DO GÓRY

 

opowiadanie_cover.jpg

 

DZIEŃ DOBRY
OPOWIADANIE PIĄTE. SERIA MIESZCZAŃSKA.

MARCIN PLUSKOTAKAROLINA KOŚCIELNIAK
kreska.jpg

I.
Cze­ka­łem do pocz­to­we­go okien­ka. Prze­de mną chrzą­ka­ją­cy są­sie­dzi i są­siad­ki. Roz­cie­ra­łem rę­ce, na dwo­rze zim­no, po­ło­wa grud­nia, szron na traw­ni­kach, nie­bo ciem­ne, po­nu­re. – Dzień do­bry – mó­wię w stro­nę są­sia­dów i są­sia­dek. – Dzień do­bry – od­po­wia­da­ją. Pa­ni za szyb­ką kli­ka za­pa­mię­ta­le.

– Zaw­sze sta­ram się za­cho­dzić wcze­śniej – za­ga­ja są­siad od jam­ni­ka, po­cze­ka­my chwi­lę, to za­ga­ja, dzie­li się prze­my­śle­nia­mi. – Nie mo­gę zro­zu­mieć lu­dzi, któ­rzy na ostat­nią chwi­lę zo­bo­wią­za­nia re­gu­lu­ją. To, że ma­ją pła­cić „do dnia”, nie zna­czy, że ma­ją pła­cić „w tym dniu”. Na­le­ży być roz­sąd­nym. W ter­mi­nie, a na­wet przed ter­mi­nem zo­bo­wią­za­nia re­gu­lo­wać. Przy­zna­łem są­siadowi od jam­ni­ka ra­cję.

– Ma­cie­jew­ski ostat­nio za te­le­fon nie za­pła­cił – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, któ­ra sta­ła przed są­siadem od jam­ni­ka, nie wie­dzia­łem, jak się zwa­ła, cho­ciaż czę­sto ją w mar­ke­cie, na po­cz­cie al­bo na przy­stan­ku wi­dzia­łem. By­ła są­siadką z wi­dze­nia. – „Nie pa­li się” mó­wił. I spóź­nił się. Ope­ra­tor nu­mer odłą­czył. Po­tem pro­ble­my by­ły. Dziś bez te­le­fo­nu to jak bez rę­ki. Po co ner­wy psuć? Wy­star­cza­ło za­pła­cić w ter­mi­nie. Zgod­nie z za­sa­da­mi. – Praw­da – po­wie­dział są­siad od jam­ni­ka. – Praw­da – po­wie­działem.– Za­pra­szam, pro­szę! – za­wo­ła­ła pa­ni zza szy­by. Są­siad­ka z wi­dze­nia po­szła za­ła­twiać spra­wę. – Do wi­dze­nia – po­wie­dzia­ła. Ja­kąś chwi­lę póź­niej swo­ją spra­wę też za­ła­twi­łem, list ode­bra­łem, wy­sze­dłem.

Przed pocz­tą sta­ła są­siad­ka z wi­dze­nia, zo­ba­czy­ła mnie, rę­ką przy­wo­ła­ła. – Pan pa­trzy na to! – po­wie­dzia­ła. Po­pa­trzy­łem, gdzie po­ka­za­ła. Na osie­dlo­wym traw­ni­ku pa­sły się dwa nie­wiel­kie ko­ni­ki.


II.
W bra­mie na schod­ku sie­dzia­ła mło­dzież. – Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łem; by­łem kul­tu­ral­ny, ale też odro­bi­nę nie­uprzej­my. Wra­ca­łem z pra­cy umę­czo­ny, zmor­do­wa­ny, głod­ny, a oni mi tu tak prze­szka­dza­ją. – Prze­pra­szam – mó­wię raz jesz­cze. Oni się nie ru­sza­ją, na­wet na mnie nie pa­trzą. Coś tam mię­dzy so­bą za­ła­twia­ją. – Prze­pra­szam – po raz trze­ci mó­wię. Na­resz­cie pomię­dzy sie­dzą­cy­mi po­ja­wi­ła się ma­ła szpar­ka, aku­rat na sto­pę. Pe­łen zło­ści, nie­na­wi­ści do sie­dzą­cych, zro­bi­łem krok. – Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­łem i otwo­rzy­łem drzwi.


