NUMER 18 (3) CZERWIEC 2016 | "HERA, KOKA, HASZ..."
W poszukiwaniu narkotyków miałam już zamiar ruszać na internetowy research do Azji, nosiłam się bowiem z zamiarem napisania o betelu – raczej mało znanej w Europie używce, która plasuje się w top five tych najbardziej spożywanych na świecie. Nie trzeba było jednak tak daleko szukać, żeby znaleźć równie popularny narkotyk, który nie trafia do podobnych zestawień – ostatecznie zostaję więc na Starym Kontynencie, żeby przyjrzeć się innemu fascynującemu nałogowi: uzależnieniu od kariery zawodowej. Zapraszam na krótką wycieczkę do małego kraju, w którym obecnie rezyduję – witajcie w Belgii, gdzie znajdziecie nie tylko piwo i czekoladę, ale również centrum dowodzenia Unii Europejskiej.
Bruksela to dość specyficzne miejsce. Niewielkie miasto zaludnione jest gęsto międzynarodowym tłumem w garniturach i garsonkach – większość to urzędnicy i pracownicy korporacji, co samo w sobie nie byłoby specjalnie zaskakującym środowiskiem pracy. Różnica polega jednak na tym, że ta „korporacja” często nazywa się np. Komisja Europejska, Parlament Europejski, NATO lub Europejska Agencja ds. Czegoś tam, a elegancko ubrani ludzie przedstawią się nam jako policy officers, lobbyists, consultants, programme managers albo wręcz rzucą luźno, że pracują dla – tutaj pada nazwisko wpływowego polityka, komisarza albo dyrektora generalnego. Nigdy nie słyszeliście o tej osobie? To znaczy, że nie zadomowiliście się jeszcze w Eurobańce!
WHAT’S YOUR CAREER PATH?
Dla mnie to ciągle nowe środowisko, bowiem w stolicy Europy mieszkam dopiero od 3 miesięcy, ale muszę przyznać, że jestem już do niego przyzwyczajona. Główny trick polega na tym, żeby od pierwszego dnia pobytu w Belgii wtopić się w eurokratyczne otoczenie i zachowywać się, jakby było się tutaj od zawsze: z niezachwianą pewnością siebie uczestniczyć w spotkaniach biznesowych, konferencjach i bankietach, zwracać na siebie uwagę wyższych rangą urzędników i managerów, sprzedawać swoje umiejętności oraz maskować i nadrabiać braki (pewna siebie mina i improwizacja, ale również długie godziny googlowania rozmaitych nazwisk, programów, dyrektyw etc.), przemawiać do mikrofonu, kroczyć po puchatym niebieskim dywanie holenderskiej prezydencji w Radzie Europy jakby ten leżał u nas w salonie od 10 lat i już nam zbrzydł… Wypada więc być najwyższej rangi specjalistą (albo grać takiego), na którym nic nie robi już wrażenia i który przede wszystkim może się pochwalić rozległymi kontaktami – listę wpływowych osobistości ma w małym palcu i dąży do nawiązania osobistych z nimi znajomości. Jeśli pojawi się przypadkiem ktoś nowy, nigdy nie wiadomo, czy i taka osoba nie przyda się w przyszłości. Delikwenta należy zatem postawić w krzyżowym ogniu pytań: przeskanować jego karierę zawodową do kilku lat wstecz, dokładnie wywiedzieć się, jakie są jego możliwości i wpływy na obecnym stanowisku, oraz wybadać, jak rysują się jego plany. Nie zaszkodzi też zdobyć informacje, iloma językami biegle się posługuje. Brzmi jak solidna dawka opowieści z czyjegoś życia, prawda? Nic bardziej mylnego – taki obustronny wywiad zdążymy zakończyć, zanim dotrzemy do połowy pierwszej lampki darmowego szampana. Żadnych sentymentów ani niepotrzebnych detali, kontakty wymienione, a my, między koreczkiem a krakersem, ruszamy dalej!
