NUMER 22 (2) MARZEC 2017 | "OLD BUT GOLD"
This Is Us, czyli całkiem jeszcze świeża produkcja NBC pod nieco mniej zgrabnie brzmiącym polskim tytułem Tacy jesteśmy, zdobyła od czasu wrześniowej premiery niemałą popularność. Tym samym wzbudziła jednak lekkie zmieszanie zarówno u fanów, jak i u krytyków. Skąd takie poruszenie?
Przy ogólnie bardzo pozytywnym odbiorze, serial doczekał się też krytycznych opinii. Chociaż łatwo jest mi zrozumieć, skąd te ostatnie się biorą, to zanim przejdę do wiwisekcji This Is Us, z góry przyznaję, że zaliczam się do grona jego fanów. Poleciłam go ostatnio przyjaciółce, mówiąc, że ryczę jak bóbr przy każdym odcinku. I rzeczywiście, przynajmniej jedna scena w każdym epizodzie po prostu odkręca kurek. No właśnie – zaczęłam się jednak sama zastanawiać – czy to jest dobra rekomendacja? Sama w życiu nie obejrzałabym czegoś, co ktoś mi przedstawia jako klasyczną „cebulę”, czyli filmowy wyciskacz łez; do silnych emocji w kinie w ogóle niezbyt chętnie się przyznajemy, co zauważa również jeden z użytkowników portalu Rotten Tomatoes (gdzie serial zdobył 89% poparcia i „certyfikat świeżości”), pisząc: „Moim największym zmartwieniem dotyczącym sukcesu This Is Us jest fakt, że ludzie będą się obawiali przyznać, że serial im się podoba. Pozwólcie sobie na trochę radości! Cieszcie się miłością i wsparciem, które przynosi rodzina”.
Tradycyjne wartości rodzinne nie są rzeczywiście na topie i mogą się wydawać wręcz staromodne; w większości serialowych produkcji „nowa rodzina” to raczej inne więzy społeczne zastępujące pokrewieństwo – bohaterowie znajdują wsparcie i budują bliskie relacje ze współlokatorami, kolegami z pracy, przyjaciółmi mieszkającymi w tym samym mieście. Członkowie rodziny wprowadzani są raczej w drugim planie i często przysparzają protagonistom problemów lub są przedmiotem satyry społecznej i uosobieniem stereotypów. Oczywiście pamiętamy świetne produkcje, w centrum których też, poniekąd, znajdowała się rodzina, nigdy nie jest ona jednak sama w sobie wystarczającym poligonem dla scenariuszowych wolt – zwykle potrzebny jest jakiś ekstra dodatek, szczególne wydarzenie albo konkretna osoba czy problem, wokół których kręci się serialowe uniwersum. Wszystkie wcielenia Tary stacji Showtime z fantastyczną Toni Colette miały bohaterkę z dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości (po ludzku: z osobowością mnogą; zachowującą się na przemian jak 4 różne osoby), Transparent Amazonu bierze na tapetę transseksualizm, natomiast Netflixowy Bloodline w historię rodzinną wplata tajemnice z przeszłości rodzące intrygę kryminalną, stającą się ostatecznie osią serialu. Idąc jeszcze dalej hit BBC Peaky Blinders to też historia klanu, który stawia więzy krwi ponad wszystko inne, ale wiadomo, że nie ten aspekt jest kluczowy dla popularności kolejnych odcinków. Wszystkie wyżej wymienione tytuły zostały wielokrotnie nagrodzone i zdobyły miliony fanów, co świadczyłoby o tym, że rodzina jako podstawowa jednostka społeczna jest dalej przez telewizyjnych widzów uznawana, a dla scenarzystów ciągle stanowi interesującą bazę do osadzenia rozmaitych gierek i dramatów. Jednak This Is Us podejmuje radykalną próbę przywrócenia historii rodzinnej jako takiej; nie potrzebuje dodatkowych atrakcji fabularnych, przez co przez niektórych uważany jest za staromodny czy nawet sentymentalny. Bez obaw, serial nie przypomina nieco moralizatorskich w treści i nadmiernie melodramatycznych produkcji z początku lat 90., typu Ich pięcioro albo Siódme niebo. Wtedy oglądało się je ze względną sympatią, natomiast dzisiaj zdecydowanie nie miałyby one szans w zestawieniu ze współczesnymi tytułami. Co ciekawe, NBC uczyniło już podejście do tematyki rodzinnej, wypuszczając Parenthood (2010-2015), serial plasujący się w okolicach pięciomilionowej widowni, z tendencją spadkową, i tak dość długo utrzymywany na antenie mimo nieolśniewających wyników. Wracając do This Is Us, nie nazwałabym staroświeckim świadomego przecież wyboru takiego, a nie innego tematu i ze swadą napisanego scenariusza, który daje szerokie pole do zaprezentowania pełnokrwistych kreacji aktorskich. Tym bardziej, że wczorajsze tradycyjne wartości to dzisiejszy rewolucyjny skok na głęboką wodę.
