NUMER 17 (8) KWIECIEŃ 2016 | "MAKE SOME NOISE"
JAN BLIŹNIAK | KATARZYNA MATYJASZEWSKA
Papka, skok na kasę, tandeta – takie określenia często padają w kontekście hollywoodzkiego kina. Jeżeli ktoś szuka eksperymentów, a nawet odrobiny pomysłowości, ucieka jak najdalej od Los Angeles czy wręcz całej Ameryki. Wbrew pozorom jednak w Hollywood wytyczane są nowe ścieżki, przynajmniej w kontekście muzyki filmowej.
Kiedy w mediach pojawiła się informacja, że Thomas Newman ma napisać ścieżkę dźwiękową do Skyfall (2012, Sam Mendes), kolejnej części przygód Jamesa Bonda, fani muzyki filmowej zareagowali zaskoczeniem i niepokojem. Newman jest co prawda jednym z najsłynniejszych i najbardziej zasłużonych kompozytorów gatunku, ale zdecydowanie nie kojarzy się z rozrywkowym kinem akcji. Zdarzało mu się pisać do thrillerów, nawet kina gangsterskiego, ale jego skromny, raczej introwertyczny styl zdecydowanie odbiega od muzycznego rozbuchania, wymaganego przez sensacyjne superprodukcje.
Muzyka do Skyfall wzbudziła pewne kontrowersje, lecz to samo stwierdzenie było przytaczane jako zarzut i pochwała. Newman ubrał Jamesa Bonda na swoją modłę. Stworzył bodaj najmniej wystawną, najmniej energiczną ze wszystkich kompozycji do serii. Nietypowe, bardzo autorskie podejście do ścieżki dźwiękowej w przypadku cyklu o charakterystycznej i ugruntowanej muzycznej tradycji świadczy o artystycznej odwadze i zostało docenione nominacją do Oscara oraz nagrodą BAFTA.
TRADYCJA KOSZTUJE
Muzycznej odwagi hollywoodzkim producentom nie brakuje i w innych przypadkach. Właśnie w Fabryce Snów funkcjonuje dziś największa kuźnia kompozytorskich talentów, a muzyczne innowacje są mile widziane. Producentom nie chodzi tylko o względy artystyczne, ale też o koszty. Tradycyjnie pojmowana muzyka filmowa najmocniej czerpie z klasyki, a do jej wykonania absolutnie konieczna jest orkiestra symfoniczna. W ten sposób tworzono niegdyś, za czasów Bernarda Herrmanna i Miklósa Rózsy, tak tworzy się często i z powodzeniem współcześnie. Wystarczy posłuchać prac Johna Williamsa, Howarda Shore'a czy Michaela Giacchino.
Rozpisanie dużej partytury zajmuje jednak czas, a często wymaga zatrudnienia sztabu kopistów i orkiestratorów. Do tego wynajęcie dobrej orkiestry tworzy kolejny wydatek. Jak szacuje kompozytor i aranżer, Robin Hoffman, nagranie 50 minut ścieżki dźwiękowej może kosztować nawet 120 tys. dolarów w przypadku pracy z naprawdę cenionymi zespołami. Dużym uznaniem filmowców cieszy się chociażby prestiżowa London Symphony Orchestra, która wykonywała m.in. ścieżki dźwiękowe do Gry tajemnic (2014, Morten Tyldum) Alexandre'a Desplata, Poszukiwaczy zaginionej Arki (1981, Steven Spielberg) Williamsa i Bravehearta (1995, Mel Gibson) Jamesa Hornera.
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czemu niezależne filmy mają niewielkie lub nie mają wcale ścieżek dźwiękowych, odpowiedź znajduje się w portfelu. Hollywoodzkie studia stać na większy wydatek, ale każdy biznes lubi oszczędności. Kompozytorzy muzyki filmowej narzekają co prawda na obcinanie funduszy, lecz np. Thomas Newman na ogół tworzy właśnie małe – więc tańsze – ścieżki dźwiękowe również do całkiem dużych filmów, takich jak Seria niefortunnych zdarzeń (2004, Brad Silberling) o budżecie ok. 140 mln dolarów czy Wall-E (2008, Andrew Stanton), który kosztował ok. 180 mln dolarów.