O ile na spotkaniach związanych z pracą taki agresywny networking jest jeszcze jakoś wytłumaczalny, to nie sądzę, żeby kiedyś udało mi się zaakceptować tę formę rozmowy w sytuacjach nieformalnych, po godzinach. Wybieram się na spotkanie ze znajomymi – piątek wieczorem, czyjeś mieszkanie (nie wypada mi już chyba powiedzieć „domówka”?), dwadzieścia kilka osób, większości nie znam zbyt dobrze. Na pierwszy rzut oka normalnie: spore ilości piwa i wina, przekąski, głośna muzyka, oprowadzanie po mieszkaniu, żarty, wycieczka na balkon na papierosa itd. Wszystko gra do momentu, kiedy ktoś całkiem na poważnie zaczyna: „Jaka jest twoja ścieżka kariery?”. Zamurowuje mnie z butelką w dłoni, nie wiem właściwie, czy mam na poważnie na to pytanie odpowiedzieć, czy może obrócić się na pięcie i poszukać jakiegoś zabawniejszego towarzystwa. Albo w ogóle zabrać zgrzewkę piwa i zaszyć się w jakimś kącie, gdzie nikt nie będzie prześwietlał mojego życiorysu. Trochę się jeszcze w tym kółeczku męczę i grzecznie kontynuuję rozmowę; wszyscy z ożywieniem dopytują, ile każdy zna języków obcych, jakie kto ma wykształcenie i co z planami na przyszłość. Gdzieś pomiędzy niekończącymi się przechwałkami, kto to już w jakiej agencji rządowej albo w jakim kraju nie pracował, zostaję jeszcze z 5 razy zagadnięta o tę nieszczęsną ścieżkę kariery (która, notabene, oczywiście nie istnieje), a pytanie what’s your background zacznie mi się pewnie niedługo śnić po nocach. To czysta wycena rynkowa: porównać się z innymi, żeby zobaczyć, jak się plasujemy na tej giełdzie talentów, i równocześnie ocenić, czy mogą nam się te nowe znajomości przydać, teraz albo w przyszłości. Nie tak wyobrażałam sobie piątkowy wieczór, ale wydaje się, że jestem jedną z niewielu osób, którym to przeszkadza – większość opętana jest demonem networkingu. Nawet 5 min przerwy mogłoby oznaczać zaprzepaszczenie możliwości zawarcia jakiejś cennej znajomości albo utratę fasonu i złe sprzedanie swojego wizerunku.
Co ciekawe, podobne sytuacje zdarzają się w jeszcze mniej formalnych okolicznościach, vide: gra w badmintona, którą co tydzień organizuję ze znajomą z pracy (koleżanka pochodzi z kraju X, skończyła uniwersytet Y, pracowała wcześniej dla agencji Z, zna cztery języki, co stanowi raczej średni wynik… Oczywiście żartuję, chociaż warto znowu podkreślić, że w 90% całkiem na poważnie właśnie takimi torami toczyłby się dalej ten temat). Ostatnio na treningu pojawiły się dwie nowe osoby: przedstawiwszy się sobie, bez zbędnych ceregieli oddaliśmy się grze. Wszystko fajnie, luźna atmosfera, trochę już sobie pobiegaliśmy za lotką, lekka zadyszka, więc lody przełamane, aż tu w czasie krótkiej przerwy podchodzi do mnie jeden z nowych kolegów i w mocno obcesowy sposób pyta o moją pracę, historię uniwersytecką i zawodową oraz plany na przyszłość. W tym momencie nie pamiętam nawet jego imienia i kompletnie nie interesuje mnie tego typu rozmowa – jestem bądź co bądź na treningu, więc bardziej ciekawi mnie własny dres albo to, jak ktoś odbierze podanie, na co CV młodego eurokraty chyba nie ma wielkiego wpływu. Obracam się jednak w środowisku, w którym jest to powszechnie przyjęty schemat konwersacji zapoznawczej. Z grubsza więc coś tam o sobie mówię, mamroczę ze dwa pytania, żeby postępować według zasad i dać drugiej osobie szansę opowiedzenia, jaki jest jej background, po czym szybko inicjuję kolejną turę gry i celowo przeganiam ludzi po całym boisku, żeby nie mieli już szans dręczyć mnie rozmową.
