DO GÓRY

 

fuss_rue_des_reves_maciejewska_cover.jpg

NUMER 15 (6) GRUDZIEŃ 2015 | "NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN?"


ROZKROK FRANCUSKO-POLSKI

BARBARA RUSINEK | MAŁGORZATA MACIEJEWSKA
kreska.jpg

O fil­mo­wej nie­za­leż­no­ści i doświad­cze­niu wielonaro­do­wo­ści z reży­serką Znam kogoś, kto Cię szuka – Julią Kowal­ski roz­ma­wia Bar­bara Rusi­nek.

W peł­no­me­tra­żo­wym debiu­cie Julii Kowal­ski zde­rze­nie nasto­let­niej Rose z tajem­ni­czym Pola­kiem remon­tu­ją­cym dom jej ojca nie tylko napę­dza akcję całego filmu, ale pro­wa­dzi boha­terkę w obję­cia pierw­szej wyśnio­nej (choć nie ide­alnej) miło­ści. Dziew­czyna szybko odkrywa, że Józef wcale nie przy­je­chał do Fran­cji w celach zarob­ko­wych, lecz szuka kogoś, kogo przed laty porzu­cił. Altru­izm Rose roz­pływa się w jej wła­snych pra­gnie­niach i bun­cie. Spo­tka­nie dru­giego czło­wieka, odkry­cie swo­ich praw­dzi­wych uczuć oraz toż­sa­mo­ści i odna­le­zie­nie wła­snego miej­sca na świe­cie. Takie cele sta­wia przed swo­imi boha­te­rami reży­serka Znam kogoś, kto Cię szuka.

Na początku pani debiut miał nosić pol­ski tytuł Zagu­bieni. Dla­czego osta­tecz­nie doszło do zmiany na cytat z wypo­wie­dzi głów­nej boha­terki – Znam kogoś, kto Cię szuka?

Począt­kowo rów­nież fran­cu­ski tytuł miał ozna­czać Zagu­bio­nychLes désem­pa­rés. Brzmiał dla mnie pięk­nie, ale też zbyt lite­racko. Bar­dziej paso­wałby do wiel­kiej powie­ści, roman­tycz­nej sagi, a nie filmu. Wie­dzia­łam, że nie będzie to osta­teczny tytuł, ale długo nie mogłam wymy­ślić innego, takiego, który w pełni by mnie prze­ko­nał. Na ogół jestem raczej zde­cy­do­waną osobą – i w życiu, i jeśli cho­dzi o twór­czość, ale w wymy­śla­niu tytu­łów jestem strasz­nie słaba. Jeśli nie mam go w gło­wie od razu wraz z kon­cep­cją dzieła, to ni­gdy nie przy­cho­dzi łatwo. Do pod­ję­cia decy­zji zmu­siło mnie Can­nes. Dowie­dzie­li­śmy się o zakwa­li­fi­ko­wa­niu na festi­wal pod­czas mon­tażu. Kiedy ochło­nę­łam po pierw­szej fali wiel­kiej rado­ści, dotarło do mnie, że muszę szybko i osta­tecz­nie zaty­tu­ło­wać swój film, więc na dzień przed kon­fe­ren­cją pra­sową prze­pro­wa­dzi­łam burzę mózgów z przy­ja­ciółmi i pro­du­cen­tami.

W końcu zde­cy­do­wa­łam się na fran­cu­ski tytuł Cra­che coeur (w tłu­ma­cze­niu „Plu­jące serce”), bo spodo­bał mi się kon­trast pomię­dzy tymi dwoma sło­wami. Serce — coeur  – jest roman­tyczne, a plu­cie – cra­cher – koja­rzy się dość agre­syw­nie. Na takim wła­śnie kon­tra­ście tego, co poetyc­kie i co surowe, chcia­łam zbu­do­wać kon­struk­cję filmu. W angiel­skim tłu­ma­cze­niu nie zde­cy­do­wa­łam się na Spi­ting Heart, ponie­waż Japonka, która jest jed­nym z naszych spe­cja­li­stów od sprze­daży mię­dzy­na­ro­do­wej, prze­ko­nała mnie, że taka wer­sja tytułu ode­tnie mój film od azja­tyc­kiej publicz­no­ści. Samo słowo „pluć” jest w Azji uzna­wane za bar­dzo wul­garne, więc dosłowne tłu­ma­cze­nie mogłoby odstra­szyć poten­cjal­nych widzów. Dla­tego po angiel­sku mój film to Raging Rose („Sza­le­jąca Rose”). Podoba mi się, że w obu wer­sjach udało się osią­gnąć ali­te­ra­cję. Nad pol­skim tytu­łem rów­nież długo się zasta­na­wia­łam, uzna­łam, że słowa Rose są zapo­wie­dzią róż­nych poszu­ki­wań wszyst­kich boha­te­rów, a przy tym brzmią intry­gu­jąco. Mam nadzieję, że zacie­ka­wią widzów.

fuss_rue_des_reves_maciejewska2.jpgNa pewno wszyst­kie te tytuły są bar­dziej tajem­ni­cze od pier­wot­nego pomy­słu. Cho­ciaż „zagu­bieni” to ide­alne okre­śle­nie dla wszyst­kich boha­te­rów.

