DO GÓRY

 

fuss_papierosy_moja_milosc_rosowiecka_cover.jpg

NUMER 18 (3) CZERWIEC 2016 | "HERA, KOKA, HASZ..."


PAPIE­ROSY, MOJA MIŁOŚĆ

KAROLINA MOLDA | VIKTORIA A1GARDE ROSOVETSKA

Pale­nie, powie­dział kie­dyś lewi­cowy egzy­sten­cja­li­sta, to sym­bol destruk­tyw­nego pozna­wa­nia świata. Kilka lat temu anty­ty­to­niowa kru­cjata nad Sekwaną zabrała mu papie­rosa, któ­rego ćmił namięt­nie na sta­rym pla­ka­cie. Pie­kło to inni i Pho­to­shop, powie­działby dzi­siaj.

Patrzę na zdję­cia z rodzin­nego albumu pod kątem podob­nej obróbki. Naj­bar­dziej sub­telny retusz odrą­bałby każ­demu pół dłoni. Wszy­scy wyglą­da­liby też dziw­nie wypusz­cza­jąc nie­wi­dzialny dym albo nachy­la­jąc się, żeby pod­pa­lić sobie pod­bró­dek.

Choć­bym nie wiem jak chciała zmie­nić histo­rię, prze­ra­bia­nie papie­rosów na nie­wi­dzialne pik­sele nic nie da. Pie­kło to nie inni ani nie Pho­to­shop. Pie­kło to miłość do papie­rosów.

fuss_papierosy_moja_milosc_rosowiecka.jpg1.
Trwa ple­bi­scyt popu­lar­no­ści w liceum. O nagrodę główną można wal­czyć, zacią­ga­jąc się jak naj­więk­szą ilo­ścią sub­stan­cji smo­li­stych. Oko­licz­no­ści łago­dzące: astma z ostrymi powi­kła­niami lub sta­dium ter­mi­nalne gruź­licy. Pozo­stali cho­wają się za gara­żami. Przed­się­bior­czym dziew­czy­nom panie z kio­sku zawsze sprze­da­dzą paczkę men­toli, którą chowa się szybko do doro­słych tore­bek. Zacią­gają się z ulgą, zmę­czone życiem nasto­latki.

Dla naszych sko­ło­wa­nych 15-let­nich umy­słów świat jest skom­pli­ko­wany, ale pró­bu­jemy go upro­ścić łatwymi dycho­to­miami. Ci, co palą i nie palą. Ci, co szu­kają wra­żeń, i ci w sta­nie dzie­cię­cego „nie­wy­ro­bie­nia”. Ci, któ­rzy dużo wysiłku wkła­dają w to, żeby się wyda­wać faj­nym bez wysiłku, i ci, któ­rzy są nie­fajni pomimo wysiłku.

Nie znam jesz­cze teo­rii izra­el­skiego bio­loga Zaha­viego na temat samo­bój­czych sygna­łów wysy­ła­nych przez zwie­rzęta w celu uzy­ska­nia domi­nu­ją­cej pozy­cji w sta­dzie. Nazwi­sko antro­po­loga Jareda Dia­monda, który prze­łoży to na arse­nał nie­bez­piecz­nych zacho­wań ludzi nic mi nie mówi. Krztu­sząc się i czu­jąc pale­nie w gar­dle po pierw­szym zacią­gnię­ciu się czer­wo­nym marl­boro, przy­łą­czam się do ata­wi­stycz­nych popi­sów.

Nie znam tych teo­rii, ale wiem na pewno, że od nie­pa­le­nia już tylko krok do samot­nego spę­dza­nia przerw na szkol­nym kory­ta­rzu. Jestem ambitna, więc sys­te­ma­tycz­nie zacza­dzam się z każ­dym wybi­ciem dzwonka.

2.
Jestem na wymia­nie we Fran­cji. Nie jaram gaul­lo­isów jak Sar­tre, ale czy­tam dużo egzy­sten­cja­li­stów. Papie­ros staje się rekwi­zy­tem mojego życia inte­lektualnego.

Na wydziale huma­ni­stycz­nym palą wszy­scy. W aka­de­miku też. Dzięki pale­niu poznaję naj­faj­niej­szych stu­den­tów.

Mimo że „pla­to­niczne przy­jaź­nie, kon­takty bizne­sowe, wigor, zdro­wie i szczę­ście”, które obie­cują kon­cerny tyto­niowe w swo­jej zmyśl­nej komu­ni­ka­cji mar­ke­tin­go­wej, jest, jak powszech­nie wia­domo, ściemą, to palą inte­lek­tu­ali­ści, pisa­rze, arty­ści. Papie­ros jest ele­men­tem iko­no­gra­fii. Funk­cjo­nuje w zbio­ro­wej wyobraźni jako magiczne akce­so­rium, które wyzwala kre­atyw­ność i sty­mu­luje inte­lekt.

Jest zima, piwo w bras­se­rie na mie­ście jest dro­gie, dużo czasu spę­dzamy w aka­de­miku. Kiedy koń­czy się zapas Rave­nów z Pol­ski, uczymy się od Fran­cu­zów rolo­wać skręty z tyto­niu. Pusz­czamy z dymem lwią część naszego sty­pen­dium. Kiedy idziemy do biblio­teki, uda­jemy, że czy­tamy Mito­lo­gie Bar­the­s’a, roz­glą­da­jąc się po sali i szu­kając wzroku innych stu­den­tów o opusz­kach pal­ców pożół­kłych od tyto­niu.

