NUMER 22 (2) MARZEC 2017 | "OLD BUT GOLD"
Historii o ekstremalnych egzemplarzach gości hotelowych słyszałam tyle, że nie jestem w stanie ich zliczyć. Celebryci, którzy myślą, że zapłatą za rachunek jest ich obecność, rekiny biznesu zamawiające horrendalnie drogie panie do towarzystwa czy stereotypowy Janusz, który całe życie zbiera na noc w luksusowym hotelu, a jak już się w nim znajdzie, to wachlarz kaprysów zdaje się nie mieć końca. Czy człowiek może stać się kimś innym, gdy zyskuje anonimowość? A może właśnie wtedy pokazuje prawdziwą twarz? Do czego jest w stanie się posunąć, kiedy wie, że nikt ze znajomych się o tym nie dowie?
Nadarzyła się okazja, by to sprawdzić. Zatrudniłam się w jednym z najdroższych hoteli w Krakowie jako kelnerka. Choć mój pracodawca musiał usłyszeć coś innego, nie wiązałam z tą pracą żadnej przyszłości. Dobrze, bo trzy miesiące zdecydowanie wystarczyły mi na obserwacje.
Już podczas pierwszego dnia pracy zorientowałam się, że hotelowe życie to materiał na niejedną książkę. Wewnątrz tego budynku – i zapewne we wszystkich podobnych hotelach – mieści się zupełnie inny świat. Luksusowe apartamenty, pozłacane klamki, 20 rodzajów whisky, skórzane lobby i butelki wina wartości mojej miesięcznej pensji. To osobna planeta, na której każdy dostaje to, czego chce, w myśl zasady: „Ten ma rację, kto opłacił rezerwację”. Goście wchodzą i wychodzą, tu nie ma czasu na wartościowe znajomości, przyjaźnie czy ploteczki.
W ciągu trzech miesięcy mocno wczułam się w klimat bycia jedną z „wtajemniczonych”, poznałam kilka typów gości hotelowych, czasami też skrajne przypadki i niewiarygodne zachowania. Nie wiem, ilu klientów przewinęło się w tym czasie przez hotel, ale kilku zapamiętam do końca życia.
APARTAMENT 425
Niski mężczyzna po czterdziestce, duży piwny brzuch, na głowie łysina. W hotelu melduje się bardzo wcześnie, bo tuż po piątej rano. Przy sobie ma małą walizkę, na sobie marynarkę i czarny golf pięknie podkreślający męską miseczkę C. Bierze najdroższy apartament, który rozmiarem dorównuje sporemu mieszkaniu. Już o godzinie 5:20 „do pana z pokoju 425” przychodzi gość. Niska, otyła kobieta o biało-różowych włosach wchodzi do przeszklonej windy i ostentacyjnie żując gumę, naciska „4”. Szybko dowiaduję się, że zna ją tu każdy z pracowników, jako „bliską” znajomą męskich gości. Kilka minut później pan zamawia room service. „0,7 Wyborowej i przepita”. Godzinę później – śniadanie. Wyjeżdżam na czwarte piętro, pukam do drzwi, otwiera ów pan, teraz przysłaniający swoje „atuty” tylko małym ręcznikiem do twarzy.
Z ciężkim sercem wjeżdżam do pokoju. „Dobrze, że pani jest, właśnie skończyliśmy!” – woła głosem spełnionego Tarzana. Na łóżku leży, jak ją pan Bóg stworzył, pani, która chwilę wcześniej wciskała „4” w windzie. „Może by pani z nami została na godzinkę lub dwie? Gwarantuję, że nic pani nie straci, a na pewno zarobi więcej niż tam na dole”. Zdecydowanie proszę o podpis na rachunku i szybko wychodzę z apartamentu. Pół godziny po mnie znika różowowłosa.
W południe ten sam pan, który oferował mi orgię, zjeżdża na dół z walizką. Tam dołącza do niego żona z dwuletnim dzieckiem i w widocznej kolejnej ciąży. Od godziny 10:00 ów inwestor, dbający o to, by najstarszy zawód świata nie upadł, jest przykładnym tatą, który właśnie przyjechał do hotelu, ma dla swoich dzieci prezenty, a ukochaną żonę zabiera na obiad. Na moje nieszczęście to ja jestem skazana na serwis tego posiłku. Przez myśl przechodzą mi nazwy różnego rodzaju środków na przeczyszczenie, nagrania z kamer czy solidne splunięcie w ramach rekompensaty.
W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, jak znaczący w umowie jest punkt o tajemnicy zawodowej pracownika hotelu. To najlepsza lekcja trzymania języka za zębami, jaką dostałam. Choć ciężko jest się powstrzymać od komentarza, widząc dziką satysfakcję w oczach gentlemana takiego jak ten, który z istnienia tej klauzuli doskonale zdaje sobie sprawę, pozostaje mi głęboko westchnąć.
ŚMIERDZĄCY PRZYPADEK
Jakieś 50 tysięcy złotych. Na tyle oszacowałabym wartość jedynie zegarka tego pana. Wiek około 40. Dobrze zbudowany, zadbany, a zapach jego perfum czułam w barze, kiedy tylko wszedł do hotelu. To typ faceta, któremu nie oprze się żadna kobieta, zwłaszcza ta ceniąca sobie szyk, elegancję i oczywiście pieniądze. Jak się potem dowiedziałam przez „głuchy telefon” pracowniczy, mężczyzna był dyrektorem jednego z oddziałów sporej międzynarodowej korporacji. Podczas całego pobytu był nienagannie kulturalny, czasem aż dziwnie uprzejmy. Zostawiał też wysokie napiwki. Można powiedzieć – gość idealny. Z perspektywy czasu wiem już jednak, że z oceną gości jest jak z czekoladką – nie wystarczy, że ma ładne sreberko i jest droga, każda może okazać się obrzydliwa po rozpakowaniu.