NA PAPIERZE BARDZIEJ SIĘ LICZY
Kolejnym elementem budowania swojego wizerunku i osiągania lepszych wyników w networkingu są wizytówki. Mnie kojarzą się one z uroczą retromodą albo z wielbiącymi wszelkie rodzaje papieru Japończykami; pamiętam też wizytówkowy szał początku lat 90., zaraz po przemianach ustrojowych, kiedy to rzesze Polaków pootwierały swoje własne mikrobiznesy, a każdy obowiązkowo drukował sobie tony wizytówek i rozdawał je na prawo i lewo. Przypominam sobie nawet przelotną modę w podstawówce, gdy większość dzieciaków mogła pochwalić się własną wizytówką (pewnie z domowym numerem rodziców na różowym albo niebieskim tłoczonym papierze, bo raczej nie mieliśmy jeszcze telefonów komórkowych!). Tymczasem okazuje się, że w niektórych kręgach kultura wizytówek ma się całkiem dobrze i gromadzi coraz to nowych użytkowników. Stażyści po cichu rozdają kartoniki, na których napisane jest, że pracują w którejś z instytucji unijnych, chociaż, oczywiście, jest to zabronione, nie są oni bowiem funkcjonariuszami publicznymi ani nie reprezentują organów rządowych. Jeśli zapadnie decyzja, że nowy kontakt jeszcze kiedyś nam się przyda, to przeważnie odbywa się też tradycyjna wymiana kontaktów na fejsiku, ale wiadomo, że wizytówka zrobi lepsze wrażenie! To ciekawe zresztą, jak kawałek papieru stał się bardziej prestiżowy niż kontakty internetowe – jeszcze niecałe 20 lat temu umieraliśmy z podniecania mogąc wymienić ze sobą adresy poczty elektronicznej i wysyłać maile, a teraz kiwamy głową z podziwem nad zaoferowaną nam wizytówką!
Ważna rada: zadbajcie o to, aby na bieżąco uzupełniać swój zapas wizytówek. Kilka dni temu byłam świadkiem sceny, kiedy to dwóch młodych mężczyzn stojących pośród większej grupy ludzi zapragnęło wymienić się kontaktami. Jeden z dumą obwieścił, że może zaoferować swoją wizytówkę, co drugiego lekko zawstydziło, ponieważ sam firmowego kartonika nie posiadał. Sytuacja szybko się jednak obróciła, ponieważ, ku uciesze (oraz złośliwej satysfakcji) wszystkich zgromadzonych, pierwszy z mężczyzn sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki (rzecz odbywała się zresztą na trawiastym skwerku, ale przy networking drinks po pracy również obowiązują biurowe stroje) po to tylko, by wyciągnąwszy srebrne etui na wizytówki, przekonać się, że jest ono całkiem puste. „Och, musiałem najwidoczniej dać dzisiaj komuś ostatnią…” – tłumaczy się cicho biedak.
CZY MOŻNA MIEĆ ZŁY DZIEŃ?
Po pracy i przynajmniej jednej rundzie networking drinks – tak, można po prostu zostać w domu i odwołać wszystkie plany, młode Euro-korpo musi być w końcu strasznie zmęczone wykazywaniem się w biurze, siedzeniem po godzinach, networkingiem w porze lunchu i w ogóle dbaniem o wszystkie kontakty oraz o odpowiedni rozwój swojej kariery. Ale w wolnym czasie również warto się trochę pomartwić o przyszłość i spędzać długie godziny przed komputerem szukając pracy. Wiadomo, każdy młody stażysta albo wykonawca krótkiego kontraktu chciałby się zaczepić w Eurobańce, a pół roku praktyk mija, zanim zdążymy się obejrzeć.
