NUMER 27 (2) MARZEC 2018 | "DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ?"
Trudno odseparować się od sentymentalnych wycieczek w głąb krainy dzieciństwa. Dla części archeologów nostalgii „dawniej”, które „było lepsze”, przypada na lata 90., pozostali kopią jeszcze głębiej, odkrywając fragmenty PRL-owskiej rzeczywistości i tworząc z nich obiekty kultu. Zaczyna się niewinnie – quizy na newsfeedzie typu „Czy potrafisz rozpoznać najpopularniejsze kreskówki/urządzenia/słówka/wstaw-dosłownie-cokolwiek-pokrytego-patyną-czasu” stają się wręcz wyzwaniem, na ile jesteś super, a na ile zwykłym pętakiem, który urodził się w ’99 i spędził dzieciństwo na seansach ze smokiem Tabalugą. Następnie odwiedza się puby stylem nawiązujące do lat 80., gdzie szota zakąsza się tatarem z cebulką. W pewnym momencie można też uświadomić sobie, że to siedzisko u babci, na którym piło się kiedyś kakao i oglądało Coralgola, to słynny fotel Chierowskiego – dizajnerskie must-have od kilku sezonów. Domy ze wspomnień stają się obiektami pożądania.
Mimo coraz większej popularności oszczędnego skandynawskiego stylu czy nowoczesnej, postindustrialnej surowizny – trend na nostalgiczne wygrzebki trwa w najlepsze. Sentymentalne wykopaliska celnie komentuje historyczka i krytyczka dizajnu Beata Bochińska: „Pokolenie cyfrowe mocno tęskni do świata analogowego. Szuka swoich korzeni, tożsamości – rodzimości właśnie” (s. 35). Czasem to ocieranie się o przeszłość jest mniej intencjonalne, kiedy jako student szukasz mieszkania i w dźwięku odbijających się o siebie koralików kurtyny, która nieśmiało udaje drzwi, zamiast na fotele Tulipan projektu Teresy Kruszewskiej trafiasz na pokłady najgorszego sortu meblościanek czy artystycznych, metalowych przedmiotów, które zdecydowanie nie były tworzone przez kowala, a raczej przez pomocnika, który tak naprawdę miał być piekarzem. Były wszędzie, mieli je wszyscy, a przez niezbyt przemyślany projekt były zwyczajnie szpetne, choć ich powszechność, „kompletny przesyt, spowodował, że szybko się zestarzały i przeminęły” (s. 14). Stanowiły jednak o jakości polskiego domostwa.
KREATYWNOŚĆ NIEDOSTATKU
W książce Dom polski. Meblościanka z pikasami wspomina się o bardzo problematycznym zadaniu, jakim jest zdefiniowanie narodowego dizajnu. Jego celem był ambitny projekt ustabilizowania polskiej tożsamości narodowej – „bo bardzo długo byliśmy podzieleni na trzy zabory, więc de facto w każdym z nich panowały inny obyczaj i kultura” (s. 23). Przynależność geograficzna i związane z nią uwarunkowania historyczne były bowiem w stanie ukształtować nasze podejście do posiadanych przedmiotów – tak akceptację prowizoryczności rozwiązań, bylejakości projektu, ale i solidnego wykonania, jak i różnice w wystroju, który mógł być bardziej nomadyczny (wschodnia Polska) lub osiadły (zachodnia część kraju). Projekty łączyło użycie materiału – drewno; był to surowiec, którego zastosowanie wynikało również z założeń demokratyzacji dizajnu, by mógł poprzez swoją powszechność trafić do każdego domu. Według Bochińskiej starano się, by rzeczy użytkowe były jednakowo dobrze zaprojektowane niezależnie od statusu społecznego posiadaczy.
Innym wyróżnikiem – takim, który faktycznie będziemy w stanie z marszu wymienić, jeśli nas kiedyś ktoś postanowi przeankietować – była kreatywność niedostatku. Bolączką projektantów był permanentny brak odpowiednich surowców i przez to wymuszona spontaniczność w tworzeniu z tego, co akurat udało się dostać: sklejka, odpady z giętej buczyny, sznurek czy igelit. Ale spontaniczność cechowała nie tylko twórców, użytkownicy dostosowywali się bowiem do krótkotrwałych trendów sklepowych: co rzucili, to bierz. Co weźmiesz, to się przerobi i dostosuje do indywidualnych potrzeb – żeby mieć łóżeczko dziecięce, wystarczy tylko skrócić nóżki regularnego łóżka o kilka centymetrów, a poszwa na kołdrę po rozparcelowaniu świetnie się sprawdzi jako dwa prześcieradła. Potrzeba matką polskiej myśli technicznej!
PAWLACZ
Pierwszy w zestawieniu, bo – po leninowsku – wiecznie żywy. Co prawda, w nowym anturażu, przypudrowany skandynawskim dizajnem, ale niezastąpiony!
Czcigodny schowku, szlachetna graciarnio! Dyskretnie umieszczony w korytarzu, nad drzwiami wejściowymi lub – w przypadkach szczęśliwych posiadaczy bizantyjskich wnętrz – rozciągnięty na całej powierzchni sufitowej przedpokoju. Mogłeś pomieścić takie skarby, jak przyodziewek zbyt letni lub zbyt zimowy; bombki i supły lampek choinkowych; sanki, narty, plecaki, artefakty poprzednich lokatorów – cały ten mniej lub bardziej niewygodny majdan. Wszystko w Tobie się skryje – w odpowiedniej konfiguracji, oczywista.
