Młoty pneumatyczne i wiertarki udarowe. W tygodniu punkt szósta, czasem w poniedziałki odpalają kwadrans później. W weekendy 7:30. Budzisz się jak na placu budowy i nawet nie słychać twojego standardowego budzika z Samsunga.
Korale z ludzi. Jeden za drugim, nawleczeni na niewidzialny sznureczek, lekko się kołyszący na boki. Sen? Majaki? Surrealistyczny obraz? Nic podobnego. Zobaczyłam je na realistycznym, reportażowym zdjęciu w wieku pięciu, może sześciu lat. Potem dowiedziałam się, że te, jak je wtedy nazwałam „korale z ludzi”, to kolejka do sklepu.
Różnie ją nazywają: acedią, melancholią, spleenem, czasem lenistwem. Choć najczęściej wszystkie te pojęcia lądują w jednym worku z napisem „nuda”. Bo nuda to trochę persona non grata, a trochę cały świat wrażeń, które przebijają się przez rzeczywistość i przypominają nam o skończoności. Naszej własnej skończoności.
Kulturę alternatywną w bardzo szerokim ujęciu można rozumieć jako kulturę nieoficjalną, niepopartą żadnym instytucjonalnym zapleczem, niejako uzupełniającą mainstream. Alternatywne może być podejście do życia, zdrowia, religii, polityki. Alternatywne mogą być kino, literatura czy muzyka; to w definicji tej ostatniej zachodzą obecnie ważne zmiany.
Jedzenie na wielkim i małym ekranie kojarzy mi się przede wszystkim z wybuchającym wymiocinami żarłokiem, bohaterem Sensu życia wg Monty Pythona. To raczej dość obrzydliwe przedstawienie spożywczej orgii, kończącej się wybuchem dalekim od spełnienia w ejakulacyjnym szale, jest wręcz kwintesencją tego, co możemy nazwać kompulsywnym napychaniem kałduna: czy to rzeczywistego, czy metaforycznego.