I tak na przykład spotkałam się kiedyś z koleżankami – umówiłyśmy się do kina – i jakoś wyszło w rozmowie, że wszystkie mamy nie najlepszy humor i trochę zmarnowałyśmy dzień. Pomyślałam, że może to niekorzystna aura czy coś, różnie przecież bywa, i trochę mi się zrobiło lżej, po tym jak sobie chwilę ponarzekałyśmy. Szybko okazało się jednak, że wszystkie co do jednej zgromadzone tam osoby (oprócz mnie oczywiście!) martwiły się o swoją karierę, a zły nastrój oraz poczucie straconego dnia wynikało z tego, że dziewczyny nie powysyłały tego dnia ani jednego podania o pracę. Jasne, rozumiem, że to istotna sprawa, każdego czasami nachodzą wyrzuty sumienia wobec nieproduktywnie spędzonego dnia, ale czy rzeczywiście praca nad rozwojem swojej kariery to jedyny możliwy temat rozmowy nawet w weekend? Tak czy siak mogłam sobie schować swój zły humor do kieszeni, w końcu nie miał on związku z (nie)aplikowaniem o pracę, także nie ma o czym gadać, prawda?
I jeszcze jedna zasada: nie narzekamy na pracę. Nawet jeśli jesteśmy najniższym rangą stażystą, który marnie zarabia i zajmuje się jakąś supernudną administracją, to nasza praca jest ciekawa, inspirująca, ma wielkie znaczenie lokalne, globalne i w ogóle każde; spotkania i konferencje tyle wnoszą do naszego życia, a Head of Sector, Head of Unit, Director General, MEP czy w ogóle co drugi napotkany człowiek zaraża nas poczuciem misji i motywacją. A przynajmniej tak należy wszystkim opowiadać, nawet z bólem głowy, po dwunastej godzinie pracy przez komputerem i po otrzymaniu wiadomości o kolejnym niezaakceptowanym projekcie. No i jeszcze nie można zapomnieć o mediach społecznościowych – tam też wrzucamy interesujące polityczne i społeczne treści, dzielimy się swoją inspiracją i motywacją; jak humor, to wyrafinowany, a jak zdjęcia, to w dobrym garniturze (dres ujdzie w przypadku pozowania z afrykańskimi dziećmi albo ratowania zwierząt i lasów). Wszystko musi być pod kontrolą, bo jedno to opowiadać o swojej pracy, a drugie, że nasze nowe kontakty prędzej czy później nas sprawdzą!
YOUNG AND (DIS)CONNECTED
Wielu stażystów instytucji unijnych jest w moim wieku, czyli ma około 26 lat – akurat zdążyli zrobić magistra i zdobyć sporo międzynarodowego doświadczenia na rozmaitych wymianach i praktykach, znają minimum 4 języki – takie CV ma szansę teleportować nas w sam środek Eurobańki, choć niektórzy muszę pracować na to dłużej i ponad 30-letni stażyści również nie należą do rzadkości. Najbardziej zastanawiam się jednak nad tymi najmłodszymi, bo trafia tutaj także znaczna grupa 22-latków. Czy to nie odrobinę za wcześnie na taki ekstremalny zwrot w stronę kariery? Oczywiście, nic nie może się równać z tak fascynującym doświadczeniem zawodowym, jakim jest wylądowanie w administracyjnym i politycznym sercu Europy. Tyle, że cały ten styl życia bardzo wpływa na człowieka, zmienia jego przyzwyczajenia, aspiracje, wyobrażenia o zawodowym świecie. Do jakiego stopnia dla takich młodych ludzi będzie to „pranie mózgu”? Czy będą w stanie wrócić na studia magisterskie do swojego albo jakiegoś innego kraju i żyć dalej „normalnie”, czy wszyscy pozostaną owładnięci korpo-eurokratycznymi ambicjami? Nie chcę dramatyzować czy rozsnuwać katastroficznych wizji – zastanawiam się po prostu, czy młodzież nie powinna być młodzieżą trochę dłużej, zanim wbije się w garnitur, wydrukuje wizytówki i zacznie lobbować na brukselskich salonach.
