DO GÓRY

 

olo_cover.png

 

FILOZOF GÓR
ROZMOWA Z OLKIEM OSTROWSKIM
- NARCIARZEM WYSOKOGÓRSKIM

MAGDALENA URBAŃSKA
kreska.jpg

W ze­szłym ro­ku, gdy Olek pi­sał dla FUSSa o zdo­by­ciu Pi­ku Le­ni­na (7134 m n.p.m.) i sa­mot­nym zje­ździe na nar­tach pół­noc­ną ścia­ną ze szczy­tu, był stu­den­tem roz­dar­tym mię­dzy chę­cią speł­nia­nia po­dróż­ni­czych ma­rzeń a uczel­nia­ny­mi obo­wiąz­ka­mi. Dzi­siaj cięż­ko się z nim umó­wić na roz­mo­wę – a to bie­gnie ul­tra­ma­ra­ton, to ma po­kaz na fe­sti­wa­lu po­dróż­ni­czym, in­nym ra­zem od­po­czy­wa w ro­dzin­nej We­tli­nie. Gdy uda­je się nam spo­tkać, roz­ma­wia­my o tym, co zro­bić, by speł­nia­ły się ma­rze­nia: na ile waż­ne są mo­ty­wa­cja, „twar­da psy­chi­ka” i pie­nią­dze.

Al­pi­ni­sta, nar­ciarz wy­so­ko­gór­ski czy wspi­nacz?

Zde­cy­do­wa­nie nar­ciarz wy­so­ko­gór­ski. Jest wie­le okre­śleń na tą ak­tyw­ność gór­ską, ale to okre­śle­nie naj­bar­dziej mi od­po­wia­da, naj­le­piej cha­rak­te­ry­zu­je to, co ro­bię, i – co zna­czą­ce – jest po pol­sku.

Z na­zwy wy­ni­ka, że zjazd jest istot­niej­szy niż wej­ście na szczyt.

Zaw­sze zjazd jest waż­niej­szy! Wej­ście na szczyt to do­pie­ro osią­gnię­cie punk­tu star­to­we­go przy­go­dy, cho­ciaż czę­sto i to nie jest ła­twe do zre­ali­zo­wa­nia.

Nar­ciar­stwo wy­so­ko­gór­skie trak­tu­jesz ja­ko pra­cę?

olo2.pngTo nie jest mój za­wód, nie za­ra­biam na tym. Na ra­zie utrzy­mu­ję się po czę­ści z nar­ciar­stwa, bo w se­zo­nie zi­mo­wym je­stem in­struk­to­rem. Ale gdy­bym miał żyć tyl­ko z gór, to bym pew­nie nie na­rze­kał (śmiech).

Me­dial­ne za­in­te­re­so­wa­nie te­ma­tem al­pi­ni­zmu po­ja­wi­ło się po gło­śnej, tra­gicz­nej wy­pra­wie na Bro­ad Pe­ak w 2013 ro­ku. Wie­le osób za­czę­ło ana­li­zo­wać śro­do­wi­sko hi­ma­la­istów. Uka­zał się wów­czas wy­wiad z pro­fe­so­rem Jac­kiem Ho­łów­ką, któ­ry na­zy­wa al­pi­ni­stów „gla­dia­to­ra­mi” i „nie­doj­rza­ły­mi ry­zy­kan­ta­mi”, któ­rzy wcho­dzą na gó­rę po „prze­bó­stwie­nie” i „pró­bę kom­pen­sa­cji”.

Na pew­no nie jeż­dżę w gó­ry, że­by się za­bić. Nie je­stem sa­mo­bój­cą.

Ale nie­bez­pie­czeń­stwo jest i masz te­go świa­do­mość. Jest ono podnie­ca­ją­ce?

Nie­bez­pie­czeń­stwo – nie, przy­go­da. Ry­zy­ko jest w przy­go­dę wpi­sa­ne. Nie jeż­dżę w gó­ry dla ry­zy­ka czy eks­tre­mal­nych, skraj­nych prze­żyć. Uda­ło mi się wejść na Cho Oyu i z niej zje­chać, czy­li do­ko­nać rze­czy, któ­ra uda­je się nie­wie­lu oso­bom. By­ło to oczy­wi­ście nie­bez­piecz­ne: du­żo zmien­nych mo­że de­cy­do­wać o tym, że wy­pra­wa mo­że skoń­czyć się bar­dzo źle. Uda­ło się jed­nak bez­piecz­nie wejść, nie od­mro­zi­łem się, wró­ci­łem w jed­nym ka­wał­ku – a wra­ca­jąc z gór mia­łem wy­pa­dek au­to­bu­so­wy nie­da­le­ko Kat­man­du! I to był naj­nie­bez­piecz­niej­szy ele­ment ca­łej wy­pra­wy. Zaw­sze mó­wię, że do­jazd do gór jest naj­bar­dziej ry­zy­kow­nym eta­pem. W róż­nych gó­rach już by­łem i na dro­dze za­wsze przy­tra­fia­ły mi się naj­gor­sze sy­tu­acje. Nie mam ta­kiej idei, że chcę zgi­nąć w gó­rach, a tym bar­dziej w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym (śmiech).