III.
Sta­łem w ko­lej­ce. Pa­ni eks­pe­dient­ka prze­kła­da­ła to­wa­ry, wy­da­wa­ła jed­no­ra­zów­ki, po­bie­ra­ła na­leż­no­ści. – Zaw­sze mó­wił, że chce być jak ta­ta. A te­raz, że „zo­ba­czy­my”, jesz­cze po­my­śli nad swo­ją przy­szło­ścią… – ża­lił się za mną po­tęż­ny, bar­czy­sty męż­czy­zna, zer­kam, spo­re za­ku­py w wóz­ku, du­żo de­li­kat­ne­go i dro­gie­go pa­pie­ru to­a­le­to­we­go.

– Ty­dzień te­mu jesz­cze wie­dział, co i jak. Są piąt­ki z ma­te­ma­ty­ki, z che­mii, mia­ła być bio­in­ży­nie­ria, moc­ny, tech­nicz­ny fach, do­bra pra­ca, do­bry kre­dyt. Wczo­raj po­wie­dział, że na stu­dia nie chce. Że ina­czej so­bie ży­cie urzą­dzi. Le­piej. Jak le­piej?! Prze­cież na­uka to po­tę­gi klucz! – te­raz pła­ka­ła ja­kaś ko­bie­ta. Ge­sty­ku­lo­wa­ła pęcz­kiem pie­trusz­ki. W ko­szy­ku trzy­ma­ła resz­tę skład­ni­ków na ro­sół.

– Pró­bo­wa­łem z nim roz­ma­wiać. Mó­wię mu: sy­nu, to jest trud­ny okres, też mia­łem ta­ki okres, ale sy­nu, trze­ba do­ro­snąć – po­wie­dział tę­gi, wą­sa­ty męż­czy­zna, wspie­rał się cięż­ko na wóz­ku skle­po­wym. W wóz­ku ser fe­ta, oliw­ki, czer­wo­na ce­bu­la, bę­dzie sa­łat­ka grec­ka na ko­la­cję, die­ta.

Ko­lej­ka ki­wa­ła ze współ­czu­ciem gło­wa­mi, ja też ki­wa­łem. – Nie uda­waj­my, że nie wie­my, skąd to się bie­rze! Trze­ba pro­blem roz­wią­zać! – po­wie­dzia­ła są­siad­ka z wi­dze­nia.– A co my mo­że­my? – za­py­tał po­nu­ro tę­gi i wą­sa­ty. – Na­zwi­ska, miej­sca za­mel­do­wa­nia brak. Ten czło­wiek nie ist­nie­je. Nie ma­my na ko­go skar­gi zło­ży­ć… – kon­ty­nu­owa­ła ko­bie­ta od ro­so­łu.– Ko­nie mu za­brać! – za­wo­ła­ła wo­jow­ni­czo są­siad­ka z wi­dze­nia. – Za­bie­rzesz ko­nie, a czło­wiek zo­sta­nie. Jesz­cze go­tów się mścić! – stu­dził za­pał po­tęż­ny od pa­pie­ru. – Trze­ba się więc z tym czło­wiekiem roz­mó­wić oso­bi­ście! – nie re­zy­gno­wa­ła są­siad­ka z wi­dze­nia. – Kto pój­dzie?! – za­py­ta­ła.

– Ma­my waż­ne spo­tka­nia, co­dzien­nie. Wy­mę­cze­ni wra­ca­my z pra­cy. Je­ste­śmy po­waż­ni i sta­tecz­ni, a on miesz­ka w tym dys­ku­syj­nym miej­scu – wy­krę­ca­li się przez chwi­lę ko­lej­ko­wi­cze. Na­stęp­nie od­da­li się re­flek­sji i za­du­mie. Osta­tecz­nie spoj­rze­li na mnie.


opowiadanie.jpg


IV.
Wy­sko­czy­łem z su­per­mar­ke­tu. – Pan po­cze­ka – wo­ła­li za mną. Sze­dłem szyb­kim kro­kiem. Siat­ka sze­le­ści­ła. – Pan po­cze­ka – wo­ła­li. – Pan je­steś mło­dy! Pan tam wej­dziesz bez kon­tro­wer­sji! – Nie – za­wo­ła­łem. – Niech pan so­li­dar­ność oka­że! – Dzię­ku­ję – za­wo­ła­łem. – Pro­si­my! – Dzię­ku­ję, dzię­ku­ję!

