DO GÓRY

 

fuss_mikroczas_harciarek_cover.jpg

NUMER 23 (3) CZERWIEC 2017 | "FEEL THE RHYTHM"


MIKROCZAS

KAROLINA ŻYNIEWICZ | KATARZYNA HARCIAREK

Gdyby przeanalizować szczegółowo życie jednostki ludzkiej, mogłoby się okazać, że 2/3 zajmuje w nim czekanie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele czasu zajmuje nam bycie „pomiędzy”. Czekania nie odczuwa się bowiem wyraźnie, jeśli nie jest ono bezczynne. Beckettowskie czekanie na Godota wydawało mi się zawsze genialną metaforą życia. Od samego początku czekamy na koniec, a wszystko, co robimy, cokolwiek to jest, ma za zadanie jedynie odwrócić uwagę od czekania.

Myśląc o naszym nieustannym byciu „pomiędzy”, można by było pokusić się o stwierdzenie, że jesteśmy bytami liminalnymi. Wprowadziłam to określenie z praktyki laboratoryjnej nieprzypadkowo. Od dawna bowiem, realizując projekty artystyczne w laboratoriach biologicznych, analizuję współistnienie natury laboratoryjnej i natury w ogóle i przyglądam się różnicom znaczeń wielu słów w obu tych obszarach. Życie oznacza w nich obu co innego, inaczej też definiuje się czas. Co więcej – inaczej się go odczuwa.

W ramach projektu safe suicide pracuję z własnymi komórkami, które mieszczą się w definicji laboratoryjnych bytów liminalnych. Czas życia komórek w warunkach in vitro nijak się ma do czasu ich życia w organizmie. W hodowli laboratoryjnej komórki „karmione” są pożywką, która stymuluje je do nieustannych podziałów. Im szybciej osiągną limit podziałów (limit Hayflicka), tym szybciej się zestarzeją i umrą. Życie in vitro odbywa się zatem jakby w przyspieszonym tempie. Ostatnio badam starzenie się moich komórek skóry i zestawiam to z obserwacją zmian zachodzących w mojej skórze. Te dwa procesy, mimo że dotyczą właściwie tych samych komórek, są ze sobą zupełnie nieporównywalne. W hodowli laboratoryjnej mogą żyć od kilku do kilkunastu miesięcy, podczas gdy moja skóra służy mi już ponad 30 lat. W ciele codziennie umierają tysiące komórek, by dać miejsce nowym. Nie jesteśmy w stanie wychwycić tych przejść. Dopiero izolacja komórek pozwala zaobserwować etapy ich życia. To życie w skali mikro, które toczy się w mikroczasie.

fuss_mikroczas_harciarek.jpg

Cykl życiowy komórki zgadza się z naszym. Rozwija się ona, rozmnaża, a następnie przechodzi w fazę bezproduktywnego starzenia, prowadzącego wreszcie do śmierci. Jakkolwiek to nierozsądne z naukowego punktu widzenia, co jeśli założylibyśmy, że komórka jednak jest świadoma swej egzystencji? Wszak na temat świadomości nie ma dotąd jednoznacznych rozstrzygnięć. Być może w takim wypadku jej krótka (z naszej perspektywy) egzystencja zajmuje jej tyle samo czasu, co nasze życie.

W książce Jakoba von Uexkülla i Georga Kriszata Pasaże ku światom zwierząt i ludzi pojawia się refleksja nad długością trwania momentu. Autorzy porównują człowieka i kleszcza: „Kleszcz może czekać osiemnaście lat, my, ludzie, tego nie potrafimy. Nasz ludzki czas składa się z szeregu momentów, to jest: najkrótszych odcinków czasu, wewnątrz których świat pozostaje niezmieniony. Podczas trwania momentu świat tkwi w bezruchu. Moment człowieka trwa jedną osiemnastą sekundy” (s. 22). Dalej pojawia się w tekście konkluzja, że relacja podmiotu (jakikolwiek by on nie był) do czasu przebiega na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Podmiot nie może istnieć bez czasu, ale jednocześnie jest jego punktem odniesienia. Zatem nie ma powodu, dla którego materialnym wyznacznikiem czasu nie miałaby być komórka.

