DO GÓRY

 

fuss_lotnisko_mierczak_cover.jpg

NUMER 15 (6) GRUDZIEŃ 2015 | "NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN?"


PERYFERIE MODNEJ EUROPY

KATARZYNA NOWACKA | JUDYTA MIERCZAK
kreska.jpg

Lot­ni­sko Ber­gamo-Orio al Serio, poło­żone we wło­skiej Lom­bar­dii, po połu­dnio­wej stro­nie Alp Ber­gam­skich, obsłu­guje rocz­nie bli­sko 9 milio­nów pasa­że­rów. To jeden z węzłów komu­ni­ka­cyj­nych, które spe­cja­li­zują się w obsłu­dze tanich prze­woź­ni­ków lot­ni­czych, a więc koja­rzą­cych się nam głów­nie z nie­dro­gimi połą­cze­niami linii Ryanair. Osoby takie jak ja, czyli czę­sto (oraz nade wszystko: tanio!) podró­żu­jące po całej Euro­pie, najczę­ściej tra­fiają tam albo z powodu prze­siadki (dosko­nale każ­demu znane nie­dro­gie, „kom­bi­no­wane”, kil­ku­eta­powe podróże), albo w dro­dze do Medio­lanu.

Przy tym dru­gim przy­padku na chwilę się zatrzy­mam, ponie­waż taki był wła­śnie cel moich kil­ku­dnio­wych listo­pa­do­wych waka­cji. Przede wszyst­kim nie musia­łam długo cze­kać, żeby prze­ko­nać się o tym, że lecę do euro­pej­skiej sto­licy mody, bowiem zamiast roz­wrzesz­cza­nych, kopią­cych, gry­zą­cych i wyle­wa­ją­cych napoje dzieci, na które zawsze, ale to zawsze, tra­fiam w samo­lo­tach, za sąsia­dów mia­łam tym razem dwóch star­szych jego­mo­ściów, Wło­chów, będą­cych wzo­rem klasy i ele­gan­cji. Ide­al­nie skro­jone gar­ni­tury – jakby wyszły pro­sto spod igły, nie­na­ganne fry­zury, świet­nej jako­ści buty. Około sie­dem­dzie­się­cio­letni pano­wie zupeł­nie nie odsta­wali też od młod­szej czę­ści pasa­że­rów, ocho­czo swi­pe­’u­jąc po ekra­nach swo­ich smart­fo­nów oraz uży­wa­jąc roz­ma­itych apli­ka­cji, w tym oczy­wi­ście Face­bo­oka i What­sAppa. Szy­kowni sąsie­dzi nie cie­szyli się jed­nak długo moją apro­batą, ponie­waż – jak zawsze w samo­lo­cie – natych­miast zasnę­łam.

Wydaje się, że z Orio al Serio trudno tra­fić gdzie indziej niż do Medio­lanu. Po odda­le­niu się od wyj­ścia z hali przy­lo­tów o jakieś trzy kroki od razu jeste­śmy zaga­niani do rzędu auto­ka­rów, które cze­kają na pasa­że­rów pod samym budyn­kiem lot­ni­ska. Nie­całe 60km dzie­lące nas od Medio­lanu poko­namy szyb­ciej niż może się wyda­wać – śro­dek trans­portu czeka już na nas w goto­wo­ści, pano­wie z obsługi krzy­czą, tłu­ma­czą i zapra­szają, pła­cimy 5€, a bagaże i my sami bły­ska­wicz­nie tra­fiamy do auto­busu, który momen­tal­nie wypeł­nia się do ostat­niego miej­sca… I już jeste­śmy w dro­dze na połu­dniowy zachód. Jakieś 45 minut póź­niej, z czego kwa­drans to korki w samym Medio­la­nie, wysia­damy na Sta­zione Cen­trale – wielki świat wita!