OSCARY WSPIERAJĄ INNOWACJE
Rewolucję w dziedzinie komponowania do filmu spowodował rozkwit muzyki elektronicznej. Szczyt jej popularności przypadł na rok 2010. Dwie najgłośniejsze wówczas prace były nie tylko w dużej mierze elektroniczne, ale też napisane przez twórców niezwiązanych z kinem. Trent Reznor i Atticus Ross, na co dzień związani z grupą Nine Inch Nails, stworzyli ścieżkę dźwiękową do The Social Network (David Fincher), za co dostali Oscara, zaś duet Daft Punk osiągnął niebywały sukces wśród słuchaczy i krytyków komponując TRON: Dziedzictwo (Joseph Kosinski). Obie prace wpuściły do gatunku świeże powietrze i zdecydowanie wzmocniły przeświadczenie, że można, a przede wszystkim warto eksperymentować.
Pewną pracę w tym zakresie wykonuje również Amerykańska Akademia Filmowa, która chętnie docenia przełamywanie dotychczasowych standardów. Po zwycięstwie The Social Network statuetkę odebrał chociażby Steven Price za bardzo oryginalną Grawitację (2013, Alfonso Cuarón). Przez niemal cały seans widz bombardowany jest coraz intensywniejszymi, pozornie chaotycznymi dźwiękami, po których następują nagłe, długie chwile ciszy. Cisza ma istotne znaczenie dla atmosfery opowieści o samotnej tułaczce w kosmosie, lecz jej wagę tworzy właśnie opozycja do ścieżki dźwiękowej.
Niedawno w wywiadzie dla portalu GoldDerby.com swoje uznanie dla działalności Akademii w promowaniu nowego spojrzenia na muzykę filmową wyraził jeden z tegorocznych nominowanych – Carter Burwell. Paradoksalnie on sam zwrócił uwagę Music Branch, czyli komitetu nominującego ścieżki dźwiękowe, dopiero bardzo tradycyjną kompozycją do Carol (Todd Haynes), podczas gdy jego nietypowe ścieżki dźwiękowe pisane dla m.in. braci Coen i Spike'a Jonze’a były ignorowane.
Music Branch Akademii wyraźnie jednak dba o równowagę. W tym roku obok Carol i niemal anachronicznych Gwiezdnych wojen: Przebudzenia mocy (2015, J. J. Abrams) Williamsa w gronie nominowanych znalazł się Jóhann Jóhannsson z Sicario (2015, Denis Villeneuve). To wyróżnienie ma szczególne znaczenie. Jóhannsson tworzy w nurcie, który bardzo mocno wpływa na współczesne postrzeganie muzyki filmowej. W pewnym uproszczeniu tradycyjna ścieżka dźwiękowa opiera się na wyrazistej tematyce. Oznacza to, że najważniejsze wątki i postacie otrzymują osobne melodie, które czasem tylko towarzyszą ich przedstawieniu na ekranie, a czasem rozwijają się i zmieniają wraz z nimi. Wystarczy posłuchać Pożegnania z Afryką (1985, Sydney Pollack) Johna Barry'ego, a ze współczesnych prac Strażników marzeń (2012, Peter Ramsey) Desplata, by móc zobrazować sobie dominującą przez lata konwencję. Dziś jednak tematy nie są w cenie.
DŹWIĘKI KONTRA MUZYKA
Mocny, wyrazisty motyw muzyczny odwraca uwagę widza. Taki argument kompozytorzy słyszą z ust reżyserów. Przyznają to na corocznych Oscars Roundtable, czyli dyskusjach organizowanych przez „The Hollywood Reporter”. Zamiast więc wymyślać kolejne melodie, lepiej skupić się na skonstruowaniu takiej kompozycji, która możliwie organicznie wniknie w warstwę dźwiękową. W ten sposób rozmywa się granica między komponowaniem muzyki a udźwiękowieniem. Mroczne tapety Jóhannssona w Sicario i Labiryncie (2013, D. Villeneuve) są świetnymi przykładami takiego podejścia. Najbardziej skrajny przypadek stanowi jednak Dziewczyna z tatuażem (2011, D. Fincher) Trenta Reznora i Atticusa Rossa, gdzie kompozytorzy całkowicie zwrócili się ku luźno powiązanym, niemelodyjnym dźwiękom. W trakcie seansu trudno jest nawet rozróżnić, który dźwięk wypływa bezpośrednio z rzeczywistości filmowej, a który stanowi muzyczny dodatek.