Za Tacy jesteśmy stoi Dan Fogelman, scenarzysta, producent i z rzadka reżyser, którego możemy kojarzyć przede wszystkim jako scenarzystę Kocha, lubi, szanuje (2011, Glenn Ficarra) z ulubioną ostatnio ekranową parą – Emmą Stone i Ryanem Gosslingiem, Last Vegas (2012, Jon Turteltaub), Zaplątanych (2010, Glen Keane), wszystkich części Aut (2006 i 2011, John Lasseter) oraz Mamy i mnie (2012, Anne Fletcher). Na koniec zostawiłam jeszcze mojego telewizyjnego ulubieńca z dorobku Fogelmana, czyli Galavanta, niestety zakończoną już muzyczną komedię historyczną stacji ABC (serduszka, serduszka, serduszka!). Dzięki takiej liście mamy już jakie takie wyobrażenie na temat Fogelmana, jest ona jednak na tyle różnorodna, że trudno wyciągnąć z niej wyraźną tendencję prowadzącą w kierunku This Is Us. Serial ten opowiada historię trójki rodzeństwa i ich rodziców, wychodząc od momentu, kiedy każde z nich kończy 36 lat. Przeplatający różne ramy czasowe pilot pozwala nam na początku uwierzyć, że równolegle obserwujemy losy czterech różnych, obcych sobie osób urodzonych tego samego dnia: Jackowi i Rebece w dzień jego urodzin rodzą się trojaczki, Kate walczy z poważną nadwagą, której symbolem jest odmówienie sobie tortu urodzinowego, Randall to ciemnoskóry broker pracujący w luksusowym, poza nim raczej białym, biurowcu, mąż i ojciec, który postanawia odnaleźć swoich biologicznych rodziców, a Kevin jest niezadowolonym ze swojej kariery i mającym problemy z poczuciem własnej wartości aktorem, grającym w koszmarnym sitcomie, który wymaga od niego głównie paradowania bez koszuli. Te historie brzmią dość trywialnie i nie zapowiadają telewizyjnego hitu, jednak błyskotliwy scenariusz, niezwykle przekonujące aktorstwo i podskórne przeczucie, że to wszystko ma narracyjny cel, na dobre zatrzymują nas przed ekranem.