fuss_lotnisko_mierczak2.jpgMia­sto sły­nie przede wszyst­kim z takich atrak­cji jak plac i kate­dra Duomo (warto wspiąć się na jej dach i ze zdzi­wie­niem odkryć współ­cze­sne rzeźby na szczy­cie – taki jest zresztą cały Medio­lan: łączy tra­dy­cję i ele­gan­cję z odwagą i nowo­cze­sno­ścią), pasaż Wik­tora Ema­nu­ela II, opera La Scala, kościół Santa Maria delle Gra­zie z Ostat­nią wie­cze­rzą Leonarda da Vinci (ja mia­łam szczę­ście prze­jąć zwró­cone przez kogoś wej­ściówki, ale pole­cam zatrosz­czyć się o bilety z około 3-mie­sięcz­nym wyprze­dze­niem), zamek Sfo­rzów z wielką kolek­cją muze­alną i pięk­nym par­kiem, Pina­co­teca di Brera ze wspa­nia­łym zbio­rem malar­stwa, sta­dion San Siro czy dziel­nica mody zwana Zło­tym Kwa­dra­tem. W tej ostat­niej dzie­dzi­nie Medio­lan oczy­wi­ście bry­luje – Via Monte Napo­le­one to szó­sta naj­droż­sza ulica świata, za to Corso Buenos Aires jest naj­dłuż­szą skle­pową aleją w Euro­pie. Ja nie­stety mogłam sobie pozwo­lić co naj­wy­żej na win­dow-shop­ping, ale i to dostar­czyło mi sporo przy­jem­no­ści. Medio­lan jest bowiem rajem visual mer­chan­di­singu. Wystawy skle­powe ogląda się tam jak małe dzieła sztuki, nie­rzadko przy­sta­jąc na dłu­żej, by z zachwy­tem podzi­wiać przez szybę kom­po­zy­cje luk­su­so­wych pro­duk­tów. Ekspo­zy­cja w witry­nach zmie­nia się nawet co tydzień i rów­nież sklepy mniej zna­nych marek prze­pięk­nie deko­rują swoje wystawy. Te uliczne ekrany mody i desi­gnu zupeł­nie mnie zafa­scy­no­wały, a mówię to jako osoba raczej nie­lu­biąca zaku­pów.

Medio­lań­czycy są bar­dzo mili, ale rów­no­cze­śnie aser­tywni, wydaje się, że robią to, na co mają ochotę. Zaw­sze się dokądś spie­szą i trudno nadą­żyć za ich tem­pem życia, zwłasz­cza z per­spek­tywy powol­nego kawiar­niano-baro­wego rytmu Kra­kowa. Są jed­nak i podo­bień­stwa, bowiem tak jak każdy Kra­kus szczyci się swoim pocho­dze­niem i wytknie zawsze przy­jezd­nym ich uda­waną „kra­kow­skość”, tak i praw­dziwy Medio­lań­czyk jest towa­rem defi­cy­to­wym, więc aby potwier­dzić auten­tycz­ność czy­je­goś pocho­dze­nia, czę­sto pyta: „Jesteś z Medio­lanu-Medio­lanu?”, nie pozwa­la­jąc nikomu pochop­nie rościć sobie prawa do zaszczyt­nego miana peł­no­praw­nego miesz­kańca sto­licy Lom­bar­dii.

Warto też pamię­tać, że we wło­skich happy hours nie cho­dzi – jak u nas – o jak naj­wię­cej tanich drin­ków, ale o pyszne i oka­zyjne cenowo jedze­nie, dla­tego naj­więk­szą gratką wie­czoru będzie ape­ri­tivo, np. w wer­sji drink plus all you can eat za 10€. Z jedze­nia nie można prze­ga­pić też najbar­dziej zna­nych w Medio­la­nie pan­ze­rotti w „Luini”, nie­opo­dal kate­dry, oraz świą­tecz­nego droż­dżo­wego cia­sta panet­tone z rodzyn­kami i kan­dy­zo­wa­nymi owo­cami, które – przy­naj­mniej zda­niem mojej przy­ja­ciółki Włoszki – „dzieli kraj”, ponie­waż wiele osób optuje za wer­sją bez owo­co­wych dodat­ków, czyli pan­doro. Godne pole­ce­nia są też tro­chę mniej tury­stycz­nie znane miej­sca, jak np. Han­gar Bic­coca (poło­żona w pół­noc­nej czę­ści mia­sta gale­ria sztuki współ­cze­snej, która była daw­niej fabryką stali), cmen­tarz Monu­men­tale z nie­zwy­kłymi rzeź­bami oraz całym pan­te­onem sław, kanały w oko­li­cach Porta Genova i Porta Tici­nese (z pchlim tar­giem, mod­nymi knajp­kami i zupeł­nie inną od reszty mia­sta atmos­ferą) oraz znaj­du­jący się w ich sąsiedz­twie obszar z bazy­liką św. Waw­rzyńca Więk­szego – to jeden z najstar­szych w Medio­la­nie obiek­tów sakral­nych z romań­sko-bizan­tyj­skim wnę­trzem boga­tym we wcze­sno­ch­rze­ści­jań­skie mozaiki. Cie­kaw­sze jest jed­nak samo oto­cze­nie świą­tyni: plac z 16 korync­kimi kolum­nami (Colonne di San Lore­zno), będący naj­mod­niej­szym wśród mło­dzieży (i hip­ste­rów) miej­scem, dwa parki, siatka uro­czych uli­czek z cie­ka­wymi skle­pi­kami i przy­jem­nymi restau­ra­cjami.

