserwatywną instytucję publiczną. Postać ta jest podobno luźno wzorowana na Wenezuelczyku Gustavo Dudamelu – sławnym skrzypku i dyrygencie, który udzielał porad aktorskich Bernalowi i pojawia się przy okazji w malutkiej rólce w drugim sezonie serialu.
Mozart in the Jungle to przede wszystkim porywająca historia: dowiadujemy się, jak wiele wyrzeczeń czeka profesjonalnych muzyków na drodze do osiągnięcia sławy, że częściej niż glamourowa otoczka sal koncertowych to pot i łzy, zwątpienie, zawiść i konkurencja oraz praktycznie niemożliwe do przeskoczenia układy branżowe. Przy tym wszystkim bohaterowie potrafią się jednak bawić i nie stronią od miłosnych przygód – voilà, muzyce klasycznej nie przeszkadza obyczajowy rockandroll! Inną mocną stroną serialu jest aktorstwo. Lola Kirke (znana m.in. z filmu Mistress America [2015, Noah Baumbach]; jest siostrą grającej w serialu Girls Jemimy Kirke) w roli Hailey tworzy niezwykle świeżą i wiarygodną kreację; to postać wielowymiarowa, zarazem natchniona i zagubiona, czarująca i zdeterminowana, czasami entuzjastyczna, czasami na granicy kapitulacji, ale nade wszystko młoda i bezpretensjonalna. Kirke i Garcia Bernal (balansujący zresztą niebezpiecznie na granicy karykaturalnej katastrofy, ale ostatecznie wygrywający idealną nutę w brawurowo kreowanej postaci dyrygenta) tworzą elektryzujący duet, od którego nie można oderwać oczu. Czekamy na więcej!
Jeśli chodzi o samą ścieżkę dźwiękową, to główny motyw stanowi utwór Lisztomania grupy Phoenix, natomiast cały serial naszpikowany jest oczywiście klasycznymi dziełami, a w symbolicznych rolach często pojawiają się znani muzycy. Nie jest to jednak jedyna strategia twórców – sięgają oni również po bardzo modne rozwiązania, niemające nic wspólnego z muzyką poważną. W odcinku pt. Touché Maestro, Touché (2x04) Hailey spontanicznie umawia się ze starszym od siebie wiolonczelistą (Dermot Mulroney), a ich pełen wrażeń wieczór w barze (częściowo pokazany w slow-mo) zilustrowany został utworem Veridis Quo, czyli starym dobrym Daft Punk. Myśląc o tej – dobrze zresztą nakręconej – scenie, szybko do mnie dotarło, jak popularna jest to metoda: zilustrowane muzyką elektroniczną, nakręcone w slow-mo sceny stanowią afirmację nocnego, miejskiego życia; mają uchwycić ulotne momenty, kiedy bohaterowie płyną pełnymi neonów ulicami, poddając się urokowi spontanicznej zabawy, która – jak nam się sugeruje – nigdy może się już nie powtórzyć. W ciągu dosłownie kilku ostatnich dni trafiłam już na dwie prawie identycznie zrobione muzyczne fragmenty w premierowych odcinkach: Togetherness (2x03; nocny bar, pingpongowy turniej i rowerowa masa krytyczna przy dźwiękach utworu Polish Girl Neon Indian) oraz Girls (5x03; spontaniczna impreza w japońskim klubie i zaczątek romansu do wtóru setu Yoji’ego Biomehaniki).
WSKRZESZANIE ROCKA
O ile Mozart in the Jungle nie miał może tak hucznego startu i dopiero po premierze potwierdził swoją jakość, zdobywając uznanie krytyków i widzów, to nowa produkcja HBO odwrotnie – od samego początku była promocyjnie napompowana do kuriozalnych rozmiarów. Vinyl zadebiutował na antenie w lutym tego roku, dając widzom dużo do myślenia poprzez wyemitowanie na pierwszy rzut dwugodzinnego, spektakularnie filmowego pilota. No właśnie, tylko czy spektakularna z założenia opowieść naprawdę zrobiła na kimkolwiek aż takie wrażenie? Martin Scorsese i Terence Winter współpracowali już ze stacją przy okazji wielokrotnie nagradzanego Boardwalk Empire (z tego serialu znamy też Bobby’ego Cannevale, który tym razem wciela się w rolę protagonisty, Ritchiego Finestry). Do tego znanego i cieszącego się świetną reputacją zespołu pisarsko-producenckiego dołączyli jeszcze Rich Cohen i Mick Jagger – ta wybuchowa mieszanka miała nas przenieść za kulisy szalonych rockowych lat 70. w Nowym Jorku. Tysiące widzów przez długie miesiące czekało z wielkim podnieceniem na efekty tej pracy, a Vinyl na długo przed swoją premierą zaczął obrastać legendą i wieść prym w mediach społecznościowych. Przyznaję, sama trochę się dałam w to wkręcić, bo cenię produkcje HBO, kocham klasycznego rocka, a do tego na pokładzie znalazła się Olivia Wilde. Z fazy wielkich nadziei szybko przeszłam jednak do etapu sporego zakłopotania i do tej pory nie wiem właściwie, jak ugryźć Vinyl.
