DO GÓRY

 

Fuss_birmingham _zielonka_cover.jpg

NUMER 24 (4) WRZESIEŃ 2017 | "ŻYCIE ANIMOWANE"


BRUM WELCOME TO

KAŚKA NOWACKA | JULIAN ZIELONKA

„Poznaj­cie się – to moja kole­żanka Kaśka. Mieszka w Bir­min­gham”. W ten spo­sób wie­lo­krot­nie bywa­łam już przed­sta­wiana w towa­rzy­stwie. Odpo­wiedź jest, nie­zmien­nie, nieco dłuż­sza niż imię i uścisk dłoni: „O rany” – tutaj, w zależ­no­ści od sytu­acji, nastę­puje zakło­po­tana pauza albo pogar­dliwe wypusz­cze­nie powie­trza. – „Okrop­nie przy­kro mi to sły­szeć. Mam nadzieję, że u cie­bie wszystko w porządku”.

Jakie to uczu­cie miesz­kać w mie­ście, któ­rego nikt nie lubi i pośred­nio samemu stać się obiek­tem żar­tów? Chyba można się przy­zwy­czaić, cho­ciaż dalej nie do końca rozu­miem genezę tej kry­tyki. W Bir­min­gham miesz­kałam już prze­lot­nie 3 lata temu (tutaj napi­sa­łam swój pierw­szy arty­kuł dla „Fussa”!) i wie­lo­krot­nie odwie­dza­łam to mia­sto, ponie­waż od lat rezy­dują w nim moi bli­scy przy­ja­ciele. Od tam­tego czasu sporo się zmie­niło i, spro­wa­dziw­szy się tutaj w tym roku ponow­nie, zaczę­łam odkry­wać region na nowo. Uwa­ża­cie, że miesz­kam w naj­gor­szym z moż­li­wych miejsc? Nie ma pro­blemu, nie biorę tego do sie­bie, cho­ciaż w skry­to­ści ducha mogę wpi­sać wam men­tal­nego minu­sika za igno­ran­cję. Cią­gle uwa­żam, że mia­sto staje się tym, czym sami je dla sie­bie uczy­nimy.


TEST WIEDZY O BIRMINGHAM
Wąt­pię, czy przed pre­mierą serialu Peaky Blin­ders (2013‒) kto­kol­wiek miał cho­ciaż nikłe sko­ja­rze­nia zwią­zane z tym miej­scem. Teraz przy­naj­mniej nasuwa nam się obraz, w któ­rym Cil­lian Mur­phy i Tom Hardy roz­gry­wają gang­ster­skie pora­chunki w ento­ura­ge’u błot­ni­stych ulic i cuch­ną­cych kana­łów, jed­nak nawet te ple­nery nie były krę­cone na miej­scu, a w więk­szo­ści w Man­che­ste­rze. To wła­ści­wie dość oso­bliwa sytu­acja, że druga naj­więk­sza i naj­bar­dziej po Lon­dy­nie zalud­niona bry­tyj­ska metro­po­lia mogłaby się zapaść pod zie­mię i nikt nie zwró­ciłby na to uwagi. Założę się (o pie­nią­dze!), że dowolny Euro­pej­czyk popro­szony o wymie­nie­nie 10 miast w Wiel­kiej Bry­ta­nii nie zamie­ściłby na tej liście Bir­min­gham: Anglik nie zrobi tego dla zasady, a cudzo­zie­miec mógł w ogóle o tym mie­ście nie sły­szeć albo o nim nie pamię­tać, bo, poza sto­licą, zwie­dza się prze­cież Oxford, Cam­bridge, może Liver­pool i Man­che­ster czy jakieś sopoc­kie kli­maty typu molo w Bri­gh­ton, tyle. W tym roku poja­wiło się dużo tury­stów, ale jesz­cze 3 lata temu – oprócz kolegi, który przy­je­chał mnie odwie­dzić – trudno było o cho­ciaż jed­nego. Mógł zda­rzyć się jakiś zbłą­kany Japoń­czyk, który, wyczy­taw­szy w inter­ne­cie, że to „dru­gie mia­sto” (bo tak też nazywa się Brum), przy­je­chał bez świa­do­mo­ści, „jak tu jest okrop­nie” i że „nic tu nie ma.

