DO GÓRY

 

nju jor_cover.png

 

SYNEKDOCHA, NOWY JORK

MARTA STAŃCZYKJERZY JACHYM
kreska.jpg

Pod kra­kow­ską Ba­ga­te­lą przy­po­mi­na­ją mi się iro­nicz­ne po­rów­na­nia te­go przy­te­atral­ne­go skrzy­żo­wa­nia do Ti­mes Squ­are. Na­wet Kra­ków z je­go za­cie­trze­wio­ny­mi obroń­ca­mi mu­rów na Wa­we­lu pod­da­je się po­rów­na­niom z No­wym Jor­kiem: mia­stem-wzo­rem, któ­re cho­ciaż sto­sun­ko­wo mło­de, za­własz­czy­ło so­bie pra­wa do sym­bo­licz­nej re­pre­zen­ta­cji me­tro­po­lii ja­ko ta­kiej. I do­cze­ka­ło się wła­snej bio­gra­fii.


IMG_4056.png

No­wy Jork znam przede wszyst­kim z po­pkul­tu­ro­wych pocz­tó­wek. Z Dziew­czy­na­mi zwie­dzi­łam sze­re­go­we ka­mie­ni­ce na Har­le­mie, z Przy­ja­ciół­mi pi­łam ka­wę przy Cen­tral Par­ku, a w prze­rwach opo­wie­ści o tym, Jak po­zna­łem wa­szą mat­kę, Ted opro­wa­dził mnie po Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding. Tyl­ko pierw­szy z tych se­ria­li po­wsta­wał fak­tycz­nie w NYC, pla­ny po­zo­sta­łych zlo­ka­li­zo­wa­ne by­ły na Za­chod­nim Wy­brze­żu, co do­bit­nie po­ka­zu­je, że „Mia­sto, któ­re nie śpi”, funk­cjo­nu­je nie­ko­niecz­nie w swej kon­kret­no­ści, a sta­je się me­ta­fo­rą wstrzyk­nię­tą ca­łe­mu świa­tu w umy­sły. Nie­re­al­ność me­tro­po­lii jest jed­nym z głów­nych za­ło­żeń De­li­rycz­ne­go No­we­go Jor­ku Re­ma Ko­ol­ha­asa, książ­ki, któ­ra zo­sta­ła prze­tłu­ma­czo­na na ję­zyk pol­ski po po­nad 30 la­tach od wy­da­nia. Już pi­sząc o po­my­słach za­bu­do­wy Co­ney Island – pół­wy­spu sły­ną­ce­go do dzi­siaj z lu­na­par­ków – wpro­wa­dził ter­min „Tech­no­lo­gii Fan­ta­stycz­no­ści”, w któ­rej nie­na­tu­ral­ność wy­pie­ra­ła rze­ko­mą przy­ziem­ność i po­spo­li­tość. Za­po­cząt­ko­wa­ło to za­in­fe­ko­wa­nie urba­ni­sty­ki „Nie­do­bo­rem Rze­czy­wi­sto­ści”, bę­dą­ce­go wy­pad­ko­wą dzia­łań me­ga­lo­mań­skich ar­chi­tek­tów i wiel­kiej fi­nan­sje­ry. No­wy Jork, a zwłasz­cza je­go ser­ce – Man­hat­tan, roz­wi­jał się w spo­sób schi­zo­fre­nicz­ny, łą­cząc, we­dług au­to­ra, wi­zyj­ność z czy­stym prag­ma­ty­zmem.