Ale nie tylko o Medio­la­nie wła­ści­wie chcia­łam pisać, bo trudno prze­cież uznać tak popu­larny cel podróży za odkry­cie roku warte wychwa­la­nia (choć zacne to mia­sto) i publi­ka­cji. Zwłasz­cza że jako week­en­dowy tury­sta (wia­domo, wola­ła­bym nazy­wać sie­bie podróż­ni­kiem, ale w tym przy­padku, czyli po zale­d­wie kilku dniach spę­dzo­nych w Lom­bar­dii, obiek­tyw­nie nie należy mi się to miano) nie mia­łam szans na nabra­nie „insaj­der­skiej” per­spek­tywy. I cho­ciaż nastę­puje tutaj zmiana tematu, to prze­cież (tanie) podróże z zasady nie dają się zamknąć w kohe­rent­nym wywo­dzie, cho­dzi wszak o przy­godę! Czas prze­mie­ścić się więc w oko­lice lot­ni­ska na pery­fe­riach – wra­ca­jąc bowiem z Medio­lanu, pod­ję­łam chyba naj­lep­szą decy­zję tego wyjazdu: wyje­chać ze sto­licy Lom­bar­dii wcze­snym ran­kiem i spo­żyt­ko­wać kilka godzin pozo­sta­łych do odlotu na zwie­dza­nie sta­rego mia­sta w Ber­gamo. Cał­ko­wi­cie już więc ruj­nu­jąc jaki­kol­wiek suspens, powiem od razu, że rów­nież o tym ten tekst wła­śnie, żeby omi­jać utarte ścieżki i zaj­rzeć cza­sem na pery­fe­ria, bo małe, z pozoru nie­atrak­cyjne i leżące nie przy głów­nej tra­sie miej­sca, mogą oka­zać się praw­dzi­wym skar­bem. Przy­naj­mniej ja z tej podróży zapa­mię­tam chyba lepiej nie­całe 3 godziny w 120-tysięcz­nym, poło­żo­nym na pół­nocny wschód od sto­licy regionu Ber­gamo niż 4 dni spę­dzone w Medio­la­nie. Co nie zna­czy, rzecz jasna, że ten drugi mi się nie podo­bał, prze­ciw­nie, to wspa­niałe mia­sto, jed­nak wła­śnie małe mia­steczko u podnóża Alp jest obja­wie­niem, któ­rego się nie spo­dzie­wa­łam.

