DO GÓRY

 

fuss_seks_zaostrza_apetyt_mozdzen_cover.jpg

NUMER 28 (3) MAJ 2018 | "WIELKIE ŻARCIE"

SEKS ZAOSTRZA APETYT – FILMOWY EROTYZM DUSZONY NA WOLNYM OGNIU

OLGA DREWNOWSKA | MARTA MOŻDŻEŃ

Jedze­nie na wiel­kim i małym ekra­nie koja­rzy mi się przede wszyst­kim z wybu­cha­ją­cym wymio­ci­nami żar­ło­kiem, boha­te­rem Sensu życia wg Monty Pythona (1983, T. Gil­liam, T. Jones). To raczej dość obrzy­dliwe przed­sta­wie­nie spo­żyw­czej orgii, koń­czą­cej się wybu­chem dale­kim od speł­nie­nia w eja­ku­la­cyj­nym szale, jest wręcz kwin­te­sen­cją tego, co możemy nazwać kom­pul­syw­nym napy­cha­niem kał­duna: czy to rze­czy­wi­stego, czy meta­fo­rycz­nego. Jones, jako Pan Cre­osote, dosko­nale uka­zuje nie­moż­ność zaspo­ko­je­nia pod­sta­wo­wej potrzeby fizjo­lo­gicznej, wieczne nie­na­sy­ce­nie. To grzeszne „nie­umiar­ko­wa­nie w jedze­niu i piciu” prze­nosi się na bar­dziej uni­wer­salny, egzy­sten­cjalny poziom – więże się z koniecz­no­ścią dostar­cza­nia sobie coraz to nowych podniet czy bodź­ców.

Jedze­nie już od dawna jest czymś wię­cej niż lekar­stwem na głód. Zamiast tego staje się kolej­nym spo­so­bem na doświad­cze­nie przy­jem­no­ści, pobu­dze­nie zmy­słu smaku i zapa­chu. Roz­kosz spo­ży­wa­nia, ero­tyzm tej czyn­no­ści widoczne są w rekla­mach peł­nych obra­zów ust i języ­ków zli­zu­ją­cych sosy czy cze­ko­lady, w insta­gra­mo­wych zdję­ciach ozna­cza­nych hash­ta­giem #fo­od­porn czy arty­ku­łach radzą­cych, co jeść, by móc cie­szyć się part­ne­rem całą noc. Od sen­su­al­nych doznań czło­wiek potrafi jed­nak przejść do nie­po­ha­mo­wa­nego obżar­stwa, kom­pul­syw­nego zaspo­ka­ja­nia potrzeb, niczym mon­ty­py­tho­now­ski Pan Cre­osote. Ten zgrany tan­dem zmy­sło­wych uciech – seks i jedze­nie – zaj­mo­wał i na­dal zaj­muje licz­nych twór­ców fil­mo­wych, bada­ją­cymi ludz­kie fik­sa­cje, żądze i zbo­cze­nia.

GŁODNY CHŁOPIEC I KELNERKA

Paul Tho­mas Ander­son w swoim ostat­nim fil­mie – Nić widmo (2017) kre­śli nie­sa­mo­wi­cie ero­tyczne menu. Daniem głów­nym jest on, Rey­nolds Wood­cock, i ona, Alma, dwie tak różne, tak pięk­nie spor­tre­to­wane postaci. Reży­ser gotuje ich na wol­nym ogniu, wydo­by­wa­jąc wszel­kie moż­liwe smaki i zapa­chy, włącz­nie z goryczką alar­mu­jącą przed moż­li­wym zatru­ciem. Naj­now­szy film Ander­sona sku­pia się na roman­sie nie­ty­po­wym, choć ubra­nym w kla­syczny, dobrze znany kostium. Samotny arty­sta, lon­dyń­ski kra­wiec, odnaj­duje swoja muzę i uko­chaną w mło­dej, pro­stej kel­nerce. Sztam­powe na pierw­szy rzut oka zawią­za­nie akcji, wypeł­nione jest ide­al­nym umo­ty­wo­wa­niem psy­cho­lo­gicz­nym postaci i ele­gancką formą, jed­nak przede wszyst­kim sta­nowi począ­tek histo­rii roz­bu­cha­nych ape­ty­tów oraz wiecz­nego głodu miło­ści. Reży­ser chęt­nie łączy ero­tyzm z wyso­ko­ka­lo­rycz­nymi daniami, roman­tyczne nie­po­wo­dze­nia z kuchar­skimi faux pas, bez­rad­ność w trak­cie sen­sa­cji żołąd­ko­wych z miło­sną grą.

