NUMER 19 (4) SIERPIEŃ 2016 | BIG CITY LIFE
Choć tradycyjny karnawał jest coraz mniej wyodrębniony z pozostałej części roku, coraz większe znaczenie mają święta o karnawałowym charakterze – street parties, parady i festiwale. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest Przystanek Woodstock.
Karnawał w różnych formach towarzyszył ludzkości właściwie od momentu powstania stosunków państwowych i klasowych – jako ten czas, który skupiał komiczne i nieoficjalne aspekty bóstwa, świata i człowieka. Jak pisze Michaił Bachtin, był to okres „świata na opak”, u którego podstaw leżały śmiech i zabawa, czas daleki od charakteru modlitewnego czy magicznego, w którym zanurzony był człowiek religijny.
Choć współcześnie przeżywanie karnawału – jako okresu poprzedzającego Wielki Post – straciło na znaczeniu, wciąż możemy mówić o tym, co Karl Braun nazywa świętem karnawałowym. Jego zdaniem, służy ono, podobnie jak sam karnawał, zbiorowej autoinscenizacji, która ma na celu stworzenie alternatywnej wizji świata – świata idealnego.
Przystanek Woodstock to święto – cyklicznie powtarzające się, wyczekiwane przez uczestników i przez nich celebrowane jako czas o innej jakości niż ten, w którym żyją na co dzień. Czas Woodstocku, jak każdy karnawał, pozbawiony jest świeckiej, hierarchicznej struktury. To czas obfitości, zabawy, równości. Braku pracy i podziałów. Ma odtwarzać wzorzec idealny, który deklarują subkultury odwiedzające Przystanek Woodstock – świat jedności, miłości i szczęśliwości widoczny już w naczelnym haśle Przystanku: „Miłość! Przyjaźń! Muzyka!”.
ŚMIECH I BŁAZENADA
W świąteczności Przystanku Woodstock na pierwszy plan przebija się jego zabawowy charakter. Śmiechowi sprzyja cały zestaw jarmarcznych uciech. Na uwagę zasługują zwłaszcza te improwizowane naprędce przez uczestników. Wzdłuż alejki ze straganami, na których można dostać wszystko, o czym zamarzy członek dowolnej subkultury, gromadzą się typowe figury karnawału – wszelkiej maści błaźni.
W dawnym karnawale błazen był figurą uwalniającą z hierarchii – jawnie kpił i lekceważył to, co w danym społeczeństwie zasługiwało na szacunek. Również w czasie Przystanku Woodstock odrzucone zostają wartości społecznie aprobowane, takie jak mądrość, prestiż, władza. Błaźni woodstockowi wcielają się w rolę szaleńców i głupców. Zaczepiając innych uczestników festiwalu, usiłują wciągnąć ich w tworzony przez siebie występ, a poprzez to wciągnąć ich w karnawałowy aspekt święta. Samoośmieszają się i przyznają sobie niższy status niż w pozawoodstkockowej rzeczywistości. Przykładem może być postać człowieka oferującego usługi pucybuta i wykonującego swoją pracę za pomocą własnego języka. Najchętniej wykorzystywaną formą jest napis umieszczany na kartonie, będący komentarzem do błazeńskiego występu, np. „Lepiej dajcie piwa mi niż jemu” trzymany przez jednego z woodstockowiczów ze strzałką wycelowaną w drugiego, czy kartka z napisem „Nie karmić” umieszczona na ogrodzeniu, za którym festiwalowicz udaje szympansa.
ŚWIAT NA OPAK
Figura błazna jest najpełniejszym wyrazem odwróconej logiki, która kieruje tak tradycyjnym karnawałem, jak i Przystankiem Woodstock. Społeczny ład na czas festiwalu zostaje unieważniony, zasady i wartości kierujące ludźmi na co dzień stają się przez chwilę nieistotne.
Przede wszystkim nieistotna staje się hierarchia społeczna. Przystanek Woodstock jest imprezą całkowicie darmową, więc już dzięki temu sprzyja zniesieniu podziałów na bogatych i biednych. Fakt zamieszkiwania w miasteczku woodstockowym w zbliżonych warunkach dla każdej jednostki zmusza niejako do ich dalszego unieważniania.
Podczas trwania festiwalu nieistotna jest jednak nie tylko pozycja materialna jego uczestników, ale także takie podziały, jak wiek czy płeć. Nie istnieją zachowania, które przystoją tylko osobom w wieku lat pięćdziesięciu czy piętnastu. Zacierany jest również dystans – niezależnie od statusu, który uczestnicy posiadają codziennym życiu, forma „pan” i „pani” wychodzi z użycia.