Coś się jed­nak znaj­dzie. Np. kanały dłuż­sze niż te w Amster­da­mie czy Wene­cji. Naj­więk­sza miej­ska biblio­teka w Euro­pie z fan­ta­stycz­nym budyn­kiem zapro­jek­to­wa­nym przez holen­der­skie Meca­noo i otwar­tym w 2013 roku. Naj­star­sze nie­prze­rwa­nie dzia­ła­jące angiel­skie kino – The Elec­tric Cinema. Jewel­lery Quar­ter – dziel­nica, która jesz­cze w latach 20. XX wieku była naj­więk­szym na świe­cie pro­du­cen­tem i eks­por­te­rem biżu­te­rii i do tej pory ma w niej sie­dzibę ponad 500 firm jubi­ler­skich. W Bir­min­gham, zna­nym jako city of a tho­usand tra­des (mia­sto tysiąca zawo­dów), ni­gdy nie ist­niały gil­die zawo­dowe, dzięki czemu prze­mysł i han­del mogły roz­wijać się bez prze­szkód, a ludzie tłum­nie się tutaj spro­wa­dzali. Dzi­siaj to drugi naj­bar­dziej po Lon­dy­nie zalud­niony ośro­dek miej­ski w Wiel­kiej Bry­ta­nii: wg sta­ty­styk w poło­wie 2016 roku cen­trum liczyło sobie 1,24 miliona miesz­kań­ców, pod­czas gdy cały obszar metro­po­li­talny to aż 3,68 miliona ludzi. Lista osią­gnięć nie ogra­ni­cza się jed­nak do naj­star­szych i naj­więk­szych: Bir­min­gham to naj­młod­sze euro­pej­skie mia­sto z 40% popu­la­cji poni­żej 25. roku życia.

kreska.jpg

cytat.jpg

W tym roku poja­wiło się dużo tury­stów, ale jesz­cze 3 lata temu – oprócz kolegi, który przy­je­chał mnie odwie­dzić – trudno było o cho­ciaż jed­nego.


W histo­rii regionu poja­wiło się też kilku zna­nych lokal­sów, w tym zespół Black Sab­bath. Ozzy Osbo­urne do tej pory ma w zwy­czaju uświet­niać miej­skie imprezy – w zeszłym roku jako pierw­szy prze­je­chał się nowo otwartą linią tram­wa­jową. Czy fani Top Gear wie­dzą, że z tych oko­lic pocho­dzi rów­nież Richard Ham­mond? Uro­dziła się tutaj i wycho­wała także aktorka Feli­city Jones, a z poli­ty­ków warto wymie­nić pre­miera Nevil­le’a Cham­ber­la­ina. W Bir­min­gham dora­stali rów­nież W.H. Auden oraz J.R.R. Tol­kien. Jeśli cho­dzi o tego ostat­niego, to zwie­dzając mia­sto możemy prze­śle­dzić ważne ele­menty życio­rysu pisa­rza oraz zoba­czyć jego bez­po­śred­nie inspi­ra­cje: dom rodzinny i stary młyn w oko­licy Sare­hole, która zain­spi­ro­wała Shire, Mose­ley Bog – stary las Toma Bom­ba­dila, wieżę z Okiem Sau­rona (the Cham­ber­lain Tower, która w rze­czy­wi­sto­ści jest świe­cącą w ciem­no­ści wieżą zega­rową kam­pusu uni­wer­sy­tec­kiego), Dwie Wieże – Minas Mor­gul i Minas Tirith (ofi­cjal­nie: Per­rot­t’s Folly i Edg­ba­ston Water­works Tower), a także Ora­to­rium, Plo­ugh & Har­row Hotel czy King Edwar­d’s School. Przez jakiś czas miesz­kał tutaj rów­nież Arthur Conan Doyle. W dzie­dzi­nie malar­stwa z Bir­min­gham zwią­zani byli m.in. pre­ra­fa­elici i sym­bo­li­ści, w tym Edward Burne-Jones, oraz pre­kur­sor impre­sjo­ni­zmu, David Cox.