Pierw­sza wer­sja tytułu poja­wiła się w cza­sie, kiedy w moim sce­na­riu­szu postaci Rose, Romana i Józefa były rów­no­rzędne. Z cza­sem uzna­łam, że dla filmu będzie lepiej, jeśli sku­pię się przede wszyst­kim na jed­nej z nich, Rose. W sytu­acji, gdy wątki Romana i Józefa zeszły na nieco dal­szy plan, a ich histo­rie poka­zy­wane są z per­spek­tywy dziew­czyny, tytuł w zasa­dzie tak czy ina­czej powi­nien zmie­nić się na liczbę poje­dyn­czą.

Mimo to cała trójka pozo­staje wyraź­nie zagu­biona. Józef przez to, co zmie­niła w jego życiu ucieczka do i z Fran­cji. Z kolei Rose i Roman przez swoje pol­sko-fran­cu­skie korze­nie, ale przede wszystkim przez okres dojrzewania.

Doj­rze­wa­nie nie ogra­ni­cza się tylko do nasto­lat­ków, Józef też dopiero dora­sta do pew­nych spraw, mimo że jest już doro­słym czło­wie­kiem, ojcem. Każda z tych postaci szuka swo­jego miej­sca w życiu, odkrywa swoją oso­bo­wość i na różne spo­soby wal­czy z samot­no­ścią.

Na festi­walu w Can­nes pani film poka­zy­wany był w sek­cji kina nie­za­leż­nego. Jakie jego cechy dostrzega pani w Znam kogoś, kto Cię szuka?

To trudne pyta­nie. Choć może nie od strony pro­duk­cyj­nej, mie­li­śmy bowiem malu­teńki budżet, a przez to mało czasu na pracę. Z per­spek­tywy Can­nes nie ma też w moim fil­mie gwiazd, co od razu dystan­suje go od main­stre­amu. Ale nie to jest naj­waż­niej­sze. Cho­dzi bar­dziej o este­tykę. Przez brak czasu nie mogli­śmy krę­cić zbęd­nych ujęć, które domi­nują w fil­mach komer­cyj­nych. Kadry były szcze­gó­łowo zapla­no­wane, aby osta­tecz­nie każdy z nich przy­po­mi­nał samo­istne dzieło malar­skie. Bar­dzo długo roz­ma­wia­łam z ope­ra­to­rem, sce­no­gra­fem i kostiu­mo­gra­fem o kolo­rach. Ważne było dla mnie, aby wszyst­kie dzia­ła­nia dokład­nie roz­pla­no­wać, bo chcia­łam stwo­rzyć świat poza cza­sem, bar­dziej przy­po­mi­na­jący wyobra­że­nia boha­terki o rze­czy­wi­sto­ści niż po pro­stu odzwier­cie­dla­jący to, co każdy widzi za oknem. W moim fil­mie nie ma niczego nie­po­trzeb­nego. Nie ma pustych kadrów zapy­cha­ją­cych film, nie ma sta­ty­stów wypeł­nia­ją­cych ulice. Sta­ra­łam się poka­zać świat ist­nie­jący w gło­wie Rose, a nie po pro­stu codzien­ność mło­dej dziew­czyny. Nie inte­re­suje mnie „krę­ce­nie akcji”, które u nas we Fran­cji jest bar­dzo popu­larne. Cie­kawi mnie to, jak naj­le­piej przed­sta­wić histo­rię, jak dobrać i skom­po­no­wać odpo­wiedni kadr. Kolor tapety, rodzaj prze­jeż­dża­ją­cego auta – wszystko w fil­mie ma dla mnie zna­cze­nie.

Czy kolejny film chcia­łaby pani nakrę­cić w taki sam spo­sób?

Zde­cy­do­wa­nie. Oczy­wi­ście więk­szy budżet znacz­nie uła­twiłby pracę, ale na pewno nie chcę iść w kie­runku głów­nego nurtu. Nawet gdy­by­śmy mieli wię­cej pie­nię­dzy na Znam kogoś, kto Cię szuka, nie zmie­ni­łoby to osta­tecz­nego kształtu filmu. Po pro­stu nie musie­li­by­śmy pra­co­wać pod pre­sją ucie­ka­ją­cego czasu. To było jedyne ogra­ni­cze­nie, które odczu­wa­łam pod­czas pracy na pla­nie i póź­niej.

