NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE"
Fiołki, intensywne na tle białej, lnianej sukienki, przewiązano wstążką w kolorze spłowiałej lawendy. Długie palce ciasno opasują wstążkę. Dłoń powoli puszcza uścisk i kwiaty lądują na biurku, w tumanie rozpryskującej się rosy. Slow motion jak z Hollywood. Za bukietem podąża słomkowa torba i kluczyki do zapięcia do roweru.
– A bukiecik to nie lepiej od razu do wazonu? – pani Sylwia mruga dobrotliwie znad segregatora pełnego faktur i innych, niezidentyfikowanych papierzysk.
– Kiedy one zaraz pójdą na tartę – odpowiada Klara z wyższością.
– Ja już bym tam prędzej ususzyła. Szkoda takich ładnych na pożarcie – pani Sylwia chowa się za segregatorem jak za wielkim parawanem.
– Właśnie dorodne najlepiej siądą na tartach – kwituje Klara i z namaszczeniem otwiera komputer, nagrzany od majowego słońca.
Kwiatożerstwo to jedna z bardziej hipsterskich i rzadszych diet uskutecznianych obecnie w dużych miastach. Pomimo że wydaje się świeżym wymysłem, zwyczaj spożywania kwiatów jest dość stary. Wystarczy pomyśleć o poczciwej konfiturze z róży czy herbatce z mniszka lekarskiego. Poza tym kalafior i brokuł to nic innego jak pąki kwiatowe.
Kwiatożerstwo, w odróżnieniu od frutarianizmu, nie polega jednak na jedzeniu wyłącznie kwiatów, tylko na włączeniu ich do dań. Trufle w płatkach fiołka, dżem z akacji czy sałatka z kwiatów nasturcji to tylko niektóre z kulinarnych pomysłów nurtu kwiatożernego.
Poza daniami o konsystencji stałej (sałatki czy tarty kwiatowe) czy półpłynnej (dżemy i konfitury) warto też wspomnieć o napojach na bazie kwiatów. Można tu przyrządzać wszelkiego rodzaju kompoty, poncze czy lemoniady. Lemoniada na bazie płatków fiołka doczekała się nawet odrębnej nazwy – fiołeniada. Przygotowuje się ją z syropu fiołkowego, lasek wanilii, lawendy, cytryny i wody. Fiołeniada nie jest osiągalna przez cały rok; dostępny kwiatostan intensywnie zmienia się na przestrzeni miesięcy. Sezonowość dań jest właśnie jedną z cech dystynktywnych tego trendu dietetycznego.
Trzeba podkreślić, że nie wszystkie kwiaty są jadalne. Jedne mogą przyprawić o niestrawność, inne będą po prostu nieprzyjemnie gorzkie i nie ubogacą smakowo dań. Zanim więc narwiemy pod blokiem mleczy, warto sprawdzić, czy te nadają się do spożycia. Akurat mlecz, czyli mniszek lekarski, jest w pełni jadalny. Do dań możemy dodać zarówno liście, jak i żółte kwiaty. Dobrze znany narcyz, fikus, oleander, hortensja czy konwalia to z kolei rośliny trujące, niezdatne do spożycia. Do mniej znanych, a równie trujących zaliczamy skrzydłokwiat, cis pospolity czy ostrokrzew kolczasty. Co ciekawe, na jednej ze stron znalazłam opinię, że komuś wyjątkowo posmakowała sałatka chryzantemowa, podczas gdy inne źródło wymieniało chryzantemę na samym czele kwiatów trujących.
W jednym z wykazów kwiatów nienadających się do spożycia widniał też bieluń, choć gdzie indziej zachwalano jego przyjemne, halucynogenne właściwości. Nasiona bielunia w odpowiedniej dawce faktycznie wykazują właściwości psychostymulujące. Z forów internetowych można wyczytać, że optymalna dawka to 9 ziaren, podczas gdy 30 to dawka śmiertelna. W kwestii dawkowania opinie też jednak były rozbieżne, co czyni posiłek nieco stresującym.