Prze­de mną na traw­ni­ku sta­ły te dwa ko­ni­ki. Wła­ści­wie nie sta­ły, pro­sto na mnie bie­gły, gna­ły. By­łem stra­chem spa­ra­li­żo­wa­ny, z miej­sca się ru­szyć nie mo­głem.

Na­gle gwizd usły­sza­łem, pa­trzę, ja­kiś fa­cet. Ko­ni­ki zwol­ni­ły, z ga­lo­pu w kłus, z kłu­su w stęp prze­szły. Za­trzy­ma­ły się bar­dzo bli­sko, pry­cha­ły, chra­pa­ły. Ten fa­cet, co gwiz­dał, pod­szedł, kle­pie to jed­ne­go, to dru­gie­go po łbie. Na­wet się nie obró­cił, na­wet sło­wem się nie ode­zwał. Po­szedł uli­cą, znów gwizd­nął, ko­ni­ki ru­szy­ły za nim. Pod­ko­wy stu­ka­ły po as­fal­cie. Fa­cet szedł bo­so.


V.
Są­siad­ka z wi­dze­nia po­wie­dzia­ła, że tam­ten miesz­kał na pod­da­szu klu­bu „Zy­go­ta”. Kie­dyś wzię­ła L4 i śle­dzi­ła go z ukry­cia. Sta­łem na chod­ni­ku z re­zer­wą i nie­sma­kiem, przede mną ciem­ne drzwi. Nie mia­łem ocho­ty wcho­dzić, zmę­czo­ny po cięż­kim dniu, wo­la­łem pójść do do­mu. Pa­rów­ki zjeść. Pi­wa się na­pić. Po­pa­trzyć na youtu­be­’a.

W środ­ku ciem­no, to tu, to tam ktoś sie­dział, al­ko­ho­le po­pi­ja­no, roz­ma­wia­no. Pod­sze­dłem do ba­ru, po­ło­ży­łem dłoń na bla­cie, le­pił się, za­bra­łem dłoń. – Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łem. – No? – po­wie­dzia­ła bar­man­ka, ko­bie­ta ślicz­na, mło­da, otwar­ta i pew­na sie­bie, w ta­tu­ażach i kol­czy­kach. – Ja szu­kam te­go czło­wie­ka od ko­ni. – Tam trze­ba – po­wie­dzia­ła, pal­cem po­ka­za­ła. – Dzię­ku­ję. – Nie ma spra­wy, pro­szę pa­na.


VI.
Nie by­ło przed­po­ko­ju, ko­mód­ki, bu­ty le­ża­ły po­ko­tem. – Dzień do­bry! – krzyk­ną­łem sto­jąc w drzwiach. Ci­sza. – Czy mam ścią­gnąć bu­ty? – krzyk­ną­łem. Ci­sza. Zro­bi­łem kil­ka kro­ków, bu­ty le­pi­ły się do podło­gi. Nie by­ło kuch­ni, nie by­ło ła­zien­ki. Mi­ną­łem śmier­dzą­cą ster­tę ubrań. Nie by­ło szaf, wie­sza­ków. – Dzień do­bry – po­wie­dzia­łem raz jesz­cze. Da­lej ci­sza.

Le­żał na łóż­ku… le­żał na po­sła­niu, w nie­zło­żo­nej, roz­rzu­co­nej, sza­ra­wej po­ście­li. Coś jadł, gme­rał pal­ca­mi w pla­sti­ko­wym po­jem­ni­ku, mla­skał, ciam­kał. – Dzień do­bry – po­wie­dzia­łem. Nie od­po­wie­dział, tyl­ko jadł, był moc­no za­ro­śnię­ty, bro­dę miał ca­łą brud­ną, peł­ną resz­tek. Le­żał w kurt­ce. Fru­stra­cja i złość ro­sły. Po­wi­nien się prze­cież przy­wi­tać, za­pro­po­no­wać sie­dzi­sko, her­ba­tę, cia­sto. On le­żał-sie­dział na tym łóż­ku-po­sła­niu i jadł. Czar­ne od bru­du po­de­szwy stóp wy­ce­lo­wa­ne by­ły pro­sto we mnie.