Przed chwilą użyła pani sfor­mu­ło­wa­nia „u nas we Fran­cji”, ale tak jak mło­dzi boha­te­ro­wie filmu nie jest pani stu­pro­cen­tową Fran­cuzką. Józef, tłu­ma­cząc Rose swoją histo­rię, stwier­dza, że ni­gdy nie czuł się we Fran­cji jak u sie­bie. Gdzie pani czuje się u sie­bie?

Dobre pyta­nie! (śmiech) Nig­dzie! We Fran­cji czę­sto sły­szę, że mam pol­ski punkt widze­nia, w Pol­sce odwrot­nie. Polacy czę­sto mówią mi, że Pol­ska nie wygląda tak, jak ją przed­sta­wiam w fil­mie. Ale Fran­cja prze­cież też nie­ko­niecz­nie wygląda tak jak na ekra­nie. To jest po pro­stu mój wła­sny punkt widze­nia, inny świat, stwo­rzony przeze mnie. Czuję się zara­zem Polką i Fran­cuzką. Może Fran­cja jest mi troszkę bliż­sza, bo tam się uro­dzi­łam, wycho­wa­łam i stu­dio­wa­łam, lepiej też mówię po fran­cu­sku niż po pol­sku. Ale uwiel­biam Pol­skę i nie mogła­bym żyć bez niej, dla­tego we wszyst­kich moich dotych­cza­so­wych fil­mach jest coś pol­skiego, a fran­cu­skiego nie­ko­niecz­nie. Jestem pół na pół i to się nie zmieni, jestem mie­szanką.

Kiedy po raz pierw­szy przy­je­chała pani do Pol­ski?

Jak mia­łam 5, może 6 lat. Pamię­tam, że jecha­li­śmy pocią­giem do moich dziad­ków, do Mię­dzy­le­sia. Po dro­dze widzie­li­śmy wielu żoł­nie­rzy, był chyba 1985 rok.

Podróż pocią­giem do Mię­dzy­le­sia – tak też Rose poznaje Pol­skę!

Tak, moja bab­cia cią­gle tam mieszka. Nie wyobra­ża­łam sobie innego miej­sca do nakrę­ce­nia pol­skiej czę­ści filmu i myślę, że w kolej­nym fil­mie rów­nież pojawi się Mię­dzy­le­sie. Od dzie­ciń­stwa czę­sto tam przy­jeż­dża­łam, przez co w mojej gło­wie utrwa­lił się obraz pol­skiej wsi w piękną sło­neczną pogodę, latem i z lata­ją­cymi wszę­dzie psz­czo­łami. Tak się jed­nak zło­żyło, że nie prze­nio­słam tej ide­alnej wizji na ekran. Musie­li­śmy krę­cić zimą, przez co pol­ski kra­jo­braz zdaje się o wiele bar­dziej surowy, tajem­ni­czy i nie­po­ko­jący dla boha­te­rów i widzów. Przy­pad­kiem przed­sta­wi­łam Pol­skę ina­czej, niż zamie­rza­łam w sce­na­riu­szu.

fuss_rue_des_reves_maciejewska.jpgCzy chcia­łaby pani kie­dyś stwo­rzyć cał­ko­wi­cie pol­ski film?

Nie, to nie­moż­liwe. Gdy­bym sku­piła się na tema­cie tylko pol­skim albo wyłącz­nie fran­cu­skim, to nie byłoby szczere. To nie była­bym już ja ani mój film. Poza tym chcia­ła­bym zawsze pra­co­wać z tą samą mię­dzy­na­ro­dową ekipą. Są wśród nich i Polacy, i Fran­cuzi, wszy­scy tak samo potrzebni. Bar­dzo podoba mi się, kiedy na pla­nie ekipa pra­cuje w dwóch języ­kach prze­pla­ta­nych dodat­kowo angiel­skim.

Teraz bez wąt­pie­nia łączy pani w sobie obie naro­do­wo­ści i kul­tury, a czy kie­dyś czuła się pani zagu­biona przez swoje nie­jed­no­lite pocho­dze­nie?

Nie, na szczę­ście nie. Zaw­sze byłam dumna z tego, że jestem po tro­chu Fran­cuzką i Polką. Odbie­ra­łam to jako atut, zawsze chęt­nie mówi­łam po pol­sku. Dla mnie ta sytu­acja była o wiele łatwiej­sza niż dla mojego taty. On nale­żał do poko­le­nia, które poprzez swo­ich rodzi­ców doświad­czyło jesz­cze trau­ma­tycz­nej emi­gra­cji z cza­sów wojny. Tak wyszło, że uro­dził się w Paryżu, po woj­nie wró­cił do swo­jej ojczy­zny, a przed sta­nem wojen­nym wyje­chał do Fran­cji. Dla niego pocho­dze­nie wią­zało się z poli­tyką i koniecz­no­ścią emi­gra­cji, dla mnie już nie.

