DO GÓRY

 

PAMIATKI_banner_2_Anna_Lazowska.jpg

NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE"

PAMIĄTKI

MAGDA SAJNACH | ANNA ŁAZOWSKA

Wspo­mnie­nia uło­ży­łam chro­no­lo­gicz­nie i pozwo­li­łam im leża­ko­wać przez kilka tygo­dni. Degu­sta­cję roz­po­czyna się zawsze od wzroku. Okre­ślamy barwę i kla­row­ność trunku, szu­kamy obcych ciał, ponie­waż zmą­cone wspo­mnie­nia mogą być zepsute i lepiej jest je wylać. Następ­nie nad­sta­wiamy nos nad tru­nek w poszu­ki­wa­niu jego zapa­chu. Odkry­wamy bukiety z nut kwia­to­wych i owo­co­wych, a gdzie­nie­gdzie może też uwy­dat­nić się wspo­mnie­nie roślin czy zwie­rząt. Pod­czas degu­sta­cji sma­ko­wej należy płyny przyj­mo­wać w nie­wiel­kich ilo­ściach, jed­no­cze­śnie je dotle­nia­jąc. Prze­żu­wamy, mie­sza­jąc języ­kiem, powoli i dokład­nie, dzięki czemu można usta­lić sto­pień har­mo­nii. I war­tość wspo­mnie­nia.

1. Gdy Pol­ska odkry­wała smak kapi­ta­li­zmu, usta naszej Babci wypeł­niały lan­dryny. Miaż­dżyła słod­kie ska­mie­liny zębami jakby zamiast szczęk miała moździe­rze, choć może już wtedy nosiła pro­tezę. Twarde jak kamień cukierki porzu­ciła pew­nego dnia na rzecz kamycz­ków – deli­kat­niej­szych, a rów­nie słod­kich. Miała też zryw na czipsy beko­nowe, któ­rych paczki opróż­niała bez lito­ści aż do ostat­niego okruszka.

FUSS_PAMIATKI_cukierki_Anna_Lazowska.jpg2. Pastę rybną z makreli i twa­rogu któ­re­goś razu Bab­cia młó­ciła tak szybko, że aż zwy­mio­to­wała. A potem jadła dalej. Jej łakom­stwo napę­dzał pew­nie fakt, że w naszym domu ni­gdy nie bra­ko­wało sło­dy­czy, bo Matka pra­co­wała w dru­karni opa­ko­wań. Kukułki, raczki, kar­melki, cukierki mię­towe, owo­cowe i bli­żej nie­okre­ślone zaj­mo­wały wszyst­kie misy i wazy zde­cy­do­wa­nie czę­ściej niż tra­dy­cyjny rosół. Matka zachę­cała mnie, by brać sło­dy­cze do szkoły i roz­da­wać dzie­ciom, więc bra­łam je i roz­da­wa­łam. Dzieci śpie­wały mi 100 lat 3 razy do roku, choć uro­dziny mia­łam pod koniec lipca. Wtedy Matka, choć na co dzień nie pie­kła ciast, robiła naj­lep­szy lodo­wiec na świe­cie, z serową masą tonącą pod napo­rem owo­ców w gala­re­cie.

3. Bywały też lata, gdy rodzice wyjeż­dżali do pracy na Zachód i wtedy waka­cje spę­dza­łam pod opieką Pra­babki. Miała wschodni akcent, gdy mówiła „róża”, i pie­kła jago­dzianki kształ­tem przy­po­mi­na­jące jej stopy umę­czone latami pracy w polu. Robiła mi kromki z masłem i dże­mem, któ­rych do dziś naj­bar­dziej mi się chce w obli­czu nagłego głodu.

4. Kiedy rodzice zbie­rali tru­skawki w Nor­we­gii albo jabłka we Fran­cji, by oszczę­dzać pie­nią­dze, zabie­rali ze sobą kon­serwy, które słu­żyły im jako baza do śnia­dań, obia­dów i kola­cji. Z wyjaz­dów przy­wo­zili więc także wymyślne prze­pisy na dania za 5 zł, wśród któ­rych kró­lo­wał maka­ron z mie­lonką i pomi­do­rami.

4. A potem pew­nego lata na świat przy­szedł Bra­ci­szek. Ojciec sie­dział z nim w domu, gotu­jąc obiady do czasu aż wró­cił do pracy i wtedy wła­dzę na kuchen­nym stole prze­jęły chiń­skie zupki. W poszu­ki­wa­niu doro­sło­ści uczy­łam się sma­żyć jajecz­nicę i byłam prze­ko­nana, że suszony koper świet­nie do niej pasuje. Dobrze, że Ojcu nudziły się cza­sami te chiń­skie zupki, bo był mistrzem żebe­rek. Sta­wiał na gazie wielki gar, pod­sma­żał cebulkę, a potem dorzu­cał tam świń­skie mięso na kościach, które po wielu godzi­nach pyr­ka­nia sta­wało się deli­katne i kru­che, ide­alne do tłu­czo­nych ziem­niacz­ków.