Poza trudnością w ustaleniu, czy dane kwiaty są, czy nie są jadalne, samo nazewnictwo tego nurtu żywieniowego nastręcza pewnych problemów. W angielskim sprawa ma się prosto, kwiatożerstwo to flower diet lub petal diet, a kwiatożerca – flower eater. Przekopując rodzimy internet natknęłam się na pieszczotliwych kwiatkojadów, ale też na bardziej bestialskich kwiatożerów. Standard to oczywiście kwiatożerca, choć brzmi to dość dosadnie jako określenie osoby gotującej na obiad zupę z koniczyny.
Kwiatorżerstwo to dieta, która nie tylko brzmi, ale też wygląda ładnie. Zdjęcia potraw zawierających kwiaty wyglądają intrygująco, kolorowo i, co tu dużo ukrywać, po prostu atrakcyjnie. Jednak na Instagramie pod hasztagiem #kwiatożercy są póki co tylko 34 publikacje, co sugeruje, że i hasztag, i sama społeczność jeszcze mocno raczkuje. Na jednym ze zdjęć widać białą miskę, z której wylewają się płatki fiołków. Ktoś inny wrzucił fotkę z ultrazdrowego śniadania, w którym jogurt grecki, ze starannie nałożonym filtrem i dobrym kontrastem, leży w akompaniamencie malin, pieczonych moreli i płatków nagietka. To zdjęcie jest przykładem, że dania kwiatożerne czasem zawierają dosłownie nutkę kwiatów, stanowiącą jednak niewątpliwą ozdobę dań.
Pod hasztagiem #kwiatożerność, na którego liczyłam najbardziej, jest tylko jedno zdjęcie. W dodatku moje. Wiklinowy kosz rowerowy na tle łąki pełnej zbitych w mokre strąki dmuchawców, sponiewieranych deszczem. Najbardziej rozwiniętym hasztagiem, który podpowiada Instagram są #kwiatozbiory (niecałe 400 publikacji, jest więc to i tak wciąż bardzo niszowy hasztag). Są tu głównie zdjęcia weselnych bukietów, wianków z polnych kwiatów czy finezyjnych kompozycji w wazonie.
Przeskakując na międzynarodową stronę kwiatożerstwa, na Insta pod hasztagiem #flowereater widnieje niecałe 2,5 tysiąca zdjęć. Jak na globalne standardy to wciąż bardzo mało. Znajdują się tutaj głównie zdjęcia płatków róż gotowych do przyrządzenia dżemu i, co ciekawe, ujęcia psów, leniwie rozlanych między ogrodowymi donicami, starającymi się odgryźć dyndające na łodyżkach kielichy kwiatowe. Trafia się też kilka kotów, bezwstydnie stojących na kuchennych stołach, spozierających ze stoickim spokojem zza bukietów kwiatów. Na deser kilka ujęć kwiatowych tatuaży i tym sposobem dobijamy do końca hasztagu. Jak widać, internetowa społeczność kwiatożerców w Polsce i poza nią jest wciąż bardzo ograniczona, skoro hasztaguje się raptem kilka miseczek wypełnionych fiołkami i kwiatożerne zapędy zwierząt domowych.
Kwiatożerstwo na chwilę obecną dopiero się rozkręca, szuka własnej nomenklatury, buduje hasztagi i dorabia się fachowej literatury. Materiałów poświęconych tej diecie jest póki co mniej niż mleczy na krakowskim Rondzie Mogilskim w czerwcu. Podsumowując, kwiatożerstwo plasuje się jako bardzo ładny wizualnie, ale wciąż mocno hipsterski i niszowy trend.
AGATA WIECZOROWSKA
Filolog języków obcych (angielski) i bardzo obcych (portugalski i rumuński). Pochodzi z Zielonych Płuc Polski. Na studia przeprowadziła się do Krakowa. Pracuje w korporacji, w wolnym czasie czyta Muminki i prowadzi blog: kaluzeiroze.com.
DAWID MALEK
Studiuje projektowanie graficzne na ASP w Katowicach. Zajmuje się głównie ilustracją prasową i książkową.