A jeśli cho­dzi o kul­turę, w szcze­gól­no­ści film – co inspi­ruje panią w kinie pol­skim, a co we fran­cu­skim?

We współ­cze­snym fran­cu­skim kinie jest dużo main­stre­amu, który mi się nie podoba, więc chyba łatwiej mi wymie­nić pol­skich reży­se­rów, któ­rych bez­a­pe­la­cyj­nie uwiel­biam, niż fran­cu­skich. Na pierw­szym miej­scu jest Jerzy Sko­li­mow­ski. Szcze­gól­nie lubię jego star­sze filmy np. Na samym dnie (1970) czy Fucha (1982). Bar­dzo cenię także Romana Polań­skiego i Krzysz­tofa Kie­ślow­skiego, w szcze­gól­no­ści jego Deka­log (1989).

Każdy z wymie­nio­nych reży­se­rów two­rzył poza Pol­ską, Kie­ślow­ski naj­kró­cej, ale Polań­ski i Sko­li­mow­ski to naczelni emi­granci pol­skiego kina.

Rze­czy­wi­ście. Lubię też innych, w pełni pol­skich reży­se­rów, np. Woj­cie­cha Hasa. Ale reży­se­rię Sko­li­mow­skiego podzi­wiam abso­lut­nie.

Do reper­tu­aru pol­skich kin wła­śnie wcho­dzi Znam kogoś, kto Cię szuka. Pra­cuje pani już nad kolej­nym sce­na­riu­szem?

Tak, cho­ciaż to bar­dzo trudne, bo przez ostatni rok cią­gle podró­żuję ze swoim debiu­tem i jak zawsze cier­pię na brak czasu. Nie wyobra­żam sobie jed­nak, żeby ktoś inny napi­sał dla mnie sce­na­riusz. Sta­ram się pisać nawet w podróży, co nie jest łatwe. Zdaję sobie sprawę z tego, że mój film nie ma zbyt dużej dys­try­bu­cji. Widzo­wie w więk­szo­ści wybie­rają block­bu­stery i mul­ti­pleksy, w któ­rych nie znaj­dzie się Znam kogoś, kto Cię szuka. Mój dys­try­bu­tor przy­go­to­wuje mnie na naj­czar­niej­szy sce­na­riusz, dla­tego podró­żuję wraz z fil­mem i anga­żuję się w jego pre­miery w róż­nych miej­scach. Cie­szy mnie to, że spo­ty­kam się z widzami i mogę usły­szeć ich opi­nie, które na razie są bar­dzo dobre.

Kim będzie boha­ter lub boha­terka kolej­nego pani filmu? Polką, Fran­cuzką czy może mik­sem, tak jak pani i Rose?

Mik­sem, na pewno.musująca tabletka.png

 

kreska.jpg

JULIA KOWALSKI
Mimo pol­skich korzeni, uro­dziła się, wycho­wała i stu­dio­wała we Fran­cji. Jak sama twier­dzi, podwójne pocho­dze­nie wykształ­ciło w niej uni­kalny punkt widze­nia, wymy­ka­jący się naro­do­wo­ścio­wym cha­rak­te­ry­sty­kom. Pisze sce­na­riu­sze i prę­dzej pod­da­łaby swój tekst obróbce innego reży­sera, niż sama zde­cy­do­wała się pra­co­wać nad cudzym. Dotąd na jej arty­stycz­nym kon­cie zna­lazł się doku­ment o pol­skim robot­niku pra­cu­ją­cym w Austrii, Antoni w cie­niu (2010), i krót­ko­me­tra­żowy Musi­que de cham­bre (2012) o nasto­let­niej fle­ci­stce Rose, zapo­wia­da­jący boha­terkę tego­rocz­nego Znam kogoś, kto Cię szuka.

BARBARA RUSINEK
Pra­wie fil­mo­znaw­czyni, bar­dziej zain­te­re­so­wana prze­sia­dy­wa­niem w kinie oraz śle­dze­niem zbrodni lite­rac­kich i fil­mo­wych niż roz­wo­jem kariery nauko­wej. Wariuje, jeśli cho­ciaż przez chwilę nie pra­cuje pro­duk­cyj­nie-festi­wa­lowo-pla­nowo-teo­re­tycz­nie-jak­kol­wiek nad fil­mem.

MAŁGORZATA MACIEJEWSKA
Absolwentka wiedzy o teatrze UJ, obecnie studentka performatyki UJ i dramaturgii PWST. Pisze dramaty i opowiadania, jest miłośniczką czeskiego kina. Poza zajęciami literackimi zajmuje się ilustracją, fotografią i projektowaniem.

Ta strona korzysta z plików cookie.