Z jed­nej strony widać w Ber­gamo, że roz­wój i popu­lar­ność lot­ni­ska bar­dzo mia­stu pomo­gły – jest ono przy­go­to­wane na przy­ję­cie tury­stów, komu­ni­ka­cja odbywa się łatwo i przej­rzy­ście, więk­szość miejsc spra­wia wra­że­nie upo­rząd­ko­wa­nych i odno­wio­nych, co rusz zawie­szamy oko na jakimś napi­sie po angiel­sku chwa­lą­cym regio­nalne spe­cjały albo lokalną histo­rię. Z dru­giej jed­nak strony, mia­steczko jest wciąż czę­ściej omi­jane niż zwie­dzane. Z wielu moich zna­jo­mych, któ­rzy byli w Medio­la­nie albo prze­sia­dali się na Orio al Serio, tylko jedna para spę­dziła kie­dyś week­end w Ber­gamo (a chwalą, i to jak!), reszta nie była, nie wie, nie sły­szała, nie miała czasu. Ale przede wszyst­kim pomy­słu, bo najczę­ściej przemy upar­cie do wiel­kiego mod­nego mia­sta, nie zakła­da­jąc, że gdzieś na obrze­żach, z dala od blich­tru La Scali i Quadri­la­tero d’Oro, u podnóża Alp znaj­dziemy śre­dnio­wieczną perełkę, dla któ­rej osza­le­jemy z zachwytu. A ileż jest takich Medio­lanów i takich Ber­gamo! Sama przy­znaję się do winy – może i sporo podró­żuję, ale prze­waż­nie też oglą­dam te więk­sze i bar­dziej popu­larne miej­sca. Jakże łatwo dajemy się ponieść pogoni za odha­cza­niem z listy kolej­nych miast i zabyt­ków, żału­jąc cen­nego czasu na spon­ta­niczne decy­zje, zapę­dze­nie się gdzieś drogą, która po pro­stu nam się spodo­bała i eks­plo­ro­wa­nie tere­nów pro­win­cjo­nal­nych. Nie­śmiało pod­po­wia­dam, że może warto to zmie­nić, bo naj­pięk­niej­sze zaułki i podwórka znaj­dziemy nie w prze­wod­niku, ale zagu­biw­szy się na uli­cach mia­sta; ni­gdy nie dowiemy się, dokąd pro­wa­dzi gór­ska droga, jeśli w nią nie skrę­cimy. Dwa Medio­lany oddaję za jedno małe Ber­gamo, gdzie – zachę­cam – warto wybrać się spe­cjal­nie, nawet na jedną noc.

Pole­cam więc nie dać się zapę­dzić z lot­ni­ska pro­sto do sto­licy regionu – zamiast tego zapa­ko­wać się do lokal­nego auto­busu Atb1 (rów­nież przy samym wyj­ściu z lot­ni­ska) i wyru­szyć do Ber­gamo. Jest to zde­cy­do­wa­nia wyprawa na naszą kie­szeń: 2,30€ za 90-minu­towy bilet na wszyst­kie środki trans­portu, a w tym kolejkę (How fun!), która bar­dzo stromą trasą wywie­zie nas na stare mia­sto (Città Alta, czyli „górne mia­sto”), poło­żone na wyso­kim wznie­sie­niu. Taka podróż zaj­mie nam mię­dzy 15 a 25 minut, w zależ­no­ści od kor­ków, a 3-godzinny spa­cer pozwoli obejść więk­szą część śre­dnio­wiecz­nych murów, więc spo­koj­nie można Ber­gamo zapla­no­wać jako pół­dniową wycieczkę – ja tak zro­bi­łam, ale teraz już wiem, że z przy­jem­no­ścią spę­dzi­ła­bym tam nawet dwa dni.

fuss_lotnisko_mierczak1.jpgPierw­sze ślady osad­nic­twa na tere­nie sta­rego (gór­nego) mia­sta pocho­dzą z XII w. p.n.e., póź­niej była to osada cel­tycka, następ­nie prze­jęta przez Rzy­mian, przez kolejne wieki pod pano­wa­niem róż­nych rodów i repu­blik. Jedna z najbar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­nych atrak­cji, czyli mury obronne oka­la­jące całe mia­sto, została wznie­siona w XVI w. w cza­sach rzą­dów Repu­bliki Wenec­kiej, spie­ra­ją­cej się na tere­nie Ber­gamo z Księ­stwem Medio­lanu – wów­czas pod pano­wa­niem na prze­mian hisz­pań­skim i fran­cu­skim. Do cen­trum pro­wa­dzą roz­miesz­czone w kilku miej­scach oka­załe bramy, nato­miast z murów można podzi­wiać roz­le­gły widok na góry i roz­cią­ga­jącą się poni­żej now­szą część mia­sta i odle­głe rów­niny. Można by długo wyli­czać cie­kawe miej­sca i zabytki – takie jak Piazza Vec­chia, Palazzo della Ragione, Palazzo Nuovo z biblio­teką Angelo Mai, Wieża Miej­ska, cyta­dela, kate­dra św. Alek­san­dra, Bazy­lika Santa Maria Mag­giore, kościół San Michele al Pozzo Bianco, zamek San Vigi­lio – oraz przy­wo­ły­wać ich wie­lo­wie­kową histo­rię. Wydaje się jed­nak, że to miej­sce trzeba po pro­stu odkryć samemu, włó­cząc się wąskimi bru­ko­wa­nymi ulicz­kami wśród zala­nych słoń­cem śre­dnio­wiecz­nych murów. Bra­kuje słów, żeby opi­sać malow­ni­cze poło­że­nie Ber­gamo, i cho­ciaż odby­wa­jąc podróż w te rejony za pomocą wyszu­ki­warki Google gra­fika natych­miast zorien­tu­jemy się, że „to musi być naprawdę piękne miej­sce”, to zde­cy­do­wa­nie należy poczuć jego atmos­ferę.