W cen­trum i oko­licach mie­ści się aż 15 uni­wer­sy­te­tów oraz wiele świet­nych szkół. Jest dosko­nały balet, opera, fil­har­mo­nia, nie­zwy­kle znana i od lat ceniona na świe­cie orkie­stra sym­fo­niczna (City of Bir­min­gham Sym­phony Orche­stra), liczne reno­mo­wane gale­rie sztuki i muzea; Bir­min­gham Reper­tory The­atre to naj­dłu­żej dzia­ła­jący bry­tyj­ski teatr pro­du­ku­jący wła­sne spek­ta­kle, nato­miast Bir­min­gham Hip­po­drome jest naj­bar­dziej uczęsz­cza­nym poje­dyn­czym teatrem w UK. Spra­gnio­nych sło­dy­czy spie­szę poin­for­mo­wać, że znaj­duje się fabryka cze­ko­lady Cad­bury! Jest też 5 restau­ra­cji z gwiazdką Miche­lin – naj­wię­cej poza Lon­dy­nem. Warto rów­nież wspo­mnieć o sław­nym punk­cie orien­ta­cyj­nym, jakim jest tzw. Spa­ghetti Junc­tion (albo Gra­velly Hill Inter­change), czyli wiel­kie i skom­pli­ko­wane skrzy­żo­wa­nie na M6, które w sumie zaj­muje 12ha powierzchni, łączy 18 dróg z dwiema liniami kole­jo­wymi, trzema kana­łami i dwiema rze­kami, ma 5 pozio­mów i oparte jest na 559 kolum­nach o wyso­ko­ści się­ga­ją­cej bli­sko 25 metrów. To uni­ka­towe w skali świa­to­wej rozwią­zanie dro­gowe zostało wpro­wa­dzone w 1972 roku, a nie­for­mal­nym mia­nem skrzy­żo­wa­nia-spa­ghe­tii okre­śla się teraz wiele podob­nych miejsc na całym świe­cie. Bir­min­gham orga­ni­zuje rów­nież AEGON Clas­sic, jeden z trzech bry­tyj­skich tur­nie­jów teni­so­wych z cyklu WTA. Pocho­dzą stąd dru­żyny Aston Villa oraz Bir­min­gham City, a zespół War­wick­shire County Cric­ket Club gra na lokal­nym Edg­ba­ston Cric­ket Gro­und. Ale tutaj o szcze­góły pro­szę nie pytać, mam za krótki staż w tym kraju, żeby pojąć feno­men kry­kieta.

Fuss_birmingham _zielonka.jpgWSKAŻ PROBLEM
Wyda­wa­łoby się, że to wszystko nie brzmi wcale jak naj­gor­szy kosz­mar, jed­nak tym wła­śnie jest Bir­min­gham dla prze­wa­ża­ją­cej grupy Bry­tyj­czy­ków. I nie mówimy tutaj nawet o typo­wym dla więk­szo­ści państw współ­za­wod­nic­twie dużych miast, jak np. – by nie szu­kać daleko – War­szawa i Kra­ków, Rzym i Medio­lan albo Lizbona i Porto. W tym wypadku to nie zawody czy tra­dy­cyjne docinki, ale ogól­no­na­ro­dowa nie­chęć idąca w parze z kom­pletną igno­ran­cją i nie­zna­jo­mo­ścią regionu. Pamię­tam, jak kie­dyś w samo­lo­cie do Man­che­steru przez ponad godzinę musia­łam wysłu­chi­wać nama­wiań świeżo pozna­nych współ­pa­sa­że­rów, żebym została pozwie­dzać ich mia­sto, bo prze­cież wia­domo, że Bir­min­gham is shit – nie mie­ściło im się w gło­wie, że jadę tam z wła­snej woli. Przy­po­mina mi się też pewna impreza w Bruk­seli, kiedy to grupa Angli­ków przez kwa­drans gło­śno wyra­żała swój szczery żal i współ­czu­cie wobec mojej osoby – miesz­kaw­szy przez kilka mie­sięcy w Bir­min­gham musia­łam być ich zda­niem ciężko skrzyw­dzona życiowo oraz w ogóle biedna i doświad­czona przez los. Wszyst­kie próby nego­wa­nia takiego obrazu tylko pogar­szają sprawę. Ile razy pró­bo­wa­łam kon­tro­wać, mówiąc że „wcale nie było tak źle”, że „mia­sto się roz­wija” i że „jest dużo faj­nych miejsc”, byłam trak­to­wana jak ofiara, która pró­buje wyprzeć traumę. Nie mogłam roz­gryźć tego tematu, bo cho­ciaż mia­stu daleko może do uroku i atrak­cyj­no­ści, no nie wiem, powiedzmy Kopen­hagi czy Bar­ce­lony, to jed­nak jest tutaj wiele cie­ka­wych miejsc, a żyje się nie dość, że nor­mal­nie, to o ponad połowę taniej niż w Lon­dy­nie. Przy­zwy­cza­iłam się w końcu do przyj­mo­wa­nia od wielu dopiero co pozna­nych osób wyra­zów współ­czu­cia i zupeł­nie to po mnie spły­wało – taki tro­chę śmieszny obo­wiąz­kowy ele­ment każ­dej roz­mowy.

