DO GÓRY

 

fuss_katarzyna_bonda_lazowska_cover.jpg

NUMER 20 (5) LISTOPAD 2016 | "100% NATURAL"


RZECZYWISTOŚĆ W OGNIU

BARBARA RUSINEK | ANNA ŁAZOWSKA

„Kró­lowa pol­skiego kry­mi­nału” – taki tytuł zasłu­że­nie przy­lgnął już do Kata­rzyny Bondy, autorki serii o pro­fi­lerce zma­ga­ją­cej się z kolej­nymi śledz­twami i wła­snymi demo­nami. Na tydzień przed pre­mierą trze­ciej czę­ści histo­rii o Saszy Zału­skiej i jej czte­rech żywio­łach Bar­bara Rusi­nek roz­ma­wiała z pisarką, dzięki któ­rej Polacy nie chcą czy­tać już tylko o skan­dy­naw­skich zbrod­niach.

Im bli­żej pre­miery Lam­pio­nów, tym wię­cej dzieje się na Pani ofi­cjal­nym pro­filu na Face­bo­oku. Sama go Pani pro­wa­dzi?

Oczy­wi­ście! Wszystko robię sama.

Dobrze, że wydaw­nic­two tro­chę pomaga i nie musi Pani zaj­mo­wać się orga­ni­zo­wa­niem wywia­dów czy kon­cep­cją mar­ke­tin­gową.

Jasne, nie sprze­daję swo­ich ksią­żek samo­dziel­nie, ale na listy i komen­ta­rze czy­tel­ni­ków odpo­wia­dam oso­bi­ście. To taka wisienka na tor­cie. Pisząc, sie­dzę w swo­jej norze przez rok czy dwa, więc jak już idę do ludzi i mogę na żywo zoba­czyć mojego czy­tel­nika, słu­chać tych wszyst­kich miłych, a cza­sem też nie­mi­łych rze­czy, to jest to dla mnie infor­ma­cja zwrotna, któ­rej bar­dzo potrze­buję, żeby się roz­wi­jać.

Te mniej przy­chylne komen­ta­rze to kon­struk­tywna kry­tyka czy coś bli­żej hejtu?

Skala jest sze­roka. Niek­tó­rzy mnie nie lubią tylko dla­tego, że jestem popu­larna. Dener­wuje ich, że wyska­kuję z każ­dej gazety. Pod­czas pracy nad książką: doku­men­ta­cji i samego pisa­nia, nie spo­ty­kam się ani z czy­tel­ni­kami, ani z mediami. Potem jed­nak przy­cho­dzi moment taki jak teraz. Lam­piony tra­fiają do księ­garni więc gwa­ran­tuję, że będę wyska­ki­wać z każ­dego tele­wi­zora i każ­dej gazety. Uwa­żam, że to potrzebne. Niek­tó­rzy czują się roz­draż­nieni, bo ileż można słu­chać, że jest jakaś Bonda i napi­sała kolejną książkę. Będą narze­kać, no ale cóż, „zazdrość cie­niem sławy jest”.

Jeśli cho­dzi o mery­to­ryczną kry­tykę, to jest ona jak naj­bar­dziej pożą­dana. Przed każdą książką robię grun­towny rese­arch, kiedy już jest napi­sana, ana­li­zuje ją i spraw­dza cały sztab ludzi. Samych korek­to­rek jest pięć. Dział pro­mo­cji też musi zapo­znać się z książką, aby przy­go­to­wać wła­ściwą kam­pa­nię. Poza pra­cow­ni­kami Muzy moją książkę spraw­dzają kon­sul­tanci, któ­rzy tłu­ma­czą mi wiele rze­czy na eta­pie przy­go­to­wań. Mimo to cza­sem czy­tel­nik wyła­pie coś, na co nikt z tej całej grupy ludzi nie zwró­cił uwagi. To czę­sto są drobne, a nawet zabawne rze­czy. Sasza jest suchą alko­ho­liczką, przez co w „Żywio­łach” poja­wiają się ele­menty skła­dające się na funk­cjo­no­wa­nie czło­wieka, który wyszedł z nałogu. Dosta­łam kie­dyś wia­do­mość od czy­tel­nika, który nawet podej­rze­wał, że sama jestem suchą alko­ho­liczką, bo tak praw­dzi­wie opi­sa­łam odczu­cia i zacho­wa­nia boha­terki. Zde­ma­sko­wał mnie dro­biazg, o któ­rym ten pan mi napi­sał. Małpki orze­chówki mają pojem­ność 0,2 a nie 0,25. Szcze­gół w morzu danych, które zbie­ram do ksią­żek, ale dla czy­tel­nika był istotny, bo wpły­nął na postrze­ga­nie mnie samej. Korekta przed dodru­kiem i dzięki uwa­gom czy­tel­ni­ków moje książki są jesz­cze lep­sze!