Po po­wro­cie nie masz jed­nak po­czu­cia, że je­steś wszech­moc­ny?

Chy­ba nie. By­ły kry­zy­sy więk­sze, mniej­sze, brak mo­ty­wa­cji, za­sta­na­wia­łem się: „co ja tu­taj ro­bię?!”. Przed wy­jaz­dem nie by­łem pe­wien, czy da się tam w ogó­le je­ździć na nar­tach, więc po po­wro­cie psy­chicz­nie le­piej się z tym czu­ję. Wiem, że mo­gę ta­kie rze­czy ro­bić. Ale że je­stem nie­śmier­tel­ny i mo­gę wszyst­ko? Nie, sta­ram się pod­cho­dzić z po­ko­rą do gór, za­po­zna­wać się z ni­mi na spo­koj­nie.

Wsze­dłeś na wy­so­kość 8201 m n.p.m. bez tle­nu. Świa­do­mość czło­wie­ka w tym sta­nie funk­cjo­nu­je ina­czej?

Fak­tycz­nie, or­ga­nizm czło­wie­ka na ta­kiej wy­so­ko­ści dziw­nie funk­cjo­nu­je – i pod wzglę­dem psy­chicz­nym, i fi­zycz­nym. By­ły mo­men­ty, że np. na­le­wa­łem so­bie her­ba­tę z ter­mo­su i by­łem prze­ko­na­ny, że mu­szę się nią z kimś po­dzie­lić, że nie je­stem tam sam. Ale szyb­ko się opa­no­wy­wa­łem. Dziw­ne uczu­cie. By­łem dłuż­szą chwi­lę na ta­kiej wy­so­ko­ści, bo ko­pu­ła szczy­to­wa jest bar­dzo roz­le­gła i sa­mo zdo­by­cie szczy­tu, czy­li wy­so­ko­ści w oko­li­cach 8 ty­się­cy m n.p.m., za­ję­ło mi spo­ro cza­su. Ogar­nia­łem jed­nak rze­czy­wi­stość. Te­go dnia spo­ro osób zdo­by­wa­ło szczyt, głów­nie z uży­ciem do­dat­ko­we­go tle­nu, więc oni zde­cy­do­wa­nie szyb­ciej się wspi­na­li. Ale mi­mo te­go nie­któ­rzy zu­peł­nie nie wie­dzie­li, co się dzie­je, np. nie by­li w sta­nie prze­piąć się na po­rę­czów­ce. To pro­sta czyn­ność, któ­rej nie­któ­rzy zu­peł­nie nie po­tra­fi­li po­jąć, nie mó­wiąc już o spraw­nym po­ru­sza­niu się w dół. Tak wpły­wa na czło­wie­ka wy­so­kość i skraj­ne wy­czer­pa­nie.

1080_P9290203.png

Dla­cze­go zde­cy­do­wa­łeś się wcho­dzić bez tle­nu?

To jest mo­ja fi­lo­zo­fia, po­dej­ście do gór. To jest do­dat­ko­wa po­moc i mó­wi się, że przy uży­ciu tle­nu wcho­dząc na ośmio­ty­sięcz­nik, zdo­by­wa się sied­mio­ty­sięcz­nik. A nie po to je­cha­łem na ośmio­ty­sięcz­nik.

To Two­ja dru­ga pró­ba nie ty­le zdo­by­cia gó­ry, co zdo­by­cia pie­nię­dzy na wy­pra­wę na Cho Oyu.