Już pierwszy odcinek przynosi dwa niespodziewane zwroty akcji, najpierw okazuje się bowiem, że Kate i Kevin są bliźniakami, a pod koniec nie tylko, że Kevin jest ich adoptowanym bratem, ale również że Rebecca i Jack są rodzicami całej trójki, a wątek z ich udziałem rozgrywa się 36 lat wcześniej. Retrospektywny temat jest bardzo zgrabnie wkomponowany i stanowi spore zaskoczenie. Zastanawiałam się, jakim cudem mogłam tego nie zauważyć od razu, w końcu bohaterowie AD 2016 nie rozstają się ze swoimi smartfonami, a przełom lat 70. i 80. powinien być łatwo rozpoznawalny po wnętrzach i ubraniach. Siła tej historii polega jednak na tym, że nie są to dla nas tak istotne elementy – skupiamy się zamiast tego na uniwersalnych problemach bohaterów, emocjach, do których możemy się odnieść oraz na dobrze napisanych dialogach i poczuciu humoru, towarzyszącemu bohaterom. W kolejnych odcinkach również czeka nas sporo zwrotów akcji, nie noszą one jednak znamion skandalu czy nadmiernego epatowania tragedią, to raczej nowe fakty, które dodajemy poznając coraz lepiej rodzinę Pearsonów, a które scenarzysta bardzo umiejętnie nam dawkuje, budząc apetyt na więcej, ale również pozwalając docenić, z jakim wdziękiem opowiadana jest ta rodzinna historia. Obecne relacje rodzeństwa i rodziców mają oczywiście bezpośredni związek z przeszłością, która zostaje odsłaniania po kawałku, w trzech okresach: 1979/80 (rok przed i krótko po urodzeniu dzieci), ok. 1990 (z około 10-letnią latoroślą) oraz 1996 (z nastoletnimi już trojaczkami). Historia skupia się kolejno na każdym z bohaterów, współczesne sceny przeplatając ze wszystkimi cyklami opisanych retrospekcji, w przeszłości znajdując wyjaśnienie dla motywacji dorosłych już bohaterów albo szukając tam początków tradycji rodzinnych oraz obecnych stosunków między poszczególnymi jej członkami. Taki układ fabularny nie pozwala się nudzić i mocno intryguje, zachęcając do sukcesywnego dopasowywania elementów psychologicznej układanki. Przeważnie dopuszczając do głosu wszystkie postaci po równo, odcinki nie zachowują jednak stałej formy, by wspomnieć np. te z wypadem do domku letniskowego czy z wyjazdem do Memphis, praktycznie w całości poświęcone tym wycieczkom i mające przez to zgoła odmienny rytm.
Grająca Rebeccę Mandy Moore, przeze mnie kojarzona raczej z nastoletnich występów, tworzy bardzo ciepłą i emocjonalnie bogatą kreację, wypadając świetnie również w swojej starszej wersji z 2016 roku. Zarówno ona, jak i Chrissy Metz za rolę Kate zostały nominowane do Złotych Głobów, ale męska obsada nie ustępuje im kroku. Osobiście jestem pod wrażeniem szczególnie Sterlinga K. Browna (znanego mi.in. z The People v. O. J. Simpson: American Crime Story) w roli Randalla: rozpiętość jego stanu psychicznego sięga od kompletnego opanowania i występowania w charakterze najbardziej zorganizowanej i odpowiedzialnej osoby w rodzinie, po kompletne załamania nerwowe albo tłumienie rozdzierająco silnych emocji. Przy tym w jego grze nie ma ani jednej fałszywej nuty, kupujemy go w każdej sekundzie występu aktorskiego.
Po ocenach poszczególnych odcinków w portalu społecznościowym TvShow Time widzę jednak, że niekwestionowanym ulubieńcem jest Jack Pearson, w którego wciela się Milo Ventimiglia (Gilmore Girls, Heroes, Rocky Balboa). To postać super ojca i męża, która jest uosobieniem rodzinnego ciepła i zaradności oraz miłości i spontaniczności, a przy tym emituje tony dobrego humoru. To jego postawa oraz urocze i bardzo mądre podejście do problemów dzieci wyciska ze mnie najczęściej miliony łez. Nie jest to postać idealna, bardzo subtelnie zasugerowana jest wszak jego nienawiść do wykonywanego zawodu (pracował przy konstrukcjach budynków i planował założyć własną wymarzoną firmę w tej branży, ale ze względu na duże koszty utrzymania trojaczków, ląduje pod krawatem w smutnym korporacyjnym boksie) oraz chwilowy problem z alkoholem będący wynikiem tej pierwszej udręki. Możliwe, że właśnie dzięki tym wadom postać jeszcze łatwiej podbija serca widzów, ukazując hart ducha Jacka i to, jak wznosi się on ponad swoje prywatne potrzeby i poświęca rodzinie, nie wypominając nigdy nikomu swojego braku spełnienia w pracy. W 2016 roku, kiedy szczegóły dotyczące jego śmierci nie są jeszcze widzom znane, stanowi on już niemalże legendę, która odcisnęła niezwykle silne piętno na kształtowaniu się osobowości Kevina, Kate i Randalla i w pewien sposób leży u podstawy wszystkich rodzinnych historii. Niezwykle interesujący jest też rozwój stosunków między braćmi, które z wypieranego ze świadomości żalu i rywalizacji ewoluują w stronę stopniowego wyjaśnienia dawnych pretensji, udzielania sobie wzajemnego wsparcia oraz rozpoczęcia prawdziwej braterskiej relacji. Kevin, który początkowo wydaje się uzależnioną od siostry pustą gwiazdką sitcomu w fazie przejściowego buntu, pod koniec sezonu wyrasta na jedną z najbardziej intrygujących postaci. Warto wspomnieć, że sporą sympatię wzbudza również drugi plan, w tym William, biologiczny ojciec Randalla (w tej roli Ron Cephas Jones), którego historię z czasem odkrywamy, Toby (Chris Sullivan), narzeczony Kate z grupy wsparcia dla osób walczących z otyłością, czy wreszcie doktor Katowski, grany przez Geralda McRaney’a. Ten ostatni jest lekarzem idealnym, połączeniem mędrca i przyjaciela o trzeźwym ale i humorystycznym spojrzeniu na świat – sądząc po komentarzach i ocenach, szturmem zdobywa aprobatę widzów, czemu trudno się rzeczywiście dziwić.