Spo­dzie­wa­łam się, że szcze­gól­nie po Oku­lar­niku kry­tyka mogła być ostrzej­sza. W dru­gim tomie odsło­niła Pani okrutne obli­cze histo­rii Haj­nówki, eks­po­nu­jąc wątek żoł­nie­rzy wyklę­tych i to, co nie­sie ze sobą nacjo­na­lizm.

Zasko­czę Panią! Piszą do mnie ludzie mocno pra­wi­cowi, rów­nież naro­dowcy, tacy, dla któ­rych żoł­nie­rze wyklęci są auten­tycz­nymi boha­te­rami, a nie tylko awa­ta­rami na pod­ko­szul­kach. Maile od nich bywają prze­miłe, ponie­waż czę­sto zaczy­nają się od słów: „Odra­dzano mi czy­ta­nie Pani książki i wła­śnie dla­tego ją prze­czytałem”. Co wię­cej, ci czy­tel­nicy doce­niają, że przed­sta­wi­łam „Burego” jako praw­dzi­wego czło­wieka. Odmi­to­lo­gi­zo­wa­łam pomnik ze spiżu, a oni tego wła­śnie potrze­bo­wali. To jest siła lite­ra­tury. Powieść może z wielu róż­nych stron przed­sta­wić jedno kon­kretne zda­rze­nie i dać w ten spo­sób szansę na wyro­bie­nie sobie wła­snej opi­nii.

Histo­ria to jedno, ale pisała Pani rów­nież o współ­cze­snych nacjo­na­li­stach. W tej kwe­stii też nie było gło­sów obu­rze­nia?

Jestem teraz w tra­sie pro­mo­cyj­nej Lam­pio­nów i ani Bia­ły­stok, ani Haj­nówka nie zapro­siły mnie na spo­tka­nie autor­skie, mimo iż pocho­dzę z tam­tych okolic. Dla mnie to jest czy­telny komu­ni­kat.

fuss_katarzyna_bonda_lazowska.jpg

Lam­piony to już histo­ria cał­ko­wi­cie współ­cze­sna.

Tak, nie chcia­łam łatki pisarki, która znaj­duje jakąś plamę na kar­tach histo­rii Pol­ski i prze­kuwa ją w kry­mi­nał. Dla­tego świa­do­mie posta­no­wi­łam, że Lam­piony będą zupeł­nie inne. To awan­tur­ni­cza opo­wieść, któ­rej czy­tel­nicy na pewno nie powinni brać w cało­ści na serio. Sta­ra­łam się, aby było w niej tro­chę zabawy. Miej­scem akcji jest Łódź, którą pod­pa­lam, więc trzeba zdać sobie sprawę, że w tej książce wiele rze­czy jest umow­nych. Jed­no­cze­śnie, jako łodzianka pew­nie Pani wie, że to mia­sto w rze­czy­wi­sto­ści fak­tycz­nie pło­nie. Czę­ste pożary tam­tej­szych kamie­nic prze­ko­nały mnie, że w tym miej­scu ogień się spraw­dzi.

Jak dobrze znała Pani wcze­śniej Łódź?