Chociaż w chwili, kiedy piszę ten tekst, wyemitowane zostały dopiero 4 odcinki i trudno odważyć się na jakieś bardziej kompleksowe podsumowanie, internet miał już oczywiście bardzo dużo do powiedzenia. Nie oznajmię nic odkrywczego, przyznając, że Vinyl zupełnie mnie nie porwał. Już po pierwszych lutowych pokazach pojawiły sie komentarze, że nowy serial jest jak Mad Men na prochach. Tylko czy potrzebujemy kolejnego Dona Drapera? – pytał Ben Travers na łamach Indiewire. Wydaje się, że propozycja HBO cierpi na przeładowanie wizualnych i muzycznych atrakcji, które w efekcie rozmydlają i tak dość sztampową historię. W jej centrum mamy więc Richiego Finestrę, wpływowego producenta muzycznego, głównego udziałowca Amercian Century Records. Ostatnio nie jest na fali, ale przygotowuje kontrakt życia – sprytne odsprzedanie swojej firmy fonograficznej, zaczynającej popadać w problemy finansowe. Sprawy przybierają jednak nieoczekiwany obrót, a Finestra wpada w wielodniowy histeryczny ciąg narkotykowo-muzycznej miejskiej odysei, w międzyczasie odbywając chaotyczne spotkania biznesowe i próbując połatać swoje rozsypujące się w każdym aspekcie życie. Cannevale tworzy wyrazistą kreację, ale to za mało, żeby nas zainteresować nieciekawie napisaną postacią, niebudzącą specjalnej sympatii ani nieintrygującą nas swoim geniuszem czy motywacjami. Wydaje się, że więcej świeżości wnoszą na ekran postaci drugoplanowe, w tym m.in. grana przez Juno Temple asystentka w firmie Finestry, aspirująca do kariery producentki muzycznej (internet już wie, że to nasza nowa Peggy Olson), wspólnicy Richiego, którzy mają rodziny i kredyty do spłacenia, więc chcieliby się zająć biznesem na poważnie, czy nawet bohaterka Olivii Wilde, choć mówi się już o zmarnowanym potencjale tej roli – nie z winy samej aktorki, ale zwyczajnie nieciekawego scenariusza. Jeśli chodzi o tę postać, to dam jej jeszcze kilka odcinków, bo widzę w tym przypadku szansę rozwoju, ale rzeczywiście na razie odtwarzana przez Wilde piękna Devon, żona Finestry, to zamknięta na przedmieściach kura domowa, która odkąd ma dzieci, jest na odwyku od alkoholu i narkotyków. Obecnie sfrustrowana i nieszczęśliwa, chociaż nadal kocha Richiego, ale z licznych retrospekcji wiemy, że kiedyś było inaczej, potrafiła się bawić, była muzą Andy’ego Warhola, obracała się w najmodniejszym światku artystycznym. Cóż, pozostaje nam czekać na jakieś potencjalnie interesujące pęknięcie.
Inny problemem, na który wskazuje wiele osób, jest niezbyt czytelna formuła łącząca fakty z fikcją. W serialu pojawiają się wątki związane z prawdziwymi muzykami, by wymienić Led Zeppelin, The Velvet Underground, Davida Bowiego, Pink Floyd, New York Dolls czy Janis Joplin. Scena z udziałem tej ostatniej mocno zresztą zbiła mnie z tropu, bo przy całym moim dla niej uwielbieniu, fragment, w którym krzyk Richiego przeradza się w chrapliwy wokal artystki, a potem obserwujemy jak grająca piosenkarkę Catherine Stephani zamiata włosami dopóki utwór nie wybrzmi do końca, jest zwyczajnie bezsensowny i niemający nic wspólnego z fabułą – to właśnie jedna z typowych na siłę serwowanych nam atrakcji. Opowiada się więc o prawdziwych muzykach i pokazuje ich sfikcjonalizowane wersje, ale brak w tym wszystkim jakiegoś głębszego historycznego kontekstu; o kulisach funkcjonowania branży muzycznej właściwie nie dowiadujemy się zbyt wiele, za to nie brak nam okazji do obserwowania zaćpanego Richiego. Nawet jeśli przez chwile wydaje nam się, że w tym szaleństwie jest metoda i że tkwi w nim jakaś wizja, szybko przekonujemy się, że to kłamstwa i absurdalny chaos.