O This Is Us mówi się, że jest to serial, który odpowiada na nasze potrzeby identyfikowania się ze zwyczajnymi bohaterami i ich emocjami w opozycji do produkcji superbohaterskich, kryminalnych, horrorów itd., dominujących ostatnio w ofercie telewizyjnej. Zilustrowane kłótnie, porażki i nieszczęścia nie ociekają melodramatem i nie grzmią tragedią – zamiast tego przypominają codzienne i namacalne problemy, które, nawet niewielkie i subtelnie wygrane, z łatwością osiągają rozdzierający emocjonalnie efekt, ponieważ są znajomym punktem odniesienia. Powtarzające się przy w recenzjach krytyków i ocenach widzów określenia to: ciepło, pokrzepienie, lekkość, bezpretensjonalność, sentymentalność (ta wymieniana jako i zaleta, i wada), aktorstwo najwyższej próby, przekonujący bohaterowie. Jest to mądra historia o kształtowaniu się sensu życia i poszukiwaniu własnej drogi w oparciu o zrozumienie swojej przeszłości i rodzinnych uwarunkowań. Mamy tu odważne przedstawienie emocji bez wpadnięcia w przesadę (choć internetowy research podpowiada, iż poziom sentymentu często uderza w górną granicę), świetnie działającą narrację oraz rozmowy i konfrontacje równocześnie zabawne, tkliwe i bolesne.
Mimo nielicznych słów krytyki skierowanych w staromodny rodzinny sentyment wydaje się, że szeroka publiczność kupiła This Is Us i zadziwiająco chętnie przyznaje się do swoich upodobań. Serial ogłoszony został ulubionym nowym tytułem i zdobył sporo nominacji do rozmaitych nagród. Każdy odcinek gromadzi przed telewizorami blisko 10 milionów fanów klanu Pearsonów, a stacja NBC zamówiła jego kolejne dwa sezony. W tym miesiącu czekają nas jeszcze do zamknięcia pierwszej serii tylko dwa odcinki, na które czekam z ogromną niecierpliwością. Można powiedzieć, że sukces serialu stanowi nie lada zaskoczenie i dla krytyków, i dla samych widzów; wydaje się, że wszyscy, wycierając nos, rozglądają się z lekkim zdziwieniem i zadają sobie pytanie, jak i kiedy telewizja się tak zmieniła. A może to w nas samych zaszła jakaś zmiana? Tak czy siak, brawa dla Dana Fogelmana za scenariusz oraz dla stacji NBC za wyczucie czasu i dostrzeżenie potencjału tam, gdzie w erze atrakcji i widowisk nikt by go nie szukał. Sama zanim zdążyłam się zorientować, kibicowałam już Pearsonom, ocierałam łzy wzruszenia i recytowałam razem z bohaterami uroczą wyliczankę Big Three. Czas na was!
KAŚKA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.
ANNA TEODORCZYK
Z zawodu ilustratorka, z potrzeby autorka bloga Anna Alternatywnie o sztukach wizualnych i kulturze. Namiętny czytelnik literatury różnej oraz wierny fan gier typu point&click z ambicją na zostanie twórcą co najmniej jednej z tych rzeczy.