Stu­dio­wa­łam tam sce­no­pi­sar­stwo, więc zna­łam Łódź jako świetne miej­sce do dzia­łań arty­stycz­nych. Czas spę­dzony w fil­mówce otwo­rzył mi głowę. To nie są typowe stu­dia, skoro Filip Bajon zamiast w sali wykła­do­wej witał nas o 9 rano w knaj­pie, odpa­lał whi­sky i roz­ma­wiał z nami o dra­ma­tur­gii, struk­tu­rze, posta­ciach. Poza stu­diami dawno temu mia­łam w Łodzi chło­paka. Pozna­łam kli­mat wpa­da­nia na kolej­nych zna­jo­mych pod­czas spa­ceru po Piotr­kow­skiej i spon­ta­nicz­nego lądo­wa­nia w knaj­pie. Łódź jest chyba naj­więk­szą impre­zow­nią na tle innych pol­skich miast. Te wszyst­kie wspo­mnie­nia skła­dają się na sym­pa­tyczny obraz, nie ste­reo­ty­powo ponury i szary, tym bar­dziej że Łódź wbrew powszech­nej opi­nii nie jest szara, tylko cegla­sto­czer­wona. Zresztą to przy­kład mia­sta, w które się wpada i wsiąka. Wydawca wręcz wymu­sił na mnie skró­ce­nie wyjazdu doku­mentacyjnego, bo gdyby nie to, praw­do­po­dob­nie mogła­bym pene­tro­wać Łódź jesz­cze bar­dzo długo. Tak szka­tuł­ko­wych, wsob­nych miast nie ma. Czuje się w nim rodzaj cha­rak­te­ry­stycz­nego nerwu. Dla­tego bun­to­wa­łam się, sły­sząc narze­ka­nia, że osa­dzam akcję powie­ści w tak brzyd­kim miej­scu.

Za Łodzią, która od kilku lat przecho­dzi naprawdę wielką prze­mianą, cały czas cią­gnie się zła sława. Dzieci w becz­kach, pawu­lon i łowcy skór…

Pozwa­lam sobie w Lam­pio­nach na żar­ciki na ten temat. Nie mogła­bym tego pomi­nąć. Fak­tem jest, że w Łodzi docho­dzi do maka­brycz­nych, spek­ta­ku­lar­nych medial­nie zda­rzeń. W książce poka­zuję, że nie jest to przy­pad­kowe, ale każde mia­sto ma takie swoje histo­rie. Łódź ma ten pro­blem, że komu­nałki znaj­dują się w samym cen­trum, przez co ludzie w nich miesz­ka­jący są bar­dzo widoczni. Elita mieszka w blo­ka­sach, na obrze­żach mia­sta. Ten odwró­cony sche­mat rzu­tuje na ocenę mia­sta. Ale ni­gdzie nie widzia­łam tak uro­czych meneli jak tam. Jeden mówił do mnie po fran­cu­sku, co wyko­rzy­sta­łam w Lam­pio­nach.

Łódź w mojej książce jest praw­dziwa, nie pod­ko­lo­ro­wuję jej. Poka­zuję jej róż­no­rod­ność: Bałuty, Piotr­kow­ską, lofty u Sche­iblera, wspa­niale eks­po­nu­jące pofa­bryczny kli­mat mia­sta, czy kon­tro­wer­syjną Staj­nię Jed­no­roż­ców. Prze­pro­wa­dzam moich boha­te­rów i czy­tel­ni­ków przez wszyst­kie te miej­sca, ale nie two­rzę laurki ani fol­derku dla tury­stów. Miesz­kańcy, któ­rzy poma­gali mi poznać ich mia­sto, po prze­czytaniu książki wysłali mi wiele cie­płych słów. Łodzi bra­ko­wało takiego lite­rac­kiego odbi­cia chyba od cza­sów Ziemi obie­ca­nej.

Wspo­mniała Pani o awan­tur­ni­czym cha­rak­te­rze Lam­pio­nów – to okre­śle­nie pasuje rów­nież do miej­sca akcji. Czy wyko­rzy­stała Pani w swo­jej książce jakieś legendy miej­skie?

Mogę tylko zapew­nić, że Lam­piony nie są opowie­ścią o dzie­ciach z beczki czy pawu­lo­nie. Mimo to zawsze zako­twi­czam histo­rię w takich zda­rze­niach, które poten­cjal­nie mogłyby się wyda­rzyć w danym miej­scu. Chcę żeby książka miała reali­styczny fun­da­ment. Przed przy­stą­pie­niem do pracy spę­dzam kilka dni w archi­wum, spraw­dzam, co w danym mie­ście zda­rzyło się w prze­ciągu ostat­nich 5-10 lat. Czy­tel­nik musi mieć szansę na zmy­słowe odczu­cie prze­strzeni powie­ści, którą mu ser­wuję. To, że aku­rat w takim miej­scu docho­dzi do zbrodni, ma swoje podłoże prak­tyczne, muszę je poznać. Nie prze­kła­dam rze­czy­wi­sto­ści jeden do jed­nego, bo piszę jed­nak powieść, a nie książkę doku­mentalną, ale zaba­wi­łam się kil­koma ele­men­tami, które dla łodzian pew­nie będą czy­telne.

