NUMER 27 (2) MARZEC 2018 | "DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ?"
Polska kultura popularna coraz chętniej przyjmuje kicz, również z większą swobodą bawi się kampem, a nawet tworzy kompromisową hybrydę tych dwóch estetyk. Tylko w ostatnich miesiącach pojawiły się liczne projekty charakterystyczne dla tej tendencji, chociażby pełen na pierwszy rzut oka niedorzecznych tekstów album Mery Spolsky czy balansujący na granicy artystycznej ekspresji i pretensjonalności teledysk do utworu Motyle i Ćmy Sarsy. Kicz i kamp również stały się narzędziem w rękach polskich twórców filmowych, w szczególności debiutantów – Jana Komasy, Kuby Czekaja czy Agnieszki Smoczyńskiej. Ich przykład pokazuje powtarzalny schemat zaistnienia we współczesnej polskiej kinematografii: kiczowaty debiut, a następnie stopniowe odchodzenia od tej estetyki w kolejnych filmach.
Eugeniusz Wilk w książce Niedyskretny urok kiczu przypomina zasady definiujące kicz: niedostosowanie, przeciętność, synestezja i komfort. W ujęciu filmowym Wilk tłumaczy kicz jako efekt degradacji, zniekształceń i przemieszczeń. Wymienione cechy z pewnością są widoczne w filmach wyżej wymienionych debiutantów, chociażby ze względu na wiele uproszczeń adresowanych do widza masowego. Utrudnieniem z pewnością jest określenie filmowego kampu jako kategorii pokrewnej estetyce kiczu – granica pomiędzy nimi jest bardzo płynna, zwłaszcza współcześnie, gdy coraz trudniej rozróżnić kulturę niską i wysoką. Tę estetykę charakteryzuje teatralność, sztuczność i liczne odwołania do popkultury. Stąd najlepszymi wyróżnikami w kontekście badania obecności obu poetyk w kinie będą: skłonność do uproszczeń (cecha kiczu) oraz nadmierna dbałość o styl i formę filmu (cecha kampu). Te cechy można uznać za podstawowe wyróżniki twórczości opisywanych reżyserów, które jednocześnie otwierają możliwości szerszej interpretacji ich dzieł.
KOMASA (ROCZNIK ’81)
W swoim debiucie Komasa próbuje przedstawić współczesne problemy nastolatków zrodzone przede wszystkim z powodu rozwoju technologicznego, mogącego doprowadzić nawet do autodestrukcji. Ten opis przywodzi na myśl raczej cieszący się dużą popularnością serial Czarne lustro (2011‒), lecz Sala samobójców (2011) faktycznie nie odbiega daleko od niepokojącej serii Charliego Brookera. Wiąże się to nie tylko z tematem, ale także z estetyką kiczu, która prowadzi widza przez cały film. Przede wszystkim zauważyć to można w animowanych partiach Sali samobójców oraz mrocznym klimacie filmu powstałym dzięki wprowadzeniu kilku prostych trików. Możemy zauważyć, że u Komasy kicz pomaga we wprowadzeniu refleksji społecznej oraz utrwalenia gatunkowości filmu.
Estetyka kiczu objawia się w filmie Komasy na poziomie stylu wykorzystanego przy scenach animowanych (ze względu na ich kolorystykę i zniekształcenie świata rzeczywistego), wydumanych scen estetyzujących relację dwójki głównych bohaterów oraz języka wykorzystanego w scenariuszu, w którym w rozmowach Sylwii i Dominika mamy do czynienia z świadomym graniem pretensjonalnością i przesadą. Warto zwrócić uwagę również na mroczny klimat budowany w filmie za pomocą chłodnych filtrów, ciemnych lokacji czy przygnębiającej ścieżki dźwiękowej – sygnalizuje on podobieństwo z dreszczowcem, oddziałując nie tylko na nastrój widzów (poprzez wzbudzanie m.in. niepokoju), ale także na ich oczekiwania względem filmowej konwencji. W tych ramach paradoksalnie powstaje miejsce dla estetyki kiczu.
