DO GÓRY

 

fuss_squating_grzywa_cover.jpg

NUMER 20 (5) LISTOPAD 2016| "100% NATURAL"


WSPÓŁCZESNY SQUATTING – RELIKT, REALNA OPCJA CZY MIEJSKA UTOPIA?

KATARZYNA NOWACKA | WERONIKA "WERA" GRZYWA

Kul­tura squ­at­tingu poja­wiała się już wie­lo­krot­nie w moich tek­stach i nie mia­łam na razie zamiaru wra­cać do tej tema­tyki, jed­nak cią­gle zadzi­wia­jąco czę­sto zda­rza mi się napo­ty­kać nie­ro­zu­mie­jące spoj­rze­nia połą­czone z pyta­niem: „A co to jest squat?”. Jako że cier­pię na poważne poczu­cie misji wzglę­dem tej pro­ble­ma­tyki, nie mogę pozo­sta­wić takiego pyta­nia bez odpo­wie­dzi. Tym bar­dziej, że zja­wi­sko pra­wie już zapo­mniane odzy­skuje popu­lar­ność (choć w nieco innym kształ­cie) oraz coraz lepiej wpi­suje się w aktu­alne eko­trendy i modę na samo­wy­star­czal­ność.

Może wytłu­ma­czę się jesz­cze, że sama ni­gdy nie miesz­ka­łam w squ­acie, ale śle­dzę ich kul­turę mniej wię­cej od 5 lat, regu­lar­nie odwie­dzam podobne miej­sca w wielu euro­pej­skich mia­stach oraz mam kil­koro zna­jo­mych, któ­rzy zde­cy­do­wali się na podobny styl życia. No wła­śnie, podobny – czyli jaki? Zacz­nijmy od pod­staw.

FUCK THE SYSTEM
Squ­at­ting to – z defi­ni­cji – nie­le­galny pro­ces zaj­mo­wa­nia pusto­sta­nów w celach zarówno miesz­kal­nych, jak i stwo­rze­nia w nie­uży­wa­nych budyn­kach prze­strzeni do dzia­łal­no­ści kontrkul­tu­rowej czy arty­stycz­nej. Cho­ciaż zja­wi­sko to ist­niało od wie­ków, koja­rzone jest z epoką hipi­sów oraz ruchami alter­na­tyw­nymi i anar­chi­stycz­nymi, a jego roz­kwit nastą­pił w latach 60. i 70. XX wieku. Warto pod­kre­ślić, że nie cho­dziło tylko i wyłącz­nie o zdo­by­cie bez­płat­nego zakwa­te­ro­wa­nia – ludzie two­rzyli nie­wiel­kie spo­łecz­no­ści w opo­zy­cji do kon­te­sto­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści, dystan­su­jąc się od kul­tury maso­wej, kon­sump­cjo­ni­zmu, kon­for­mi­zmu czy nie­za­do­wa­la­ją­cej poli­tyki spo­łecz­nej. Podobne wspól­noty mogły mieć różne zabar­wie­nie ide­olo­giczne, czę­sto jed­nak lewi­cowe. Podej­mo­wały kwe­stie takie jak eko­lo­gia, anty­glo­ba­lizm, femi­nizm, walka z rasi­zmem, dobro zwie­rząt, mistyka, się­gano rów­nież po tema­tykę queerową. W skró­cie rzecz ujmu­jąc, wście­kli na sys­tem akty­wi­ści budo­wali alter­na­tywne cen­tra spo­łeczno-kul­tu­rowe, które znaj­du­jąc się w cen­trum metro­po­lii, wyra­żały sprze­ciw wobec ogar­nia­ją­cego ją kapi­ta­li­zmu i niespra­wiedliwości eko­no­miczno-spo­łecz­nej.

