DO GÓRY

 

fuss_rozproszyc_ciemnosc_dudek_cover.jpg

NUMER 26 (1) STYCZEŃ 2018 | "KULTURA (NIE)ZALEŻNA"

ROZPROSZYĆ CIEMNOŚĆ,
CZYLI O MOCY NATURY

MAGDALENA BRODACKA | MACIEJ DUDEK

Wyobraź sobie, że jest letni wie­czór. Wycho­dzisz ogrzać się w pro­mieniach zacho­dzą­cego słońca. W sierp­niu o zacho­dzie niebo jest spek­ta­ku­lar­nie piękne – pło­mienne i różowe zara­zem, tak jakby szy­ko­wało się nie do snu, lecz do życia: Czer­wiec to szczyt sezonu i naj­pięk­niej­szy z mie­sięcy. W ciągu paru dni kwitną wszyst­kie naj­waż­niej­sze zioła. Czło­wiek ma już za sobą wio­snę, coś już prze­żył, ale wciąż nie ma dosyć. Jesz­cze na wiele go stać. W sierp­niu też jest co zry­wać, ciało pod­daje się już jed­nak zmę­cze­niu, myśl sza­leń­stwu (s. 35).

Towa­rzy­szą ci naj­lep­sze chęci, wolny czas się nie koń­czy, a mimo to nie potra­fisz nadą­żyć z odkry­wa­niem nowych odmian ziół i całego bogac­twa, które ofe­ruje latem przy­roda. Nie­ko­niecz­nie ta w miej­skim parku (choć i ona potrafi zasko­czyć), lecz ta odda­lona od tego, co zwy­kło nazy­wać się miej­skim życiem. A gdy już doświad­czysz jej bogac­twa i mocy, którą ma nad tobą, powrót do świata kul­tury wcale nie wyda się tak piękny i nęcący.

Podob­nie jest z lek­turą powie­ści Anny Bola­vej W ciem­ność – jej obrazy i pul­su­jące życie wyrwane z kie­ratu wiel­ko­miej­skiej dżun­gli nie pozwa­lają o sobie zapo­mnieć. W czy­tel­niku budzi się melan­cho­lijna tęsk­nota za tym, co tak pod­sta­wowe i coraz czę­ściej nie­do­stępne, a mia­no­wi­cie – za siłą natury. Takiej, która nie uznaje naszych ludz­kich praw, która w ciągu kilku sekund doj­rzewa w bla­sku księ­życa i odsła­nia naj­pięk­niej­sze kwiaty i zioła:

Wieczny koło­wrót pąków i kwia­tów, aż można się roz­cho­ro­wać. Czło­wiek, który zbiera zioła, zawsze ma zbyt mało czasu, stop­niowo zaczyna tra­cić zmy­sły. Nieu­stan­nie pra­gnie uchwy­cić istotę piękna każ­dego z gatun­ków i to obraca się prze­ciwko niemu. Czło­wiek, który naprawdę kocha zioła, jest inny niż wszy­scy i z cza­sem prze­staje o tym mówić (s. 86).

Rytm dnia (a także nocy) głów­nej boha­terki powie­ści wyzna­czają rośliny – ich wzrost, doj­rze­wa­nie, kwit­nię­cie, poja­wia­nie się na łąkach, bagnach i czę­sto w nie­do­stęp­nych dla czło­wieka miej­scach. To zioła akty­wi­zują boha­terkę Bola­vej, która uza­leż­nia się od ich zbie­ra­nia i susze­nia, ale przede wszyst­kim od ich mocy – uzdra­wia­nia i zabi­ja­nia zara­zem.

Cią­gle poku­tuje fał­szywe prze­ko­na­nie, że zbie­ra­nie ziół jest pochodną sza­mań­stwa, które prak­ty­kują star­sze kobiety gdzieś na zabi­tej deskami wsi. Nic bar­dziej myl­nego – oka­zuje się, a potwier­dza to rów­nież książka Bola­vej, że korzy­sta­nie z darów łąki czy ogrodu wymaga uważ­nej, dłu­go­let­niej obser­wa­cji, spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy oraz ogromu cier­pli­wo­ści i uważ­no­ści na to, co nas ota­cza. Stąd coraz więk­sza świa­do­mość koją­cego wpływu fito­te­ra­pii i hor­ti­te­ra­pii. Fito­te­ra­pia, czyli zio­ło­lecz­nic­two, to pręż­nie roz­wi­ja­jący się obszar far­ma­ko­lo­gii oraz medy­cyny ludo­wej i alter­na­tyw­nej, któ­rej istota opiera się na lecz­ni­czym dzia­ła­niu ziół i roślin. A zna­leźć możemy je wła­śnie na łące czy wyho­do­wać w ogro­dzie. Tra­dy­cja fito­te­ra­pii sięga cza­sów sta­ro­żyt­nych i na­dal cie­szy się nie­słab­ną­cym powo­dze­niem, bo któż z nas wątpi w dzia­ła­nie koją­cego rumianku, uspa­ka­ja­ją­cej melisy, naparu z mięty czy choćby bak­te­rio­bój­czego czosnku? A to tylko najbar­dziej znane przy­kłady roślin, które leczą.