Ko­ol­ha­as opi­su­je dzia­ła­nia ko­lej­nych Fran­ken­ste­inów, jak sam na­zy­wa no­wo­jor­skich urba­ni­stów, mno­żą­cych sztucz­ne rze­czy­wi­sto­ści w imię urba­ni­stycz­nej ide­olo­gii: man­hat­ta­ni­zmu. Za­kła­da­ła ona ży­cie w świe­cie od po­cząt­ku do koń­ca stwo­rzo­nym przez czło­wie­ka – we­wnątrz fan­ta­zji. Ta wy­pre­pa­ro­wa­na „ek­sta­za ar­chi­tek­to­nicz­na” zna­la­zła na te­re­nie daw­ne­go No­we­go Am­ster­da­mu – ja­ką na­zwę osa­dzie nada­li ho­len­der­scy han­dla­rze fu­tra­mi – od­po­wied­ni plac bu­do­wy. Nie­moż­li­wy na wy­spie na­tu­ral­ny roz­rost mia­sta po­wo­do­wał po­wsta­nie pla­nu nie ho­ry­zon­tal­ne­go, a pio­no­we­go, któ­ry umoż­li­wiał te­sto­wa­nie naj­bar­dziej na­wet fan­ta­sma­go­rycz­nych pro­jek­tów. Wy­two­rzo­na „Kul­tu­ra Za­gęsz­cze­nia” wią­za­ła się rów­nież z me­ga­lo­ma­nią – z gó­ry pa­trzo­no nie tyl­ko na wy­ma­za­ną z mi­tycz­nej nie­mal­że Siat­ki na­tu­rę, ale rów­nież na resz­tę świa­ta. To na Man­hat­ta­nie stwo­rzo­no „la­bo­ra­to­rium no­wo­cze­sno­ści”, fa­scy­nu­ją­ce ar­ty­stów już w po­cząt­ko­wej fa­zie tr­wa­nia eks­pe­ry­men­tu no­wo­jor­skie­go. Pow­sta­ło cen­trum kr­wio­bie­gu kul­tu­ro­we­go. Pę­pek świa­ta.

IMG_4087.png„Iko­ny bu­dow­la­ne za­stą­pi­ły iko­ny re­li­gij­ne. Ar­chi­tek­tu­ra to no­wa re­li­gia Man­hat­ta­nu” – dla­te­go na 34. Uli­cy ma miej­sce nie tyl­ko bo­żo­na­ro­dze­nio­wy cud. Prze­de wszyst­kim po­wsta­je tam Em­pi­re Sta­te Bu­il­ding, „or­gazm Man­hat­ta­nu nie­świa­do­me­go”, któ­re­go wer­ty­kal­ny przy­rost miał do­pro­wa­dzić do „ma­so­we­go wnie­bo­wstą­pie­nia”. Wy­spa w unie­sie­niu po­kry­wa się ko­lej­ny­mi igli­ca­mi, prze­szy­wa­ją­cy­mi nie­bo. Ale w tym gwał­tow­nym pię­ciu się w gó­rę za­po­mi­na­no zwy­kle o czło­wie­ku, ar­chi­tek­tu­ra prze­sta­ła być hu­ma­ni­stycz­na, za­czę­ła być he­do­ni­stycz­na. Gma­chy funk­cjo­no­wa­ły ja­ko po­jem­ni­ki, do­ko­na­no „ar­chi­tek­to­nicz­nej lo­bo­to­mii”, od­ci­na­jąc wnę­trza obiek­tów od ich zewnę­trza i ska­zu­jąc czło­wie­ka na upa­dek tym cięż­szy, że z wy­so­ka, co pre­zen­tu­je dość do­słow­nie cho­ciaż­by czo­łów­ka Mad Me­nów. Cy­tu­jąc dla od­mia­ny L.U.Ca, po­rów­na­nie Oj­czy­zny do „mię­sne­go je­ża” moż­na od­nieść do No­we­go Jor­ku, w któ­rym ob­fi­tość cza­sa­mi sta­je ko­ścią w gar­dle. Opi­sa­ny przez Ko­ol­ha­asa emo­cjo­nal­ny splot moż­na pod­su­mo­wać sło­wa­mi: „Oj du­sisz mi du­szę, a ja się w To­bie du­rzę­…”