Charakterystyczna dla niej prostota jest widoczna przede wszystkim w świecie wirtualnym, wprowadzonym animacjami imitującymi przerysowaną grę wideo. W tym przerysowaniu widzimy liczne uproszczenia świata rzeczywistego, przede wszystkim u awatarów naszych protagonistów. Uproszczenia te dają do zrozumienia, że gra wideo nigdy nie dorówna naszej rzeczywistości, świat wirtualny zawsze pozostanie na drugim planie. Wspomniane awatary bohaterów przypominają swoje rzeczywiste odpowiedniki, jednak pojawiają się tam również postacie groteskowe, hybrydy postaci fantastycznych i ludzkich. Gracze spotykani przez Dominika w wirtualnym świecie posługują się patosem, który wydaje się być narzucony jako forma grupowej autoidentyfikacji. Stąd też częste emanujące kiczem, podniosłe dialogi, które dość mocno kontrastują z rozmowami prywatnymi, już nie zawsze tak elokwentnymi, ale też ocierającymi się o zły smak ze względu na ich infantylny, „tumblerowy” ton. Co ciekawe zresztą, gify z filmu były potem rozpowszechniane przez nastoletnich użytkowników internetu.
UTRUDNIENIEM JEST OKREŚLENIE FILMOWEGO KAMPU JAKO KATEGORII POKREWNEJ ESTETYCE KICZU – GRANICA POMIĘDZY NIMI JEST BARDZO PŁYNNA, ZWŁASZCZA WSPÓŁCZEŚNIE, GDY CORAZ TRUDNIEJ ROZRÓŻNIĆ KULTURĘ NISKĄ
I WYSOKĄ.
Tu można postawić pytanie, czy Komasa rzeczywiście starał się jak najwierniej przedstawić typy zachowań współczesnych nastolatków, czy też zastosował te elementy kiczu jako pośredniej satyry. Odpowiedź może być twierdząca w obu przypadkach. Wirtualny świat okraszony kiczowatą estetyką stoi w opozycji do świata realnego przez typowe dla kiczu przerysowanie, sprawiając wrażenie czegoś złudnego, krótkotrwałego, lecz również groźnego. Wprowadzenie tych odczuć za pomocą elementów wizualnych ma tu niezwykle duże znaczenie dla odbioru filmu, który, pamiętajmy, reżyser chce, byśmy czytali m.in. jako thriller. I chociaż kicz i estetyka gry komputerowej pojawiają się również w kolejnym filmie Komasy, Mieście 44 (2014) – chociażby przez wykorzystanie dubstepu, slow motion, ale też silnie oddziałujących na widza efektów specjalnych, takich jak deszcz krwi – zabiegi te służą tam kształtowaniu przede wszystkim formy filmu, który widowisko historyczne próbuje sprzedać odbiorcy przyzwyczajonemu do blockbusterów. Widzimy tu zatem różnicę w funkcjonowaniu i znaczeniu kiczu w obu filmach Jana Komasy, co czyni Salę samobójców filmem, w którym ta estetyka zapuszcza korzenie głębiej, na wielu różnych poziomach.
CZEKAJ (ROCZNIK ’84)
W zupełnie innym celach kiczem posługuje się Kuba Czekaj w swoim debiucie pełnometrażowym Baby Bump (2015). Film opowiada o 11-letnim chłopcu przedstawianym jako Mickey House, mieszkającym z samotnie wychowującą go matką i wchodzącym w okres dojrzewania. Do sportretowania problemu zmieniającego się ciała i relacji z matką reżyser wykorzystuje kreskówkę. Kicz i przerysowaniem spowite są surrealistycznym absurdem. Barbara Hollender w Od Kutza do Czekaja pisze: „Rzeczywistość miesza się w Baby Bump z wyobraźnią współczesnego dziecka – barwną, komiksową. Powstaje audiowizualny kolaż oddziałujący na zmysły widzów. Prowadzący do konkluzji, że »dojrzewanie nie jest dla dzieci«”.