Oka­zuje się, że leczyć mogą nie tylko zioła, ich owoce lub liście, ale sama praca, która towa­rzy­szy w ich zbio­rze i pie­lę­gno­wa­niu. Hor­ti­te­ra­pia – ogro­do­lecz­nic­two – jest sto­so­wana przy lecze­niu cho­rób psy­chicz­nych, uza­leż­nień, nie­peł­no­spraw­no­ści fizycz­nej, demen­cji czy jako forma reso­cja­li­za­cji. Tym, co pomaga wal­czyć z cho­robą i uzy­skać lep­sze samopoczu­cie, jest nie tylko samo obco­wa­nie z naturą, ale poczu­cie sensu wyko­ny­wa­nej pracy, która opiera się na dba­niu o rośliny i ich wzrost. Prze­by­wa­nie w ogro­dzie, zwłasz­cza wśród zie­leni, wpływa na odczu­wa­nie szczę­ścia, a bak­te­rie żyjące w ziemi pobu­dzają wytwa­rza­nie sero­to­niny, nazy­wa­nej wła­śnie hor­mo­nem szczę­ścia. Rośliny poma­gają odzy­skać nam rów­no­wagę i spo­kój, na któ­rych brak coraz dotkli­wiej cier­pimy. Uczą nas cier­pli­wo­ści, sku­pie­nia, sepa­rują od zbęd­nych bodź­ców, wzbu­dzają poczu­cie jed­no­ści naturą.

fuss_rozproszyc_ciemnosc_dudek.jpg

Pozy­tywny wpływ natury na życie czło­wieka jest z pew­no­ścią nie do prze­ce­nie­nia. Jed­nak Bolavá poka­zuje, że każda pasja, zaan­ga­żo­wa­nie i poświę­ce­nie mają swój rewers – drugą, ciem­niej­szą stronę, o któ­rej zazwy­czaj się mil­czy. A lite­ra­tura ist­nieje wła­śnie po to, by te ukryte w ciem­no­ści bolączki oświe­tlać. Pasja, z którą Anna – główna boha­terka powie­ści – oddaje się rośli­nom, unie­moż­li­wia jej zwy­czajne funk­cjo­no­wa­nie w spo­łecz­no­ści małego cze­skiego mia­steczka. Pogłę­bia i tak już zszar­gane w prze­szło­ści nerwy i powo­duje stany neu­rozy. Z jed­nej strony nie ma dla niej nic pięk­niej­szego i waż­niej­szego od zakwi­ta­ją­cej nad ranem dzie­wanny, a z dru­giej cał­ko­wite odda­nie się natu­rze, która ma koić nerwy, pochła­nia ją, znie­wala, a nawet nisz­czy:

Sie­dzę w kucki wśród waw­rzy­nów, cała zdrę­twiała, chci­wie pochła­niam wzro­kiem każdy ruch płat­ków i czuję, jak prze­nika mnie nie­śmier­tel­ność. Jest złota i przy­jem­nie roz­grze­wa­jąca. Otwo­rzyły się przede mną kwiaty dzie­wanny. Opusz­czają mnie wszyst­kie wyrzuty sumie­nia. Po raz pierw­szy od dawna czuję ulgę i radość – że i dla mnie ten świat ma coś pięk­nego. Cie­kawe, na jak długo wystar­czy mi tej nadziei. Teraz w każ­dym razie wypeł­nia mnie po brzegi. Takiego napię­cia nie da się jed­nak długo wytrzy­mać. Muszę pójść się poło­żyć, cho­ciaż wiem, że z każ­dym kro­kiem to wszystko będzie wymy­kać mi się z rąk, aż w końcu zostaną zupeł­nie puste (s. 145).

Poch­ła­nia nas wiel­ko­miej­skie życie, struk­tury kor­po­ra­cji czy choćby codzienna rutyna. Ale prze­cież ucieczka w naturę może stać się fał­szy­wym lekiem na wewnętrzne, zepchnięte w ciem­ność pro­blemy. Feno­men nagra­dza­nej powie­ści Bola­vej opiera się na abso­lut­nej wie­rze jej boha­terki w alter­na­tywną wer­sję rze­czy­wi­sto­ści opar­tej nie na wytwo­rach i pomy­sło­wo­ści czło­wieka, nie na medial­nej kul­tu­rze postu­lu­ją­cej „bycie tu i teraz” czy hygge, nie na fit plan­ne­rach, ale na zupeł­nym, wręcz nieświa­domym byciu poza owymi kate­go­riami – byciu nie­za­leż­nym od sze­roko rozu­mia­nej kul­tury maso­wej. W tym miej­scu nasuwa się oczy­wi­ste pyta­nie – czy tak się jesz­cze da? Czy te zioła, kwiaty, łąki – czy przy­pad­kiem nie są współ­cze­snym far­ma­ko­nem? Bo prze­cież tro­chę oswo­ba­dzają z rytmu rutyny, wzbu­dzają zachwyt, a z dru­giej – wywo­łują złudną wiarę w to, że można tak żyć i że wcale z tą pędzącą codzien­no­ścią, z tymi wiecz­nie złymi ludźmi i z tym nadmia­rem przedmio­tów nie musimy mieć nic wspól­nego.