Taka defi­ni­cja nie odbiega daleko także od kształtu dzi­siej­szych squ­atów. Całe przed­się­wzię­cie może wyda­wać się dość eks­tre­malne, nie­bez­piecz­nie zaan­ga­żo­wane poli­tycz­nie, no i przede wszyst­kim nie­le­galne, łamiące prawo do wła­sno­ści pry­wat­nej. Nie pró­buję nikogo prze­ko­nać, żeby dał się wyrzu­cić z wła­snego domu i oddał go squ­at­ter­som, ale jeśli budy­nek stoi pusty od wielu lat i nisz­czeje, to dla­czego nie wyko­rzy­stać go w celach zarówno miesz­kal­nych, jak i do stwo­rze­nia miej­sca dla jakiejś cie­ka­wej i poży­tecz­nej dla sąsiedz­twa dzia­łal­no­ści spo­łecz­nej i arty­stycz­nej? Dzicy loka­to­rzy prze­waż­nie wkła­dają zresztą wiele zaan­ga­żo­wa­nia i wysiłku w odpo­wied­nie zago­spo­da­ro­wa­nie prze­strzeni – nie­rzadko remon­tują prze­jęty budy­nek, ratu­jąc go tym samym od popad­nię­cia w kom­pletną ruinę, a oprócz przy­sto­so­wa­nia wnę­trza do warun­ków miesz­kal­nych zakła­dają bar­dzo wiele ini­cja­tyw, z któ­rych sko­rzy­stać mogą nie tylko miesz­kańcy, ale rów­nież wszy­scy sym­pa­tycy podob­nych idei oraz wła­ści­wie każdy w potrze­bie. W squ­atach powstają czę­sto gale­rie sztuki, kina, teatry, sceny kon­cer­towe, kolek­tywne kuch­nie, bary, kawiar­nie, punkty naprawy rowe­rów, biblio­teki, kluby dys­ku­syjne, biura porad praw­nych, zaję­cia dla dzieci, warsz­taty szy­cia albo pie­cze­nia, punkty poboru żyw­no­ści, która nie­długo się prze­ter­mi­nuje, czę­sto świad­czona jest pomoc ubo­gim i bez­dom­nym, chęt­nie witani są też eks­paci.

Istot­nym ele­men­tem tej ukła­danki jest fakt, że więk­szość zajęć jest bez­płat­nych i jedy­nie nie­które z nich oparte są na dowol­nych dat­kach, co w prak­tyce ozna­cza, że ktoś, kogo nie stać np. na opła­ce­nie posiłku, bez wstydu może zjeść go za darmo; prze­ciętny gość zapłaci jakieś 2-5€, a będą i tacy, któ­rzy bez­gra­nicz­nie wspie­rają ini­cja­tywę i mogąc sobie na to pozwo­lić, przy przy­pad­ko­wej oka­zji uzu­peł­nią słoik – „kasę” – o 20€. Przy oka­zji roz­li­cze­nia nikt nikomu nie patrzy na ręce, nie ma też usta­lo­nej pro­ce­dury, w któ­rym momen­cie należy zasi­lić taki bank; każdy płaci, kiedy chce, tyle, ile uważa. Nikt nie czuwa przy szkla­nym naczy­niu peł­nym pie­nię­dzy, a mimo to nie sły­sza­łam ni­gdy o żad­nym przy­padku kra­dzieży ani nie widy­wa­łam gości miga­ją­cych się od płat­no­ści. Sche­mat ten jest kolejną cha­rak­te­ry­styczną cechą spo­łecz­no­ści squ­at­ter­sów – oparte one są na zaufa­niu i gro­ma­dzą ludzi o podob­nym sys­temie war­to­ści.

Rzecz jasna, w każ­dej gru­pie spo­łecz­nej znajdą się zawsze jakieś eks­tre­mi­styczne mniej­szo­ści, które zafał­szo­wują wize­ru­nek całego ruchu, stąd squ­aty koja­rzą się cza­sami nega­tyw­nie – ludzie oba­wiają się kry­mi­na­li­za­cji dziel­nicy, pijań­stwa, nar­ko­ty­ków itd. Nie zdają sobie sprawy, że w rze­czy­wi­sto­ści podobne miej­sca bar­dzo czę­sto funk­cjo­nują jak lokalne (dar­mowe!) domy kul­tury. Wize­ru­nek squ­at­ter­sów zagra­ża­ją­cych „nor­mal­nym” ludziom zafał­szo­wuje obraz i czę­sto nie pozwala dostrzec, jak wiele korzy­ści może przy­nieść lokal­nej spo­łecz­no­ści tego typu oddolna orga­ni­za­cja. Warto zwró­cić też uwagę na aspekt gościn­no­ści: squ­at­tersi wkła­dają wiele pracy w odpo­wied­nie przy­sto­so­wa­nie budynku oraz orga­ni­za­cję roz­ma­itych wyda­rzeń i spo­tkań, a my, uczest­ni­cząc w even­tach, jeste­śmy de facto zapra­szani do ich domu. Ja postrze­gam squ­aty jako uni­ka­towe punkty wymiany idei, kul­tury, umie­jęt­no­ści i towaru – uwa­żam, że warto wspie­rać i naśla­do­wać podobne ini­cja­tywy. Dla rezy­den­tów i sta­łych współ­pra­cow­ni­ków squ­at­ting jest ideą abso­lutną, która deter­mi­nuje ich styl życia, ale rów­nież goście odwie­dza­jący takie miej­sca spo­ra­dycz­nie mogą korzy­stać z ich oferty, nabrać odde­chu i otwo­rzyć się na nowe doświad­cze­nia, a nade wszystko zoba­czyć, że można ina­czej.