Zniesienie podziałów społecznych sprzyja wytworzeniu się charakterystycznej dla czasu karnawału wspólnoty. Zwyczajem panującym podczas festiwalu jest traktowanie jego uczestników tak jak swoich przyjaciół oraz zasada gościnności – stąd też nadzwyczajna obfitość „żebraków” oczekujących „należnej” im porcji piwa, którą przelewa się w ich kubki wychodząc z wioski piwnej. Według ogólnej zasady każdemu proszącemu o jedzenie lub picie należy udzielić pomocy. Wiele osób jedzie na Woodstock zupełnie bez pieniędzy – licząc na to, że wspólnotowość festiwalu zapewni im byt w ciągu tych kilku dni.
WSPÓŁNOTA
Najważniejszym elementem wspólnoty woodstockowej jest z pewnością zabawa, ale istotna jest też wspólnota picia, która łączy się nierozerwalnie z Przystankiem. Wyrazem dążenia do niej jest również przesunięcie granic intymności. Nie chodzi tutaj tyle o seksualność, co o gesty zarezerwowane dla najbliższych, które teraz są akceptowane w wykonaniu każdego uczestnika imprezy. Wchodzenie w relacje cielesne uznawane jest za potwierdzenie wspólnoty.
Już na poziomie oficjalnym festiwal podkreśla wspólnotowość, powtarzając słowa o wielkiej rodzinie Woodstocku, wzajemnej trosce i pomocy. Ogromna rzesza woodstokowiczów przez kilka dni festiwalu żyje we własnym ekosystemie, posiadającym własny system aprowizacji, supermarket, punkty medyczne, straż, a także gazetę i radio. To samowystarczalne miasteczko woodstockowe, zarówno na poziomie oficjalnym, jak i nieoficjalnie, dzieli się na wioski. Obok Pokojowej Wioski Kryszny są również wioski powoływane przez samych festiwalowiczów. Ich obszar sygnuje specjalna flaga. Wodzem woodstockowego plemienia jest, oczywiście, Jurek Owsiak, znajdujący wśród uczestników uwielbienie i, co zadziwiające, niezwykły posłuch.
TANIEC
Wspólnotę tworzy również – taniec, a w szczególności pogo. Może wydawać się agresywne ze względu na to, że polega na popychaniu i zderzaniu się ciał, jednak w tym kłębowisku tańczący funkcjonują w ścisłej zależności od tłumu, poddają się mu, a w końcu stają się nim.
W przeciwieństwie do punkowego pogo czasu Jarocina, pogo woodstockowe jest tańcem przyjaznym, nastawionym na to, by nikomu nic się nie stało. We wspólnej agresywnej zabawie zdarzają się wypadki, jednak tańczący nieodmiennie podnoszą przewróconych.
Taniec pogo (i w ogóle poddawanie się rytmowi muzyki) to nie tylko tworzenie wspólnoty, która popada w pewien rodzaj radosnego transu, ale także wolna ekspresja myśli i emocji. Sprzyjają temu swobodne, nieskrępowane i „dzikie” ruchy. Tańczący przeżywa swój taniec i włącza w niego wszystkie swoje emocje bez względu na to jak wygląda w trakcie jego wykonywania, przekazuje skrajne emocje, daje im ujście.
Taniec jest jednym z niewielu społecznie akceptowanych sposobów cielesnego wyrazu tłumionych emocji, które człowiek w procesie wychowania uczy się kontrolować i ukrywać. Przez lata funkcjonował w sposób niezwykle skonwencjonalizowany – ograniczony był ścisłym rygorem kroków i zrytualizowanych ustawień partnerów. Taniec pogo odsyła raczej do swobodnej ekspresji plemion pierwotnych – a więc do czasów, gdy aspekty emocjonalny, racjonalne, magiczne i mistyczne funkcjonowały w dużo większej bliskości niż obecnie.
GRANICZNE DOŚWIADCZANIE WŁASNEGO CIAŁA
Norbert Schindler pisze: „Rytuały obżarstwa i opilstwa, hałasowania i śmiechu, maskarad, tańców, a także »wyzwolonej« seksualności, wokół których obracały się zapusty, spełniają podwójną funkcję: po pierwsze, doprowadzając cielesność ciała do wszelkich możliwych ekstremów, wystawiają je na pewne doświadczenie graniczne, niejako »wytrącając je z równowagi«, czyli przejściowo zawieszające w funkcji czynnika porządku (rozpasanie ciała); po drugie, wszystkie te rytuały w ten czy inny sposób jednoczą wspólnotę”.