Ośmio­ty­sięcz­ni­ki to jest bar­dzo dro­ga za­ba­wa. Są spon­so­rzy sprzę­to­wi, ale zo­sta­je jesz­cze du­ża kwo­ta, któ­rą trze­ba po­kryć. Spo­ro uda­ło mi się uzbie­rać dzię­ki por­ta­lo­wi Po­la­kPo­tra­fi, ale du­żo się też za­po­ży­czy­łem. Wszyst­ko jed­nak uda­ło się dzię­ki te­mu, że na swo­jej dro­dze spo­tka­łem bar­dzo po­zy­tyw­nych lu­dzi, któ­rzy uwie­rzy­li w to, że nie je­stem do koń­ca wa­ria­tem i chcie­li mi po­móc w wy­pra­wie.

Co się zmie­ni­ło w prze­cią­gu ro­ku, że z wa­ria­ta sta­łeś się god­nym za­ufa­nia?

W ze­szłym ro­ku od­pu­ści­łem. Z chło­pa­ka­mi, z któ­ry­mi pla­no­wa­łem wy­jazd, nie zna­leź­li­śmy na nie­go pie­nię­dzy, a wte­dy w ogó­le nie my­śla­łem o sa­mot­nej wy­pra­wie, nie mia­łem ta­kiej od­wa­gi. Przez 2 la­ta te­mat me­dial­nie się roz­krę­cił, m.in. przez wy­róż­nie­nie na­sze­go pro­jektu wy­pra­wy w Me­mo­ria­le Pio­tra Mo­raw­skie­go „Miej Odwa­gę”. W tym ro­ku po­cząt­ko­wo skład był trzy­oso­bo­wy. Nie­ste­ty zno­wu żad­na fir­ma nie zde­cy­do­wał się na fi­nan­so­wa­nie ca­łej wy­pra­wy.

Nie wy­gra­li­śmy w lot­ka, na bank nie chcie­li­śmy na­pa­dać, więc wy­glą­da­ło na to, że hi­sto­ria się po­wtó­rzy i w tym ro­ku też się nie uda. Ale na­krę­ci­łem się, pomy­śla­łem, że trze­ba spró­bo­wać, po­ży­czyć pie­nią­dze – jak się uda, to się uda, jak nie, to po­ja­dę na naj­droż­sze wa­ka­cje ży­cia (śmiech). Po­zo­sta­ła część eki­py nie chcia­ła je­chać w tym ukła­dzie: za­po­ży­czać się na wy­jazd. Po­tem za­czę­ło się to krę­cić, spo­ty­ka­łem do­brych lu­dzi, któ­rzy uwie­rzy­li w ten pro­jekt. Po­ja­wi­li się spon­so­rzy – nar­ty, ubra­nia…

Na ta­ki zjazd po­trzeb­ne są spe­cjal­ne nar­ty?

W nar­ciar­stwie wy­so­ko­gór­skim wa­ga od­gry­wa naj­więk­szą ro­lę, więc są one przede wszyst­kim lek­kie. Tech­no­lo­gia po­szła na ty­le do przo­du, że nar­ty pro­du­ku­je się m.in. z włók­na kar­bo­no­we­go: są lek­kie, ale sztyw­ne, wy­trzy­ma­łe. Po­win­na być to nar­ta szer­sza. Ka­rie­rę te­raz ro­bią tak­że roc­ke­ry, czy­li nar­ty z podnie­sio­nym dzio­bem. Ja na­wią­za­łem współ­pra­cę z pol­ską fir­mą Ma­je­sty, któ­ra do­star­czy­ła mi nar­tę ide­al­ną do ta­kich za­dań, po­za tym cie­szy­łem się, że bę­dę je­ździł na pol­skim sprzę­cie.

1080_P9290182.png

Jak się je­ździ na ta­kich wy­so­ko­ściach?

Mó­wi się: „zje­chał na nar­ta­ch”. Wy­da­je się: wszedł, za­piął nar­ty i zje­chał. A do­pie­ro na szy­cie za­czy­na się za­ba­wa. To jest „or­ka” – tle­nu jest ma­ło, czło­wiek jest to­tal­nie zmę­czo­ny. Je­dzie się pa­rę skrę­tów i czło­wiek dy­s­zy, nie mo­że zła­pać od­de­chu, trze­ba się za­trzy­mać. Ja aku­rat tra­fi­łem na bar­dzo sła­be wa­run­ki śnie­go­we i do te­go bar­dzo zmien­ne. Zjazd wy­ma­gał du­żej kon­cen­tra­cji i po­chła­niał du­żo ener­gii.

Ile cza­su za­jął Ci zjazd i do­kąd uda­ło Ci się do­je­chać?