Nawet wywie­zieni na górę kolejką zasa­piemy się tro­chę eks­plo­ru­jąc stare mia­sto z ple­ca­kiem na grzbie­cie, cią­gle tra­fia się tam bowiem na strome uliczki i nie­spo­dzie­wane róż­nice wznie­sień. Fanów cie­ka­wo­stek reli­gijno-histo­rycz­nych zain­te­re­suje pew­nie fakt, że z Ber­gamo pocho­dził Angelo Giu­seppe Ron­calli AKA papież Jan XXIII, więc jest to rów­nież miej­sce zwią­zane z jego kul­tem, choć wydaje się to pasjo­no­wać głów­nie wło­skich zwie­dza­ją­cych. Przy bar­dziej popu­larnych zabyt­kach spo­tkamy innych tury­stów, ale nie trudno skrę­cić w uliczkę, na któ­rej będziemy sły­szeć tylko wła­sne kroki odbi­ja­jące się echem wśród zabyt­ko­wych murów. Kilka razy natknę­łam się na jakie­goś miesz­kańca i muszę przy­znać, że dawno nie widzia­łam rów­nie sze­ro­kich i sym­pa­tycz­nych uśmie­chów. Podzi­wia­jąc widoki i spa­cerując wzdłuż murów tra­fi­łam też do budynku uni­wer­sy­tec­kiej biblio­teki huma­ni­stycz­nej (Uni­ver­sità degli Studi di Ber­gamo), miesz­czą­cej się w kościel­nym kom­plek­sie (Com­plesso di Sant'Ago­stino), wznie­sio­nym w XIII w. w miej­scu XI-wiecz­nej świą­tyni – kiedy ja podzi­wia­łam kolumny na dzie­dzińcu jedy­nej czę­ści, do któ­rej udało mi się wejść, przy­zwy­cza­jeni do pięk­nych wido­ków stu­denci uczyli się wewnątrz.

Tego wszyst­kiego trzeba jed­nak oso­bi­ście doświad­czyć – o ileż łatwiej opi­sać Medio­lan i mno­żyć cie­kawe histo­rie o tym mie­ście, niż oddać w ade­kwatny spo­sób nie­zwy­kłą i do pew­nego stop­nia nie­uch­wytną atmos­ferę jego pery­fe­rii. Ber­gamo to nie lada gratka nie tylko dla miło­śni­ków gór i zabyt­ko­wej archi­tek­tury, więc zachę­cam do samo­dziel­nej eks­plo­ra­cji tego i podob­nych mu miejsc. Bo cho­ciaż do wło­skiej kuchni raczej nie muszę nikogo prze­ko­ny­wać, to mam wra­że­nie, że do zwie­dza­nia obrzeży cza­sami trzeba pole­ce­nia i zachęty, a więc: bądź­cie cie­kawi, spa­cerujcie, odkry­waj­cie!musująca tabletka.png

 

kreska.jpg

KATARZYNA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, studentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.

JUDYTA MIERCZAK | JUDYTA BLACKLINE
Ab­sol­went­ka Uni­wer­sy­te­tu Śląskie­go, miesz­ka w Biel­sku Bia­łej. Ko­mik­su­je, ry­su­je, ma­lu­je, po­szu­ku­je.

Ta strona korzysta z plików cookie.