Warto podkreślić, że laboratoryjne byty liminalne rzadko dożywają w spokoju swych dni, jeśli wolą badaczy nie jest prześledzenie całego procesu ich istnienia. W większości przypadków żyją do momentu, kiedy zostanie na nich przeprowadzony eksperyment. Eksperyment oznacza bowiem najczęściej eksterminację. Wydawałoby się zatem, że czasem życia organizmów laboratoryjnych zarządza człowiek, kontrolując to, co w skali pozalaboratoryjnej wydaje się nieosiągalne. Jednak to tylko pozory. Mikroczas wciąga swych makrouczestników. Żeby coś kontrolować, trzeba nad tym czuwać, być nieustannie obecnym. Wykonywanie doświadczeń, preparatów jest wieloetapowe. Każdy punkt procedury wymaga pewnego czasu. Musi zajść jakaś reakcja, a czas oczekiwania na nią jest najczęściej oszacowany na podstawie wielorakich prób. Niecierpliwość na którymś etapie może spowodować fiasko całej procedury.

Bardzo trudno było mi na początku wytrzymać wewnętrzne napięcie podczas czekania na koniec inkubacji czy płukania. Naukowcy, którzy spędzają w laboratorium określoną ilość godzin w ciągu dnia, nabywają naturalną umiejętność synchronizowania czynności. Ustawiają dane doświadczenie, a w tym czasie robią inne, analizują wyniki, porządkują zapiski. Ustala się naturalny rytm dnia. Po pewnym czasie wypracowałam sobie własny.

Pewną pochodną ustalenia własnego rytmu pracy laboratoryjnej jest rutyna. Każdy wartościuje ją inaczej i inaczej znosi. Kiedy zaczynałam moje działania eksperymentalne, wszystko było nowe, ciekawe, wciągające. Czas mijał błyskawicznie, bo skupiałam się mocno na uczeniu się potrzebnych mi czynności, poznawaniu ludzi i zwyczajów panujących w laboratorium. Z czasem wszystko zaczęło stawać się pewną normą. Wielokrotnie pytałam biologów o to, czy nie mają czasami dość siedzenia w tym samym miejscu i skupienia na jednym wąskim obszarze badawczym. Otrzymywałam najczęściej odpowiedź, iż nauka polega na cierpliwości i samozaparciu. Efekty nie są widoczne szybko, często czeka się na nie latami. Kariera naukowa składa się zatem z niezliczonej ilości małych, powtarzalnych odcinków: hodowli, inkubacji, obserwacji. Każdy z tych małych odcinków jest często związany z całym życiem jakiegoś organizmu.

Rutyna pracy ma też swoje plusy. Daje pewien rodzaj poczucia bezpieczeństwa, ale również pozwala na zabawy z czasem. Tak naprawdę bowiem praca z żywą materią nie da się nigdy do końca kontrolować. Istniejące wyznaczniki czasowe w protokołach są próbą sprowadzenia życia do pewnego schematu, o określonym początku i końcu. Tak bardzo chcielibyśmy móc zrobić to z naszym własnym życiem.

Żeby zilustrować rytm pracy laboratoryjnej, któremu podporządkowani są biolodzy a od pewnego czasu również ja, opiszę tutaj w wielkim uproszczeniu jeden z protokołów wybarwienia preparatu.

  1. Dodać BrdU do komórek zawieszonych w pożywce na 18-24 h.
  2. Utrwalić komórki w alkoholu (EtOH) i przechowywać przez min. 1 h (najlepiej zostawić je na noc) w temp. -20۫C.
  3. Komórki inkubować 30 min w roztworze HCl i PBS.
  4. Przepłukać PBS (2x5 min).
  5. Inkubować w Borax’ie przez 1 min.
  6. Przepłukać PBS (2x5 min).
  7. Inkubować z przeciwciałem I-rzędowym przez 1 h.
  8. Przepłukać w roztworze PBS+Tween (2x5 min).
  9. Inkubować z przeciwciałem II-rzędowym przez 1 h.
  10. Przepłukać w roztworze PBS+Tween (2x5 min).
  11. Inkubować z DAPI 15 min.
  12. Przepłukać w PBS (3x5 min).
  13. Zamknąć preparat i zostawić do przeschnięcia na noc.
  14. Zabezpieczyć krawędzie szkiełka nakrywkowego lakierem do paznokci, zaczekać aż przeschnie (do 15 min).