Niemal wszystkie elementy, o których wspomina Schindler, da się z łatwością zauważyć podczas festiwalu. Jedyną niewystępującą tutaj częścią jest rytuał obżarstwa, na co wpływają względy historyczne (utrudnione przechowywanie żywności w czasie Wielkiego Postu prowokowało pozbywanie się zapasów), ale też czynniki pragmatyczne: odległość od sklepów, długie kolejki do istniejących punktów sprzedaży na terenie miasteczka woodstockowego, a także niesprzyjające jedzeniu wysokie temperatury.
Pomijając jednak aspekt obżarstwa, graniczne doświadczanie ciała podczas Przystanku Woodstock to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów imprezy. Sprzyja temu alkohol, a czasem także inne używki (pomimo wyraźnego hasła „stop narkotykom”). Taniec spełnia szereg istotnych dla karnawału funkcji: jest emocjonalną ekspresją, wyrazem wspólnoty, jak również elementem intensywnego doświadczenia ciała. Ten ostatni aspekt tańca widać nie tylko w transowym rytmie, ale także wyczerpaniu, do którego prowadzi, oraz akcie uderzeń, w których zabawa miesza się z agresją.
Charakterystyczna jest także „wyzwolona seksualność”, o której pisze Schindler. Choć
nie jest ona w sposób szczególny zarezerwowana właśnie dla festiwalu, można zaobserwować, że tutaj przybiera formy szczególnie nasilone. Co więcej, wyzwolenie to
nie kończy się tzw. „kacem moralnym”, który wielokrotnie trapi te same osoby poza Woodstockiem – jak gdyby podczas trwania festiwalu obowiązywała inna moralność niż ta w życiu codziennym. To nie tylko dążenie do rozkoszy i „rozpasanie”, ale także próba oszołomienia. Podobną funkcję pełnią tutaj rozrywki takie jak skoki na bungee czy oszołomienie alkoholowe, ale i bolesne praktyki pokroju wzajemnego przypalania się papierosem. Wszystko to jest wyrazem tej samej tendencji: próby wytrącenia ciała z codziennej równowagi.
MASKA I KOSTIUM
Od codzienności odrywa również przebranie i maska. Strój przeciętnego uczestnika festiwalu jest łatwy do rozpoznania – ma wyróżniać z tłumu, zasygnalizować odrębność tego, kto ów strój nosi, ale także przynależność do pewnej grupy czy subkultury. Podczas wyjazdu na Przystanek Woodstock strój zyskuje na jaskrawości, przez co rodzaj uniformu, jakim jest na przykład ubranie punka czy „metala”, staje się podobny do kostiumu. Kostium ten jest przede wszystkim wyrazem wspólnoty wszystkich bawiących się na festiwalu, znakiem, który odróżnia tego, kto jedzie i nie jedzie na Woodstock.
Uczestnicy festiwalu w większości starannie dobierają swój strój na okazję Przystanku Woodstock i zaopatrują się w wszelkie atrybuty sugerujące ich przynależność do grupy, co odwraca tendencję kojarzoną z karnawalizacją. Współczesna demokracja w modzie znosi atrybuty zarezerwowane dla poszczególnych klas i grup społecznych, toteż przeciwstawnym dążeniem staje się wyposażenie w pewne insygnia podczas święta nieoficjalnego, jakim jest święto karnawałowe.
Jest jeszcze drugi rodzaj kostiumu, która towarzyszy dużej części woodstockowiczów – wielu uczestników Przystanku przebiera się za coś lub za kogoś, strój jest swego rodzaju widowiskiem, ma zadziwiać, śmieszyć, zwodzić na granicę absurdu. Przebranie to nie ma nic wspólnego z przynależnością do grupy, z którą uczestnik imprezy czuje się związany także na co dzień. Najczęstsze przykłady takich masek to przebieranie się przez mężczyzn za kobiety, strój diabła, anioła, upadłego anioła, smoka, ale także postacie z bajek i komiksów, zwierzęta czy upodabnianie się do swoich muzycznych idoli. Ta karnawałowa maskarada tworzy swoisty antyświat, który stanowi przeciwieństwo codzienności i do którego zostają wciągnięci również niezamaskowani.