kreska.jpg

cytat.jpg

„Dzień dobry, chciał­bym zająć jakąś nie­ru­cho­mość”. „Oczy­wi­ście, z chę­cią prze­pro­wa­dzimy pana przez cały pro­ces; pole­camy zesqu­at­to­wa­nie budynku X przy ulicy Y”. Trudno sobie coś takiego nawet wyobra­zić, prawda?


ZNALEŹĆ, ZAJĄĆ, ZAMIESZKAĆ, ZAPRASZAĆ
Kiedy nie byłam jesz­cze zbyt dobrze zorien­to­wana w tema­cie, wyda­wało mi się, że samo zna­le­zie­nie budynku i zaję­cie go to jakiś sza­le­nie skom­pli­ko­wany pro­ces. Do momentu, aż pew­nego razu zapy­ta­łam o to któ­re­goś z miesz­kań­ców. „Jak znaj­dujemy odpo­wied­nie miej­sce?” – nieco zdzi­wiony odpo­wie­dział pyta­niem na pyta­nie. „Nor­mal­nie – cho­dzimy uli­cami, zaglą­damy w okna, szu­kamy pustych budyn­ków, obser­wu­jemy oko­licę. Tyle. Wresz­cie coś się poja­wia”. Pro­stota tego roz­wią­za­nia była dla mnie kom­plet­nym obja­wie­niem. Z cie­ka­wo­ści podobne pyta­nia zada­wa­łam jesz­cze wie­lo­krot­nie: róż­nym ludziom, w róż­nych mia­stach. Histo­ria zawsze była ta sama. „Musi­cie się wypro­wa­dzić? Rany, to co wy teraz zro­bi­cie…?!” – roz­pa­cza­łam nie­rzadko. „No nic, będziemy cho­dzić po mie­ście i szu­kać nowego domu…”.

W Amster­da­mie, który śmiało można nazwać świa­tową sto­licą squ­at­tingu, nie­do­bór miesz­kań wywo­łał poważną despe­ra­cje spo­łeczną i w latach 70. i 80. masowo zaj­mo­wano tam nie­za­miesz­kałe nie­ru­cho­mo­ści. W ten spo­sób zakwa­te­ro­wa­nie zna­la­zło nawet 50 tysięcy osób, a squ­at­tersi przy oka­zji ura­to­wali od znisz­cze­nia wiele cen­nych, histo­rycz­nych budyn­ków. Na fali ruchów anar­chi­stycz­nych docho­dziło nie­jed­no­krot­nie do starć z poli­cją, jed­nak prze­wa­ża­jąca część lokali była przez swo­ich rezy­den­tów remon­to­wana i zamie­niana w cen­tra kul­tury i pomocy spo­łecz­nej. Niek­tóre z takich insty­tu­cji (sądzę bowiem, że śmiało można je tak nazy­wać) prze­trwały nawet po kil­ka­dzie­siąt lat i czę­sto docze­kały się lega­li­za­cji swo­jej dzia­łal­no­ści czy nawet wyku­pie­nia i legal­nego prze­ję­cia nie­ru­cho­mo­ści. I tutaj kolejna cie­ka­wostka: w latach 1994-2010 squ­at­to­wa­nie było w Holan­dii legalne. Wystar­czyło, że budy­nek nie był uży­wany od roku, a jego wła­ści­ciel nie miał do przed­sta­wie­nia real­nego planu na jego rychłe zago­spo­da­ro­wa­nie. Ist­niały nawet spe­cjalne agen­cje zaj­mu­jące się doradz­twem w tej kwe­stii. „Dzień dobry, chciał­bym zająć jakąś nie­ru­cho­mość”. „Oczy­wi­ście, z chę­cią prze­pro­wa­dzimy pana przez cały pro­ces; pole­camy zesqu­at­to­wa­nie budynku X przy ulicy Y”. Trudno sobie coś takiego nawet wyobra­zić, prawda? Jeśli cho­dzi o samo zaję­cie budynku, trick pole­gał na nie­po­zo­sta­wie­niu po sobie śladu wła­ma­nia, ponie­waż nisz­cze­nie cudzej wła­sno­ści jest już prze­stęp­stwem, oraz na poka­za­niu, że wyko­rzy­stuje się prze­strzeń na potrzeby miesz­kalne. Przy­kład: przy wtar­gnię­ciu przez okno nale­żało od razu wsta­wić nową szybę, żeby zli­kwi­do­wać jakie­kol­wiek szkody, a do środka wsta­wiało się natych­miast łóżko i stół.

