DO GÓRY

 

fuss_plantporn_augustyniak_cover.jpg

NUMER 29 (4) LIPIEC 2018 | "NO PAIN, NO GAME"

GLEBA

EWA WOJTOWICZ | ADA AUGUSTYNIAK

Nigdy nie pla­no­wa­łam, że będę rato­wać chore i zanie­dbane rośliny. Zaczęło się to zupeł­nym przy­pad­kiem, ale już od pierw­szego pacjenta, fikusa ben­ja­minka o trzech list­kach, sprawy poto­czyły się bar­dzo szybko. Naj­pierw w gro­nie moich zna­jo­mych, potem w coraz sze­rzej zata­cza­ją­cych się krę­gach – sta­łam się lekarką od roślin.

Bycie na dnie ma tę zaletę, że z tego miej­sca łatwo wyzna­czyć kie­ru­nek. Niżej za bar­dzo się nie da, a do góry kawał drogi. Star­to­wa­nie z pozy­cji bólu daje też ogromną moty­wa­cję, a każdy krok do przodu jest źró­dłem ulgi i satys­fak­cji. Można też asy­sto­wać w takiej dro­dze, a mi oso­bi­ście, jako oso­bie o cho­ro­bowo wyczu­lo­nej empa­tii, taka podróż daje podobne korzy­ści.

Dla­czego zaj­muję się rośli­nami, a nie zwie­rzę­tami albo ludźmi? Długo się nad tym zasta­na­wia­łam. Myślę, że głów­nie dla­tego, że obco­wa­nie z zanie­dba­nymi rośli­nami jest dla mnie mniej obcią­ża­jące emo­cjo­nal­nie. Łapią się one w widełki mojej tro­ski, ale jed­no­cze­śnie mogę sobie pozwo­lić na dystans. Poza tym są od nas na tyle różne, że jestem w sta­nie na co dzień znieść obco­wa­nie z ich nie­dolą. To pew­nie wyraz sła­bo­ści z mojej strony, ale ją w sobie akcep­tuję. Poza tym ktoś im musi pomóc, a ja to chęt­nie robię.

Wielu rośli­nom poma­gam, dia­gno­zu­jąc je i udzie­la­jąc ich opie­ku­nom porad przez Inter­net. Dostaję wia­do­mo­ści ze zdję­ciem i radzę, co zro­bić, żeby stan rośliny się polep­szył. Wie­lo­krot­nie też bra­łam rośliny do sie­bie na tur­nusy rege­ne­ra­cyjne, po któ­rych w lep­szym już sta­nie wra­cały do domu. Ale jest kilka roślin, które po akcji ratun­ko­wej zostały ze mną. Należy do nich mój uko­chany filo­den­dron xanadu. To piękna roślina, ma cudow­nie roz­ło­ży­ste, powci­nane blaszki liścia osa­dzone na dłu­gich ogon­kach wyra­sta­ją­cych z pokry­tego łuskami pnia. Zako­cha­łam się w niej, kiedy poma­ga­łam jej i gru­pie kil­ku­dzie­się­ciu innych roślin w szkole, w któ­rej pra­cuję. Wszyst­kie miały doniczki, z któ­rych dawno już wyro­sły, i wyja­ło­wioną, ubitą zie­mię. Spę­dzi­łam z nimi jedną sobotę, zaj­mu­jąc się każdą z nich po kolei, żeby na koniec odsta­wić wszyst­kie na dogodne dla nich miej­sce. Ale xanadu nie mógł zna­leźć wła­snego. Na lek­cjach widzia­łam, że jest prze­sta­wiany z kąta w kąt, wiecz­nie zawa­dzał komuś swo­imi wiel­kimi liśćmi na dłu­gich, wycią­gnię­tych do przodu ogon­kach. Sam się przez to nie mógł odna­leźć, pró­bu­jąc nadą­żyć za cią­gle zmie­nia­ją­cym się kie­run­kiem i kątem pada­nia pro­mieni sło­necz­nych. Kilka tygo­dni zajęło mi zebra­nie się na odwagę i zapy­ta­nie wła­ści­ciela szkoły o zgodę na adop­cję, ale teraz miesz­kamy ze sobą szczę­śli­wie.

Bar­dzo kocham tę roślinę. Mówię to szcze­rze i z pełną świa­do­mo­ścią, że mogę brzmieć jak wariatka. Jest ona dla mnie na tyle ważna, że w napły­wie bły­ska­wicz­nego olśnie­nia posta­no­wi­łam ją sobie wyta­tu­ować na klatce pier­sio­wej. Dla mnie ten tatuaż sym­bo­li­zuje tro­skę i odwagę mówie­nia o wła­snych potrze­bach. Uświa­da­mia też, że pro­jek­tuję na sie­bie losy roślin.