Obli­zał pal­ce, sty­ro­pia­no­wy po­jem­nik rzu­cił w kąt, podniósł się tro­chę, spoj­rzał na mnie. – Dzień do­bry – po­wie­działem po­now­nie. Tam­ten nic. – Ja mu­szę po­dzię­ko­wać za pa­na in­ter­wen­cję. Mo­gło mi się coś stać. Dzię­ku­ję – mó­wi­łem. Tam­ten da­lej nic. – Ja tu przy­cho­dzę w imie­niu… – Pan mów tyl­ko za sie­bie – po­wie­dział.

Coś tam doj­rzał pod pa­znok­ciem, pa­luch do gę­by we­pchnął. Za­dr­ża­łem w obli­czu ta­kie­go bra­ku kul­tu­ry. – No?! – po­wie­dział, z ja­kie­goś po­wo­du znie­cier­pli­wio­ny; da­lej maj­stro­wał przy pa­znok­ciu. – Pan po­dob­no mło­dzież de­mo­ra­li­zu­je, ro­dzi­ce się przej­mu­ją i… – Te dzie­cia­ki sa­me tu przy­cho­dzą – stwier­dził i po­ka­zał pal­cem. W ro­gu po­ko­ju, tak­że na bar­łoż­ku, sie­dzia­ło kil­ku mło­dych. – Ja im nic nie mó­wię. – Ro­dzi­ce się przej­mu­ją. Mó­wi­li, że pan coś dzie­ciom mó­wił i… – Ja?! Mó­wię?! – prych­nął. – Ja nic nie mó­wię. Ja tyl­ko od­po­wia­dam, jak mnie kto za­py­ta.

Po­pa­trzy­łem na tam­tych w ro­gu. Sie­dzie­li, pa­trzy­li na ekra­ny smart­pho­ne­’ów, coś tam pi­li, pa­li­li, zda­rza­ło im się za­śmiać. – Po­dob­no pan im mó­wi, że ma­ją nie stu­dio­wać – po­wie­dzia­łem. Tam­ten mil­czał. – Po­dob­no pan mó­wi, że moż­na być, kim się chce – po­wie­dzia­łem. Tam­ten mil­czał. Ch­rząk­ną­łem. – Czy mo­gę być, kim­kol­wiek chcę? – za­py­ta­łem. – To od pa­na za­le­ży. – Pan so­bie żar­tu­je? – Nie.

opowiadanie2.jpg


VII.
Prze­krę­ci­łem klucz, wsze­dłem do bra­my. Na schod­ku sie­dzia­ła sę­dzi­wa są­siad­ka. Sie­dzia­ła zgar­bio­na, obok re­kla­mów­ki, za­ku­py roz­sy­pa­ne, po­ma­rań­cze po­ku­la­ły się aż pod skrzyn­ki na li­sty. – Spo­koj­nie, spo­koj­nie – sap­nę­ła. – Od­sap­nąć tyl­ko mu­szę.

Po­wie­dzia­łem, że po­cze­kam. Na wszel­ki wy­pa­dek, ra­zem pój­dzie­my. – Ty­le lat już mam. Od po­cząt­ku po­rząd­na by­łam, z po­rząd­ne­go go­spo­dar­stwa i ro­dzi­ców – po­wie­dzia­ła są­siad­ka.