FUSS_PAMIATKI_2_Anna_Lazowska.jpg

5. Przez pewien czas Bra­tem zaj­mo­wała się niańka. Nie pamię­tam jej imie­nia, ale pamię­tam jej nale­śniki z serem. Już zawi­nięte pod­sma­żała na maśle, ści­na­jąc twa­ro­gowe nadzie­nie i roz­po­ście­ra­jąc gamę lak­to­zo­wych roz­ko­szy.

6. Bywały okresy, gdy jada­łam na szkol­nej sto­łówce. Jajeczne kotlety, sos koper­kowy i różowy kom­pot w moich wspo­mnie­niach pozo­stają spe­cja­łami, któ­rych nie powtó­rzą nawet kucha­rze po Le Cor­don Bleu.

FUSS_PAMIATKI_kompot_Anna_Lazowska.jpg7. Cza­sami sto­ło­wa­łam się rów­nież u kole­ża­nek z podwórka, co było pierw­szym kro­kiem na ścieżce pozna­wa­nia nowych kul­tur. Pamię­tam Basię, która miesz­kała z rodzi­cami i pię­cior­giem rodzeń­stwa na 50 metrach kwa­dra­to­wych 3 pię­tra nad nami. Jej mama goto­wała naj­lep­sze ziem­niaki z solą, które robiły taką furorę, że poda­wano je bez żad­nych dodat­ków. Chcia­łam, by Ojciec zro­bił mi takie ziem­niaki na obiad, lecz mimo dobrych inten­cji goto­wał zawsze po pro­stu słone kar­to­fle.

8. Nie­długo przed moją Pierw­szą Komu­nią we Wro­cła­wiu otwo­rzył się pierw­szy TGI Fri­day’s. Ame­ry­kań­ska kuch­nia była namiastką Zachodu, zna­kiem cza­sów i nowo­cze­sno­ści. Na prze­kór roso­łom lanym obfi­cie na cześć pierw­szego przy­ję­cia ciała Chry­stusa, amen, moją Komu­nię uczci­li­śmy jedząc buf­falo wings, potato wedges i panie­ro­waną moz­za­rellę.

9. W liceum prze­ży­łam rewo­lu­cję psze­niczną. Każdą dłuż­szą prze­rwę spę­dza­łam nad kanapką z kur­cza­kiem i flu­ore­scen­cyj­nym sosem remo­ulade. Na deser były pod­grze­wane w mikro­fali roga­liki z cze­ko­ladą w środku. Do popo­łu­dnio­wej kawy roz­pusz­czal­nej jada­łam wafle z kar­me­lem. Na czas okie­nek z kole­żan­kami szłam pod nasyp, gdzie w maleń­kiej klitce ładna pani ser­wo­wała bułki z kotle­tem, sosami i dodat­kami. Z imprez w Bez­sen­no­ści wycho­dzi­łam z przy­ja­ciółką na kebaba na Ruskiej. Wagary spę­dza­łam w Mle­czarni, gdzie do her­baty ser­wo­wano korzenne ciastko.

10. Gdy pozna­łam Alka, wspól­nie zaczę­li­śmy zbie­rać wspo­mnie­nia. Testo­wa­li­śmy nowe kom­bi­na­cje tostowe, z któ­rych naj­bar­dziej lubi­li­śmy wer­sję dese­rową: tosty zapie­kane z cze­ko­ladą stu­dencką z Czech w środku.

11. Jak grzyby po desz­czu na uli­cach miast zaczęły wtedy wyra­stać food trucki. Prze­łom zaczął się od bur­ge­rów, które prze­tarły szlak bar­dziej wyszu­ka­nym daniom. Ile kuchni i kul­tur, tyle moż­li­wo­ści – każdy mógł zna­leźć coś dla sie­bie. Odkry­li­śmy maślane buły z pul­led por­kiem i ramen. Jed­no­cze­śnie, w pogoni za szczu­płą syl­wetką, pod­da­wa­li­śmy się die­tom i innym gło­dów­kom.

12. Przez rok miesz­ka­li­śmy w pół­noc­nej Anglii, gdzie owi­nięte w gazetę fish’n’chips jada się na zmianę z chic­ken parmo: sma­żoną w panierce pier­sią z kur­czaka z serem i sosem besza­me­lo­wym na wierz­chu. W skle­pach sprze­daje się tam już ugo­to­wane ziem­niaki albo ryż. Mimo bli­sko­ści morza świeże ryby są droż­sze niż gotowe dania, więc kupo­wa­li­śmy to, na co było nas stać – śmieci. Tam zatę­sk­ni­łam za pol­skim chle­bem, roso­łem i pie­ro­gami, więc nauczy­łam się je wszyst­kie robić sama. W Anglii oka­zało się też, że aby zjeść, nie trzeba wycho­dzić z domu ani ni­gdzie dzwo­nić. Wszystko można zała­twić online, więc pizza i kebab bywały u nas sta­łymi gośćmi.