Podobnie swój pełnometrażowy debiut określa sam reżyser, posługując się terminem „filmowy komiks”. W filmie dominuje dynamiczny montaż, liczne komiczne efekty dźwiękowe, które imitują komiksowe dymki. Inteligencja Czekaja w konstruowaniu formy czyni jednak jego debiut utworem zgoła kampowym, chociażby ze względu na parodię widoczną w postaci kreskówkowego alter ego głównego bohatera (która przywodzi na myśl Myszkę Miki). Cały kreskówkowy segment wydaje się być bystrą satyrą na prostotę tego gatunku, która sama w sobie byłaby świetnym przewodnikiem dla estetyki kiczu w filmie. Ta zresztą da się znaleźć w stylu Baby Bump: krzykliwe kolory zestawiane z pastelami służą do przedstawienia nam świata widzianego oczami dojrzewającego dziecka. W wielu scenach pojawia się również groteska, ukryta pod toną barw w postaci często odpychających obrazów cielesności związanych z dojrzewaniem, ale i kobiecością. Owa „namacalność” tego, co widzimy na ekranie, zdaje się mówić, że nic, co ludzkie, nie powinno nam być obce, a jednocześnie wprowadza pewien dyskomfort. Haptyczne bodźce kierowane w stronę widza skonfrontowane zostają z tym, co dzieje się w głowie jedenastoletniego dziecka wraz z buzowaniem hormonów i namiętnościami z tym związanymi. Oprócz elementów kiczu tę burzliwą perspektywę podtrzymują także krótkie ujęcia i wspomniany wcześniej szybki montaż.
Baby Bump stoi w kontraście do kolejnego pełnego metrażu Czekaja, Królewicza Olch (2016). W porównaniu ten drugi film wydaje się przygaszony, statyczny, co współgra z faktem, że główny bohater jest starszy od poprzedniego protagonisty. Z elementów estetyki kiczu pozostają tu już tylko mocne akcenty wizualne, takie jak posługiwanie się silną czerwienią oraz neonowymi światłami. Czekaj traktuje jednak oba filmy jako swoje pełnoprawne debiuty, zwłaszcza że pomysł na Królewicza Olch pojawił się jeszcze przed Baby Bump. Oba filmy określa dyptykiem o dojrzewaniu: pierwszy z nich dotyczy dojrzewania fizycznego, drugi zaś – emocjonalnego. I pomimo znaczących różnic w formie obu filmów rzeczywiście można postrzegać je jeszcze jako utwory ze sobą związane. Kicz jest wyraźny tylko w pierwszym filmie, ponieważ to „młodzieńcza” estetyka – ma być utożsamiana z „szaleństwem” dziejącym się w głowie dojrzewającego fizycznie dziecka.
SMOCZYŃSKA (ROCZNIK ’78)
Film, w którym jeszcze wyraźniejszy staje się przepływ między kiczem a kampem, to Córki dancingu (2015). W historii o dwóch syrenach, które w drodze do Ameryki doświadczają najlepszego, co ma do zaoferowania Warszawa lat 80., Smoczyńska posługuje się absurdem i przesadą – zarówno w warstwie wizualnej, jak i fabularnej. Bawi się również gatunkami: wprowadza elementy musicalu, dramatu, a nawet horroru, co koniec końców daje nam również komedię. Ta paleta pozornie zgrzytających ze sobą gatunków tworzy bardzo oryginalny (i mimo wszystko spójny) film.
Na kiczowaty charakter debiutu Smoczyńskiej wpływa przede wszystkim jego forma, ubrana w bardzo przyjemną dla widza kolorystykę odpowiadającą współczesnym trendom widocznym między innymi w fotografii mody (błyszczące złoto, srebro, neony), musicalowe występy czy wzbudzającą u widza komfort sielankowość widoczną w nastrojach bohaterów przesiadujących nocami w klubach dancingowych. Na tym poziomie dekodowania filmu odbiorca ma przede wszystkim dobrze się bawić, film może być dla niego niepozorną guilty pleasure. Kicz znajdujemy także w przerysowanych występach muzycznych, czerpiących z tradycji musicalu. Mamy tu przyklejone do twarzy uśmiechy, elektroniczny soundtrack od zespołu Ballady i Romanse, narrację często przerywaną utworami muzycznymi (komentarzami lub zapowiedziami akcji) czy wylew pokrytych brokatem i cekinami kostiumów.
