NUMER 18 (3) CZERWIEC 2016 | "HERA, KOKA, HASZ..."
Palenie, powiedział kiedyś lewicowy egzystencjalista, to symbol destruktywnego poznawania świata. Kilka lat temu antytytoniowa krucjata nad Sekwaną zabrała mu papierosa, którego ćmił namiętnie na starym plakacie. Piekło to inni i Photoshop, powiedziałby dzisiaj.
Patrzę na zdjęcia z rodzinnego albumu pod kątem podobnej obróbki. Najbardziej subtelny retusz odrąbałby każdemu pół dłoni. Wszyscy wyglądaliby też dziwnie wypuszczając niewidzialny dym albo nachylając się, żeby podpalić sobie podbródek.
Choćbym nie wiem jak chciała zmienić historię, przerabianie papierosów na niewidzialne piksele nic nie da. Piekło to nie inni ani nie Photoshop. Piekło to miłość do papierosów.
1.
Trwa plebiscyt popularności w liceum. O nagrodę główną można walczyć, zaciągając się jak największą ilością substancji smolistych. Okoliczności łagodzące: astma z ostrymi powikłaniami lub stadium terminalne gruźlicy. Pozostali chowają się za garażami. Przedsiębiorczym dziewczynom panie z kiosku zawsze sprzedadzą paczkę mentoli, którą chowa się szybko do dorosłych torebek. Zaciągają się z ulgą, zmęczone życiem nastolatki.
Dla naszych skołowanych 15-letnich umysłów świat jest skomplikowany, ale próbujemy go uprościć łatwymi dychotomiami. Ci, co palą i nie palą. Ci, co szukają wrażeń, i ci w stanie dziecięcego „niewyrobienia”. Ci, którzy dużo wysiłku wkładają w to, żeby się wydawać fajnym bez wysiłku, i ci, którzy są niefajni pomimo wysiłku.
Nie znam jeszcze teorii izraelskiego biologa Zahaviego na temat samobójczych sygnałów wysyłanych przez zwierzęta w celu uzyskania dominującej pozycji w stadzie. Nazwisko antropologa Jareda Diamonda, który przełoży to na arsenał niebezpiecznych zachowań ludzi nic mi nie mówi. Krztusząc się i czując palenie w gardle po pierwszym zaciągnięciu się czerwonym marlboro, przyłączam się do atawistycznych popisów.
Nie znam tych teorii, ale wiem na pewno, że od niepalenia już tylko krok do samotnego spędzania przerw na szkolnym korytarzu. Jestem ambitna, więc systematycznie zaczadzam się z każdym wybiciem dzwonka.
2.
Jestem na wymianie we Francji. Nie jaram gaulloisów jak Sartre, ale czytam dużo egzystencjalistów. Papieros staje się rekwizytem mojego życia intelektualnego.
Na wydziale humanistycznym palą wszyscy. W akademiku też. Dzięki paleniu poznaję najfajniejszych studentów.
Mimo że „platoniczne przyjaźnie, kontakty biznesowe, wigor, zdrowie i szczęście”, które obiecują koncerny tytoniowe w swojej zmyślnej komunikacji marketingowej, jest, jak powszechnie wiadomo, ściemą, to palą intelektualiści, pisarze, artyści. Papieros jest elementem ikonografii. Funkcjonuje w zbiorowej wyobraźni jako magiczne akcesorium, które wyzwala kreatywność i stymuluje intelekt.
Jest zima, piwo w brasserie na mieście jest drogie, dużo czasu spędzamy w akademiku. Kiedy kończy się zapas Ravenów z Polski, uczymy się od Francuzów rolować skręty z tytoniu. Puszczamy z dymem lwią część naszego stypendium. Kiedy idziemy do biblioteki, udajemy, że czytamy Mitologie Barthes’a, rozglądając się po sali i szukając wzroku innych studentów o opuszkach palców pożółkłych od tytoniu.
3.
Mam dwadzieścia parę lat. W czasie częstych kłótni sięganie po kolejnego papierosa markuje kolejną rundę sporu, etap pojedynku. Chwilowy sojusz zawieramy podsuwając sobie bez słowa ogień. Kilkaset paczek później w korytarzu stoją moje dwie walizki.