Z drugiej strony, młodzi ludzie – mam na myśli takich kilka lat młodszych ode mnie – wydają się rewelacyjnie przygotowani do wejścia w ten profesjonalny świat. Mają zaprojektowane fachowe CV i listy motywacyjne, jeszcze będąc w szkole zaczynają robić wartościowe (przynajmniej na papierze) praktyki, po mistrzowsku posługują się mediami społecznościowymi, są świetni w nawiązywaniu kontaktów. Miałam okazję się temu trochę poprzyglądać na przykładzie 19-latka z Francji, który przelotnie przewinął się przez moje biuro jako atypical staigiaire. Chłopak mówi całkiem nieźle po angielsku (pracując w międzynarodowym środowisku spokojnie już niedługo pozbędzie się francuskiego akcentu, który nawet teraz nie jest silny), spędził już rok w Stanach (gdzie przez chwilę był gwiazdą Twittera przy okazji jakiegoś wydarzenia sportowego), robił praktyki we francuskiej telewizji i gdzieś tam jeszcze, a teraz w ramach stażu obowiązkowego na pierwszym roku studiów zahaczył o Komisję Europejską. Na LinkedInie ma 3-krotnie więcej kontaktów niż ja i dużo bardziej rozbudowane opisy „stanowisk”, które zajmował, a niedawno opracował sobie fajny Europass[1] (którego ja jeszcze, rzecz jasna, nie mam i o którego istnieniu dowiedziałam się dopiero jakiś miesiąc temu). Nie chcę zgrywać tutaj staruszki, ale oczywistym jest, że ludzie urodzeni, powiedzmy, po 1995 roku inaczej używają narzędzi typu Facebook, Twitter czy LinkedIn, bo praktycznie z nimi dorastali; inna będzie też ich świadomość rozwijania swojej kariery zawodowej, zdobywania doświadczenia i budowania CV. Pewnie jeszcze będąc w szkole wyjadą na zagraniczne praktyki, a ostatecznie trafią na profesjonalny rynek zawodowy dużo wcześniej niż ja i moi rówieśnicy. Prędzej dostaną się więc również do Eurobańki.
I chociaż postaje pytanie, komu na ile ten zawodowy wyścig się udzieli, a temat kariery wydaje się praktycznie nie do obejścia, mam pewnego kolegę, z którym o pracy nie rozmawiam. Poznaliśmy się zaraz na początku mojego pobytu w Brukseli, kompletnie przypadkowo. On mieszka tutaj dłużej, a więc jest zorientowany w realiach życia stażystów oraz zna europejskie środowisko, chociaż sam pracuje w jakimś innym sektorze. Jakimś? Tak, jakimś! Umówiliśmy się, że nie będziemy się wzajemnie o takie rzeczy pytać i zachowaliśmy w tajemnicy, w jakiej branży i na jakim stanowisku każde z nas pracuje. To działa!
Z wnętrza Eurobańki raportowałam ja, czyli Blue Book Trainee w Komisji Europejskiej. Rozdałabym na koniec wizytówki, ale nie dość, że nie stać mnie na ich wydrukowanie, to i tak nie wiedziałabym, co na nich napisać.
[1] Jest to zestaw pięciu dokumentów pozwalających zaprezentować umiejętności i kwalifikacje w sposób jasny i zrozumiały w całej Europie.
Dwa dokumenty są ogólnodostępne dla obywateli europejskich i można wypełnić je samodzielnie:
Curriculum Vitae pomaga zaprezentować posiadane umiejętności i kwalifikacje w sposób jasny i efektywny. […]
Paszport Językowy jest narzędziem samooceny umiejętności i kwalifikacji językowych. […]
Pozostałe trzy dokumenty wydawane są przez instytucje edukacyjne i szkoleniowe:
Europass - mobilność zawiera informacje na temat wiedzy i kwalifikacji nabytych w innym kraju europejskim.
Suplement do Dyplomu Potwierdzającego Kwalifikacje Zawodowe zawiera informacje na temat wiedzy i kwalifikacji nabytych przez posiadacza dyplomu ukończenia kształcenia zawodowego. […]
Suplement do Dyplomu zawiera informacje na temat wiedzy i kwalifikacji nabytych przez posiadacza dyplomu ukończenia studiów wyższych. [cyt. za: http://europass.cedefop.europa.eu/pl/about]
KATARZYNA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.
KAJETAN VON KAZANOWSKI
Absolwent projektowania ubioru, spędzający wolne chwile rysując przy komputerze. Pieprzony esteta, zachwycający się każdym odstępstwem od normy, oraz fanatyk muzyki, wydający ostatni grosz na kolejną płytę.