Man­hat­tan otrzy­mał licz­ne wa­len­tyn­ki od Wo­ody­’e­go Al­le­na czy od twór­ców złą­czo­nych przy pro­jek­cie o zna­czą­cym ty­tu­le: New York, I Lo­ve You (2009), sta­jąc się moc­ną kon­ku­ren­cją dla eu­ro­pej­skich sto­lic mi­ło­ści po rom-co­mach No­ry Eph­ron czy mu­si­ca­lach, któ­rych ak­cja to­czy­ła się na Bro­adwayu. Jed­nak ten wi­ze­ru­nek po­sia­da rów­nież swój mniej tu­ry­stycz­ny re­wers. Pop­kul­tu­ra ni­czym sej­smo­graf wy­kry­ła pod­skór­ne drże­nia, któ­rych hi­sto­rię na­kre­ślił Rem Ko­ol­ha­as. Po­czy­na­jąc od mi­to­lo­gi­zo­wa­niu po­cząt­ków mia­sta, gdzie eks­ter­mi­na­cję przed­sta­wia się ja­ko „u­stę­po­wa­nie bar­ba­rzyń­stwa wy­ra­fi­no­wa­niu”, roz­po­czął się cykl nie­ro­ze­rwal­nie po­łą­czo­nych ak­tów two­rze­nia i nisz­cze­nia. „Je­dy­nym źró­dłem su­spen­su w tym spek­ta­klu jest eska­la­cja in­ten­syw­no­ści przed­sta­wie­nia”. Choć au­tor uwa­ża, że he­do­nizm i ge­ne­ro­wa­nie cią­głych roz­ry­wek wy­kpi­wa moż­li­wość apo­ka­lip­sy, a Man­hat­tan przed­sta­wia „ja­ko za­gęsz­cze­nie moż­li­wych ka­ta­strof, do któ­rych ni­gdy nie do­cho­dzi”, czę­sto in­ne obra­zy oglą­da­my na ekra­nie kin czy te­le­wi­zo­rów.


IMG_4088.png

Mrocz­ną stro­nę mia­sta i bar­dzo kon­kret­ne ka­ta­stro­fy uka­zu­ją fil­my o Ch­łop­cach z fe­raj­ny (1990) wal­czą­cych z in­ny­mi Gan­ga­mi No­we­go Jor­ku (2002) na Uli­cach nę­dzy (1973). Tu­taj za źró­dło an­ta­go­ni­zmów moż­na uznać sym­bo­licz­ne pię­tra – miej­sca w hie­rar­chii spo­łecz­nej. Kie­dy opu­ści się wzrok na uli­ce, ide­alizm i za­chwy­ty ustę­pu­ją re­ali­zmo­wi. Mia­sto Po go­dzi­nach (1985) za­stę­pu­je Słod­ki smak suk­ce­su (1957) – Wsty­dem (2011). Na­gie mia­sto (1948) to nie tyl­ko ży­cie Wil­ków z Wall Stre­et (2013), ale rów­nież lu­dzi, któ­rzy ma­ją cza­sa­mi Pie­skie po­po­łu­dnie (1975) lub mo­dlą się, jak Tak­sów­karz (1976), o „deszcz, któ­ry zmy­je z chod­ni­ków ca­ły brud i śmie­ci”. Sło­wem: jest to mia­sto, w któ­rym stra­ty­fi­ka­cja spo­łecz­na przy­ję­ła wi­zu­al­ny od­po­wied­nik, co zda­je się tym bar­dziej po­tę­go­wać de­struk­cyj­ne ru­chy od­dol­ne.