Zatem jesz­cze raz: wyobraź sobie letni wie­czór, powie­trze jest lep­kie, wil­gotne, zanosi się na deszcz. Woda z nieba jest teraz na wagę złota, wskrzesi wysu­szone ogrody i łąki. W ciągu nocy wszystko się zmieni: „Stoję w desz­czu, który pada coraz moc­niej, przy­wra­ca­jąc mi siły. Wcieka do głowy wszyst­kimi otwo­rami, które mu nad­sta­wiam, i cho­ciaż wiem, że nie dotrze do sedna, nagle wszystko robi się bar­dziej zno­śne” (s. 121). Może wła­śnie w tym tkwi tajem­nica – w dostrze­ga­niu zależ­no­ści wła­snego samo­po­czu­cia i kom­fortu od bli­sko­ści przy­rody, pro­mieni słońca, chwili wytchnie­nia od elek­tro­nicz­nych gadże­tów. Obec­nie w kul­tu­rze popu­lar­nej panuje moda na bycie eko, począw­szy od codzien­nej diety, poprzez sor­to­wa­nie odpa­dów, świa­domy dobór mate­ria­łów, z któ­rych uszyte są nasze ubra­nia, porzu­ce­nie samo­cho­dów na rzecz komu­ni­ka­cji miej­skiej czy wręcz zupełne opusz­cze­nie wiel­ko­miej­skiej dżun­gli pod jakże wymow­nym (i skąd­inąd try­wial­nym) hasłem: „rzuć wszystko i jedź w Biesz­czady!” Choć prze­cież ani nie trzeba jechać w Biesz­czady, ani tym bar­dziej rzu­cać wszyst­kiego i bez­par­do­no­wym gestem żegnać się z tą straszną kul­turą, która nas tak nie­mi­ło­sier­nie przy­tła­cza i wysysa wszyst­kie soki. Wystar­czy nie­wiele – na tyle nie­wiele, by tego nie dostrzec i zapo­mnieć, że za każ­dym wiel­kim mia­stem roz­po­ście­rają się mia­steczka, wsie i łąki. Że możemy wsiąść na rower, wziąć psa na długi spa­cer czy po pro­stu roz­ło­żyć koc na zie­lo­nej tra­wie. Bez dora­bia­nia ide­olo­gii, nadmier­nego gada­nia i narze­ka­nia, jak to ciężko żyć w naszych sza­leń­czych cza­sach.

Anna Bolavá w swo­jej powie­ści poka­zuje, że rów­nie ciężko (a może i cię­żej) żyje się w maleń­kim mia­steczku, że natura potrafi być okrutna, a żeby zbie­rać zioła trzeba mieć w sobie hero­iczne zapar­cie i nad­ludz­kie siły, zwłasz­cza że utrzy­ma­nie się z darów przy­rody jest już pra­wie nie­moż­liwe.

Nawet nie potra­fię opi­sać rado­ści, że mam wokół sie­bie to wszystko. Pamię­tam sezony, kiedy byłam tak bar­dzo pochło­nięta pro­ble­mami i ludźmi, że po dotar­ciu tutaj zasta­wa­łam już tylko prze­kwi­tłe, poczer­niałe badyle. Widok zmar­no­wa­nych kwia­tów to ból porów­ny­walny z zawa­łem. Tak to czuję (s. 194).

Bo zacho­wa­nie rów­no­wagi mię­dzy tłu­mem a przy­rodą, mię­dzy tym, co w nas głę­boko sie­dzi, a świa­tem, który zbyt czę­sto nie zwraca na to uwagi, może roz­pro­szyć choć część naszych ciem­no­ści.musująca tabletka.png 

* Wszyst­kie cytaty pocho­dzą z książki Anny Bola­vej W ciem­ność (tłum. A. Wró­bel, Wydaw­nic­two Książ­kowe Kli­maty, Wro­cław 2017).

kreska.jpg

MAGDALENA BRODACKA
Polo­nistka i bohe­mistka. Myśli lite­ra­turą, słu­cha muzyką (kla­syczną), patrzy foto­gra­fią, marzy po cze­sku.

MACIEJ DUDEK
Pasjo­nat twór­czo­ści pod każdą posta­cią, począw­szy od rysunku i gra­fiki kom­pu­te­ro­wej, poprzez poezję i prozę, na fil­mie i ani­ma­cji koń­cząc. Podobno czło­wiek z nie­na­ganną fan­ta­zją i kon­struk­cją umy­słu. Kocha muzykę i naprawdę kiep­sko tań­czy.

blog comments powered by Disqus

Ta strona korzysta z plików cookie.