Długość pobytu standardowa – trzy dni. W momencie wymeldowania pożegnał się z pracownikami hotelu, grzecznie zapłacił i wyszedł. Gdy wsiadał do taksówki, na recepcję zadzwoniły pokojowe. „Proszę nie wypuszczać tego gościa! I proszę w tym momencie przyjść na górę!” Spanikowana recepcjonistka pobiegła do apartamentu, już w korytarzu czując niepokojący zapach. Kiedy weszła do środka, niecenzuralnymi okrzykami zwołała sporą część obsługi hotelowej – w tym mnie. Szybko dowiedziałam się, w czym tkwił… zapach. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam całą łazienkę wysmarowaną kupą. Gość oznakował swoje terytorium ekskrementami niczym nietoperz jaskinię. Od płytek podłogowych, przez lustro i wannę, po płytki na ścianach. Pan idealny faktycznie był perfekcjonistą, bo wysmarował łazienkę co do centymetra. Nie oszczędził nawet dotychczas krystalicznie białych fug. Rzecz jasna nie udało się go zatrzymać, ale wszyscy postaraliśmy się o to, żeby do jego przełożonego oraz współpracowników dotarł nie tylko rachunek za sprzątanie pokoju, ale i informacja o tym incydencie.
W tak ekstremalnych przypadkach łamania regulaminu postępowanie kierownika hotelu zależy od jego indywidualnego punktu widzenia. To, że nie wezwał wtedy policji, było jego dobrą wolą. Anonimowość ma swoje granice – obowiązkiem w tej pracy jest zachowanie tajemnicy, ale tylko jeśli wszyscy gramy fair.
PRZYRZEKAM CI MIŁOŚĆ, WIERNOŚĆ I UCZCIWOŚĆ MAŁŻEŃSKĄ
Przychodził co wieczór na pogadanki przy barze. Był uprzejmy, szarmancki, ale momentami widać było, że po prostu znudzony. Wysoki brunet o muskularnej postawie, z gatunku tych, którzy nie patrzą ani na zegarek, ani tym bardziej na rachunek.
- Pani Weroniko, o której pani dziś kończy zmianę? Może dałaby się pani gdzieś porwać?
- Wybaczy pan, ale nie ma takiej możliwości.
- A, no tak, pełen profesjonalizm. Ale tak z czystej ciekawości – gdybyśmy poznali się poza hotelem, to umówiłaby się pani ze mną?
- Niestety jest coś, co bardzo mnie u pana odrzuca.
- Blizna, tatuaż, broda czy co?
- Obrączka na palcu.
- Ahhhh, ale nieee, bo ja jestem...
- W separacji? W trakcie rozwodu?
- A skąd pani wie?
- Wie pan, bar tak magicznie wpływa na ludzi, że kto tylko przy nim stanie, zaraz przypomina sobie, że jest w trakcie rozwodu lub ewentualnie w separacji.
Opisuję ten przypadek jako jeden z wielu przykładów „delegacyjnych kogucików”, którzy naiwnie próbują poderwać pracowników hotelu i tym sposobem zaoszczędzić „na inne przyjemności”. Gościom wydaje się często, że obsługa hotelowa ma cechy podobne do robota – zaprogramowany system pracy i nic poza tym. Niektórzy wręcz nie traktują pracowników w kategorii człowieka, nie zdając sobie sprawy lub po prostu lekceważąc, że przecież też mają prawo mieć gorszy dzień, gwałtownie zareagować czy po prostu nie mieć ochoty wysłuchiwać tanich tekstów na podryw z drugiej strony baru.
To miejsce to inna planeta. Odległy świat, w którym znajomości mają kilkudniową datę ważności, przyzwoitość często nie charakteryzuje zachowania przyjezdnych, a tożsamość możesz zmieniać w zależności, po której stronie baru usiądziesz. To miejsce, do którego przyjeżdża się po relaks, pieniądze i rozrywkę. Planeta, na której każdy może być tym, kim chce, bo przecież jest zupełnie obcy, anonimowy. I na której zapomina się, że obsługa hotelowa nie tylko nie jest pozbawiona ludzkich odruchów, ale też nie jest ślepa, głucha czy niema.
WERONIKA SRAGA
Dziennikarka muzyczna, redaktor naczelna portalu www.zwysokiegoc.pl. Na mieście mówią, że twardo stąpa po ziemi i wie czego chce. Prywatnie uzależniona od picia herbaty, koncertów jazzowych i kupowania płyt. Przejawia słabość do muzyków, co zawsze wpędza ją w tarapaty. Kolekcjonerka tatuaży, fanka nagości, inności i sporej dawki adrenaliny.
BASIA GRZYBOWSKA
Absolwentka ASP w Katowicach. Od dwóch lat mieszka i tworzy ilustracje w Brazylii. Wystawiała swoje prace indywidualnie oraz na ekspozycjach zbiorowych i festiwalach międzynarodowych (m.in. w Londynie, São Paulo, Wiedniu i w Katowicach). Jej ilustracje to podróż pomiędzy kolorami, kształtami i radością. Kocha kawę, bajgle i beagle. Wiecej o niej w jej ilustracjach: basiaillustration.com (niepotrzebne skreślić).