Gastro­no­miczna meta­fo­ryka, choć nie da się jej prze­oczyć, nie ma w sobie nic z nachal­no­ści – kłó­ci­łoby się to zresztą nie tylko ze świa­tem przed­sta­wio­nym, ale także sub­tel­nym pro­wa­dze­niem nar­ra­cji. Jed­nak Ander­son nie unika bez­po­śred­nich kono­ta­cji mię­dzy sek­sem a jedze­niem. Te dwie siły powią­zane zostają ze sobą już w pierw­szych sce­nach, w któ­rych Rey­nolds, uoso­bie­nie galan­te­rii, odma­wia jedze­nia tego, co go „zapy­cha”. Co istotne, odmowę kie­ruje w stronę swo­jej kochanki – już nie­długo byłej kochanki. Gdy Johanna tyje w ocze­ki­wa­niu na odro­binę miło­ści, Rey­nolds oszczę­dza sie­bie i swoje ciało, przy­go­to­wu­jąc je na dużo więk­szy posi­łek. Skła­da­jące się z kalo­rycz­nych rary­ta­sów śnia­da­nie może być bowiem zare­zer­wo­wane tylko dla mło­dej miło­ści, w któ­rej zain­te­re­so­wa­nie łączy się z ero­tycz­nym pra­gnieniem. Jest nią oczy­wi­ście Alma, kel­nerka, która od samego początku zaspo­kaja wiel­kie ape­tyty boha­tera, przy­no­sząc mu zamó­wie­nie pełne tłusz­czów nasy­co­nych.

Dziew­czyna nazywa Rey­noldsa głod­nym chłop­cem i wła­ści­wie te słowa naj­le­piej oddają jego zło­żoną naturę – wiel­kie potrzeby, ale i pewną bez­bron­ność zro­dzoną z tęsk­noty za matką, którą do pew­nego stop­nia zastę­po­wała mu sio­stra. Cyril, domi­nu­jąca, dużo bar­dziej sta­now­cza strona rodzeń­stwa Wood­cock, straż­niczka ogni­ska domo­wego, na pełen etat zaj­muje się kon­trolą i tak nie­sa­mo­wi­cie poukła­da­nego życia Rey­noldsa. Wypę­dza­nie nie­chcia­nych kocha­nek oraz dba­nie o ciszę i spo­kój pod­czas posił­ków to tylko nie­które z jej zadań. Z cza­sem jed­nak to Alma przej­muje jej obo­wiązki, chcąc być nie tylko kochanką, ale i panią domu oraz tro­skliwą opie­kunką.

Jak jed­nak dbać o męż­czy­znę nie­do­stęp­nego, który nie oka­zuje swo­ich sła­bo­ści? Ander­son w odpo­wie­dzi na to pyta­nie pod­suwa swo­jej boha­terce atlas grzy­bów, który, niczym strzelba Cze­chowa, musi zostać użyty w decy­du­ją­cym momen­cie fabuły. Grzyb – tru­ci­zna i posi­łek w jed­nym, jeśli wybie­rze się go nie­roz­waż­nie. Celowe osła­bie­nie męż­czy­zny za pomocą ape­tycz­nych, sma­żo­nych na maśle grzy­bów pozwala Almie wydo­być jego nie­moc, pozba­wić go pano­wa­nia nad swoim cia­łem. Bezbron­nemu, zda­nemu na łaskę uko­cha­nej Rey­nold­sowi bli­żej do dziecka niż nie­do­stęp­nego męż­czy­zny, zago­rza­łego sta­rego kawa­lera, który nie dopusz­cza do powsta­nia praw­dzi­wej zaży­ło­ści. Alma otrzy­muje zatem moż­li­wość opie­ko­wa­nia się swoim głod­nym chłop­cem, Rey­nolds zaś odnaj­duje sub­sty­tut tro­skli­wej i odda­nej Matki.