– Po­rząd­ne­go chło­pa mia­łam, któ­ry po­rząd­ną pra­cę w po­rząd­nym mie­ście do­stoł. By­ło po­rząd­ne, po­rząd­nie urzą­dzo­ne miesz­ka­nie. Ży­li­śmy po­rząd­nie. Po­tem chłop, mój po­rząd­ny chłop, za­cho­ro­wał, oczy­wi­ście po­rząd­nie i umar­ło mu się. Ja zo­sta­łam. Sa­me­mu to ła­two już tak nie by­ło. I czło­wiek po­my­ślał so­bie, że jak po­rząd­ne ży­cie miał i po­rząd­nie pod­cho­dził do obo­wiąz­ków, to go po­rząd­nie po­trak­tu­ją, kie­dy na­gle sił za­brak­nie – po­wie­dzia­ła. – Lek mi z re­fun­da­cji cof­nę­li – po­wie­dzia­ła, gło­wę po­chy­li­ła, w dło­nie star­cze scho­wa­ła. – Pan so­bie pój­dzie, ja za­raz wsta­nę. Ch­cia­łem cho­ciaż za­ku­py po­zbie­rać, za­brać. – Pan zo­sta­wi. Bo jesz­cze się przy­zwy­cza­ję do po­mo­cy i po mnie – po­wie­dzia­ła, a ja po­sze­dłem.


VIII.
– Pan tu pła­ci czynsz? – Ja tu miesz­kam. – Pa­nu nie jest zim­no w sto­py? – To za­le­ży. – Co pan ja­da? – Je­dze­nie. – A jak tak bez to­a­le­ty? – Spra­wy za­ła­twiam w ustron­nym miej­scu. – Czy by­cie po­rząd­nym po­pła­ca? – Cza­sa­mi po­pła­ca. – Czy bez pra­cy nie ma ko­ła­czy? – By­wa róż­nie. – Czy na­uka to po­tę­gi klucz? – Jest to jed­na z moż­li­wo­ści. – Doj­dę swe­go? – Mo­że. – Pan jest mą­dry. – To pa­na zda­nie. Pan rób so­bie, co uwa­żasz, ja ni­ko­go do ni­cze­go nie przy­mu­szam. Ja po swo­je­mu ży­ję i pan też tak masz żyć. – Dla­cze­go pan trzy­masz ko­nie? – Ja ich nie trzy­mam. Ch­cą tu być, to tu są. – A co z…


IX.
Otwo­rzy­łem pusz­kę co­li jesz­cze za­nim za nią za­pła­ci­łem. Wie­dzia­łem, że to nie­kul­tu­ral­nie, ale chcia­ło mi się pić. Ko­lej­ka dłu­ga, eks­pe­dient­ka da­le­ko. – Dzień do­bry – usły­sza­łem za so­bą, zer­k­ną­łem, to są­siad­ka z wi­dze­nia. Nie od­po­wie­dzia­łem. – Dzień do­bry – po­wtó­rzy­ła, ja da­lej mil­czą­cy, tro­chę się zmie­sza­ła. – Pan nie od­po­wia­da mi na smsy – po­wie­dzia­ła bez wy­rzu­tu, li­cząc, że się roz­sąd­nie wy­tłu­ma­czę. Kie­dyś mo­że bym tak zro­bił. – E – po­wie­dzia­łem. – Pan się po­ro­zu­miał z tym czło­wie­kiem? – nie re­zy­gno­wa­ła.– Ro­zma­wia­li­śmy – po­wie­dzia­łem. – Nie bę­dzie się za­cho­wy­wał tak, jak się za­cho­wu­je? – do­py­ty­wa­ła. – Cięż­ko po­wie­dzieć.



X.

Zim­no. Bar­dzo zim­no. Sze­dłem chod­ni­kiem. Sza­lik, czap­ka na gło­wie. Cie­pły płaszcz i ko­za­ki. W oknach blo­ków ciem­no. Póź­na po­ra. Po­wi­nie­nem być już w do­mu. Ju­tro po­wi­nie­nem wcze­śnie wstać, iść do pra­cy. Za­trzy­ma­łem się i schy­li­łem. Ro­zwią­za­łem sznu­rów­ki.