Bohaterowie odwiedzają różne kluby i sale koncertowe, ale i tu brak operowania jakimiś konkretami, np. w stylu niedawno trochę odkurzonej historii legendarnego CBGB (np. w Burning Down the House: The Story of CBGB, 2009, Mandy Stein). Mamy też fikcyjny zespół zapowiadający nadejście punku, czyli The Nasty Beats – w roli jego frontmena wystąpił James Jagger, muzyk, aktor i oczywiście syn Micka. No i jeszcze sławna scena zawalenia się budynku (olśnienie Richiego?): tak, to prawda, Grand Central Hotel runął 9 sierpnia 1973, ale nie odbywał się tam wtedy żaden koncert; mieszczące się w nim The Mercer Arts Center pozbyło się New York Dolls rok wcześniej, zaniepokojone złą reputacją rockowego towarzystwa. W porządku, to twórcze przetworzenie prawdziwego zdarzenia, które mogę przyjąć. Nie zmienia to jednak faktu, że całościowy brak koordynacji historii i nieustające zamieszanie naszpikowane pustymi atrakcjami wizualnymi powoduje, że nie wiadomo za bardzo, co myśleć o Vinylu. Sądzę, że zrobiłoby się bardziej interesująco, gdyby twórcy skupili się raczej na kulisach prowadzenia biznesu; może byłoby ciekawie dowiedzieć się, kto dla kogo pracował, jak artyści byli kontraktowani i opłacani, jakie były losy poszczególnych wytwórni i klubów muzycznych oraz na czym polegała droga dystrybucyjna nowych hitów. Ale kiedy scenariusz na krótką chwilę zdryfuje w te ciekawsze rejony, zaraz zostajemy zasypani grubą warstwą kokainy i jakimś wykonywanym na żywo utworem, który nie ma nic wspólnego… z niczym. Przy całym ciężarze krytyki, nie jest tak, że Vinyl nie nadaje się do oglądania. Przeciwnie, można się bez bólu popatrzeć na tę całą karuzelę fajerwerków i zanucić ulubione piosenki, ale niestety nie jest to produkcja wybitna, zwłaszcza w obliczu ogromnej przedpremierowej promocji.
W lekką konfuzję wprowadza także dobór ścieżki dźwiękowej. To w dużej mierze muzyka diegetyczna, wykonywane na żywo w nowojorskich lokalach utwory regularnie przetykają ekranową historię. Tyle że Vinyl zapowiadany jako rockowe wydarzenie sezonu tak naprawdę pełen jest bluesa, jazzu, muzyki gospel… Nie żebym miała coś przeciwko, bardzo lubię i w ogóle, podobno zresztą Scorsese i Jagger prywatnie też niezwykle cenią te gatunki. No dobrze, ale co w takim razie z zapowiadaną rewolucją ciężkiego brzmienia i ekscytującym zwiedzaniem kuluarów muzycznego światka lat 70.? Czy ekwiwalentem rocka jest już tylko biały proszek…?
Ostatecznie trudno oczywiście porównać oba seriale, ponieważ z wyjątkiem łączącego je tematu szeroko pojętej branży muzycznej są one zupełnie inaczej zrealizowane. Największy kontrast wynikać może z oczekiwań, jakie mamy wobec stacji. Amazon jest nowym graczem na rynku oryginalnych programów telewizyjnych, pierwsze seriale udostępnioane przez serwis Amazon Video zadebiutowały bowiem zaledwie w 2013 roku. Choć Mozart in the Jungle nie jest jedyną mocną propozycją w repertuarze tego dystrybutora (warto wspomnieć dobrze oceniany serial Transparent, również wznowiony na kolejne sezony), trudno się dziwić, że to właśnie dostarczająca dobrej jakości rozrywkę od wielu lat stacja HBO automatycznie kojarzy się z ciekawą ofertą programową i podnosi nadzieje względem planowanych przyszłych produkcji. Tym razem jednak Amazon, teoretycznie startując z niższej pozycji w świecie seriali i wybierając bardziej niszowy temat (vide: przygody dziewczyny grającej na oboju, która marzy o tym, żeby pracować w publicznej instytucji), zaproponował świeże spojrzenie i osiągnął doskonały efekt, ostatecznie sięgając po Złote Globy. Z kolei Vinyl, ze względu na znane nazwiska, muzykę rockową i potęgę marki HBO, powinien być samograjem, ale jak się okazuje – i taki potencjał można zmarnować. Do tego nieudolnie próbując wskrzesić muzykę rockową, która moim zdaniem ma się zresztą nie najgorzej i takich desperackich zabiegów nie potrzebuje, twórcy tej historii swój ulubiony gatunek w karykaturalny sposób raczej dobijają. Muzycznych seriali pojawia się jednak w ostatnich latach coraz więcej – od cukierkowego, zakończonego minionej zimy po kilku latach emisji Glee aż po intrygującą dokumentalną podróż Dave’a Grohla w 8-odcinkowym Foo Fighters: Sonic Highways. Pozostaje nam więc tylko z ciekawością czekać, co przyniesie kolejny sezon telewizyjno-koncertowy!
KATARZYNA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.
KATARZYNA DOMŻALSKA
Absolwentka kierunku Projektowanie Graficzne na ASP we Wrocławiu (2012). Na co dzień zajmuję się projektowaniem graficznym, ilustracją oraz animacją. Laureatka licznych konkursów. Obecnie freelancer.