Rese­arch, który Pani robi przed stwo­rze­niem książki, jest impo­nu­jący. Czę­sto opo­wiada Pani, jak dużo czasu i ener­gii on pochła­nia. Nie miała Pani ni­gdy ochoty z niego zre­zy­gno­wać i dać się ponieść fan­ta­zji?

Zaw­sze ją mam. Nie­na­wi­dzę tego. Wie Pani, jakie to jest męczące?

Spra­wia Pani wra­że­nie, jakby to była super­frajda.

Jak już znajdę te wszyst­kie ele­menty, to jest frajda. Ale zanim do tego doj­dzie, trzeba się naszu­kać, nała­zić. Nie­stety taki już sobie wyro­bi­łam modus ope­randi. Już przy pierw­szej książce wypra­co­wa­łam pewne okre­ślone mecha­ni­zmy i nie mogę się od nich uwol­nić. I to do takiego stop­nia, że kiedy piszę, muszę palić, muszę pisać nocą i muszę pisać w kółko. Muszę przejść tą wybraną ulicą o każ­dej porze dnia i nocy, bo ina­czej nie mogę o niej napi­sać. Notuję, nagry­wam, robię zdję­cia – nasy­cam się prze­strzenią. Zbie­ram pewną masę kry­tyczną, a kiedy sia­dam do pisa­nia, nie prze­glą­dam nawet nota­tek, bo to, co naj­waż­niej­sze, zostaje mi gdzieś w brzu­chu. Ciarki na ple­cach, radość, naj­istot­niej­sze ele­menty i odczu­cia wra­cają w odpo­wied­nich momen­tach. Tak to działa.

Raz chcia­łam unik­nąć doku­men­ta­cji. Przed Flo­rystką stwier­dzi­łam, że prze­cież jestem z Bia­łe­go­stoku, tam się uro­dzi­łam, więc wiem, jak to mia­sto wygląda. Efekt był taki, że w trak­cie zapisu, na ostat­nim eta­pie pracy, musia­łam prze­rwać i jed­nak zacząć doku­mentację. Wszystko prze­wa­li­łam jesz­cze raz, to co zdą­ży­łam napi­sać, wylą­do­wało w koszu, spóź­ni­łam tę książkę dwa lata. Zamiast sobie ulżyć, pogor­szy­łam sprawę.

A ode­rwa­nie się od realiów zupeł­nie nie wcho­dzi w grę?

To wynika z ram gatunku. Powieść kry­mi­nalna jest powie­ścią reali­styczną i psy­cho­lo­giczną. Nie można osa­dzić akcji kry­mi­nału w alter­na­tyw­nym świe­cie, wtedy to już jest zabawa gatun­kiem, zupeł­nie inny typ nar­ra­cji. Cho­ciaż i tak bar­dzo mocno odcho­dzę od ram gatun­ko­wych, są pewne rze­czy, któ­rych muszę się trzy­mać. Nie mogę bawić się języ­kiem, nie mogę two­rzyć jakichś skom­pli­ko­wa­nych kon­struk­cji, cho­ciaż bym chciała. Wtedy mogła­bym być nomi­no­wana do Nike (śmiech).

Zepch­nię­cie J.K. Row­ling z pierw­szego miej­sca na liście best­sel­le­rów Empiku to też nie­złe wyróż­nie­nie.

To jest bar­dzo miłe. Wszystko dzięki moim wier­nym czy­tel­nikom. Jeż­dżę do Zagó­rowa, Konina, Kosza­lina, Lwówka Ślą­skiego i gene­ral­nie sta­ram się być wszę­dzie wła­śnie dla tych, dzięki któ­rym Lam­piony są na szczy­cie tej listy. A prze­cież książki jesz­cze nie ma w księ­garniach, ja jej nawet nie mam, a już jest na tak wyso­kim miej­scu, bo ludzie na nią cze­kają i roz­ch­wy­tują w przed­sprze­daży.

