DO GÓRY

 

fuss_niezalezny_kruche_usta_cover.jpg

NUMER 26 (1) STYCZEŃ 2018 | "KULTURA (NIE)ZALEŻNA"

NIEZALEŻNY, NIEZALEŻĄCY

MARCIN ŚWIĄTKOWSKI | KRUCHE USTA

Mógł­bym oczy­wi­ście napi­sać o tym, że nie ma cze­goś takiego jak lite­ra­tura nie­za­leżna. Że zarówno proza, jak i poezja zaplą­tane są w nie­skoń­czone sieci insty­tu­cjo­nal­nych uwi­kłań, że wszystko jest poli­tyczne. Uznaję to jed­nak za oczy­wi­sto­ści, o któ­rych co prawda mówić warto i trzeba, ale mówią o nich inni. Mnie nato­miast inte­re­suje coś innego.

Pew­nego dnia otrzy­ma­łem w darze od autorki tom poezji. Była to star­sza pani, tro­chę zdzi­wa­czała, któ­rej – szcze­rze mówiąc – zupeł­nie nie trak­to­wa­łem poważ­nie. Do wier­szy zaj­rza­łem tylko po to, żeby odkryć, że są kosz­marne, potworne – czy­sta, niczym nie­zmą­cona gra­fo­ma­nia, w dodatku kiep­sko wydana. W związku z tym swoim przy­krym zwy­cza­jem zaczą­łem się tro­chę z autorki pod­śmie­chi­wać w towa­rzy­stwie, cza­sem posu­wa­jąc się do cyto­wa­nia co gor­szych kawał­ków arcy­dzieła eks­pre­syw­nego beł­kotu. Do czasu, gdy dowie­dzia­łem się, że rze­czona pani była chora na raka, a tomik opo­wiada o jej pro­ce­sie lecze­nia.

Sztuka (nie)zależna to nie tylko taka zależna od kogoś, cze­goś, ale rów­nież ta, na któ­rej komuś, cze­muś zależy (albo nie), względ­nie któ­rej na czymś, kimś zależy. A nie ma chyba takiego twórcy, któ­remu nie zależy na swoim dziele, nawet jeśli jest to dzieło ułomne albo pożal-się-Boże, który to sto­su­nek jest oczy­wi­ście odwrotny z pozy­cji czy­tel­nika. W związku z tym zda­rza się sytu­acja jak powy­żej, jedna z naj­prost­szych: afekt nobi­li­tuje wiersz. Zapo­znany klucz inter­pre­ta­cyjny nie spra­wił, że wier­sze star­szej pani zro­biły się lep­sze, fak­tem jest jed­nak, że empa­tia i zwy­kłe współ­czu­cie, które nie mają zazwy­czaj (być może nie­słusz­nie) zasto­so­wa­nia w pro­ce­sie roz­po­znaw­czo-kry­tycz­nym, spra­wiły, że zaczą­łem ina­czej do rze­czo­nej ksią­żeczki pod­cho­dzić, a w każ­dym razie wię­cej już się z niej nie naśmie­wa­łem.

fuss_niezalezny_kruche_usta.jpg

Na styku autor­stwa i czy­tel­nic­twa zawsze pojawi się podobny pro­blem: zazwy­czaj auto­rowi będzie zale­żeć na swoim dziele bar­dziej. Sytu­acja taka pro­wa­dzi do kło­po­tli­wego kon­fliktu inte­re­sów. To autor wkłada w wier­sze kawa­łek sie­bie, wysta­wia żywą treść swo­jego myśle­nia na widok publiczny i rzadko jest przy­go­to­wany na to, co odbiorcy mają na ten temat do powie­dze­nia; a mają czę­sto mniej, niż można by się spo­dzie­wać, ponie­waż ludzi pro­blemy innych gene­ral­nie nie obcho­dzą, tak samo jak nie obcho­dzą ich cudze wier­sze.