Jed­nak to nie w ta­kich „sub­tel­no­ścia­ch” re­ali­zu­je się no­wo­jor­ska po­ety­ka nisz­cze­nia. Man­hat­tan przez swo­ją hi­per­gę­stość zda­je się pro­wo­ko­wać los – ko­smi­tów, po­two­ry, de­mo­ny (na­wet je­śli przy­bie­ra­ją kształt Stay Puft Mar­sh­mal­low Ma­na, z któ­rym wal­czy­li Po­grom­cy du­chów, 1984) i me­te­ory. Jest to sce­ne­ria ide­al­na do te­go, by przed­sta­wić zja­wi­sko­wą „roz­pier­du­chę”, przed któ­rą pró­bu­ją bro­nić za­stę­py prze­miesz­cza­ją­cych się mię­dzy dra­pa­cza­mi chmur Spi­der-Ma­nów i Su­per­ma­nów. I choć Ma­rve­low­skim Aven­ger­som (2012) wciąż uda­je się de­fen­sy­wa, to Watch­me­ni (2009) z ekra­ni­za­cji ko­mik­su Ala­na Mo­ore­’a po­ru­sza­ją się już po prze­strze­ni po­sta­po­ka­lip­tycz­nej. Bo je­śli już nisz­czyć, to w epic­ki spo­sób – na bi­blij­ną ska­lę. Nie da się ina­czej, sko­ro ata­ku­je się ser­ce świa­ta. W 1933 ro­ku mał­pa na da­chu ESB by­ła trak­to­wa­na ja­ko za­gro­że­nie (King Kong), ale w ro­ku 1968 – czy ra­czej w 3978 – szcząt­ki Sta­tuy Wol­no­ści znaj­du­ją się już na Pla­ne­cie małp. W Uciecz­ce z No­we­go Jor­ku (1981) „Du­że Jabł­ko” za­mie­nia się w wię­zie­nie, w dys­to­pij­nej wi­zji obra­zu­jąc eska­la­cję prze­mo­cy sprzed ka­den­cji Giu­lia­nie­go, choć na ścia­nach wid­nie­ją wciąż graf­fi­ti ty­pu „I lo­ve New Yor­k”, a w cza­sie po­dró­ży po mie­ście (obo­wiąz­ko­wo – żół­tą tak­sów­ką) wi­dać obiek­ty z li­sty must-see – Bro­adway, Cen­tral Park czy gmach Bi­blio­te­ki Pu­blicz­nej. Waż­ną ro­lę fa­bu­lar­ną od­gry­wa tym ra­zem in­ny wie­żo­wiec – World Tra­de Cen­ter..

IMG_4072.pngTo wła­śnie wy­rwa po Twin To­wers do­pi­su­je in­te­re­su­ją­cą glo­sę do książ­ki Ko­ol­ha­asa o „mie­ście sci-fi”. Ar­chi­tekt schy­łek man­hat­ta­ni­zmu wy­zna­czył na nie­spo­koj­ny ko­niec lat 30. Tym ra­zem rów­nież na­stę­pu­je zwrot w stro­nę ska­li mi­kro – pro­win­cji, przedmieść, dom­ków par­te­ro­wych, ma­łych spo­łecz­no­ści. Fil­my jak 25. go­dzi­na (2002) po­ka­zu­ją bar­dzo emo­cjo­nal­nie, że miej­sce po wie­żach wciąż zie­je pust­ką – nie­za­leż­nie od bu­do­wy „za­stęp­cze­go” kom­plek­su bu­dyn­ków. Do­ko­na­no za­ma­chu nie tyl­ko na Ame­ry­ka­nach, ale i na No­wym Jor­ku, uświa­da­mia­jąc „de­li­rycz­no­ść” za­ło­żeń dom­ków z kart: „Mia­sto mo­że do­cze­kać się osta­tecz­nej re­ali­za­cji je­dy­nie ja­ko mo­de­l”, zbyt kru­che w swym na­war­stwie­niu. „Świat za­gęsz­czo­nych hi­per­bo­l” tra­ci swą fi­zycz­ność i prze­ra­dza się w mia­sto-sy­nek­do­chę z nar­ra­cją jed­no­cze­śnie pry­wat­ną i uni­wer­sal­ną. Naj­lep­szy film na swój wła­sny te­mat.musująca tabletka.png

CYTATY POCHODZĄ Z KSIĄŻKI REMA KOOLHAASA PT. DELIRYCZNY NOWY JORK. RETROAKTYWNY MANIFEST DLA MANHATTANU (KARAKTER, 2013).
 

kreska.jpg

MARTA STAŃCZYK
Stu­dent­ka Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go, fil­mo­znaw­ca wan­na­be. Tro­chę oglą­da, tro­chę czy­ta i tro­chę słu­cha, po­nie­waż ma­rzy o zo­sta­niu kul­tu­ral­nym kra­ku­sem.

JERZY JACHYM
Z wy­kształ­ce­nia eko­no­mi­sta, en­tu­zja­sta fo­to­grafii, za­pa­lo­ny fo­to­graf mo­bil­ny. Do edy­cji swo­ich prac, z pa­sją, uży­wa wy­łącz­nie smart­fo­na i ta­ble­tu. Słu­cha mu­zy­ki elek­tro­nicz­nej i pi­je du­żo ka­wy.

Komentarze






Captcha Code

Click the image to see another captcha.

Ta strona korzysta z plików cookie.