fuss_seks_zaostrza_apetyt_mozdzen.jpg

KIEDY DOROSNĘ, ZOSTANĘ KANIBALKĄ

Ponoć na poka­zach przed­pre­mie­ro­wych Mięsa (2016) ludzie mdleli – za dużo bru­tal­no­ści, krwi i jedze­nia. Docie­ka­nie, ile w tym mar­ke­tin­go­wego szumu, a ile prawdy, mija się z celem, jed­nak film Julie Duco­ur­nau z pew­no­ścią może wzbu­dzić nie­smak… albo śli­no­tok. Bo choć w tym daniu domi­nuje smak suro­wi­zny, tema­tyka kani­ba­li­zmu łączy się z pro­ble­mem budzą­cych się sek­su­al­nych ape­ty­tów.

Pierw­szym gastro­no­micz­nym pro­ble­mem w tym fil­mie nie jest ham­le­tow­skie jeść albo nie jeść, a raczej co jeść. Justine, główna boha­terka, jest bowiem wege­ta­rianką – tak samo jak jej rodzice i sio­stra stu­diu­jąca na wydziale wete­ry­na­ryj­nym. Już druga scena Mięsa dosad­nie poka­zuje nam, że białko zwie­rzęce to pokarm niedopusz­czalny – boha­terka wypluwa kawa­łek mięsa zna­le­ziony w obie­dzie. Cho­ciaż począt­kowo może wyda­wać nam się, że reży­serka pra­gnie opo­wie­dzieć histo­rię odczło­wie­cze­nia i zabrać istotny głos w dys­ku­sji na temat zabi­ja­nia zwie­rząt, szybko prze­ko­namy się, że w tym fil­mie mięso jest wytry­chem do zro­zu­mie­nia ludz­kiego ciała i jego popę­dów.

Mięso odważ­nie mówi o tym, o czym wielu z nas chcia­łoby zapo­mnieć – o dora­sta­niu, budze­niu się do życia sek­su­al­nych ape­ty­tów, łak­nie­niu świe­żych doznań. Przy­jęta kon­wen­cja body hor­roru wymaga choćby odro­biny sztucz­nej krwi, jed­nak mniej w tym kina grozy, a wię­cej kina ini­cja­cyj­nego. Mię­dzy innymi dzięki temu film wyróż­nia się na tle innych dzieł, które łączą wątek ero­ty­zmu i kani­ba­li­zmu, m.in. Kucharz, zło­dziej, jego żona i jej kocha­nek (1989, P. Gre­ena­way), Mil­cze­nie owiec (1991, J. Demme) czy Głód miło­ści (2001, C. Denis). Duco­ur­nau oddaje boha­terce prawo do mówie­nia o tym, co zwy­kle cho­wamy w czte­rech ścia­nach sypialni, uka­zu­jąc nie­po­koje okresu doj­rze­wa­nia. Justine, zanim odważy się przy­znać do wła­snych potrzeb, naj­pierw spusz­cza nie­śmiało oczy, póź­niej wręcz dostaje wysypki, osta­tecz­nie jed­nak zaczyna bawić się nowymi moż­li­wo­ściami.

Scena, w któ­rej boha­terka tań­czy przed lustrem, jakby zachę­ca­jąc samą sie­bie do aktu sek­su­al­nego i sygna­li­zu­jąc rosnący głód ciała, jest dla widza dużo bar­dziej nie­wy­godna niż wgry­za­nie się w suro­wego kur­czaka. Dla­czego? Gdyż seks, tak samo jak kani­ba­lizm, na­dal pod­lega tabu­iza­cji, a miłość wła­sna odczy­ty­wana jest raczej w kate­go­riach nar­cy­zmu niż samoakcep­ta­cji. Zwłasz­cza gdy doty­czy to kobiety. Nie bez przy­czyny Duco­ur­nau oddaje głos dwóm mło­dym dziew­czy­nom, sio­strom, które wyrwały się spod para­sola ochron­nego roz­po­star­tego nad nimi przez silną, surową matkę. Pod pre­tek­stem wega­ni­zmu rodzi­cielka stara się zaha­mo­wać to, co spo­tyka każ­dego z nas, budze­nie się namięt­no­ści i pozna­wa­nie cie­le­snych potrzeb. Reży­serka wydo­bywa tabu na świa­tło dzienne, mie­sza­jąc wątki i łącząc to, co nie­do­pusz­czalne w wielu kul­tu­rach, z tym, co na­dal jest spo­łecz­nie nie­ak­cep­to­wane. Poprzez połą­cze­nie moty­wów seksu i kani­ba­li­zmu wska­zuje na podo­bień­stwo obu aktów, zrów­nuje je ze sobą w spo­sób nie­sa­mo­wi­cie odważny, pięt­nu­jąc obłudne uci­sza­nie natu­ral­nych popę­dów. Ape­tyty boha­te­rek muszą zostać poha­mo­wane, by nie nara­zić ich na ostra­cyzm. Kobieta prze­cież nie może z lubo­ścią wgry­zać się w ciało part­nera bądź part­nerki.