Skła­ma­ła­bym, mówiąc, że wcale nie chcę, żeby moje książki były w każ­dym domu, a popu­lar­ność mnie żenuje. Upra­wiam lite­ra­turę popu­larną, która winna być popu­larna. Gdy­bym chciała opo­wiadać histo­rie dla kilku osób, to posa­dzi­ła­bym ich przy stole, a nie męczyła się w dre­sie w mojej norze przez 2 lata.

Trudno wyobra­zić sobie Panią w dre­sie.

Ale ja spę­dzam tak życie. Nie można pisać będąc wypin­drzo­nym. Nurza­nie się w fik­cji jest czymś bar­dzo intym­nym. Odkle­je­nie się od rze­czy­wi­sto­ści jest nie­zwy­kle przy­jemne, dla­tego ludzie piszą książki.

Chcia­ła­bym poroz­ma­wiać z Panią rów­nież o fil­mie.

Świeża rana.

Dla­czego?

To jest tak, że odda­łam całą wol­ność fil­mow­com… bo mówimy o adap­ta­cji, tak?

Tak, prace nad adap­ta­cją Poch­ła­nia­cza zostały już roz­po­częte. Cie­kawi mnie, czy nie kusił Pani udział we współ­two­rze­niu sce­na­riusza. Z wykształ­ce­nia jest Pani sce­na­rzystką i ma Pani na kon­cie sce­na­riusz do doku­mentu Punktu wyj­ścia (2014, Michał Szcze­śniak).

Napi­sa­łam ich o wiele wię­cej, ale jak na razie tylko ten jeden został zre­ali­zo­wany. I taki wła­śnie jest los sce­na­rzy­sty. Dzięki Bogu nie zwią­za­łam się z tym zawo­dem. Jeśli cho­dzi o adap­ta­cję, pro­du­cenci chcieli, żebym ja to pisała, ale uwa­żam, że to nie jest dobra sytu­acja, kiedy autor, który już raz napi­sał książkę, znów ją prze­pi­suje na potrzeby filmu. Przy adap­ta­cji jest potrzebne świeże spoj­rze­nie. Ktoś z zewnątrz roz­bie­rze książkę na czyn­niki pierw­sze i dokona wyboru, moż­liwe, że nawet położy nacisk na zupeł­nie inne ele­menty. Pow­staje zupeł­nie nowe dzieło, więc dla mnie oczy­wi­ste było, że nie mogę w nie wejść.

kreska.jpg

cytat.jpg

Skła­ma­ła­bym, mówiąc, że wcale nie chcę, żeby moje książki były w każ­dym domu, a popu­lar­ność mnie żenuje. Upra­wiam lite­ra­turę popu­larną, która winna być popu­larna. Gdy­bym chciała opo­wia­dać histo­rie dla kilku osób, to posa­dzi­ła­bym ich przy stole, a nie męczyła się w dre­sie w mojej norze przez 2 lata.


Czy­tała Pani sce­na­riusz?

Nie, dostanę dopiero osta­teczny draft. Nie chcę inge­ro­wać w ten pro­ces. Po pro­stu cze­kam na pre­mierę. Czy­tel­nicy czę­sto zasta­na­wiają się, jak to będzie wyglą­dać, kto zagra główną rolę. Ja nie mam ciśnie­nia. Każda adap­ta­cja nie­sie za sobą ryzyko, że ktoś będzie nie­za­do­wo­lony.

A co jest tą raną, skoro nie czy­tała Pani jesz­cze sce­na­riusza?

Fakt, że na razie pro­duk­cja stoi pod zna­kiem zapy­ta­nia. Sce­na­riusz już powstał, ale PISF nie dał póki co kasy na reali­za­cję. Zresztą prawa do serii o Mey­erze sprze­da­łam już dwa razy. Pol­skie mor­der­czy­nie trzy razy. Zbrod­nię nie­do­sko­nałą sprze­da­łam na serial, doku­ment i też na fabułę. Moje książki są atrak­cyjne dla fil­mow­ców, bo to best­sel­lery. Z mar­szu mogą liczyć na zain­te­re­so­wa­nie. Były różne pomy­sły, za każ­dym razem bra­łam za to pie­nią­dze i za każ­dym razem mówiono, że już jest bli­sko, a efek­tów nie widać. Za tym, że film czy serial nie powstaje, czę­sto stoją różne obiek­tywne czyn­niki, zmie­niają się oko­licz­no­ści, bra­kuje pie­nię­dzy. Z książką jest o wiele łatwiej: piszę, wysy­łam do wydawcy i już jest efekt. Póki go nie widać, wolę podcho­dzić do sprawy pesy­mi­stycz­nie. W ogóle jestem taką opty­mi­styczną pesy­mistką.

