NUMER 19 (4) SIERPIEŃ 2016 | "BIG CITY LIFE"
Islam jest religią obejmującą swym zasięgiem wiele różnych kultur i obszarów świata. Kraje, w których władzę sprawują muzułmanie, rozpościerają się od Afryki Północno-Zachodniej po Azję Południowo-Wschodnią. Ta rozpiętość geograficzna i różnorodność kulturowa sprawiają, że nie można ujednolicić islamu.
Sytuacja kobiet w muzułmańskim świecie budzi wiele kontrowersji, szczególnie wśród nas, Europejczyków, dla których ten specyficzny sposób odbierania rzeczywistości wydaje się być zbyt radykalną i groźną iluzją. W Iranie dość liberalny szyizm pozwala kobietom na swobodne funkcjonowanie w społeczeństwie, jednak więcej się mówi o państwach silnie opresyjnych. I tak np. wiele przeczytać można o honorowych zabójstwach, rozpowszechnionych szczególnie w Pakistanie. Jednym z najgłośniejszych w ostatnim czasie było morderstwo modelki Quandeel Baloch przez własnego brata, który chciał oczyścić ród z hańby – kobieta bowiem słynęła nie tylko z eksponowania własnej cielesności, ale również z krytykowania patriarchalnego modelu społeczeństwa swego kraju. Z kolei w Arabii Saudyjskiej kobiety uciskane są tam przez takie prawa, jak nakaz całkowitego zakrywania swego ciała, zakaz prowadzenia mechanicznych pojazdów czy też samodzielnego poruszania się bez męskiego członka rodziny lub choćby jego pisemnej zgody.
Nie chcę zagłębiać się w temat islamu i szariatu, ale opierając się na własnych doświadczeniach opisać, jak wygląda lub może wyglądać życie z muzułmaninem. Kiedy trzy lata temu przyjechałam do Norwegii, wyznawcy islamu oraz ich religia znane były mi jedynie z teoretycznych tekstów, które wnikliwie czytałam na studiach, drastycznych obrazów prezentowanych przez media, a także z przejmujących historii mojej cioci, która wiele lat pracowała w libijskim szpitalu. Wydawało mi się, że to świat bardzo odległy, nierzeczywisty i niemożliwy do zbadania. Jednak kiedy zamieszkałam w Oslo, ten świat, a raczej jego ułamek był na wyciągnięcie ręki.
W chwili, gdy pierwszy raz znalazłam się w muzułmańskiej dzielnicy Grønland, poczułam się jak w małym, oderwanym od norweskiego środowiska miasteczku, które rządzi się swoim prawem. Wokół znajdowało się mnóstwo restauracji z napisem „halal” (czyli wszystko to, co dozwolone jest w świetle szariatu), kilka meczetów, a po ulicach wraz ze swymi mężczyznami chodziły kobiety ukrywające swoje włosy pod hidżabem lub chimarem, a nierzadko także całe ciało pod burką czy dżilbabem.
Po długich poszukiwaniach dostałam w końcu pracę w restauracji, gdzie poznałam Pakistańczyka. Nazwijmy go A. Śniada cera, mocno czarne włosy i ładna budowa ciała wyróżniały go na tle innych pracowników. Bardzo szybko zaczęliśmy spędzać ze sobą wolny czas. I choć paliła mi się w głowie czerwona lampka i powracały obrazy, którymi dotychczas karmiły mnie media, to nie przestaliśmy się widywać. Nie minęło wiele czasu, kiedy naszą relację można było oficjalnie nazwać związkiem, a ja, choć tryskająca miłością, wciąż słyszałam pełne dezaprobaty szepty: „Ale to przecież muzułmanin! A każdy muzułmanin to zło w najczystszej postaci”. Nie wiedziałam za bardzo, jak mam walczyć z tymi stereotypami, bo A. ani trochę nie przystawał do wizerunku znęcającego się nad swoją kobietą mężczyzny-władcy, który za wszelką cenę chce pokazać siłę patriarchatu. Nie zakładał mi chusty na głowę, nie zabraniał widywać się ze znajomymi, a jak miałam ochotę wyjść do klubu, nie przeobrażał się w potwora-dyktatora. Uważał też, że nie ma nic dziwnego w homoseksualizmie, za który przecież w jego kraju grozi śmierć.