Po 3 latach znowu tutaj miesz­kam; żarty te same, pogarda nie zma­lała ani na jotę. Zaczę­łam pytać ludzi, w czym jest w ogóle pro­blem, skąd się wzięła ta nagonka na Brum. Nikt nic nie wie, każdy jak zacięta płyta powta­rza to samo, to wie­dza powszechna i osta­teczna: Bir­min­gham jest brzyd­kie, nie­cy­wi­li­zo­wane i w ogóle chu­jowe. Nie doświad­czyw­szy tego jed­nak na wła­snej skó­rze, zaczę­łam grze­bać w inter­ne­cie, co wła­ści­wie potwier­dziło moje podej­rze­nia, że to głów­nie stare, bez­myśl­nie powta­rzane ste­reo­typy. W dys­ku­sjach nie poja­wiało się wiele mery­to­rycz­nych uwag:

‒ Naj­lep­szą rze­czą w Bir­min­gham jest roz­bu­do­wana wokół sieć dróg i auto­strad, pozwa­la­jąca łatwo uni­kać wjazdu do mia­sta.

‒ 99% moich doświad­czeń zwią­za­nych z tym mia­stem to tkwie­nie w korku, pró­bu­jąc je obje­chać.

‒ Daw­niej czę­sto prze­jeż­dża­łem obok Bir­min­gham – z dróg M5 i M6 to miej­sce wyglą­dało naprawdę okrop­nie. Nie­dawno zda­rzyło mi się odwie­dzić cen­trum i byłem nie­sa­mo­wi­cie zasko­czony, oka­zało się, że jest bar­dzo przy­jem­nie, jestem pod wra­że­niem! Podej­rze­wam, że sporo ludzi wyra­bia sobie złą opi­nię na pod­sta­wie widoku z obwod­nicy.

‒ To prawda, przedmie­ścia Bir­min­gham znaj­dują się cał­kiem bli­sko cen­trum, a obrzeża mia­sta to głów­nie prze­my­słowe tereny, więc trudno cokol­wiek zoba­czyć bez wjeż­dża­nia do mia­sta.

I tak dalej, i tak dalej, ste­reo­typy pod­bi­jane przez ludzi, któ­rych naj­bliż­szym spo­tka­niem z Bir­min­gham był prze­jazd M5 i M6. Kilka osób wska­zuje na swoje zdzi­wie­nie pierw­szą wizytą, bowiem ni­gdy nie podej­rze­wa­liby, że może im się tutaj spodo­bać. Ludzie nie lubią Bir­min­gham, ponie­waż w prze­szło­ści było to zabawne i dobrze widziane w wyż­szych sfe­rach, szcze­gól­nie na połu­dniu kraju, a dodat­kowo zarówno Pół­noc, jak i Połud­nie mają bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną toż­sa­mość, przez co cały „mniej okre­ślony” obszar Midlands jest czę­stym obiek­tem żar­tów i bry­tyj­skim odpo­wied­ni­kiem flyover coun­try, ano­ni­mo­wego regionu, któ­rym albo się gar­dzi, albo wobec któ­rego odczuwa się zupełną obo­jęt­ność. Bir­min­gham dostaje też baty za lokalny dia­lekt i bar­dzo szcze­gólny akcent, który należy do ulu­bio­nych powo­dów do drwin. Wła­ści­wie do czy­nie­nia mamy z dwoma róż­nymi warian­tami: tym z Black Coun­try (w Bir­min­gham okre­śla­nym jako yam yam) i tym z samego Bir­min­gham (akcent Brum­mie), jed­nak dla przy­jezd­nych czę­sto są one trudne do odróż­nie­nia. I cho­ciaż rze­czy­wi­ście język bywa nie­ła­twy do zro­zu­mie­nia, to u źró­dła znowu leżą kul­tu­rowe uprze­dze­nia i ste­reo­typy – im bar­dziej indu­strialny teren, tym niż­szy sta­tus ma dany akcent. O ile Angli­kom wydaje się on rażący i nie­przy­jemny, to nie­zna­jący kon­tek­stu cudzo­ziemcy nie odbie­rają go zwy­kle aż tak nega­tyw­nie.