Fani książki na pewno pobie­gliby do kin, cho­ciaż zazwy­czaj, nie­za­leż­nie od jako­ści filmu, bar­dziej się doce­nia lite­racki pier­wo­wzór.

Poza Grą o tron! Wydaje mi się, że moje książki mogłyby być adap­to­wane na podob­nej zasa­dzie. Są grube, mają wiele wąt­ków i postaci, więc przy fil­mie cię­cia byłyby nie­unik­nione. A tak, jeden tom – jeden sezon. Tak to powinno wyglą­dać, ale co ja tam będę wcho­dzić pro­du­cen­tom w paradę. Ale poza obję­to­ścią pewną trud­ność sta­nowi już sama główna boha­terka – pro­fi­lerka. Jej praca jest trud­niej­sza do poka­za­nia niż detek­tywa.

Ale alko­ho­lizm, burz­liwa prze­szłość czy gwał­towne rela­cje dam­sko-męskie są już fil­mowo efek­towne. Zapo­wia­dała Pani, że w Lam­pio­nach Sasza będzie głów­nie ucie­kać od prze­szło­ści w pracę. Jej histo­ria zdo­mi­nuje za to czwartą część.

Cho­ciaż zasad­ni­czo cała tetra­lo­gia jest o Saszy, kobie­cie która weszła na kon­kretną ścieżkę wojow­niczki, z roz­my­słem podrzu­ci­łam czy­tel­nikom w pierw­szych trzech tomach jedy­nie pewne skrawki infor­ma­cji o jej prze­szło­ści. Kiedy pla­no­wa­łam opo­wieść o Saszy, wie­dzia­łam, że to muszą być 4 tomy i 4 żywioły. Nie mogła­bym zamknąć jej histo­rii w jed­nej książce, bo pro­ces powra­ca­nia z traumy musi trwać. Ogień jest żywio­łem, który daje jej siłę, nie­zbędną, żeby w czwar­tej czę­ści, Czer­wo­nym pająku, zmie­rzyć się ze swoim wła­snym złem.

Nawią­zuje Pani do legen­dar­nego mor­dercy wymy­ślo­nego w cza­sach PRL-u, Lucjana Sta­niaka.

To jest żart, teraz już mogę to powie­dzieć. Co cie­kawe, to jedyny pol­ski zabójca wpi­sany przez FBI na listę naj­groź­niej­szych prze­stęp­ców, cho­ciaż ni­gdy nie ist­niał, został stwo­rzony przez komu­ni­styczną pro­pa­gandę, typowa urban legend. Kiedy tra­fi­łam na jego histo­rię, było dla mnie arcycie­kawe wyko­rzy­sta­nie jej dra­ma­tur­gicz­nie. Zapew­niam Panią, że nie jest tak, jak Pani się wydaje.

Legenda Czer­wo­nego pająka roz­wija się i kom­pli­kuje coraz bar­dziej. Mar­cin Koszałka zmik­so­wał ten kryp­to­nim z histo­rią Karola Kota.

Koszałka też się nią zaba­wił, przed­sta­wił ina­czej, niż fak­tycz­nie mogło być. To zupeł­nie nowa opo­wieść, bar­dzo w stylu reży­sera. Scena zabój­stwa jest potworna. Trzeba być goto­wym, żeby ją zoba­czyć i zanu­rzać się w przed­sta­wio­nym świe­cie.

To prawda – odbiorca jest w o wiele bar­dziej kom­for­to­wej sytu­acji, jeśli śle­dzi histo­rię z per­spek­tywy „tego dobrego”. Czy­ta­jąc Pani Czer­wo­nego pająka na­dal będziemy po tej lep­szej stro­nie czy kom­fort zosta­nie zła­many?

Nie mogę tego zdra­dzić. Seryjni mor­dercy mnie nie fascy­nują. Mam zestaw ksią­żek doty­czą­cych tych naj­słyn­niej­szych, ale to tro­chę nudne. Modus ope­randi zwy­kle jest taki sam. Bar­dziej fascy­nuje mnie, kiedy nor­malny czło­wiek przecho­dzi w strefę cie­nia. Czy­tel­nicy już wie­dzą, że Sasza ma swoje za uszami i nie jest krysz­ta­łową posta­cią.