Jednak w naszej relacji uwierało mnie to, że trudno dyskutowało się z nim na temat religii. Nie miał do niej dystansu i kiedy podejmowałam próbę zrozumienia części jego kultury, to A. uderzał w emocjonalne tony: „Dlaczego krytykujesz moją religię? Ja przecież nie krytykuję twojej”. Niewiele też wiedział na temat innych wyznań, a przyjętych przez siebie doktryn w żaden sposób nie poddawał analizie, nie rozbierał na części pierwsze, nie dociekał. Większość poznanych przeze mnie muzułmanów właśnie w taki sposób podchodzi do swojej religii. Ich wiara jest niezachwiana, przybiera kształt zbioru przekonań, w imię których mogą wiele poświęcić.
Ciekawym i zarazem mocnym doświadczeniem było obserwowanie, jak A. przechodził Ramadan. To wyjątkowy miesiąc dla każdego muzułmanina, w którym od wschodu do zachodu słońca nie wolno mu jeść, pić, używać kosmetyków, palić tytoniu i uprawiać seksu. Takie katowanie własnego ciała wydawało mi się czymś absurdalnym i niezdrowym, jednak dla niego była to sprawa honoru, poświęcenie Bogu, czas oczyszczenia. I w jakimś stopniu podziwiałam tę wytrwałość oraz umiejętność przekraczania granic swego ciała i jego potrzeb, a z drugiej strony dotarło do mnie, jak potężną siłę ma religia dla wyznawcy islamu.
Czas leciał, a nasz związek wchodził na coraz to wyższe poziomy. Niekiedy ciężko było mi wracać do Polski i być zasypywaną przez rodzinę stertą artykułów na temat okrutnego traktowania kobiet przez muzułmanów. Ciocia opowiadała niezliczoną ilość historii z Libii, tata wyrywał sobie włosy z głowy, a przyjaciele i znajomi mówili: „Szanujemy twój wybór, ale mimo wszystko uważaj”. Na niektórych spotkaniach rodzinnych najbardziej uwierające stawało się pomijanie milczeniem tematu mojego związku, bo najprawdopodobniej każdy po cichu liczył, że w końcu mi przejdzie i poznam kogoś odpowiedniejszego, na przykład pięknego i wysokiego Norwega. Doceniałam ich troskę i poniekąd rozumiałam obawy, ale wciąż nie zdarzało się to, przed czym mnie ostrzegali. Z A. żyło mi się dobrze, cieszyłam się swobodą i, szczerze mówiąc, to on częściej poświęcał się dla mnie niż ja dla niego.
Po ponad roku rozstaliśmy się w ogromnej przyjaźni, która trwa do dzisiaj, a ja w dalszym ciągu uważam go za jedną z bardziej liberalnych, dobrych i wyrozumiałych osób, jakie spotkałam w swoim życiu.
Kiedyś na tym zakończyłabym swoją opowieść. Zapewne stwierdziłabym, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, i że związek z muzułmaninem może być dobry czy też zły jak każdy inny. Moja niemal niezachwiana pewność, że islam nie rzutuje z tak wielką siłą na relacje damsko-męskie, jak inni się tego spodziewają, uległa deformacji, kiedy poznałam bardzo przystojnego, buchającego testosteronem chłopaka z Afganistanu. Nazwę go I. Urodził się i wychował w Norwegii, więc gdy powiedział mi o swoich korzeniach, odetchnęłam nawet z ulgą, że i tym razem poznałam kogoś, kto nie wpisuje się w wizję muzułmanina-terrorysty. Pierwsze spotkania były bardzo intensywne, ale i swobodne, a ja czułam wokół siebie mnóstwo dobrej energii. Kiedy w nasze rozmowy wkradały się pojedyncze sygnały ostrzegające mnie, że może być to niewłaściwy wybór, szybko je ignorowałam, ciesząc się wspólnym czasem. Staliśmy się niemal nierozłączni, spędzając każdą wolną chwilę razem. Mój status niezależnej kobiety zmienił się wraz z rolą, jaką przyjęłam w nowym związku. Stałam się nieco uległa, dbałam o swojego mężczyznę. Przez pewien czas czułam się w tej roli wygodnie, co zapewne było efektem ogromnej fascynacji, jakiej oboje ulegliśmy.