Histo­ryk David Can­na­dine w swoim tek­ście z 2013 roku zwraca uwagę na bar­dzo długą tra­dy­cję dwo­ro­wa­nia sobie z Bir­min­gham – bez winy nie jest nawet Jane Austen! W powie­ści Emma możemy bowiem prze­czy­tać co nastę­puje: „Bir­min­gham is not a place to pro­mise much... One has no great hopes of Bir­min­gham. I always say there is some­thing dire­ful in that sound” (w pol­skim prze­kła­dzie: „Pocho­dzą z Bir­min­gham, co nie jest bar­dzo zachę­ca­jące, jak pan zapewne wie, panie Weston. Trudno się wiele spo­dzie­wać po kimś, kto pocho­dzi z Bir­min­gham, samo brzmie­nie budzi odrazę, zawsze to powta­rzam”). I cho­ciaż słowa te wypo­wiada jedna z boha­te­rek, pani Elton, snobka i karie­ro­wiczka, lubiąca popi­sy­wać się swo­imi zna­jo­mo­ściami, to rów­nież sama Jane Austen nie miała zbyt wiele stycz­no­ści z prze­my­sło­wymi mia­stami o zróż­ni­co­wa­nym tle spo­łecz­nym, co pozwala przy­pusz­czać, że mogła to być zara­zem pry­watna opi­nia pisarki.

kreska.jpg

cytat.jpg

Zmiana powszech­nej opi­nii i wyple­nie­nie zło­śli­wych ste­reo­ty­pów to jed­nak wysi­łek na przy­naj­mniej kilka poko­leń – nie da się ludziom po pro­stu powie­dzieć, żeby nagle polu­bili coś, czym z dziada pra­dziada gar­dzą, bo to jest „obiek­tyw­nie fajne”.

Co cie­kawe, Bir­min­gham ucier­piało też bar­dzo z powodu powo­jen­nej „anty­miej­skiej” poli­tyki (vide: How to Kill a City). Do lat 60. XX wieku bez­ro­bo­cie w Brum utrzy­my­wało się na pozio­mie ok. 1%, a dochód gospo­darstw domo­wych był o 13% wyż­szy od kra­jo­wej śred­niej. Eko­no­mia świet­nie pro­spe­ru­ją­cego mia­sta została jed­nak prak­tycz­nie zabita. Seria ustaw zapo­cząt­ko­wana przez Distri­bu­tion of Indu­stry Act z 1945 roku miała na celu przy­sto­po­wa­nie „zbyt szybko” roz­wijającego się prze­mysłu (co ude­rzyło wła­ści­wie tylko w Lon­dyn i Bir­min­gham) kosz­tem wspo­mo­że­nia bied­nych, gorzej pro­spe­ru­ją­cych tere­nów na pół­nocy i zacho­dzie kraju. Posta­no­wiono rów­nież ogra­ni­czyć liczbę miesz­kań­ców mia­sta, przyj­mu­jąc za cel osią­gnię­cie progu 990 tysięcy w 1960 roku, pod­czas gdy już w 1951 roku mia­sto miało popu­la­cję na pozio­mie 1 113 000 oby­wa­teli. Efek­tem takiej poli­tyki było powsta­wa­nie miast-pącz­ków (dough­nut city) z małym komer­cyj­nym cen­trum odcię­tym sie­cią obwod­nic i pasem opusz­czo­nych wik­to­riań­skich budyn­ków oraz two­rze­nie się osob­nych przedmieść, okre­ślanych jako ponure, samotne i z wyso­kim wskaź­ni­kiem prze­stęp­czo­ści. Na początku lat 60. rząd wska­zy­wał na „wymy­ka­jący się spod kon­troli roz­rost powierzchni biu­ro­wych w Bir­min­gham” i roz­sze­rzył Con­trol of Office Employ­ment Act, który w 1965 z bru­talną sku­tecz­no­ścią objął Brum, kom­plet­nie blo­ku­jąc roz­wój nowo­cze­snej infra­struk­tury i biznesu na kolejne dwie dekady.