XI.
– To by­ło nie­roz­sąd­ne z pa­na stro­ny. Sie­dzia­łem na krze­śle zmię­ty, zmę­czo­ny. Kasz­la­łem, sią­pa­łem no­sem. – Jest gry­pa – po­wie­dział le­karz, się­gnął po blo­czek, wy­pi­sy­wał re­cep­tę.– Bę­dzie an­ty­bio­tyk, moc­ny. Trze­ba po­dzia­łać po­rząd­nie. Pan ku­pi coś osło­no­we­go do te­go. I ma pan LB. Le­że­nie bez­względ­ne, le­że­nie by­kiem, he­he – za­śmiał się. Sie­dzia­łem zgię­ty, sią­pa­ją­cy.


XII.
Po­pa­trzy­ła na mnie uważ­nie, po­dejrz­li­wie. – Dzień do­bry – po­wtó­rzy­łem. – Dzień do­bry – po­wie­dzia­ła są­siad­ka z wi­dze­nia. – Pro­szę. Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła. Przed­po­kój był ład­ny, gu­stow­ny. Rozsz­nu­ro­wa­ne ko­za­ki po­sta­wi­łem pod ścia­ną, obok in­nych bu­tów. Resz­ta już przy­szła. Płasz­cze i okry­cia wierzch­nie wi­sia­ły na wie­sza­kach. Są­siad­ka z wi­dze­nia po­da­ła mi kap­cie i po­pro­wa­dzi­ła do sto­ło­we­go.

Na fo­te­lach, ka­na­pie i pu­fach sie­dzie­li są­sie­dzi i są­siad­ki. Każ­dy wy­po­sa­żo­ny w ka­wę, cia­sto na ta­le­rzy­ku. Cen­tral­ne miej­sce zaj­mo­wa­ła ła­wa. Na ła­wie od­święt­ny obrus. Na obru­sie ta­lerz z wę­dli­na­mi, obok nie­wiel­kie kro­mecz­ki i ma­sło za­wcza­su roz­mro­żo­ne.

– Pan przy­szedł się po­dzie­lić waż­ną in­for­ma­cją, tak? – za­py­ta­ła są­siad­ka z wi­dze­nia. Kiw­ną­łem gło­wą, kaszl­ną­łem, dziób­ną­łem sa­łat­ki. – On jest z Oła­wy – po­wie­dzia­łem. To­wa­rzy­stwo bar­dzo się ucie­szy­ło. – Trze­ba tam dzwo­nić! W urzę­dach, in­sty­tu­cjach się po­py­tać! Znaj­dzie­my go. Imię, na­zwi­sko, na­wet je­go PESEL bę­dzie nasz! – po­wie­dzia­ła są­siad­ka z wi­dze­nia. Wszy­scy kiw­nę­li gło­wą. Ja też.


XIII.
Zo­ba­czy­łem go za póź­no, już zro­bi­łem krok, nie mo­głem nie zro­bić na­stęp­ne­go, więc sze­dłem przez uli­cę, w je­go kie­run­ku. By­ło zim­no, bar­dzo zim­no, a on stał bo­so na chod­ni­ku. Ko­ni­ki sku­ba­ły oszro­nio­ną tra­wę. Pa­ra bu­cha­ła im z noz­drzy. W dło­ni ści­ska­łem siat­kę. W siat­ce nie tyl­ko pa­rów­ki, nio­słem też sy­rop, pa­styl­ki na gar­dło, ko­lej­ną pacz­kę an­ty­bio­ty­ków. Już nie da­ło się uda­wać, nie da­ło się uciec. – Dzień do­bry – po­wie­dzia­łem w czap­ce, w płasz­czu, w sza­li­ku, w cie­płych ko­za­kach. Tam­ten mil­czał. Na bo­sa­ka.

opowiadanie3.jpg


XIV.
Są­sie­dzi i są­siad­ki znów wy­peł­nia­li fo­te­le i ka­na­pę, pod­ja­da­li z ma­łych ta­le­rzy­ków, po­pi­ja­li ka­wę, her­ba­tę. – Oka­za­ło się, że żo­na ku­zy­na obec­ne­go tu pa­na Mi­chała jest za­zna­jo­mio­na z kimś z Biu­ra Ewi­den­cji w Oła­wie! – oznaj­mi­ła trium­fal­nie są­siad­ka z wi­dze­nia. Pan Mi­chał, w pu­lo­we­rze, w dżin­sach, w fo­te­lu de­li­kat­nie ski­nął gło­wą. – Uda­ło nam się bar­dzo du­żo usta­lić. A na­we­t… Dra­ma­tycz­nie za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. – O wil­ku mo­wa! – za­wo­ła­ła są­siad­ka i da­ła su­sa do przed­po­ko­ju.