Ta trudna do udo­wod­nie­nia, ale jed­nak, jak mi się wydaje, trafna obser­wa­cja, impli­kuje ist­nie­nie cze­goś, co nazwać można „czy­tel­nikiem, któ­remu nie zależy”, dla uprosz­cze­nia: czy­tel­nikiem nie­za­le­żą­cym (nie­za­leż­nym). Takiego czy­tel­nika nie inte­re­suje treść emo­cjo­nalna wier­szy, prze­ży­cie autora czy liryczna szcze­rość: obcho­dzi go to tylko, co z sie­bie samego znaj­dzie w utwo­rach, ewen­tu­al­nie, w najlep­szym wypadku, ich jakość for­malna. Oczy­wi­ście, na tym de facto zasa­dzają się pod­sta­wowe idee kry­tyki lite­rac­kiej, czyli ocena i inter­pre­ta­cja, jed­nak rażąca nie­spra­wie­dli­wość tego układu jest nieco krę­pu­jąca dla czło­wieka obda­rzo­nego pewną dozą wraż­li­wo­ści. Jakim pra­wem uwa­żamy gościa, który zełgał sobie tom wier­szy z wygod­nego fotela, za lep­szego poetę niż pani, która zde­cy­do­wała się w for­mie wier­sza spi­sać swoją dra­ma­tyczną histo­rię?

Oczy­wi­ście, pro­ste: jest lep­szym poetą, bo pisze lep­sze wier­sze, tak samo jak autor best­sel­le­ro­wych ksią­żek fan­tasy, które wcią­gają jak odku­rzacz, jest lep­szym pisa­rzem niż twórca pseu­do­fi­lo­zo­ficz­nego trak­tatu z błę­dami inter­punk­cyj­nymi, może i wkła­da­jący weń wię­cej serca. Niem­niej ist­nieje w tym pro­blemie jakieś ziarno nie­uczci­wo­ści, które czę­sto spę­dza mi sen z powiek, jakaś podłość, która każe się zasta­no­wić nad istot­nymi funk­cjami lite­ra­tury. Gdzie prze­biega gra­nica mię­dzy talen­tem a szcze­ro­ścią?

Można też w drugą stronę, dla­czego nie? Mam przy­ja­ciela, który pisze rewe­la­cyjną poezję. Nie wiem, czy spo­tka­łem poetę lepiej roku­ją­cego i szcze­rzej mówią­cego w moim imie­niu niż on. Uwiel­biam jego utwory, czę­ści zdą­ży­łem się nauczyć na pamięć, nie­jed­no­krot­nie nama­wia­łem go na publi­ka­cję. Pro­blem w tym, że on te same wier­sze, które ja uwa­żam za natchnione słowa prawdy i mani­fe­sta­cje piękna, ma za głu­pie zabawki, pisane wów­czas, gdy nie zaj­muje się aku­rat czymś lep­szym. Za coś nie­war­tego zawra­ca­nia sobie w ogóle głowy, a co dopiero publi­ka­cji! Zda­rzało się, że kiedy nala­ta­łem się za nim z namo­wami, żeby gdzieś coś wysłał, bar­dziej cie­szy­łem się z suk­cesu.

A więc sytu­acja odwrotna: czy­tel­ni­kowi bar­dziej zależy na wier­szach niż auto­rowi.

Pora w tym miej­scu wypro­wa­dzić kolejny model teo­re­tyczny, czyli „czy­tel­nika, któ­remu zależy”, czy­tel­nika zale­żą­cego. Taki czy­tel­nik – dla odmiany – odnaj­dzie w wier­szu wszystko, czego tam nie ma, dokona każ­dej moż­li­wej nadin­ter­pre­ta­cji i prze­pro­wa­dzi dowolne wolty i ekwi­li­bry­styki myślowe, żeby udo­wod­nić, że wiersz jest warty uwagi i godny, nawet jeśli sta­nowi przy­kład śmie­cia. Z kolei inna moja zna­joma, kry­tyczka, gotowa jest chyba w każ­dym poema­cie, jaki w życiu czy­tała, zna­leźć coś cie­ka­wego i war­to­ścio­wego, do czego ja na przy­kład zupeł­nie nie jestem zdolny, ponie­waż sądzę, że nie­które z prze­czy­ta­nych przeze mnie w życiu wier­szy nie są warte nawet naci­śnię­cia Shi­ft+De­lete.