Czy to oznacza, że klasyczne podejście do muzyki filmowej ginie? Bynajmniej, sukces ostatnich Gwiezdnych wojen, serii Jak wytresować smoka (2010 i 2014, Dean DeBlois) czy Carol dobitnie o tym świadczą. Pewne gatunki – chociażby fantasy, familijne animacje i melodramaty – wciąż nie potrafią się obyć bez tematów i obfitych orkiestracji. Współcześni kompozytorzy muszą się więc wykazywać dużą elastycznością, by odpowiedzieć na dynamiczne zmiany gatunku, których fundamentem jest coraz częstsze odchodzenie od ścieżek dźwiękowych opartych na melodiach ku mniej angażującym tłom i luźno powiązanym ze sobą zestawom dźwięków. Desplat, dziś znajdujący się u szczytu popularności, zgrabnie przeskakuje między ostentacyjnie tradycyjnym podejściem w Ciekawym przypadku Benjamina Buttona (2009, D. Fincher) a nowoczesnym, dźwiękowym pejzażem we Wrogu numer jeden (2012, Kathryn Bigelow).
BRZMIENIE HANSA ZIMMERA
Prawdopodobnie jednak nikt tak dobrze nie czuje potrzeb hollywoodzkiego kina jak Hans Zimmer i jego liczni naśladowcy. Kompozytor jest wybitnym melodystą, wciąż potrafi napisać oszałamiające tematy, a zarazem buduje niemelodyczne ściany dźwięku. Świetnie czuje się też na styku muzyki symfonicznej i elektroniki. Przy bardzo dużej kompozycyjnej prostocie jego prac na pierwszy plan wysuwa się brzmienie. Nie jest ono ani związane z melodią, ani nie spaja się organicznie z warstwą dźwiękową. Staje się dodatkowym dźwiękiem, który buduje atmosferę filmu. W ten sposób skonstruowane są soundtracki do Incepcji (2010) i trylogii Mrocznego Rycerza (2005, 2008, 2012, Christopher Nolan). Pomysły i rozwiązania Zimmera mają ogromny wpływ na innych twórców. Korzystają z nich nawet takie tuzy jak Desplat czy – uwaga! – Williams w Czasie wojny (2011, Steven Spielberg).
Spod ręki Zimmera wyszła także jedna z najbardziej intrygujących, innowacyjnych ścieżek dźwiękowych ostatnich lat. Niesamowity Spider-Man 2 (2014, Marc Webb) połączył tradycję z nowoczesnością. Obok konwencjonalnej fanfary głównego bohatera znalazł się niepokojący, oparty na polifonicznym wykorzystaniu ludzkiego głosu temat Electro. Zimmer i jego współpracownicy wykorzystali też masę rozwiązań z muzyki rozrywkowej, bardzo bliskiej estetyce tego twórcy.
CZAS EKSPERYMENTU
Rok premiery Niesamowitego Spider-Mana 2 obfitował zresztą w niezwykle oryginalne prace do dużych produkcji. Clint Mansell, kompozytor niezapomnianego Requiem dla snu (2000, Darren Aronofsky), skomponował drapieżną, wręcz brutalną i posępną ścieżkę dźwiękową do filmu w gruncie rzeczy familijnego Noe: wybrany przez Boga (D. Aronofsky). Desplat połączył tradycyjne rozwiązania z zaskakującym awangardowym chaosem dźwięków w Godzilli (2014, Gareth Edwards). Jakkolwiek oceniać te filmy, kompozycje do nich stanowiły ogromne zaskoczenie. Dowodzą też, że eksperyment nie musi być tani. Wszystkie trzy ścieżki dźwiękowe charakteryzują się bowiem epicką monumentalnością. Eksperyment nie zawsze musi być także udany. Carter Burwell rozstał się z produkcją drugiego Thora (2013, Alan Taylor) z powodu „różnic artystycznych”. Najwyraźniej kompozytor nie odnalazł się w sztampowym świecie kompozycji do filmów Marvela.
W żadnym razie eksperymenty nie dominują, ale nie sposób przecenić ich liczby, uznania, jakim się cieszą, oraz wpływu na współczesny obraz gatunku. Podczas ostatniego Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie na pytanie, czy któryś z kompozytorów pracuje jeszcze ołówkiem na papierze, żaden nie podniósł ręki. Postęp technologiczny nie oznacza automatycznie nowatorstwa, ale z pewnością je ułatwia. Dzięki niemu eksperymentowanie stało się tańsze i to pewnie sprawia, że tak dobrze odnajduje się w Hollywood.
JAN BLIŹNIAK
Pisze nieustająco, co jest chyba formą uzależnienia. Temat numer jeden: kino; temat numer dwa: muzyka w kinie, ale każdy powód, żeby pisać jest dobry. Założyciel portalu "Całe życie w kinie", którego nazwa dość dobrze oddaje, co robi na co dzień.
KASIA MATYJASZEWSKA
Absolwentka Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie oraz Lubelskiej Szkoły Sztuki i Projektowania. Zajmuje się projektowaniem graficznym i ilustracją. W wolnych chwilach fotografuje neony, podróżuje po Europie.