Oczy­wi­ście zawsze musi poja­wić się jakaś reak­cja, więc zaczęły powsta­wać orga­ni­za­cje anty­squ­at­tin­gowe, które uła­twiały tym­cza­sowy nie­drogi wyna­jem, aby pomóc wła­ści­cielom wyka­zać, że ci użyt­kują jakoś swój lokal. Sta­tus prawny zależy od pań­stwa i lokal­nych prze­pi­sów; nie­zwy­kle istot­nym aspek­tem może być też przy­chyl­ność miej­sco­wej spo­łecz­no­ści i dobre sto­sunki sąsiedz­kie. Wiele squ­atów, roz­wi­nąw­szy dzia­łal­ność arty­styczną i spo­łeczną oraz zazna­czywszy swoją obec­ność na mapie mia­sta, sta­rało się o per­ma­nentną loka­li­za­cję dla pro­wa­dzo­nej dzia­łal­no­ści i dążyło do lega­li­za­cji swo­jej sytu­acji. Budynki cza­sami dało się zająć przez zasie­dze­nie, zda­rzały się korzystne układy z wła­ści­cielami budyn­ków (np. remont i utrzy­my­wa­nie w dobrym sta­nie w zamian za dłu­go­ter­mi­nowe pozwo­le­nie na pobyt), poja­wiały się nawet przy­padki wyku­pie­nia nie­ru­cho­mo­ści przez jej rezy­den­tów. Eksmi­sje zda­rzają się jed­nak na porządku dzien­nym, a na fali maso­wego zamy­ka­nia squ­atów w Holan­dii, znik­nęło wiele iko­nicz­nych cen­trów arty­stycz­nych i spo­łecz­nych. Tym zmia­nom nie oparł się nawet de Slang – 32-letni, naj­star­szy w mie­ście squat i ostoja kul­tury, za któ­rym osta­tecz­nie wsta­wiła się nawet rada mia­sta, zamknął podwoje w zeszłym roku. W jego miej­scu, w samym sercu mia­sta zresztą, już nie­ba­wem ujrzymy par­kingi i apar­ta­men­towce.

fuss_squating_grzywa.jpg

W Bruk­seli, gdzie zja­wi­sko nie jest aż tak popu­larne, nie zna­la­złam wię­cej niż dzie­się­ciu squ­atów, z któ­rych naj­star­sze zostały zajęte około dekadę temu. Prze­wa­ża­jąca więk­szość działa obec­nie zgod­nie z pra­wem (co nie­ko­niecz­nie zna­czy, że jest to sytu­acja stała), cho­ciaż zacho­wały swój mocno alter­na­tywny, o ile nie under­gro­un­dowy kli­mat i dla­tego też dalej pozwa­lam sobie nazy­wać je squ­atami. Niek­tóre mogą pochwa­lić się naprawdę intry­gu­jącą loka­li­za­cją, np. La Pois­son­ne­rie mie­ści się w daw­nym skle­pie ryb­nym, a jej ściany cią­gle zdo­bią białe ste­rylne kafelki. Bokal Royal 123 zaj­muje gigan­tyczny budy­nek przy jed­nej z głów­nych ulic w cen­trum mia­sta, Rue Roy­ale, miesz­czą­cej wiele waż­nych insty­tu­cji, ban­ków, hoteli etc. Cie­kawy i dość odrębny przy­pa­dek to Com­muna ASBL, zajęty przez tę wspól­notę budy­nek znaj­duje się bowiem na boga­tych przedmie­ściach, wśród „bia­łych” rezy­den­cji oto­czo­nych zie­le­nią. Jego miesz­kańcy two­rzą jedną wielką rodzinę, do któ­rej od razu zapra­szają swo­ich gości. Cho­ciaż impreza odby­wała się tam w ogro­dzie, zosta­łam opro­wa­dzona po całym domu (biblio­teka, wege­ta­riań­ska jadło­daj­nia, bar, wymiana ciu­chów, miej­sce na kon­certy itd.) i zapro­szona do samo­dziel­nego poru­sza­nia się po kom­plek­sie, łącz­nie np. z samo­dziel­nym korzy­sta­niem z lodówki. Po prze­pysz­nym obie­dzie i jam ses­sion na tra­wie (z łażącą wokół nas kurą) śmiało mogłam stwier­dzić, że to jedno z naj­faj­niej­szych miejsc, jakie widzia­łam w Bruk­seli. Finał tej histo­rii jest jed­nak taki, że miesz­kańcy zostaną nie­ba­wem eks­mi­to­wani i są wła­śnie na eta­pie szu­ka­nia nowego domu. Budy­nek się zmie­nia, ale pro­jekt nie umiera.