Mo­ją fi­lo­zo­fią jest za­wsze zje­chać jak najni­żej się da, a ide­ałem jest zjazd ze szczy­tu do sa­mej pod­sta­wy gó­ry bez od­pi­na­nia nart. Tu­taj wa­run­ki po­zwa­la­ły na zjazd do obo­zu pierw­sze­go – na wy­so­ko­ści 6400 m n.p.m., bo ni­żej już nie by­ło śnie­gu. To mi się uda­ło, a po dro­dze zli­kwi­do­wa­łem obóz dru­gi (7100 m n.p.m.), do któ­re­go do­tar­łem po ok. 2 go­dzi­nach jaz­dy ze szczy­tu. Od­ci­nek z „dwój­ki” do „je­dyn­ki” po­ko­na­łem w ok. go­dzi­nę.

W kon­tek­ście Two­je­go wy­jaz­du, jak i wie­lu in­nych, mó­wi się o „sa­mot­nej wy­pra­wie”, „sa­mo­dziel­nym ata­ku szczy­to­wy­m”. Wy­pra­wa jed­nak nie jest do koń­ca sa­mo­dziel­na…

Oczy­wi­ście, że nie. Pierw­sze wra­że­nie jest ta­kie, że „ch­łop sam po­je­chał, ni­ko­go nie by­ło do­oko­ła”. Cho Oyu jest jed­nak jed­ną z naj­bar­dziej sko­mer­cja­li­zo­wa­nych gór, za­raz po Mo­unt Eve­rest, po­nie­waż jest to „ma­gicz­ne 8 ty­się­cy”, ale nie ma du­żych trud­no­ści tech­nicz­nych, ra­czej się cho­dzi, a nie wspi­na. Du­żo jest chęt­nych ma­ją­cych pie­nią­dze – pła­cą agen­cji, któ­ra im wszyst­ko or­ga­ni­zu­je: da­je Szer­pę, prze­wod­ni­ka, idą z ma­łym ple­cacz­kiem, a w od­po­wied­nim mo­men­cie do­sta­ją ma­skę z tle­nem. Że­by jed­nak po­je­chać do Ty­be­tu (czy­li de fac­to Chin), trze­ba współ­pra­co­wać z agen­cją, ina­czej nie da się za­ła­twić wszyst­kich po­zwo­leń. Z tą sa­mą co ja agen­cją współ­pra­co­wa­ła trój­ka chło­pa­ków: Fran­cuz, Włoch i Ja­poń­czyk; i z Kat­man­du po­dró­żo­wa­li­śmy już ra­zem. Oni jed­nak mie­li in­ny plan niż ja: każ­dy miał in­dy­wi­du­al­ne­go Szer­pę, uży­wa­li do­dat­ko­we­go tle­nu – nie by­ło więc moż­li­wo­ści współ­pra­cy. Ży­cie ba­zo­we dzie­li­łem jed­nak z ni­mi.

kreska.jpg

cytat.jpg

Mo­ją fi­lo­zo­fią jest za­wsze zje­chać jak naj­ni­żej się da, a ide­ałem jest zjazd ze szczy­tu do sa­mej pod­sta­wy gó­ry bez od­pi­na­nia nart.



Czy wcho­dzi się tak­że wspól­nie?

Nie­ko­niecz­nie. Ja mia­łem układ ta­ki: za­ła­twi­li mi wszyst­kie po­zwo­le­nia, trans­port, ka­ra­wa­nę do ba­zy, w któ­rej za­czy­na się wła­ści­wa dzia­łal­ność gór­ska (na wy­so­ko­ści 5700 m n.p.m.), a na miej­scu był ku­charz, któ­ry nam go­to­wał. Do gó­ry wy­cho­dzi­łem sam i ca­ła dzia­łal­ność gór­ska na­le­ża­ła już do mnie: za­kła­da­nie obo­zów, wno­sze­nie sprzę­tu, akli­ma­ty­za­cja, atak szczy­to­wy. Je­śli więc mó­wi­my o „sa­mot­nej wy­pra­wie”, to pod tym wzglę­dem by­ła ona jed­no­oso­bo­wa, bez wspar­cia z ze­wnątrz. Po­nie­waż fi­zycz­nie nie jest się tam sa­me­mu, ale psy­chicz­nie – tak. Mam świa­do­mość, że gdy­by coś się sta­ło, nie wszy­scy by­li­by chęt­ni do po­mo­cy. Każ­dy w koń­cu pła­ci gru­bą ka­sę, że­by tam wejść.