– Sza­now­ni pań­stwo, oto je­go żo­na – po­wie­dzia­ła są­siad­ka z wi­dze­nia. Do sa­lo­nu we­szła tęż­sza, do­stat­nie odzia­na ko­bie­ta. Pa­no­wie wsta­li, za­bra­li się za ca­ło­wa­nie dło­ni, pier­ścion­ków, przed­sta­wia­nie się, ja też sta­ną­łem na wy­so­ko­ści za­da­nia.

Są­siad­ka z wi­dze­nia pod­su­nę­ła tęż­szej krze­sło. Ta usia­dła, chrząk­nę­ła, chwy­ci­ła pa­pie­ro­wą ser­wet­kę. – Ka­rol znik­nął kil­ka mie­się­cy te­mu. To by­ło bar­dzo strasz­ne. Zdru­zgo­ta­ło mnie to kom­plet­nie – po­wie­działa spo­koj­nie, mię­to­si­ła ser­wet­kę w dło­niach– Ja… prze­pra­szam. Roz­kle­jam się. On prze­cież mia­ł… ma wszyst­ko. Wła­sna fir­ma. Pięk­ny dom. Wspa­nia­ły sa­mo­chód. Zdro­we dzie­ci. I mnie mia­ł… ma – po­wie­działa spo­koj­nie, przy­ło­ży­ła ser­wet­kę do ką­ci­ka pra­we­go oka. Zro­bi­ła to ostroż­nie, bo ma­ki­jaż. – Po­rząd­ne ży­cie mia­ł… ma. Nic nie po­wie­dział. Nic. Jak ka­mień w wo­dę prze­padł. Tak bar­dzo się cie­szę – po­wie­działa spo­koj­nie, przy­ło­ży­ła na chwi­lę ser­wet­kę do no­sa, ostroż­nie, szmin­ka. – Po pro­stu brak mi słów. Bar­dzo pań­stwu dzię­ku­ję, że wy­ka­za­li­ście się ini­cja­ty­wą. Pań­stwo je­ste­ście po­rząd­ny­mi ludź­mi. Te­raz wszyst­ko bę­dzie już do­brze.


XVII.
Po­zna­łem go tyl­ko po kurt­ce. Nie by­ło bro­dy, dłu­gich wło­sów. Miał ma­łą gło­wę i twarz, czer­wo­ną od zim­na, peł­ną za­dra­pań po go­le­niu.

– Dzień do­bry – po­wie­działem. – Dzień do­bry – odpo­wie­dział. – Co u pa­na? – za­py­tałem.– Wszyst­ko w naj­lep­szym po­rząd­ku! – odpo­wie­dział. – A u pa­na? – za­py­tał. – U mnie też wszyst­ko do­brze – odpo­wie­działem. Pod lo­kal za­je­chał sa­mo­chód. – Prze­pra­szam pa­na bar­dzo, ale mu­szę iść – po­wie­dział.


XVIII.
– Już, już – wo­łał roz­ocho­co­ny pan Mi­chał – Prze­cież ju­tro pra­ca! Hi­hi, no mo­że jesz­cze ociu­pin­kę! – Słu­żę uprzej­mie – po­wie­dzia­ła we­so­ło są­siad­ka z wi­dze­nia i prze­chy­li­ła bu­tel­kę. Sie­dzie­li­śmy w sa­lo­nie, na ła­wie sa­łat­ka, wę­dli­ny, wa­rzy­wa w oc­cie.

Sy­te, le­ciut­ko pod­pi­te to­wa­rzy­stwo dow­cip­ko­wa­ło. Pan Mi­chał, praw­dzi­wa du­sza to­wa­rzy­stwa, raz jesz­cze stresz­czał hi­sto­rię łącz­ni­ka oław­skie­go.