fuss_mikroczas_harciarek2.jpgCelowo podkreślałam w protokole podane jednostki czasu, żeby móc zliczyć, ile to zadanie zajmuje czasu ogółem. Po zsumowaniu wyszło mi 131,5 h, co daje ponad 5 dób. Oczywiście te punkty procedury, które zakładają czekanie 24 h, są niemal niezauważalne, bo taka ilość godzin pozwala zająć się wieloma innymi rzeczami (włącznie z pójściem do domu) i nie czuć czekania. Paradoksalnie im krótszy jest czas przeznaczony na dany proces, tym trudniej go przetrwać, bo trudniej go czymś wypełnić. Zanim rozpocznie się jakąś czynność „w międzyczasie”, timer już bezlitośnie piszczy. W laboratorium często pracuje na raz kilka osób i każdy nastawia własny timer. Nieustannie słychać, jak któryś daje sygnał. Za każdym razem podrywa się kilka osób, które myślą, że to ich. Rozpoczęcie realizacji protokołu wiąże się z byciem w stanie ciągłej gotowości. Są takie czynności, które należy po sobie niezwłocznie wykonać. Tak jest ze wszystkimi inkubacjami, zawartymi w przytoczonym protokole. Trzeba zatem mieć na uwadze to, że po rozpoczęciu pracy, nie ma już odwrotu, trzeba wytrwać te kilka godzin, nieustannie nastawiając na nowo timer.

Monotonię tej pracy i prymat timera uświadomił mi właściwie realizator filmu, który dokumentował moją pracę w laboratoriach przez dwa dni. Jako osoba będąca całkowicie poza kontekstem zauważył, jak żmudne to są działania. Patrząc na film, ma się niemal wrażenie, że wykonuję te same czynności w zapętleniu. Przygotowuję roztwór, rozpipetowuję go, nastawiam timer, czekam, wyłączam timer, odsączam roztwór, przygotowuję nową mieszaninę, znowu ją nakraplam, znowu nastawiam timer, znowu czekam aż zadzwoni itd. Nie odczuwa się tak tego, będąc zaangażowanym w czynności, a choć też przy którejś z kolejnych inkubacji pojawia się znużenie, dostrzega je głównie bierny obserwator.

Mogłoby się wydawać, że wejście w rytm laboratoryjnych procedur jest pułapką, jednak jest w tym coś niezwykle uspokajającego, zwłaszcza w perspektywie współczesnego tempa życia. Tak trudno nam coś planować i się tego trzymać, nieustannie pojawiają się nieprzewidziane okoliczności, zwroty akcji. Wchodząc do laboratorium, wkracza się w pewien kojący porządek. Teraz mamy do zrobienia konkretne rzeczy, w konkretnym czasie. Należy je wykonać starannie i w skupieniu, nie w biegu i chaosie. Być może w laboratoryjnym mikroświecie stworzyliśmy sobie również namiastkę mikroporządku i mikrospokoju, która, jak większość doświadczeń, nie ma bezpośredniego przełożenia na skalę makro. Tuż za murami laboratorium dopada nas bowiem makroczas, który wydaje się o wiele bardziej ciasny i opresyjny niż ten mikro.musująca tabletka.png

kreska.jpg

KAROLINA ŻYNIEWICZ
Absol­wentka Wydziału Sztuk Wizu­al­nych ASP im. Wł. Strze­miń­skiego w Łodzi, stu­dentka II roku Śro­do­wi­sko­wych Trans­dy­scy­pli­nar­nych Stu­diów Dok­to­ranc­kich "Na styku Natury i Kul­tury" na Wydziale Artes Libe­ra­les UW. Trak­tuje sztukę jako narzę­dzie badań, działa w opar­ciu o sze­roko rozu­miane życie, two­rząc sytu­acje badaw­cze pozwa­la­jące prze­te­sto­wać ludz­kie podej­ście do bio­lo­gicz­nej sfery życia oraz osią­gnięć współ­cze­snej bio­lo­gii, bio­tech­no­lo­gii i bio­me­dy­cyny. Aktu­al­nie reali­zuje pro­jekty przede wszyst­kim w Insty­tu­cie Gene­tyki i Bio­tech­no­lo­gii na Wydziale Bio­lo­gii UW: www.ka­ro­li­na­zyn.wix.com/li­vin­gartwww.face­book.com/ka­ro­li­na­zyn/

KATARZYNA HARCIAREK
absolwentka ASP w Katowicach. Na codzień mieszka w Porto, Portugalii, rozkleja street art na historycznych portowych kamieniczkach, tworzy ilustracje i zbiera sprzęty do swojej mikro pracowni graficznej. www.facebook.com/kasiaharciarekart


Ta strona korzysta z plików cookie.