W ta­kim ra­zie mu­sisz mieć wów­czas du­żą świa­do­mość wła­sne­go or­ga­ni­zmu, że­by wie­dzieć, kie­dy jest się go­to­wym, na ile cia­ło po­zwa­la na pój­ście wy­żej itd.

Tak, na każ­dej wy­pra­wie ob­ser­wu­ję swój or­ga­nizm i wy­cią­gam wnio­ski, a na du­żej wy­so­ko­ści trze­ba być jesz­cze czuj­niej­szym. Du­żo mi da­je tak­że bie­ga­nie dłu­gich dy­stan­sów w gó­rach – po­zna­ję swój or­ga­nizm, uczę się te­go, co kie­dy się dzie­je, na ile mo­gę so­bie jesz­cze po­zwo­lić.Zro­bi­łem 3 wyj­ścia akli­ma­ty­za­cyj­ne z głów­ne­go obo­zu przed ata­kiem szczy­to­wym. Wy­cho­dzi­łem z obo­zu głów­ne­go do obo­zu pierw­sze­go, prze­sy­pia­łem noc, scho­dzi­łem z po­wro­tem, 2 dni od­po­czyn­ku i da­lej do obo­zu dru­gie­go… Idziesz tak do gó­ry, roz­sta­wiasz na­miot, wra­casz. I tak to tr­wa.

Przy fi­nal­nym ata­ku szczy­to­wym – wy­sze­dłem z ba­zy do „je­dyn­ki”, prze­spa­łem się, za­bra­łem nar­ty, po­sze­dłem do „dwój­ki”, prze­spa­łem się i w no­cy ru­szy­łem do ata­ku szczy­to­we­go.

Ba­łem się po­ko­ny­wa­nia te­go od­cin­ka no­cą, zde­cy­do­wa­łem się więc wyjść trosz­kę póź­niej, że­by się nie od­mro­zić. Te­go dnia ale zde­cy­do­wa­nie wcze­śniej szczyt zdo­by­li ko­le­dzy, z któ­ry­mi dzie­li­łem ba­zę. Wspi­na­jąc się, spo­tka­łem ich scho­dzą­cych i po­cie­szy­li mnie , że „jesz­cze w cho­le­rę mam do szczy­tu” (śmiech). Wdra­pa­łem się na szczyt po 15 go­dzi­nach od wyj­ścia z obo­zu dru­gie­go.

olo.png

Na szczycie jest konkretny punkt, który oznacza jego zdobycie?

Ko­pu­ła szczy­to­wa jest bar­dzo roz­le­gła i pła­ska. Naj­pierw jest stro­mo, wy­da­je Ci się, że to szczyt, a po­tem jest da­lej i da­lej, i da­lej. Wszyst­ko jest na bar­dzo po­dob­nej wy­so­ko­ści. Za­sa­da jest ta­ka, że jak zo­ba­czysz Eve­rest (bo w pew­nym mo­men­cie gó­ra się wy­ła­nia), to je­steś na szczy­cie. Szer­po­wie wnie­śli fla­gi mo­dli­tew­ne, więc wy­zna­czy­li szczy­to­we po­le. Ale nie ma krzy­ża (śmiech).

A w ja­ki spo­sób wy­zna­cza się tra­sę zjaz­du? Prze­cież by­łeś tam pierw­szy raz.

Wcho­dząc na szczyt, spraw­dza się tra­sę i za­pa­mię­tu­je. Po­za tym zo­sta­je ob­ser­wa­cja od do­łu. Na Cho Oyu li­nia zjaz­du jest w głów­nej mie­rze li­nią po­dej­ścia. Pod­czas ata­ku szczy­to­we­go mi­ja­łem pas skał, któ­ry po­tem trze­ba by­ło ob­je­chać, że­by bez­piecz­nie je prze­kro­czyć bez od­pi­na­nia nart. Trze­ba za­pa­mię­tać cha­rak­te­ry­stycz­ne punk­ty, bo jak sią­dzie po­go­da, to jest cięż­ko z orien­ta­cją. Te­go dnia spo­ro lu­dzi przedep­ta­ło dro­gę po­dej­ścia, więc na szczę­ście by­ła ona wy­raź­na. Gdy­by po­go­da by­ła zła, to nie wiem, czy bym się zde­cy­do­wał na ob­jazd skał.

Od­pię­cie nart nie wcho­dzi w grę?

Bez­pie­czeń­stwo jest naj­waż­niej­sze, więc oczy­wi­ście ścią­gnię­cie nart wcho­dzi w grę, ale gdy ja­kiś frag­ment po­ko­nu­jesz pie­szo, dla mnie zjazd jest nie­peł­ny i nie mo­żesz po­wie­dzieć, że zje­cha­łaś z gó­ry.