Tak odwołania do estetyki lat 80., jak i zabawy gatunkowe pełnią w filmie Smoczyńskiej funkcję eskapistyczną. Jednakże w Córkach dancingu możemy zauważyć drugi, głębszy poziom odbioru. Spoglądając na film z dystansem, dostrzec można kampowość, wyrażaną m.in. przez stylizację i intertekstualność. Wymieniony przy kiczu elektroniczny podkład muzyczny staje się hołdem dla muzyki z epoki (często przez coverowanie kultowych utworów, jak w przypadku piosenki Byłaś serca biciem). Scenografia, wymuszone uśmiechy bohaterek-performerek i ich mocne pozy na scenie są stylizacją odwołującą się do występów na potańcówkach typowych dla czasów akcji, w których Smoczyńska osadziła swój debiut. Patrząc na Córki dancingu w ten sposób, otrzymujemy coś więcej niż jedynie półtoragodzinną rozrywkę względnej jakości, a oryginalny hołd dla czasów, które w Polsce powszechnie kojarzą się jedynie z szarością i brakami w sklepach.
Swoim debiutem Smoczyńska obiecująco zaznaczyła swoją obecność we współczesnej kinematografii, pokazując, że manewrowanie kiczem i absurdem może zrodzić wyrazistą produkcję, która – zważywszy na sukces filmu za granicami Polski – może przypaść do gustu widzom o bardzo różnych preferencjach i przyzwyczajeniach odbiorczych.
Skoro wszystkie opisane debiuty odniosły sukces, z czego wynika stopniowa zmiana tonacji w filmach ich twórców? Czy jest to po prostu poszukiwanie swojego unikalnego stylu? A może tylko jednorazowe zabawy formą? Na stawianie jednoznacznych tez jest jeszcze za wcześnie, szczególnie że zjawisko to uwidoczniło się intensywniej dopiero na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jednak można przypuszczać, że jest to próba wykorzystania tego, do czego widz nie jest jeszcze w polskim kinie przyzwyczajony, zaskoczenia go i jednoczesnego odciśnięcia w jego pamięci nazwiska młodego reżysera. Znacząca może tu być również kwestia „wyczerpania się sztuki”, poczucie, że doszło się do ściany i potrzebny jest zwrot. Stąd rosnąca popularność eksperymentów wykorzystujących absurd, autoironię czy właśnie estetykę przez wieki potępianą. Czy będzie to trwała tendencja w polskim kinie? Jak w tekście Między Wschodem a Zachodem Magdalena Podsiadło pisze o Baby Bumb i Córkach dancingu: „Filmy te nie obawiają się popkultury, świadomie użytego kiczu, złego smaku ani obyczajowych wolt. Czas pokaże, czy jest to nowe otwarcie, czy też wyjątki, takie jak Wojna polsko-ruska (2009) milczącego w kinie od lat Xawerego Żuławskiego”.
Nie zważając jednak na to, czy na naszych oczach rodzi się nowy zwrot kinematograficzny, czy ma miejsce tylko przemijający trend, warto zwrócić uwagę na estetykę kiczu. Może ona bowiem stać się ważną częścią składową formy filmowej, a nawet kluczem do zaistnienia na rynku filmowym debiutantów.
MATEUSZ JANIK
Student filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Bezwstydnie zachwyca się kulturą popularną, a w filmie interesuje go przede wszystkim jego warstwa wizualna. Na co dzień zwiedza najdziwniejsze zakamarki mediów społecznościowych, zajmuje się fotografią i skacze z wernisażu na wernisaż.
WERONIKA "WERA" GRZYWA
Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (filia w Cieszynie), na kierunkach Edukacja Artystyczna i Grafika. Zajmuje się komiksem i ilustracją. Poza tym jest potrzepaną melancholiczką, starającą się nie zwariować!