NUMER 21 (1) STYCZEŃ 2017 | "CZY ROZMIAR MA ZNACZENIE?"
Kanada to drugi największy kraj świata. Ogromne przestrzenie, 6 stref czasowych i dwa oceany po bokach. W tym wielkim państwie większość ludzi mieszka w odległości 150 km od granicy z USA. Północ jest wciąż jeszcze pusta, zimna, onieśmielająca.
Dostaję wiele pytań dotyczących emigracji do kraju klonowego liścia. Jednak ciężko jest odpowiedzieć jednoznacznie, czy komuś się będzie podobało życie tutaj – właśnie ze względu na rozmiar Kanady. I jej rozmach.
Ludzie piszą i pytają z Polski, sporo z Anglii czy innych europejskich krajów, które są jak chihuahua przy wielkim bernardynie. W tych państwach od granicy do granicy jest pięć godzin jazdy samochodem i od biedy da się dojechać z Warszawy do Włoch w dwa dni.
Z kolei droga z Toronto do Vancouver ciągnie się przez 5 prowincji, przez 5 dni, przez nieskończone morza lasów, przez pola po horyzont. Niezakłócony, niezmienny, wieczny widok, który przeraża ludzi nieprzyzwyczajonych, upakowanych na małych życiowych przestrzeniach. Czasami też nudzi ich ta monotonia.
Przyroda kanadyjska każe ci zmierzyć się ze swoją wielkością. Taki byłeś chojrak w Polsce? Gruba ryba na europejskich salonach? Przyroda i pogoda niektórych kanadyjskich prowincji utrze ci nosa od razu. Zima trwająca 5 miesięcy, gdzie codziennie jest minus 20 stopni? Proszę bardzo, bywa i tak. Niedźwiedź wchodzący do kuchni i buszujący w zapasach szop, który ma cię za nic? To udokumentowane przypadki! Jesteś gotowy na takie wyzwania?
Nudna, spokojna, niewzruszona Kanada. Jak Golem wielka.
Kanadyjska wielkość często fascynuje. Dająca wolność i wybór przestrzeń uwodzi, ale wiele marzeń o bezkresnych podróżach zderzą się potem z rzeczywistością – większość emigrantów wyląduje w paśmie nadgranicznym, gdzie zima skutecznie ich unieruchomi, a z planów wycieczki-ucieczki często nie zostanie nic.
Ta wielkość jest jednak wewnętrzną siłą tego kraju. To nie tylko powierzchnia geograficzna, ale i sposób myślenia oraz organizowania sobie codzienności. Kanadyjczycy nie zawracają sobie głowy byle czym, nie są drobiazgowi, odpuszczają i są wyrozumiali. Mówią „przepraszam”, nawet kiedy nie ma za co przepraszać. Są opanowani. Spoglądają z wyrozumiałością na Amerykanów nabijających się z tego wiecznego sorry. Kompleksy? Po co to Kanadyjczykom, niech każdy robi swoje i nie angażuje innych za bardzo. Za ich plecami stoi w końcu potężne państwo.
Naszej rodzinie europejskich imigrantów trudno było pojąć, czym jest tutejsze myślenie o rozmiarze. Weźmy choćby taki problem, jak wynajęcie mieszkania. Rodzina taka jak nasza, czyli 2+2, nie powinna mieszkać w mieszkaniu mniejszym niż 4-pokojowe (3 sypialnie plus pokój dzienny). Zdaniem troskliwych Kanadyjczyków na mniejszej powierzchni się nie pomieścimy, będzie nam ciasno, niewygodnie. A w ogóle co to za pomysły, żeby rodzina mieszkała w mieszkaniu. Rodzina powinna mieć dom. A najlepiej posiadłość, z podwórkiem z tyłu i z przodu, z garażem na dwa samochody, z czego jeden powinien być SUV-em, gdyby rodzinie zamarzyła się jednak wycieczka-ucieczka z miasta.
W sypialniach (każdy powinien mieć oczywiście swoją) stoją łóżka w słusznych rozmiarach, nazywane zresztą obrazowo: king size i queen size. I co wy na to, mikre, europejskie łóżeczka? W Kanadzie co najwyżej lalka się na was wyśpi. Dla dwóch osób tylko królewskie, gdyż queen size, jak nam tłumaczył poprzedni wynajmujący, jest dla gości, za małe na codzienne spanie. No tak.
Jak się już Kanadyjczyk wyśpi i wstanie ze swojego łoża, musi zjeść śniadanie. Sięgnie po płatki z pudełka big size. Albo jumbo size. Ewentualnie family size. Zaleje mlekiem, ale nie z litrowego kartonika, tylko chluśnie z galona. Może mu te 4 litry nie wytrysną na ziemię. W sklepach opłaca się kupować większe, bo częściej jest tańsze.
Nazwy sklepów mają w nazwie przymiotniki pokazujące wielkość, wyjątkowość, rozmach. „Prawdziwie niskie ceny” to w Polsce slogan reklamowy, ale w Kanadzie sklep może tak właśnie się nazywać: Buy low food. Do wyboru jest jeszcze jedyny prawdziwy kanadyjski sklep o nazwie, jakżeby inaczej, Superstore. Real Canadian Superstore. Same sklepy nie mają największej powierzchni, ale nie przeszkadza to wcale oferować asortyment najróżniejszych towarów w wielkich paczkach. Jak kupować rogalika, to od razu 10 sztuk, jak marchewki, to jedynie w paczkach 2,5-kilogramowych. Zakupy zmieszczą się do wózka, takiego z podwójnym siedzeniem dla dzieci, a potem spokojnie dojadą do domu w bagażniku wielkiego SUVa. Raz stanęłam przy takim – wyskoczyła z niego drobna kobieta pochodzenia azjatyckiego, podczas gdy mi tymczasem opona sięgała pod pachy.
A to Kanada właśnie.
Jedna rzecz zastanawia – w jaki sposób Kanadyjczycy przy takim podejściu i upodobaniu do dużego nie popadają w manię wielkości? Mniejsza nawet o manię, swój rozum mają, ale jak udaje im się przy takich wielkich pakach żywności nie być plus size? Bo uwierzcie mi, w Vancouver ludzi grubych rzadko się widuje. Kanadyjczycy uwielbiają biegać, pływać, jeździć na nartach, słowem – ruszać się, więc mogą te kilogramy masła orzechowego spalić. I do woli objadać się daniem narodowym: poutine, czyli wypieczonymi złociście frytkami polanymi mięsnym sosem i okraszonymi serem.
Teraz uczę się mierzyć swoje życie na wzór kanadyjski. Bo mi się ta miara całkiem podoba.
KASIA JEZIORSKA
Zupełnie zwykła trzydziestokilkulatka. Z wykształcenia filolog węgierski, z zawodu pracownik korporacyjny. Od 2014 z mężem i dwoma synami mieszka w Vancouver, pisząc o swoich doświadczeniach na blogu: kanadasienada.pl.
MATEUSZ GAWRON
Od rysunku architektonicznego na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej rozpoczął swoją drogę przez przez zawiłości ilustracji i grafiki. W swoich ilustracjach stara się odnaleźć perfekcyjną kreskę oraz to, co naprawdę ładne. Jego prace znaleźć można w różnorakich gazetach, na kilku blogach oraz jak na razie w jednej książce.