Szybko okazało się bowiem, że I. posiadał konkretny obraz relacji z kobietą, od którego nie uznawał żadnych odchyleń. Potrzebował kogoś, kto o niego zadba, ugotuje i połechce jego i tak już nie najmniejsze ego. Nie pozwalał mi nawet wspominać o swoich poprzednich związkach, złościł się, gdy rozmawiałam z innymi mężczyznami i zabronił jakiegokolwiek kontaktu z A. Kiedy broniłam swojego zdania, zarzucał mi brak kobiecości i delikatności, bowiem w jego mniemaniu kobieta powinna być bardziej stonowana i posłuszna mężczyźnie. Nie ulegałam jego presji, co prowadziło do coraz częstszych nieporozumień i kłótni między nami.
I. funkcjonował w niezwykle zmaskulinizowanym świecie, gdzie każdy jego afgański kolega był zarazem jego bratem, za którym mógłby skoczyć w ogień. Z upływem czasu coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jako grupa tworzą oni niezniszczalną siłę, która może pokonać wszystko, a kobieta, puch marny, traci swoją podmiotowość i staje się jedynie atrakcyjnym (koniecznie!) dodatkiem do ich życia. Damskiej części ludzkości należy się oczywiście szacunek, jednak tylko wtedy, gdy potrafi dostosować się do rytmu mężczyzny, jego potrzeb i zachcianek. Ze względu na swoją płeć nie przystawałam do tego hermetycznego świata.
Choć po jakimś czasie I. przyznał się do wielu błędów w naszej relacji, to wiem, że potrzeba afirmacji swojej męskości w dalszym ciągu jest dla niego czymś priorytetowym.
Najbardziej uwierające stawało się pomijanie milczeniem tematu mojego związku, bo najprawdopodobniej każdy po cichu liczył, że w końcu mi przejdzie i poznam kogoś odpowiedniejszego, na przykład pięknego i wysokiego Norwega.
Oba związki stworzyły w mojej głowie dwa zupełnie przeciwstawne portrety mężczyzny-muzułmanina. Z jednej strony mężczyzny, który traktuje kobietę na równi ze sobą, a z drugiej mężczyzny, który nie potrafi i nie chce zaakceptować równości płci.
Fundamentaliści muzułmańscy na zasadach silnego patriarchatu opierają swoje przekonanie o bardzo konkretnych relacjach związanych z podziałem ról społecznych. Biologia wyznacza miejsce kobiety w domu z dziećmi. Zawierane małżeństwa są pewnego rodzaju umową, a nie szeregiem romantycznych obrazów obecnych w naszej kulturze. Pewne schematy myślenia na temat męskiego i kobiecego świata przenikają do codziennego życia muzułmanina nawet wtedy, gdy ten nie przestrzega wszystkich zasad i w pełni nie praktykuje swej religii. Uważam, że związek z wyznawcą islamu jest możliwy, ale jednocześnie jestem przekonana, że kobieta, która się na taki decyduje, powinna liczyć się z wcześniej wspomnianymi podziałami i mieć w sobie duże pokłady uległości.
Dziś myślę, że A. był niesamowitym wyjątkiem, co jednak w dalszym ciągu pozwala – naiwnie bądź nie – wierzyć, że różnice kulturowe nie są w stanie uszkodzić prawdziwej więzi. Pytanie: jak wielu muzułmanów podziela moją wiarę?
ALEKSANDRA PIOTROWSKA
Absolwentka teatrologii i kulturoznawstwa, interesuje się kulturą współczesną, od dwóch lat mieszka w Norwegii.
WERONIKA "WERA" GRZYWA
Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (filia w Cieszynie), na kierunkach Edukacja Artystyczna i Grafika. Zajmuje się komiksem i ilustracją. Poza tym jest potrzepaną melancholiczką, starającą się nie zwariować!