FUSS_PAMIATKI_foodtruck_Anna_Lazowska.jpg

13. W Mid­dles­bro­ugh Bli­ski Wschód stał się nam bliż­szy. Miesz­ka­li­śmy w dziel­nicy muzuł­mań­skiej, która w okre­sie rama­danu po zmroku zaczy­nała tęt­nić życiem pły­ną­cym w stronę meczetu na końcu naszej ulicy. Dowie­dzie­li­śmy się też, że jagnię­cina ide­al­nie współ­gra z miętą, a czar­nuszka pod­kre­śla smak chlebka naan. Mango lassi pija­li­śmy codzien­nie.

14. Po powro­cie zaczę­li­śmy na nowo odkry­wać kuli­narną mapą Wro­cła­wia. Odwie­dza­li­śmy restau­ra­cje i bistra, które opi­sy­wa­li­śmy potem na blogu. Pozna­wa­li­śmy kuch­nię fusion i sma­ko­wa­li­śmy zio­łowe lody, a będące pożywką przede wszyst­kim dla oczu maga­zyny o kuli­na­riach wsze­la­kich powięk­szały sterty maku­la­tury w naszym domu. Goto­wa­li­śmy i pie­kli­śmy, a swoje wyczyny poka­zy­wa­li­śmy na Face­bo­oku. Bywało, że szu­ka­jąc ide­alnego kadru, pozwa­la­li­śmy jedze­niu sty­gnąć, bo liczba laj­ków była waż­niej­sza od przy­jem­no­ści jedze­nia. Gdy wszy­scy już jedli oczami, #fo­od­porn zdo­mi­no­wał Insta­grama.

15. Potem nastał prze­łom psy­cho­die­te­tyczny, bo ktoś odkrył w jeli­tach „drugi mózg”. Shoty z kur­kumy i kiszonki z Korei wypeł­niały nasze ciała, by zado­wo­lić te wszyst­kie cenne bak­te­rie, a sprytne apli­ka­cje przy­po­mi­nały nam, by pić wodę tu i teraz. Oka­zało się rów­nież, że każdy ma jakąś pokar­mową aler­gię – trzeba ją było po pro­stu odna­leźć. Przez rok nie zje­dli­śmy niczego z psze­nicy. Zamiast mie­lo­nych były wege­ta­riań­skie kotlety z kaszy jagla­nej i grzy­bów, zupę jarzy­nową zastą­pił krem z dyni z szał­wią, a zamiast pasz­tetu był hum­mus.

Te wspo­mnie­nia prze­trwały próbę czasu, ale wiele innych pogu­bi­łam po dro­dze. Wiele też zosta­wi­łam daleko. Z bie­giem lat zrozumia­łam, że o te naj­star­sze w całej kolek­cji muszę szcze­gól­nie dbać, by nie pozwo­lić im zgi­nąć pod war­stwą kurzu. I choć to wła­śnie do nich naj­trud­niej się dostać, już sam ich widok, a co dopiero smak, zawsze napawa mnie czy­stą, dzie­cięcą rado­ścią i szczę­ściem.musująca tabletka.png

kreska.jpg

MAGDA SAJNACH
Spe­cja­listka PR& CI (SWPS Wro­cław) i magi­ster Cre­ative Wri­ting (Uni­ver­sity of Tees­side). Pra­cuje w agen­cji social media, pie­lę­gnuje ogród na tara­sie, kocha koty. Reda­guje Silną i zina wyda­wa­nego pod tym samym tytu­łem: sil­na­babka. com.

ANNA ŁAZOWSKA
Absol­wentka kie­runku Gra­fika Warsz­ta­towa na ASP w Łodzi. Na co dzień zaj­muje się ilu­stra­cją i pro­jek­to­wa­niem gra­ficz­nym, w wol­nym cza­sie two­rzy smutne kolaże. Wiecz­nie poszu­kuje wła­snego, cha­rak­te­ry­stycz­nego stylu, ale wciąż nie może się zde­cy­do­wać na jeden. Inte­re­suje ją zwią­zek czło­wieka z naturą i ludzka psy­chika – jej naj­ciem­niej­sze zaka­marki, nie­do­sko­na­ło­ści, sprzecz­no­ści i walka z samym sobą. Marzy o napi­sa­niu i zilu­stro­wa­niu wła­snej książki.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.