Cho­ciaż ostat­nio wiele się zmie­nia i chyba ni­gdy nie widzia­łam szyb­ciej i cie­ka­wiej prze­kształ­ca­ją­cego się mia­sta, to wize­run­kowo Bir­min­gham cią­gle jest sza­rym bez­pł­cio­wym miej­scem z okrop­nym akcen­tem, które pró­buje się omi­nąć zakor­ko­waną em-szóstką. Mało kto poja­wia się tutaj nie­przy­mu­szony służ­bo­wym obo­wiąz­kiem, ste­reo­typy ani tro­chę nie wybla­kły, a stare żarty na­dal mają się świet­nie.Dół for­mu­la­rza


WSZYSTKO ZALEŻY OD CIEBIE

Kolek­tywna mądrość inter­netu pod­suwa mi nie­zwy­kle trafną dia­gnozę: “Then it sounds to me that what Bir­min­gham is mis­sing is a good PR team” (z ang. Wygląda na to, że Bir­min­gham bra­kuje dobrego zespołu PR-owego). I rze­czy­wi­ście, choć nie­liczni o tym wie­dzą, mia­sto ma się czym chwa­lić; mimo że obec­nie cią­gle w prze­bu­do­wie, która dotknęła rów­nież naj­bar­dziej cen­tral­nie poło­żone, histo­ryczne loka­li­za­cje, to już teraz jest co podzi­wiać i cho­ciaż praw­do­po­dob­nie nie­długo czeka mnie kolejna prze­pro­wadzka, na pewno wrócę za kilka lat zoba­czyć osta­teczny kształt tych dzia­łań. Wła­ści­wie nie powin­nam nawet uży­wać słowa „osta­teczny”, ponie­waż Brum to nie­ustan­nie roz­wijający się inku­ba­tor inno­wa­cji, który pew­nie ni­gdy nie spo­cznie na lau­rach. Zmiana powszech­nej opi­nii i wyple­nie­nie zło­śli­wych ste­reo­ty­pów to jed­nak wysi­łek na przy­naj­mniej kilka poko­leń – nie da się ludziom po pro­stu powie­dzieć, żeby nagle polu­bili coś, czym z dziada pra­dziada gar­dzą, bo to jest „obiek­tyw­nie fajne”.