PYSZNY GRZECH

Seks na­dal pozo­staje w sfe­rze tabu, a jedze­nie, podob­nie jak akt sek­su­alny, może pod­legać pew­nym restryk­cjom. I tak w nie­któ­rych krę­gach do współ­ży­cia dojść może tylko w celu poczę­cia, jedze­nie zaś ma zaspo­koić głód, a nie zapew­nić przy­jem­no­ści podnie­bie­nia. Orgazm może doty­czyć zarówno seksu, jak i jedze­nia, a pozna­nie gustów part­nera – tak samo w kwe­stii ero­ty­zmu i smaku – potrafi zaowo­co­wać praw­dzi­wie nie­za­po­mnia­nymi dozna­niami, które od zawsze nie­po­ko­iły śro­do­wi­ska kon­ser­wa­tywne. Tego typu spo­łecz­ność por­tre­tuje w Cze­ko­la­dzie (2000) Lasse Hal­l­ström, snu­jąc opo­wieść magiczną i pełną ero­ty­zmu, któ­rej siła pły­nie mię­dzy innymi z połą­cze­nia sfery sek­su­al­nej z jedze­niem. Oba dozna­nia mogą być bowiem postrze­gane w kate­go­riach grze­chu.

Cze­ko­lada zrów­nuje grzeszną przy­jem­ność spo­ży­wa­nia sło­dy­czy z sek­su­al­nymi unie­sie­niami. Mia­steczko, dosto­so­wane do rytmu wyzna­cza­nego przez Kościół, dystan­suje się wobec eks­cesu, jakim jest przy­jem­ność. Mało­mia­stecz­kowa spo­łecz­ność nie jest w sta­nie przy­jąć tego, co nowe, wyzwo­lone, pyszne. Nie bez przy­czyny film roz­po­czyna się sceną w kościele, w któ­rym mowa jest o Wiel­kim Poście, okre­sie sze­roko poję­tej wstrze­mięź­li­wo­ści, a nawet umar­twia­nia się, kiedy potrzeby ciała muszą zejść na dal­szy plan, ustę­pu­jąc miej­sca potrze­bom ducha. Tak się jed­nak składa, że aku­rat wtedy do mia­steczka wiatr przy­wiewa dwie boha­terki, które parają się przy­go­to­wy­wa­niem cze­ko­la­do­wych łakoci.

W mia­steczku o pysz­no­ściach mówi się po cichu, zapach kakao kusi niczym ponętne ciało – co wię­cej, zmu­sza do grze­chu, a póź­niej… do spo­wie­dzi. Prze­cież o ucie­chach ciała należy opo­wie­dzieć księ­dzu, oczy­ścić się. Przy­zna­wa­nie się do łak­nie­nia i kolej­nych wizyt w cze­ko­la­dziarni łudząco przy­po­mina spo­wia­da­nie się z ukrad­ko­wych poca­łun­ków, mastur­ba­cji czy innego rodzaju ero­tycz­nych unie­sień. Cze­ko­lada roz­bu­dza pożą­da­nie w tych, któ­rzy dawno o nim zapo­mnieli, ale także przy­po­mina o miło­ści wła­snej – sza­cunku do swo­jego ciała, któ­rego nie ma prawa krzyw­dzić ani obcy, ani zaślu­biony pod boskim okiem mąż.