W sa­lo­no­wych drzwiach po­ja­wił się mło­dy, po­nu­ry chło­pak. Nie spoj­rzał na ni­ko­go, nie po­wie­dział „dzień do­bry”. – Kurt­kę zo­sta­wia się na wie­sza­ku – zwró­ci­ła mu uwa­gę są­siad­ka z wi­dze­nia. Ch­ło­pak nie za­re­ago­wał, wszedł do po­ko­ju i za­mknął za so­bą drzwi.


XIX.
By­ło zim­no, wietrz­no, śnież­nie. Ko­niak roz­grze­wał. Sze­dłem szyb­ko, chcia­łem już spać. Ju­tro mia­łem du­żo do zro­bie­nia. Usły­sza­łem stu­ka­nie. Zza blo­ku wy­bie­gły dwa ko­ni­ki. Ga­lo­po­wa­ły uli­cą po­mię­dzy za­par­ko­wa­ny­mi sa­mo­cho­da­mi.

Się­gną­łem po te­le­fon ko­mór­ko­wy, wy­krę­ci­łem nu­mer. Stre­ści­łem sy­tu­ację dys­po­zy­tor­ce.– Nie żar­tu­ję – po­wie­dzia­łem sta­now­czo. – Pro­szę uru­cho­mić od­po­wied­nie służ­by i za­jąć się spra­wą. Kto to wi­dział, że­by trzy­mać ko­ni­ki w mie­ście? Kto to wi­dział, że­by błą­ka­ły się po po­rząd­nym osie­dlu?musująca tabletka.png

 

kreska.jpg

MARCIN PLUSKOTA
ur. 1987 w Wał­brzy­chu. Ksz­tał­co­ny we Wro­cła­wiu. Miesz­ka w Kra­ko­wie, gdzie pra­cu­je w fir­mie mar­ke­tin­go­wej. Pu­bli­ko­wał w „Ty­glu Kul­tu­ry” i na stro­nie fun­da­cja-kar­po­wicz.org. Lau­re­at kon­kur­su na opo­wia­da­nie pod­czas Mię­dzy­na­ro­do­we­go Fe­sti­wa­lu Kry­mi­na­łu we Wro­cła­wiu (2012). Fe­lie­to­ni­sta „Kon­tra­stu”.

KAROLINA KOŚCIELNIAK
Studentka zarządzania firmą na UJ, maluje odkąd pamięta.

Posted by iyiulidoxuvi on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by ecuxajoha on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by ifixeqal on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by udejvlaza on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by emauoqim on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by ojuewiwosufs on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by zemacewyo on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by ikedivy on
http://dapoxetine-onlinepriligy.net/ - dapoxetine-onlinepriligy.net.ankor ventolinsalbutamol-buy.org.ankor http://ventolinsalbutamolbuy.org/
Posted by asdqfw on
http://opolzz999.pf
d
d
d
d

d
d

d
d
d

[url=http://opolzz999.pf]d[/url]
Posted by ifajemo on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Amoxicillin Buy Amoxil jsj.kott.fuss.com.pl.odr.ot http://mewkid.net/who-is-xandra/
Posted by ogixujeguzilg on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Buy Amoxicillin Online Buy Amoxicillin Online lhv.nams.fuss.com.pl.dys.to http://mewkid.net/who-is-xandra/
Posted by ocilinucopuo on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Amoxicillin Without Prescription 18 rue.ayyx.fuss.com.pl.dpo.tv http://mewkid.net/who-is-xandra/
Posted by enaqovaq on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Buy Amoxicillin Amoxicillin Online foa.xhan.fuss.com.pl.xvd.jh http://mewkid.net/who-is-xandra/
Posted by iwudaya on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Amoxicillin 500mg Capsules Amoxicillin 500 Mg kok.cjgr.fuss.com.pl.uxk.hv http://mewkid.net/who-is-xandra/
Posted by eniyemuvbed on
http://mewkid.net/who-is-xandra/ - Amoxicillin 500mg Amoxicillin Online ain.lvec.fuss.com.pl.eud.pp http://mewkid.net/who-is-xandra/
Leave a Reply



(Your email will not be publicly displayed.)


Captcha Code

Click the image to see another captcha.


Ta strona korzysta z plików cookie.