- Wal, co uważasz. Byle nie Maryjka – Wiktoria podciąga rękaw kwiecistej sukienki i wkłada rękę za wielką, czarną kurtynę. Wygląda jak fotobudka hrabiego Drakuli. Wokół tabuny ludzi i plakaty promocyjne tatuatorów. Wiktoria potrząsa swoimi lokami w miodowozłotym odcieniu i przekrzywia głowę. Z profilu szczuplej, wiadomo. Pstryk! Szybki filtr, ale nawet niespecjalnie trzeba, bo dobre światło. I wrzutka na Insta.
Przeciskam się przez dwa wielkie słupy, jak mniemam stalagmity, groźnie wyrastające z podłogi. Schylam głowę, bo z góry też nastają na mnie podobne, solne wypustki. Z siatkami zakupów ledwo udaje mi się przecisnąć do recepcji.
Fiołki, intensywne na tle białej, lnianej sukienki, przewiązano wstążką w kolorze spłowiałej lawendy. Długie palce ciasno opasują wstążkę. Dłoń powoli puszcza uścisk i kwiaty lądują na biurku, w tumanie rozpryskującej się rosy. Slow motion jak z Hollywood. Za bukietem podąża słomkowa torba i kluczyki do zapięcia do roweru.
Księżyc odbija się w oknach stojącej w ciszy na podzamczu karety i czubkach przemykających po dziedzińcu pantofelków. Szelest sukni miesza się z głosami zza grubych murów zamczyska. Rozłożysta sukienka jak niebieski obłok wtapia się w ciemniejące niebo.
Terminu „glitch art” często nie tłumaczy się na polski. Jest to, najkrócej rzecz ujmując, sztuka usterki. „Glitch” oznacza po angielsku błąd, niespodziewaną awarię, zakłócenie. Glitch art to zatem „sztuka zepsuta”.
Kraków, przystanek autobusowy na Rondzie Mogilskim. Samochody toczą się powoli jak kolorowe zabawki dziecięce, a ludzie nawet nie czekają już na wynurzenie się od strony ronda większego kształtu, autobusu. Jest po siedemnastej. Ktoś kupuje 3 kajzerki w budce z pieczywem, ktoś inny czeka na falafela.
Młoty pneumatyczne i wiertarki udarowe. W tygodniu punkt szósta, czasem w poniedziałki odpalają kwadrans później. W weekendy 7:30. Budzisz się jak na placu budowy i nawet nie słychać twojego standardowego budzika z Samsunga.
Olena (24 lata) waży 44 kilogramy i zawsze powtarza, że to biblijna waga.
Właśnie wróciłam z Armenii i Gruzji, mam chwilę między wypakowaniem plecaka wspomnień a pralką brudnych ubrań. Komputer kurzył się przez ponad dwa tygodnie, a klawiatura czekała na palce.
Zawsze żyłam w mieście, obudowana betonem. Prawdopodobnie dlatego nigdy nie marzyłam o własnym domku z białym płotem i doniczką pelargonii na ganku, znanym tylko z kinowego ekranu. Zamiast ganku z pelargoniami miałam staruszkę z naprzeciwka, która na klatce schodowej hodowała kaktusy w pojemnikach po margarynie.
Staniki. Koronkowe, muślinowe, bawełniane, w kwiatki i kraciaste. Zwisają z potężnych haków przytwierdzonych do sufitu, prawie muskając nas po głowach. Półmrok rozciąga się od ściany do ściany.
Któregoś wtorku przyszła do korporacji przed szóstą. Potrzebowała wyjść z biura koło czternastej, a akurat nie miała nadgodzin do odbioru. Open space był opustoszały jak po epidemii cholery. Światła pogaszone, rolety szczelnie zasunięte.
Świadome śnienie - lucid dreaming różni się od zwyczajnego snu świadomością tego, że śnimy i możnością wpływania na bieg wydarzeń we śnie. Jesteśmy więc jednocześnie uczestnikami i kreatorami snu.
Prawie jak na ASP. Ale to nie ASP, tylko filologia. I wschody słońca, które ogłaszały koniec nauki i zwiastowały egzamin. Przemywaliśmy twarze zimną wodą i szliśmy na egzamin. Z minami świadczącymi o stanie wiedzy.
Ludzie mieszkają tutaj spokojnie, odmierzając dzień od wschodu do zachodu słońca, od serdecznego sąsiedzkiego „dzień dobry” po „dobranoc”. Miracle Park zamieszkują tzw. przestępcy seksualni w różnym wieku, z wyłączeniem pedofili i osób agresywnych.
Takie poranki przydarzają się każdemu. Jest przynajmniej o czym napisać w statusie na Facebooku, myślisz. I wyciągasz telefon, który rozładował się po drodze.
On dobywa penisa ze spodni. Ona pochwy z koronkowych majtek. Nawet nie udają się do łóżka. Bo i po co. Uprawiają seks jak można uprawiać tenis. Z rutyną i znudzeniem.