Na pod­sta­wie tych dwóch eks­tre­mów można się zasta­no­wić, jaki wła­ści­wie powi­nien być sto­su­nek czy­tel­nika do tek­stu? Za mało dokład­nie – nie, zbyt dokład­nie też nie, ani zbyt emo­cjo­nal­nie, ani zbyt racjo­nal­nie, to w końcu jak? Mode­lo­wym sto­sun­kiem byłby taki, w któ­rym zaan­ga­żo­wa­nie czy­tel­nika w lek­turę jest ana­lo­giczne do zaan­ga­żo­wa­nia autora. Wypra­co­wano w podob­nym celu zresztą sze­reg zabie­gów, od takich, które zamy­kają się w okre­ślo­nych kon­wen­cjach (widząc w tytule „fraszka”, nie nasta­wiamy się na lek­turę rap­so­dycz­nego zaśpiewu o mar­no­ści egzy­sten­cji), po najzupeł­niej for­malne. To jed­nak naj­wy­raź­niej nie wystar­cza; jeśli autorka tomu wspo­mnia­nego w pierw­szych aka­pi­tach chcia­łaby coś takiego zro­bić, musia­łaby wypi­sać wiel­kimi wołami na okładce „UMIERAŁAM NA RAKA” (co zresztą zro­biła we wzno­wie­niu książki). Nale­ża­łoby iść zatem krok dalej: na przy­kład doda­wać do wier­sza rubryczki, w któ­rych autor opi­sy­wałby sto­pień swo­jego zaan­ga­żo­wa­nia w utwór, np.: „Uczu­cia – 7, inte­lekt – 6, prze­ko­na­nia – 10”, a czy­tel­nik dosto­so­wy­wałby się do tych wytycz­nych i odbie­rał wiersz na tym samym pozio­mie psy­cho­emo­cjo­nal­nym.

Gdyby dalej w to brnąć, trzeba usta­lić spe­cjalną komi­sję mającą na pod­sta­wie badań życio­ry­so­wych przy­zna­wać poetom prze­działy, w któ­rych mogą wyzna­czać swoje zaan­ga­żo­wa­nie: i tak facet, który stra­cił wszystko w poża­rze, po czym sto­czył się i zaczął ćpać, a potem wyszedł na pro­stą i prze­żył wielką miłość, z którą obje­chał cały świat łącz­nie z Tuvalu, mógłby okre­ślać swoje utwory w skali 1‒14, nato­miast jakiś mło­do­ciany fra­jer, któ­remu pies umarł, dostałby do dys­po­zy­cji naj­wy­żej piątkę.

fuss_niezalezny_kruche_usta_2.jpg

Tak spre­pa­ro­wany utwór byłby dosko­nale odbie­ralny: czy­tel­nik zasia­da­jąc do lek­tury wier­sza oce­nio­nego na „8” w skali emo­cji wie­działby, że kurde, skoro tak się facet nawzru­szał, to ja też muszę się powzru­szać, a jeśli odna­la­złby „jede­nastkę” w skali inte­lektu, wie­działby, że będzie to wiersz eru­dy­cyjny, nad któ­rym trzeba się będzie pogło­wić. Rzecz jasna, skoro nie wszy­scy auto­rzy mają takie same pre­dys­po­zy­cje i skale, rów­nież nie wszy­scy czy­tel­nicy je mają, a więc konieczne okaże się powo­ła­nie kolej­nej komi­sji, oce­nia­ją­cej kom­pe­ten­cje czy­tel­ni­cze i decy­du­ją­cej, kto zdolny do odczy­tań wier­szy Sta­ni­sława Barań­czaka (EM 12, INT 10, PRZ 16), a kto Mar­tyny Buli­żań­skiej (EM 5, INT 6, PRZ 3).

Ewen­tu­al­nie, zamiast brnąc ad absurdum w tę kon­struk­cję rodem z Lema można po pro­stu roz­wa­żyć to zagad­nie­nie: na ile uczciwi jeste­śmy, odma­wia­jąc war­to­ści utwo­rom złym, ale szcze­rym? Jak czę­sto zapo­mi­namy, że po dru­giej stro­nie strony też sie­dzi czło­wiek, tak samo jak my odczu­wa­jący, który usi­łuje prze­ka­zać, być może cza­sem nie­udol­nie, coś istot­nego i że zazwy­czaj w książce cho­dzi o niego, a nie o czy­tel­nika? A przede wszyst­kim warto zro­bić rachu­nek sumie­nia za każ­dym razem, kiedy nie­dbale lub nie­uważ­nie prze­czyta się wiersz, w który ktoś wło­żył serce.musująca tabletka.png

kreska.jpg

MARCIN ŚWIĄTKOWSKI
Mieszka w Kra­ko­wie i zaj­muje się kry­tyką lite­racką. Pro­wa­dzi bloga o-poezji.pl oraz jest współ­za­ło­ży­cie­lem Kwar­tal­nika Lite­rac­kiego KONTENT.

KRUCHE USTA
Kolaże Mar­tyny Frie­dli, opol­skiej teatro­lożki i ani­ma­torki kul­tury.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.