Ale pro­gno­zy by­ły do­bre…

Skąd je zna­łeś? Nie do koń­ca wie­dzia­łeś prze­cież, któ­re­go dnia bę­dziesz na szczy­cie. Tech­no­lo­gia do­cie­ra tak wy­so­ko?

Nie by­ło mnie stać na za­bra­nie z Pol­ski te­le­fo­nu sa­te­li­tar­ne­go. Mia­łem jed­nak do dys­po­zy­cji te­le­fon agen­cyj­ny w ba­zie, więc ja­kiś kon­takt z Pol­ską był. Bo­gat­sze agen­cje mia­ły lep­sze tech­no­lo­gie, a co za tym idzie – do­kład­niej­sze pro­gno­zy, ale w ba­zie był prze­pływ in­for­ma­cji mię­dzy wspi­na­cza­mi.

Na fa­ce­bo­oku i w in­ter­ne­cie in­for­ma­cje jed­nak na­pły­wa­ły na bie­żą­co.

Gdy wra­ca­łem z wyż­szych obo­zów, wy­sy­ła­łem smsa, że wszyst­ko OK, i in­for­ma­cję z prze­bie­gu ak­cji gór­skiej. Po­za ba­zą nie by­ło ze mną żad­ne­go kon­tak­tu. Atak szczy­to­wy tr­wał 4 dni, ro­dzi­na ode­tchnę­ła więc do­pie­ro po mo­im zje­ździe. Bo cho­ciaż mia­łem przez ra­dio kon­takt z ku­cha­rzem w ba­zie, ze szczy­tu nie uda­ło mi się z nim po­łą­czyć. Do­pie­ro jak zje­cha­łem tro­chę ni­żej, po­pro­si­łem go o wy­sła­nie wia­do­mo­ści do Pol­ski, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, że by­łem na szczy­cie, że zjeż­dżam. Na­pi­sał smsa ta­kim ła­ma­nym an­giel­skim, że ro­dzi­na nie wie­dzia­ła do koń­ca, co się dzie­je (śmiech).

Jest to naj­wyż­szy pol­ski zjazd na nar­tach?

Tak, jest to pol­ski re­kord wy­so­ko­ści w zje­ździe na nar­tach.

Czy w ta­kim ra­zie nor­mal­na jaz­da na nar­tach spra­wia Ci jesz­cze przy­jem­ność?

Nu­dy strasz­ne (śmiech). Dłu­gie la­ta tre­no­wa­łem nar­ciar­stwo al­pej­skie, więc w ogó­le ma­ło je­ździ­łem tak re­kre­acyj­nie. Al­bo je­ździ­łem na za­wo­dy, al­bo tre­no­wa­łem – ni­gdy nie je­ździ­łem „luź­no”. Te­raz w za­sa­dzie pra­cu­ję na sto­ku ja­ko in­struk­tor, ale wciąż rzad­ko jeż­dżę. Po za­ję­ciach jest al­bo fre­eri­de, no al­bo się idzie w gó­ry.musująca tabletka.png

 

kreska.jpgkreska.jpgOLEK OSTROWSKI

po­cho­dzi z We­tli­ny (Biesz­cza­dy). Od uro­dze­nia zwią­za­ny z gó­ra­mi. Ra­tow­nik Gru­py Biesz­czadz­kiej GOPR, czło­nek KW Kra­ków, in­struk­tor nar­ciar­stwa PZN, za­pa­lo­ny ski­to­uro­wiec, wspi­nacz i bie­gacz gór­ski. Sa­mot­nie zje­chał na nar­tach pół­noc­ną ścia­ną Pi­ku Le­ni­na (7134 m n.p.m.), ja­ko pierw­szy Po­lak wraz z eki­pą po­ko­nał na nar­tach po­łu­dnio­wo-wschod­nią ścia­nę Ka­zbe­ku (5047 m n.p.m.). Ma na swo­im kon­cie wie­le trud­nych ta­trzań­skich zjaz­dów. We wrze­śniu te­go ro­ku usta­no­wił pol­ski re­kord wy­so­ko­ści zjaz­du na nar­tach, sa­mot­nie zjeż­dża­jąc z Cho Oyu (8201 m n.p.m.).

 



DSC_7892.png 





 

 

 

 

 

Komentarze






Captcha Code

Click the image to see another captcha.

Ta strona korzysta z plików cookie.