DO GÓRY

 

fuss_republika_zielonego_wieczorowska_cover.jpg

NUMER 17 (8) KWIECIEŃ 2016 | "MAKE SOME NOISE"


REPUBLIKA ZIELONEGO
PRZYLĄDKA NA POWSTAŃCÓW WIELKOPOLSKICH

AGATA WIECZOROWSKA

Któ­re­goś wtorku przy­szła do kor­po­ra­cji przed szó­stą. Potrze­bo­wała wyjść z biura koło czter­na­stej, a aku­rat nie miała nad­go­dzin do odbioru. Open space był opu­sto­szały jak po epi­de­mii cho­lery. Świa­tła poga­szone, rolety szczel­nie zasu­nięte. Usia­dła przed kom­pu­te­rem i usły­szała cichu­teń­kie poćwier­ki­wa­nie pta­ków. Kiedy zaczęła wsłu­chi­wać się bar­dziej w pozorną ciszę open spa­ce’u, udało się jej wyło­wić z niej dźwięk wody, jakby spły­wa­ją­cej po ska­łach. A potem jesz­cze szum wia­tru, jakby w liściach. Zacie­ka­wiona pode­szła w stronę dru­ka­rek, zza któ­rych dobie­gały dźwięki korpo pusz­czy. Zoba­czyła chło­pa­ków z działu IT śpią­cych poko­tem na biur­kach, z nit­kami śliny kapią­cymi na pod­kładki pod myszki. Pośrodku tego oso­bli­wego kor­po­ra­cyj­nego dormi­to­rium stał lap­top z włą­czoną ścieżką relak­sa­cyjną Tybet Fore­ver.

fuss_republika_zielonego_wieczorowska.jpgCzłon fore­ver z całą pew­no­ścią był reali­zo­wany w tej kor­po­ra­cji. Ludzie cza­sami zosta­wali na noc. Wyda­wało się, że takie zda­rze­nia mają miej­sce tylko w zespole nie­miec­kim, tylko u tych zarzą­dza­ją­cych księgą główną, tylko w trak­cie zamknię­cia mie­siąca. A tu oka­zało się, że nic myl­nego, bo chłopcy z IT z księgą główną mieli tyle wspól­nego, co z tele­fo­niczną. Po nie­miecku umieli co naj­wy­żej powie­dzieć Adolf Hitler i to z pol­skim akcen­tem, a jedyne zamknię­cie, które ich doty­czyło, to zamknię­cie drzwi do biura i odklik­nię­cie się na korpo bram­kach.

Zosta­wiła śpią­cych, jak ich zastała, i wró­ciła do swo­jego boksu. Koło siód­mej trzy­dzie­ści zaczęli się scho­dzić pozo­stali współ­pra­cow­nicy. Pierw­szy przy­szedł Ricardo, Por­tu­gal­czyk. Odrzu­cił grzywę czar­nych wło­sów, rzu­cił śpiewne bom dia menina i wrzu­cił się na słu­chawki, zanim zdą­żył wci­snąć przy­cisk włą­cza­jący kom­pu­ter. Pomimo gęstej grzywy wło­sów i por­tu­gal­skiego na ustach, prze­pro­wa­dził się wraz z rodziną do Holan­dii w wieku dzie­się­ciu lat. Odkąd przy­je­chał do Pol­ski, jego marze­niem była dobrze płatna, zaj­mu­jąca nie­wiele wysiłku posada z języ­kiem holen­der­skim. Wia­domo, o użyt­kow­ni­ków holen­der­skiego mię­dzy kra­kow­skimi kor­po­ra­cjami wybu­chają wojny na miarę sece­syj­nej. Trzeba jed­nak mówić dobrze i brzmieć jakby uro­dziło się po to, żeby mówić po holen­der­sku.

Ricardo z całą pew­no­ścią nie uro­dził się po to. Przy­szedł na świat w spę­ka­nym słoń­cem Alen­tejo, spę­dził dzie­ciń­stwo w słom­ko­wym kape­lu­szu na plan­ta­cji wino­gron wujka. Teraz sie­dzi przed korpo moni­to­rem, kiwa­jąc się w takt holen­der­skiego hip-hopu z myślą, że bie­głość języ­kowa przyj­dzie mu wraz z bitem.

Na dzie­wiątą przy­cho­dzi Pau­lina, absol­wentka filo­lo­gii por­tu­gal­skiej. Ona z kolei miała uro­dzić się po to, żeby mówić po por­tu­gal­sku. Ale tutaj los też chy­bił, bo przy­szła na świat w Mie­cho­wie, który spo­koj­nie mógłby star­to­wać w kon­kur­sie na seman­tyczny anto­nim Por­tu­ga­lii. Na stu­dia poszła na luzy­ta­ni­stykę, jak to zwy­kła szum­nie nazy­wać filo­lo­gię por­tu­gal­ską. Pau­lina chy­biła też z Era­smu­sem. Nigdy nie udało się jej wyje­chać na wyma­rzoną wymianę stu­dencką. Naj­da­lej udało się jej zapu­ścić na Litwę, ale tam zaty­kała uszy sto­pe­rami z Ros­smanna, tak bar­dzo kale­czył ją język. Ona też rzuca pospieszne olá, bom dia a todos i wrzuca się na słu­chawki. Dziś Sara Tava­res – por­tu­gal­ska woka­listka i kom­po­zy­torka uro­dzona w Repu­blice Zie­lo­nego Przy­lądka. Jak na porządną post-por­tu­gal­ską kolo­nię przy­stało, por­tu­gal­ski pozo­stał tam jed­nym z języ­ków urzę­do­wych, czego woka­listka jest świet­nym przy­kła­dem.