3.
Mam dwa­dzie­ścia parę lat. W cza­sie czę­stych kłótni się­ga­nie po kolej­nego papie­rosa mar­kuje kolejną rundę sporu, etap poje­dynku. Chwi­lowy sojusz zawie­ramy pod­su­wa­jąc sobie bez słowa ogień. Kil­ka­set paczek póź­niej w kory­ta­rzu stoją moje dwie walizki.

Poże­gnalny papie­ros ma gorzki smak, zagry­zam go łzami. Pró­buję być harda jak Hemin­gway i brać życie za bary. Pet mi dynda mię­dzy war­gami, jest moim prze­dłu­że­niem.

Papie­ros jest teraz moją kro­plówką, wen­ty­lem bez­pie­czeń­stwa, kołem ratun­ko­wym. Bywa też moim wewnętrz­nym zega­rem, nada­ją­cym rytm mojemu dniu, lub pro­tezą towa­rzy­ską, ratu­jącą mnie z nie­zręcz­nych sytu­acji.

Lubię palić. Lubię tę ilu­zję, że dzięki papie­rosowi zacho­dzą w mojej gło­wie pro­cesy myślowe.

Co ja na to pora­dzę, że papie­ros nadaje lep­szy, głęb­szy smak chwi­lom ist­nie­nia? Że w chwi­lach upadku sączy się przez jego cegla­sty filtr mądrość kosmosu? Że oświe­tla swoim żarem tapla­nie się w bebe­chach pod­świa­do­mo­ści?

Cza­sem pod wpły­wem mora­li­za­tor­skiego arty­kułu pró­buję sobie wyobra­zić życie bez papie­rosa. Czy umia­ła­bym cie­szyć się sma­kiem espresso? Lampką wina w piąt­kowy wie­czór ze zna­jo­mymi? Czy mia­ła­bym do końca życia pić dziu­ra­wiec i her­batki zio­łowe? Obże­rać się sło­dy­czami? Być Kur­tem Coba­inem muf­fi­nek? Amy Wine­ho­use sło­necz­nika?

fuss_papierosy_moja_milosc_rosowiecka2.jpg4.
Na jakiejś impre­zie, po jed­nym drinku za dużo, zapa­lam mię­to­wego papie­rosa.

Nie palę już od roku. Rzu­ci­łam bez prze­ko­na­nia, ze zdro­wego roz­sądku. Szkoda mi pie­nię­dzy, chcę żyć zdrowo, to nie­modne – codzien­nie sobie te powody muszę przy­po­mi­nać. Tro­chę tak jak po burz­li­wym roz­sta­niu spo­rzą­dza się tro­chę na wyrost kata­log wad, licząc, że to pomoże nam się odko­chać. Przez tego jed­nego men­tola pod czaszką roz­pę­tuje się cudowne, dobrze znane pie­kło.

Po tej impre­zie jestem tro­chę roz­darta. Tęsk­nię za papie­rosami w torebce. Za pale­niem w oknie i słu­cha­niem muzyki. Czyż pale­nie nie jest roman­tycz­nym gestem buntu? Lewi­cowo-hedo­ni­styczną pro­wo­ka­cją prze­ciw mod­nej nar­ra­cji zdro­wia i ide­ałom klasy śred­niej? Roc­k’n’rol­lo­wym środ­ko­wym pal­cem wymie­rzo­nym w śmierć?

Któ­re­goś dnia wra­cam do domu – cho­wam się przed desz­czem do super­mar­ketu i wycho­dzę z niego z paczką pall malli. Wyj­muję jed­nego. Trzask zapałki, podmuch wia­tru, gra­na­towy dym. Obie­cuję sobie, że tylko ten jeden, może dwa, ale mam pro­blem z mate­ma­tyką i finał jest banalny. Skoń­czy­łam nie­dawno 30 lat, więc na wszelki wypa­dek wkle­puję w sie­bie dużo kre­mów i piję wię­cej soków warzyw­nych.

Kilka mie­sięcy póź­niej bli­ska mi osoba ma ataki duszą­cego kaszlu. Pew­nego dnia podno­szę słu­chawkę i to, przed czym ostrze­gają dru­ko­wane tek­sty na opa­ko­wa­niach wyro­bów tyto­nio­wych, staje się nagle okrut­nym fak­tem.

W szpi­talu na oddziale onko­lo­gicz­nym nikt nie myśli o pale­niu jako akcie este­tycz­nym. Wstyd pacjen­tów z dziurą w gar­dle nie błysz­czy i nie jest foto­ge­niczny jak Kate Moss z kie­lisz­kiem szam­pana i papie­rosem. Pró­buję nie gapić się na pana z łysą czaszką na szpi­tal­nym tara­sie, który sie­dzi nie­ru­chomo w wózku. Spod szla­froka prze­świ­tuje chude ciało, na kola­nach ma przed­ostatni numer mojego ulu­bio­nego tygo­dnika, w ręce, która zwisa bez­wład­nie, tli się papie­ros. Prze­staję widzieć w bia­łym rulo­niku sym­bol kontr­kul­tury i "destruk­tyw­nego nauczy­ciela życia". Widzę w nim w końcu to, czym jest.musująca tabletka.png

kreska.jpg

VIKTORIA A1GARDE ROSOVETSKA
Absol­wentka ilu­stra­cji mody w Fabryce Stylu oraz gra­fiki w War­szaw­skiej Szkole Reklamy. Zaj­muje się ilu­stra­cją, gdzie naj­bar­dziej ją fascy­nują barwy akwa­re­LOVE. Zako­chana w foto­gra­fii ana­lo­go­wej.

Ta strona korzysta z plików cookie.