WIDOWISKO
Od maski i kostiumu niedługa już droga prowadzi do widowiska, jakie tworzą nie tylko organizatorzy Przystanku, ale także sami uczestnicy festiwalu. Po pierwsze zatem, już w swoim założeniu festiwal rozdziela widzów i wykonawców, czego dowodem są przede wszystkim dwie sceny, na których odbywają się występy artystów, ale także Akademia Sztuk Przepięknych i inne zorganizowane projekty. Do tego dołączyć należy wioski i obozy zgrupowane wokół jakiegoś hasła, jak na przykład coroczna akcja Monaru czy wioska Kryszny.
Drugim typem widowiska są inicjatywy uczestników imprezy: zaczepki woodstockowych żebraków, występy błaznów, przygotowywane specjalnie na okazję Przystanku Woodstock kostiumy i scenki, spontanicznie tworzące się wydarzenia, jak odgrywanie kultu „Latającego Potwora Spaghetti” czy wioska Świętego Ogórka.
Narracyjny potencjał festiwalu najpełniej wyraża się jednak w zabawie szukania „Damiana”. Zabawa rozpoczęła się od rzeczywistego poszukiwania posiadacza tego imienia. Po chwili nawoływań cały Przystanek Woodstock podchwycił okrzyk, niemający zupełnie nic wspólnego z poszukiwaniem. Co roku znajduje się ktoś, kto kontynuuje tradycję szukania „Damiana”. Podobną funkcję pełni hasło „Zaraz będzie ciemno”, zaczerpnięte z filmu RRRrrrr!!! (2004, Alain Chabat). O tym, jak bardzo hasło stało się kultowe, świadczy fakt, że w tym roku Radio Woodstock stworzyło audycję pod tym tytułem.
Przystanek Woodstock jako widowisko to jednak, moim zdaniem, przede wszystkim „zbiorowa autoinscenizacja”, o której pisze Schindler. Każdy uczestnik czuje wyraźną odrębność czasu festiwalu. Wszyscy razem swoim zachowaniem tę odrębność i całkowitą odmienność przedstawiają, wcielając w życie inny porządek – porządek czasu karnawału. Odwołuje się on w swojej formie do wzorca idealnego – świata miłości, harmonii, wspólnoty i równości – i działa nawet w przypadku konfliktów.
Dla odtworzenia tego wzorca stosowane są elementy ekstatyczne – dziki taniec, oszołomienie alkoholowe i wytrącenie ciała z równowagi na wszelkie możliwe sposoby. Dobrze chyba obrazuje to jedna z najbardziej znanych części festiwalu – kąpiel w błocie. Sugeruje ona odwrót od cywilizacji i wyznaczonych przez nią norm społecznych, ale także bezgraniczną zabawę.
Chwilowa ucieczka od oficjalności to próba stworzenia alternatywnej formy funkcjonowania: z własną prasą, radiem, sklepem, służbą porządkową i patrolem medycznym. Dzięki temu Przystanek Woodstock zyskuje status karnawału, którego nie ogląda się, ale w którym się żyje. Jest on czymś więcej niż widowiskiem – jest życiem realnym, jedynym dostępnym w czasie, w którym trwa Przystanek.
Bachtin o karnawale mówi, że jest to twarz świata nieoficjalna, pozapaństwowa i pozaklasowa. Jego funkcją było zaspokojenie nie tyle potrzeby zabawy, co autentyczności: „człowiek odradzał się dla nowych i czysto ludzkich stosunków. Na pewien czas znikała alienacja. Stapiało się na moment w jedność to, co idealno-utopijne, z tym, co realne”. Być może właśnie dlatego, choć wyczerpujący fizycznie, jak deklarują często uczestnicy, daje siły na cały rok i przez cały rok jest wyczekiwany.
JUSTYNA MARCINKOWSKA
Ur. 1989. Absolwentka dokumentalistyki oraz kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej UW. Obserwatorka zjawisk społecznych i miejskich trendów.
ANNA ŁAZOWSKA
Absolwentka kierunku Grafika Warsztatowa na ASP w Łodzi. Na co dzień zajmuje się ilustracją i projektowaniem graficznym, w wolnym czasie tworzy smutne kolaże. Wiecznie poszukuje własnego, charakterystycznego stylu, ale wciąż nie może się zdecydować na jeden. Interesuje ją związek człowieka z naturą i ludzka psychika – jej najciemniejsze zakamarki, niedoskonałości, sprzeczności i walka z samym sobą. Marzy o napisaniu i zilustrowaniu własnej książki.