fuss_republika_zielonego_wieczorowska2.jpgPau­lina loguje się na Win­dowsa, potem na Outlo­oka, potem na Sapa, ale co naj­waż­niej­sze – otwiera Google Trans­la­tor i kiedy tylko wyła­pie w pio­sence jakieś słówko, któ­rego nie zna, wrzuca je do inter­ne­to­wego tłu­ma­cza i zapi­suje na nad­garstku, żeby nie zapo­mnieć. Na nad­garstku nie nosi żad­nych bran­so­le­tek ani zegarka. Nad­gar­stek zawsze jest przy­go­to­wany do udźwi­gnię­cia kolej­nej por­cji lek­sy­kal­nej wie­dzy. Po dzie­wię­ciu godzi­nach spraw­dza­nia fak­tur w sys­te­mie, dopi­sy­wa­nia słó­wek na nad­garstku i ukrad­ko­wych spoj­rzeń pod rękaw nad­gar­stek wygląda gorzej niż gdyby Pau­lina się cięła. Cza­sami wra­ca­jąc z pracy, robi szyb­kie zdję­cie tele­fo­nem, żeby w każ­dej chwili można było wró­cić do stanu nad­garstka, dajmy na to z środy, i spraw­dzić, jaka por­cja słó­wek przy­pa­dła jej wtedy w udziale. Oczy­wi­ście zdję­cia na Insta­gra­mie ma poblo­ko­wane dla osób postron­nych, bo jesz­cze namie­rzy­łaby ją jakaś kli­nika zdro­wia psy­chicz­nego i nasłali psy­cho­te­ra­peutę do domu. A jej psy­cho­te­ra­peuta nie­po­trzebny, przy­dałby się co naj­wy­żej elo­kwentny native spe­aker u boku.

Koło dzie­sią­tej do biura dowleka się Alex. Pociąga nosem na znak pro­te­stu wobec roz­hu­ka­nego kli­ma­ty­za­tora, który uste­ryl­nia kor­po­ra­cyjną prze­strzeń powietrzną w pro­mie­niu 50 kilo­me­trów. Alex pod­ciąga rękawy swe­tra, odsła­nia silne przedra­miona i loguje się na korpo dome­nie. On jesz­cze nie wrzu­cił się na słu­chawki. Potrze­buje wejść na per­so­nalne usta­wie­nie sieci, klik­nąć YouTu­be’a i wyszu­kać melan­cho­lijną baskij­ską pio­senkę Txo­ria txori („Ptak”).

Alex uro­dził się i wycho­wał w Kraju Basków. Baskiem tak naprawdę nie jest, jego rodzice są Hisz­pa­nami spod Bar­ce­lony. Dziad­ko­wie od strony matki pocho­dzą z Gali­cji, a pradziad­ko­wie – z pół­nocno-wschod­niej Por­tu­ga­lii i całe życie posłu­gi­wali się języ­kiem miran­dyj­skim. Miran­dyj­ski przez nie­któ­rych trak­to­wany jest jedy­nie jako dia­lekt por­tu­gal­skiego, przez innych jest uzna­wany za odrębny język. Obec­nie posłu­guje się nim zale­d­wie 15 tysięcy użyt­kow­ni­ków.

Alex pomimo fur­ka­ją­cego wen­ty­la­tora pod­ciąga rękawy swe­tra jesz­cze bar­dziej i z wypie­kami na twa­rzy słu­cha po raz setny już w tym tygo­dniu swo­ich ulu­bio­nych baskij­skich dźwię­ków. Kiedy zasta­na­wia się nad ulep­sze­niem pod­ze­społu (Alex jest inży­nie­rem do spraw jako­ści), wodzi gał­kami ocznymi nie na boki jak 99% Euro­pej­czy­ków, ale w górę i w dół jak zwy­kli to robić rodo­wici Basko­wie.

Gdyby mógł coś zmie­nić w swoim życiu, byłby to dwie rze­czy. Chciałby być wyż­szy i pra­co­wać po baskij­sku. Ale pol­skie pra­cuj.pl jesz­cze ni­gdy w histo­rii nie odno­to­wało ogło­sze­nia z języ­kiem baskij­skim. Pozo­staje mu więc YouTube partyTxo­ria txori.musująca tabletka.png

kreska.jpg

AGATA WIECZOROWSKA
Filo­log języ­ków obcych (angiel­ski) i bar­dzo obcych (por­tu­gal­ski i rumuń­ski). Pocho­dzi z Zie­lo­nych Płuc Pol­ski. Na stu­dia prze­pro­wa­dziła się do Kra­kowa. Pra­cuje w kor­po­ra­cji, w wol­nym cza­sie czyta Muminki i pro­wa­dzi blog: kaluzeiroze.com.

Ta strona korzysta z plików cookie.