Bez­po­średni kon­takt z siłą naj­wyż­szą zdaje się mieć jedy­nie bur­mistrz mia­steczka. Prosi o radę w chwi­lach zwąt­pie­nia, choć, co oczy­wi­ste, upew­nia się jedy­nie w tym, co mówią mu jego kon­ser­wa­tywne trze­wia. W jed­nej z ostat­nich scen znów odwraca swoją twarz ku obli­czu ukrzy­żo­wa­nego Jezusa, posta­na­wia­jąc przy tym doko­nać osta­tecz­nego znisz­cze­nia sie­dli­ska grze­chu. Orgia destruk­cji zamie­nia się jed­nak w orgię sma­ków – oko kamery w dość wymowny spo­sób śle­dzi ruch ust i języka, na któ­rym przy­pad­kowo ląduje kawa­łek cze­ko­lady. Ero­tyzm i kon­sump­cja spo­tykają się po raz kolejny. A po dobrym jedze­niu, tak jak po dobrym sek­sie, przy­cho­dzi czas na drzemkę. W tym przy­padku także na pełne poczu­cie winy powi­ta­nie nowego dnia, niczym ze ste­reo­ty­po­wym pięt­nem ladacz­nicy, które zmyte zostaje nie dzięki łasce boskiej, lecz ludz­kiej. W obli­czu dobroci i akcep­ta­cji to, co nie­do­zwo­lone szybko zmie­nia sta­tus – z grze­chu staje się zwy­kłą, nie­szko­dliwą przy­jem­no­ścią, która, igno­ro­wana i spy­chana na dal­szy plan, wcze­śniej bar­dzo łatwo pod­legała demo­ni­za­cji. Czy to w kwe­stii dosko­na­łego jedze­nia, czy przy­jem­nego seksu.

Potrzeba bli­sko­ści i miło­ści, budząca się sek­su­al­ność czy walka z uprze­dze­niami, postrze­ga­nie grze­chu i tabu – motyw jedze­nia otwiera twór­com wiele fur­tek, umoż­li­wia­jąc im pro­wa­dze­nie z widzem wie­lo­po­zio­mo­wej dys­ku­sji o zawi­ło­ści natury ludz­kiej. Nadal jed­nak zaska­kuje fakt, że choć temat ten był wał­ko­wany w kul­tu­rze na wiele róż­nych spo­so­bów, cią­gle pozwala na dal­szą eks­plo­ata­cję. Począt­kowo jedze­nie i seks sta­nowiły spo­sób na przed­sta­wie­nie hedo­ni­stycz­nych uciech, wska­zu­ją­cych na zepsu­cie czło­wieka i mają­cych kry­ty­ko­wać zagro­że­nia pły­nące z kon­sump­cjo­ni­stycz­nego stylu życia. To kry­tyczne podej­ście do tematu, pomimo że cią­gle aktu­alne, zmu­sza jed­nak twór­ców do dal­szych poszu­ki­wań, prze­kra­cza­nia gra­nic w inny spo­sób, wska­zy­wa­nia na kolejne zależ­no­ści mię­dzy ero­tycz­no­ścią a jedze­niem. Potrzeby fizjo­lo­giczne w przy­wo­ła­nych wyżej fil­mach stają się jedy­nie punk­tem wyj­ścia do roz­wa­żań na temat ape­ty­tów i pra­gnień, per­wer­sji i ogra­niczeń. I zaostrzają odbior­cze ape­tyty.musująca tabletka.png

kreska.jpg

OLGA DREWNOWSKA
Rocz­nik 90. Absol­wentka filo­lo­gii pol­skiej na Uni­wer­sy­te­cie Miko­łaja Koper­nika, która pasjami czyta lite­ra­turę wsze­laką, choć pol­ską naj­rza­dziej (cał­ko­wi­cie świa­do­mie). Od czasu do czasu pró­buje swo­ich sił w roz­bie­ra­niu fil­mów na czę­ści pierw­sze, bo dobre kino podobne jest do dobrej książki. Recen­zentka i autorka bloga Okiem Wiel­kiej Sio­stry.

MARTA MOŻDŻEŃ
Absolwentka malarstwa, na co dzień grafik, z zamiłowania ilustrator.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.