I cho­ciaż oczy­wi­ście trzy­mam kciuki za ogólną pro­mo­cję tego praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej nie­do­ce­nia­nego mia­sta Anglii i cie­szy mnie widok coraz więk­szej ilo­ści odwie­dza­ją­cych je tury­stów, to, jak zwy­kle, wszystko spro­wa­dza się do nas samych – tego, jak spę­dzamy swój wolny czas i czy inte­re­su­jemy się oto­cze­niem. Mnie samą cie­kawi wła­ści­wie wszystko, a miej­skie eks­plo­ra­cje to moje ulu­bione zaję­cie, więc cał­kiem szybko uzna­łam, że B’ham da się lubić: odkry­łam festi­wale, imprezy ple­ne­rowe, kina, teatry, gale­rie sztuki, slamy poetyc­kie, nie­za­leżne kawiar­nie; prze­mie­rza­łam na rowe­rze różne dziel­nice, znaj­du­jąc przy oka­zji piękne parki i jeziora; w nie­skoń­czo­ność spa­ce­ro­wa­łam i jeździ­łam wzdłuż kana­łów. Pozna­łam śro­do­wi­sko kon­ser­wa­to­rium muzycz­nego i zaczę­łam odwie­dzać roz­ma­ite kon­certy oraz odkry­łam puby, gdzie cią­gle można tra­fić na jazz i muzykę kla­syczną (cie­kawa sprawa wysko­czyć do baru na piwo i tra­fić tam przy­pad­kowo na reci­tal har­fistki albo występ kwar­tetu sak­so­fo­no­wego). Cho­dziłam do muzeów histo­rycz­nych i sporo roz­ma­wia­łam z prze­wod­ni­kami, a także szu­ka­łam dodat­ko­wych infor­ma­cji na wła­sną rękę. Szu­ka­łam sta­rych rycin i pla­nów zabu­dowy, dowia­dy­wa­łam się, jak wyglą­dały znisz­cze­nia wojenne i jak przez dekady zmie­niały się plany urba­ni­styczne. Np. Bul­l­ring oka­zał się być nie tylko cen­trum han­dlo­wym, ale areną, którą posia­dało kie­dyś każde więk­sze angiel­skie mia­sto – ni­gdy wcze­śniej nie sły­sza­łam o tym ele­men­cie wyspiar­skiej kul­tury i z tru­dem przycho­dziło mi wyobra­że­nie sobie kró­lo­wej Wik­to­rii, która z wypie­kami na twa­rzy obser­wuje mal­tre­to­wa­nie byków. Na bie­żąco śle­dzę różne wyda­rze­nia kul­tu­ralne i sta­ram się spo­ty­kać pod­czas nich ze zna­jo­mymi; jestem czę­stym gościem w post­in­du­strial­nej dziel­nicy Dig­beth, peł­nej bizne­sowo-arty­stycz­nych kla­strów, alter­na­tyw­nej kul­tury i wyra­sta­ją­cych jak grzyby po desz­czu start-upów. Osta­tecz­nie więc Bir­min­gham jest faj­nym mia­stem głów­nie dla­tego, że sama się na nie otwie­ram, chcę je poznać i zro­zu­mieć.

Cza­sami przy­jeż­dżają do mnie w odwie­dziny zna­jomi z innych angiel­skich miast czy nawet spoza kraju. Nikt z nich nie był ni­gdy wcze­śniej w West Midlands i nie ma abso­lut­nie żad­nych sko­ja­rzeń zwią­za­nych z regio­nem – a ja sta­ram się poka­zać im Brum widziane moimi oczami, pełne fan­ta­stycz­nych miejsc i róż­no­rod­nych wyda­rzeń, ale nade wszystko nie­zwy­kle cie­kawej histo­rii. I cho­ciaż jestem tylko malut­kim poje­dyn­czym punk­ci­kiem, to dla pry­wat­nej sieci i we wła­snym śro­do­wi­sku peł­nię opi­nio­twór­czą funk­cję ani­ma­tora wize­runku mia­sta, w któ­rym miesz­kam i mam nadzieję, że na tę mikro­skalę udało mi się kilka osób prze­ko­nać, że Bir­min­gham da się lubić i można się w nim oraz je roz­wijać. Jasne, jestem mia­stofilką z syn­dro­mem FOMO, więc może nie jest aż tak sza­łowo, jak pró­buję to wła­śnie opi­sać, i prawda leży jak zwy­kle po środku, ale – mówiąc obiek­tyw­nie – cho­ciaż Brum nie ma uroku Amster­damu czy Edyn­burga, to jest dużym pręż­nie roz­wijającym się mia­stem ze świetną ofertą bizne­sowo-kul­tu­ralną oraz fascy­nu­jącą histo­rią i archi­tek­turą.

Nie łudzę się, że od jutra wszy­scy prze­staną się z West Midlands wyśmie­wać, ale mam nadzieję, że stop­niowo coraz wię­cej osób zacznie doce­niać ten region i cho­ciaż raz pofa­ty­guje się spraw­dzić, czy naprawdę mamy tutaj tak okrop­nie. Nie­groźne żarty przyj­muję, ale współ­czu­cie naprawdę nie­po­trzebne – Brum jest spoko!musująca tabletka.png

kreska.jpg

KAŚKA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.

JULIAN ZIELONKA
Książki, ryso­wa­nie i pale­on­to­lo­gia: trzy słowa, które naj­le­piej mnie cha­rak­te­ry­zują. Obec­nie i przede w­szyst­kim młody tata.

Ta strona korzysta z plików cookie.