fuss_plantporn_augustyniak.jpg

Dopiero nie­dawno zaczę­łam się zasta­na­wiać, co jest źró­dłem tej nie­usta­ją­cej rado­ści z wypro­wa­dza­nia roślin na pro­stą. Nie koń­czy się ona na poczu­ciu satys­fak­cji, ale nie­ro­ze­rwal­nie łączy z potrzebą mówie­nia o suk­ce­sie i powro­cie do zdro­wia. Nie znu­dziło mi się to już od ponad roku. Bowiem począ­tek Roślin­nego Patrolu zbiegł się w cza­sie z moim wła­snym powro­tem do zdro­wia. Scho­rze­nie, na które cier­pię, zostało popraw­nie zdia­gno­zo­wane rok wcze­śniej, po ponad deka­dzie życia z codzien­nymi, wyczer­pu­ją­cymi obja­wami. Mam dys­to­nię. To taka cho­roba, w któ­rej w spo­sób nie­kon­tro­lo­wany napi­nają się mię­śnie, u mnie w obrę­bie karku. Taki mały par­kin­son. Mię­śnie wyko­nują pracę cały czas, zuży­wa­jąc na to bar­dzo dużo ener­gii i poważ­nie nadwy­rę­ża­jąc jej zasoby. Ulga przy­cho­dzi jedy­nie pod­czas snu. U czę­ści pacjen­tów scho­rze­nie ma podłoże gene­tyczne, u mnie, jak u wielu innych, jest ono ner­wowe – na dro­dze kon­wer­sji pro­blem psy­chiczny zamie­nił się w soma­tyczny.

Przez lata wsty­dzi­łam się o tym mówić. Przy­kur­cze karku i wykrzy­wiony gry­mas twa­rzy to nie są objawy, któ­rych kto­kol­wiek spo­dziewa się u dwu­dzie­sto­let­niej dziew­czyny. Zaczę­łam uni­kać więc ludzi i wymy­ślać dzie­siątki paten­tów na ukry­cie cho­roby: przy­trzy­my­wa­nie głowy ręką, nosze­nie sza­li­ków, opie­ra­nie się o ścianę albo opar­cie krze­sła. Objawy pogłę­biał stres, a stres pogłę­biało poczu­cie, że coś ze mną jest nie tak. Kiedy w końcu udało mi się zna­leźć spe­cja­li­stę, który popraw­nie zdia­gno­zo­wał scho­rze­nie, zosta­łam skie­ro­wana na lecze­nie zastrzy­kami z tok­syny botu­li­no­wej. Musia­łam się też zająć ner­wicą, która stała u źró­dła pro­blemu.

Tera­pia i kura­cja zaczęły dzia­łać, nabra­łam siły. Codzienny ból i wysi­łek z każ­dym mie­sią­cem sta­wał się coraz mniej­szy, a ja nie musia­łam już tak usil­nie tuszo­wać cho­roby. Zaczę­łam też w końcu o tym mówić, prze­jęta ulgą, że po tak dłu­gim cza­sie zna­la­zło się lekar­stwo. I tu przy­szło naj­więk­sze roz­cza­ro­wa­nie. Oka­zało się, że moje opo­wie­ści o wyj­ściu z cho­roby wpra­wiały ludzi w wyraźne zakło­po­ta­nie. Ani zabu­rze­nia psy­chia­tryczne, ani neu­ro­lo­giczne nie są szcze­gól­nie atrak­cyjne. Moje rela­cje spo­ty­kały się z nie­do­wie­rza­niem, a ja zosta­łam w poczu­ciu, że nie mam się z kim dzie­lić tym ogrom­nym suk­cesu. Wyszłam z pozy­cji bólu i zosta­wi­łam daleko za sobą długo wymosz­czone miej­sce na dnie, ale wszyst­kim dookoła wyda­wało się, że pozy­cja, do któ­rej docho­dzi­łam latami, jest dla mnie wyj­ściową.

Kiedy tra­fił do mnie ben­ja­mi­nek o trzech list­kach, nie zda­wa­łam sobie sprawy, że da mi moż­li­wość zre­ali­zo­wa­nia potrzeby mówie­nia o uldze i powro­cie do zdro­wia. Nie udało mi się tego zro­bić bez­po­śred­nio, a znowu na zasa­dzie pro­jek­cji i kon­wer­sji. Nie odbija się to jed­nak w żaden spo­sób na inten­syw­no­ści prze­żyć ani nie zaprze­cza auten­tycz­nej miło­ści do roślin, tro­sce i chęci nie­sie­nia pomocy.musująca tabletka.png

kreska.jpg

EWA WOJTOWICZ
Z zawodu nauczy­cielka angiel­skiego. Oprócz roślin i cho­mika Che­stera ma rów­nież przy­ja­ciół. O rośli­nach opo­wiada na face­book. com/ro­slin­ny­pa­trol. W sierp­niu wycho­dzi jej książka Ro­ślinny Patrol (Wydaw­nic­two Otwarte) z foto­gra­fiami Klau­dyny Schu­bert.

ADA AUGUSTYNIAK
Ilustratorka, twórczyni książek obrazkowych, filozofka, lektorka języka chińskiego.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.