Ma Pani już spre­cy­zo­wany plan na to, czym zaj­mie się Pani po roz­sta­niu z Saszą? Co pojawi się po Czer­wo­nym pająku?

Jestem dość zor­ga­ni­zo­wa­nym prze­stępcą. Mam bar­dzo pre­cy­zyj­nie zapla­no­wany czas aż do 2021 roku. Posta­wi­łam przed sobą kon­kretne wyzwa­nia, mam okre­śloną wizję sie­bie i plan, który daje mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Są w nim rów­nież książki inne niż kry­mi­nały. To ryzy­kowna ścieżka, bo mam kon­kretną ety­kietkę, i ja, i moi czy­tel­nicy wiemy, na jakiej półce w księ­garni stoją moje książki. Prze­sko­cze­nie na inną nie jest łatwe. Przy­kładem jest choćby J.K. Row­ling – zje­chana po pierw­szej „doro­słej” książce po Pot­te­rze, została na nowo doce­niona po wyda­niu kry­mi­nałów pod pseu­do­ni­mem. Może być trudno, ale pisarz musi sta­wiać sobie wyzwa­nia, ina­czej się nie roz­wija, tylko zwija i zjada wła­sny ogon.musująca tabletka.png

kreska.jpg

KATARZYNA BONDA
Była dzien­ni­karką, bywała sce­na­rzystką. Na szczę­ście wybrała drogę pisarki i od 2007 roku w pol­skich (i nie tylko!) księ­gar­niach regu­lar­nie ser­wuje kry­mi­nalne best­sel­lery. Na głów­nego boha­tera swo­ich ksią­żek wybrała nie­spo­ty­ka­nego dotąd w polskiej prozie pro­fi­lera, rozpracowującego zbrodniarzy przy pomocy inte­lektu, intu­icji i zdol­ności widze­nia tego, co umyka kla­sycz­nym detek­ty­wom. W pierw­szych czę­ściach [Sprawa Niny Frank, 2007; Tylko martwi nie kłamią, 2010; Florystka, 2012] był nim Hubert Meyer, w naj­now­szej serii [Pochłaniacz, 2014; Okularnik, 2015;  Lampiony, 2016] – Sasza Zału­ska. Tajną bro­nią Kata­rzyny Bondy jest grun­towna doku­men­ta­cja i przy­wią­za­nie do rze­czy­wi­sto­ści. Tym, za co uwiel­biają ją czy­tel­nicy – zdol­ność spla­ta­nia psy­cho­lo­gicz­nego śledz­twa z por­tre­tem naj­mniej spo­dzie­wa­nych zaka­mar­ków pol­skich wsi i miast, w któ­rych tle nie­śpiesz­nie odkrywa histo­rię głów­nych boha­te­rów: kobiety z prze­szło­ścią i męż­czy­zny po przej­ściach.

BARBARA RUSINEK
Pra­wie fil­mo­znaw­czyni, bar­dziej zain­te­re­so­wana prze­sia­dy­wa­niem w kinie oraz śle­dze­niem zbrodni lite­rac­kich i fil­mo­wych niż roz­wo­jem kariery nauko­wej. Wariuje, jeśli cho­ciaż przez chwilę nie pra­cuje pro­duk­cyj­nie-festi­wa­lowo-pla­nowo-teo­re­tycz­nie-jak­kol­wiek nad fil­mem.

ANNA ŁAZOWSKA
Absol­wentka kie­runku Gra­fika Warsz­ta­towa na ASP w Łodzi. Na co dzień zaj­muje się ilu­stra­cją i pro­jek­to­wa­niem gra­ficz­nym, w wol­nym cza­sie two­rzy smutne kolaże. Wiecz­nie poszu­kuje wła­snego, cha­rak­te­ry­stycz­nego stylu, ale wciąż nie może się zde­cy­do­wać na jeden. Inte­re­suje ją zwią­zek czło­wieka z naturą i ludzka psy­chika – jej naj­ciem­niej­sze zaka­marki, nie­do­sko­na­ło­ści, sprzecz­no­ści i walka z samym sobą. Marzy o napi­sa­niu i zilu­stro­wa­niu wła­snej książki.

Ta strona korzysta z plików cookie.