Pożegnalny papieros ma gorzki smak, zagryzam go łzami. Próbuję być harda jak Hemingway i brać życie za bary. Pet mi dynda między wargami, jest moim przedłużeniem.
Papieros jest teraz moją kroplówką, wentylem bezpieczeństwa, kołem ratunkowym. Bywa też moim wewnętrznym zegarem, nadającym rytm mojemu dniu, lub protezą towarzyską, ratującą mnie z niezręcznych sytuacji.
Lubię palić. Lubię tę iluzję, że dzięki papierosowi zachodzą w mojej głowie procesy myślowe.
Co ja na to poradzę, że papieros nadaje lepszy, głębszy smak chwilom istnienia? Że w chwilach upadku sączy się przez jego ceglasty filtr mądrość kosmosu? Że oświetla swoim żarem taplanie się w bebechach podświadomości?
Czasem pod wpływem moralizatorskiego artykułu próbuję sobie wyobrazić życie bez papierosa. Czy umiałabym cieszyć się smakiem espresso? Lampką wina w piątkowy wieczór ze znajomymi? Czy miałabym do końca życia pić dziurawiec i herbatki ziołowe? Obżerać się słodyczami? Być Kurtem Cobainem muffinek? Amy Winehouse słonecznika?
4.
Na jakiejś imprezie, po jednym drinku za dużo, zapalam miętowego papierosa.
Nie palę już od roku. Rzuciłam bez przekonania, ze zdrowego rozsądku. Szkoda mi pieniędzy, chcę żyć zdrowo, to niemodne – codziennie sobie te powody muszę przypominać. Trochę tak jak po burzliwym rozstaniu sporządza się trochę na wyrost katalog wad, licząc, że to pomoże nam się odkochać. Przez tego jednego mentola pod czaszką rozpętuje się cudowne, dobrze znane piekło.
Po tej imprezie jestem trochę rozdarta. Tęsknię za papierosami w torebce. Za paleniem w oknie i słuchaniem muzyki. Czyż palenie nie jest romantycznym gestem buntu? Lewicowo-hedonistyczną prowokacją przeciw modnej narracji zdrowia i ideałom klasy średniej? Rock’n’rollowym środkowym palcem wymierzonym w śmierć?
Któregoś dnia wracam do domu – chowam się przed deszczem do supermarketu i wychodzę z niego z paczką pall malli. Wyjmuję jednego. Trzask zapałki, podmuch wiatru, granatowy dym. Obiecuję sobie, że tylko ten jeden, może dwa, ale mam problem z matematyką i finał jest banalny. Skończyłam niedawno 30 lat, więc na wszelki wypadek wklepuję w siebie dużo kremów i piję więcej soków warzywnych.
Kilka miesięcy później bliska mi osoba ma ataki duszącego kaszlu. Pewnego dnia podnoszę słuchawkę i to, przed czym ostrzegają drukowane teksty na opakowaniach wyrobów tytoniowych, staje się nagle okrutnym faktem.
W szpitalu na oddziale onkologicznym nikt nie myśli o paleniu jako akcie estetycznym. Wstyd pacjentów z dziurą w gardle nie błyszczy i nie jest fotogeniczny jak Kate Moss z kieliszkiem szampana i papierosem. Próbuję nie gapić się na pana z łysą czaszką na szpitalnym tarasie, który siedzi nieruchomo w wózku. Spod szlafroka prześwituje chude ciało, na kolanach ma przedostatni numer mojego ulubionego tygodnika, w ręce, która zwisa bezwładnie, tli się papieros. Przestaję widzieć w białym ruloniku symbol kontrkultury i "destruktywnego nauczyciela życia". Widzę w nim w końcu to, czym jest.
VIKTORIA A1GARDE ROSOVETSKA
Absolwentka ilustracji mody w Fabryce Stylu oraz grafiki w Warszawskiej Szkole Reklamy. Zajmuje się ilustracją, gdzie najbardziej ją fascynują barwy akwareLOVE. Zakochana w fotografii analogowej.