Niesłusznie tuszujemy obecność pawlacza, stanowczo należy go odpowiednio wyeksponować – złotem, srebrem lub chociażby fototapetą z palmami. Komuś ciśnie się może na usta, że gimby nie znajo? Bzdura, wszyscy znają. Pawlacz, to król Polski, król złoty!
MEBLOŚCIANKA
Meblościankę charakteryzuje poligamia – jest znakomita w związkach z kryształami w gablotce, z czekoladkami, zapasem torebek prezentowych i alkoholem w barku, ale przede wszystkim z wybornym dziennym zestawem wypoczynkowym: fotel-ława-fotel.
Trudno było oprzeć się pokusie, by tej eleganckiej, lakierowanej na błysk powierzchni nie udekorować porcelanowym pieskiem, ceramicznym delfinkiem (wyjątkowo ładnym, obsypanym tu i ówdzie brokatem) czy rozłożystą paprotką. Centrum jednak tego potężnego masywu płyty paździerzowej stanowiła luka na telewizor, swoistą perłę w koronie, na którym z kolei nierzadko była rozłożona koronkowa serwetka (czasem również roślinka, mająca uporać się ze złym promieniowaniem, nieposkromionym nawet przez Zbigniewa Nowaka, coniedzielnego bioenergoterapeutę z Polsatu). A na deser, vis-a-vis, łóżko-tapczan. Cała ta gromada tworzy przestrzeń tak dobrze znanej hybrydy salonu-sypialni-jadalni, w której spędziło się setki godzin.
KRYSZTAŁ
Dobrze wiemy, co tak tęczowo połyskuje w szklanej gablotce meblościanki. Nieodzowny prezent na wszelkie jubileusze, wesela, rocznice czy urodziny – rzeźbiona w gwieździste łuki kolekcja kryształów. Siarczane Fresco w studenckim mieszkaniu smakuje wręcz wybornie z rodowych kryształów, a kacowy papieros strzepywany niemrawo do kryształowej popielnicy sprawia, że człowiek staje się jakby mniej wymięty, a dużo bardziej glamour, co charakterystyczne dla ironicznego intelektualisty.
BOAZERIA
Jest tylko jeden element, który może łączyć domy arystokracji antycznej Grecji, Wersal, barokowe rezydencje i mieszkania na krakowskich Grzegórzkach – złocista boazeria. W przeciwieństwie do snobistycznych domostw w polskich mieszkaniach wykorzystywano szlachetny surowiec: sosnę lub świerk, pociągnięte na bursztynowo lakierem. W połączeniu z malowanymi w kwiaty, fajansowymi talerzami z Włocławka, Chodzieży czy Ćmielowa (obszukajcie dobrze wszystkie schowki w mieszkaniach rodzinnych – te naczynia sprzedają się za nieoczekiwane pieniądze) czy niewielkimi porożami – drewno, kwiaty, szczątki zwierząt – tworzy kompozycję martwej natury jako żywo! Obudowana sosnowymi panelami od sufitu przedpokoju po łazienkę (boazeria bardzo była łaskawą dla niewygodnej sedesowej akustyki) Polska wdrażała elementy skandynawskiej estetyki. Ba, niewykluczone, że w Wiadomościach niedługo napotkamy informację o tym, jak Polska stworzyła modny, skandynawski dizajn.
W polskim mieszkaniu miejsce znajdowały solidne przedmioty, porządne konstrukcje. Stąd też wywodzą się – dobrze przecież przez nas pamiętane, wciąż użytkowane – meblościanka, pawlacz czy tercet nie-egzotyczny: komplet fotel-ława-fotel. Szczególnie ta pierwsza, słynna modułowa konstrukcja Bogusławy i Czesława Kowalskich, która powstała na potrzeby konkursu na projekt mebli pierwszej potrzeby, spełnia wymogi tak ergonomiczności, jak i elastyczności rozwiązań poddawanych modyfikacjom zależnym chociażby od zmiany stanu rodziny. „Meble z tego czasu były lekkie i łatwe do przestawiania, umożliwiały modelowanie własnej przestrzeni. Wystarczyło zaledwie kilka sprzętów, by zaspokoić potrzeby domowników. To naprawdę miało sens” (s. 32).
Tak, miało. Nie miałam okazji w pełni doświadczyć osławionego klimatu PRL-u, a w mojej najtinsowej pamięci funkcjonuje on poprzez wyimki obecne na ścianach, półkach czy w schowkach. Artefakty, które z czasem powoli były wypierane przez pozorny luksus lat 90.: panele czy ściany w żywych kolorach. Na szczęście jednak na tyle wolno zachodziły te zmiany, że elementy polskiego dizajnu sprzed kilku dekad pozostają dla mnie emblematami dzieciństwa i domu.
* Wszystkie cytaty pochodzą z ksiażki Małgorzaty Czyńskiej Dom polski. Meblościanka z pikasami (Wydawnictwo Czarne 2017).
ALICJA MESZCZYK
Rosjoznawca dyplomowany, korposzczur certyfikowany, ukulelistka wannabe.
MACIEJ DUDEK
Pasjonat twórczości pod każdą postacią, począwszy od rysunku i grafiki komputerowej, poprzez poezję i prozę, na filmie i animacji kończąc. Podobno człowiek z nienaganną fantazją i konstrukcją umysłu. Kocha muzykę i naprawdę kiepsko tańczy.