OUTSIDER Z WIZYTĄ
Jak znaj­duję squ­aty, skąd o nich wiem – zapy­tują zna­jomi. Przede wszyst­kim raz odkryw­szy i polu­biw­szy takie śro­do­wi­sko, zawsze będziemy do niego wra­cać lub szu­kać podob­nych w innych mia­stach. Z doświad­cze­nia wiem, że prak­tycz­nie każda metro­po­lia ma przy­naj­mniej jeden squat, któ­rego pro­gram jest na tyle popu­larny, że zaczęto wspo­mi­nać go na pseu­do­al­ter­na­tyw­nych blo­gach even­towo-podróż­ni­czych (target podob­nych wyda­rzeń jest jed­nak nie­wielki, więc nie należy oba­wiać się inwa­zji tury­stów). W cza­sie pierw­szej takiej wizyty nie­chyb­nie poznamy jakichś miłych lokal­sów, któ­rzy zapro­szą nas do innych alter­na­tyw­nych cen­trów. Zwra­cajmy też uwagę na pla­katy – squ­at­towo-under­gro­un­dowe śro­do­wi­sko uwiel­bia tra­dy­cyjne metody dys­try­bu­cji infor­ma­cji i cho­ciaż niektó­rzy obecni są na fejs­buku, naj­pew­niej pro­du­kują pokaźne ilo­ści pla­ka­tów i ulo­tek, moż­liwe nawet, że napi­sa­nych odręcz­nie. No a potem to już od czło­wieka do czło­wieka, od pla­katu przez ulotkę po jakiś niszowy event zawie­szony w inter­ne­cie i machina ruszyła, wsko­czy­li­śmy w ten kli­mat. Ist­nieje też por­tal https://ra­dar.squat.net/en (ostrze­gam, inter­fejs, lekko licząc, sprzed 20 lat), który gro­ma­dzi i kate­go­ry­zuje kalen­darz tego typu wyda­rzeń (Alter­na­tive and Radi­cal Events Agenda) w Euro­pie i Austra­lii. Liczby wska­zują na to, że naj­wię­cej squ­atów jest w Bar­ce­lo­nie, nato­miast z pol­skiego podwórka uwzględ­niony został jedy­nie poznań­ski Rozbrat.

Sama tra­fiam też cza­sami do squ­atów, szu­ka­jąc trzech róż­nych punk­tów pro­gramu:

  1. warsz­tatu rowe­ro­wego: w każ­dym mie­ście kupuję sobie dwa kółka, ale nie jestem gotowa pła­cić milio­nów monet za drobną naprawę, a do tego lubię spo­ty­kać brat­nie dusze – innych zapa­lo­nych cykli­stów. Wiele squ­atów orga­ni­zuje takie coty­go­dniowe rowe­rowe maj­ster­ko­wa­nie, pod­czas któ­rego sami, oczy­wi­ście z pomocą fachow­ców, napra­wimy swój pojazd, nie pła­cąc za to nic albo zupełne gro­sze na pokry­cie kosz­tów jakiejś czę­ści. Zda­rza się też, że takie śro­do­wi­ska są powią­zane np. z masami kry­tycz­nymi.

  2. pro­jek­cji fil­mo­wych: kino w nie­zwy­kłym ento­ura­ge’u; mniej lub bar­dziej pro­fe­sjo­nalne pokazy, które rów­nież czę­sto należą do regu­lar­nego pro­gramu squ­atów.

  3. wegań­skie jedze­nie: pyszne, zdrowe, wie­lo­skład­ni­kowe, świet­nie przy­pra­wione, wiel­kie por­cje, opłata dowolna – czego wię­cej chcieć? Rzadko zda­rza mi się zjeść tak porządny obiad. Pro­dukty, z któ­rych przy­go­to­wy­wane są dania bar­dzo czę­sto pocho­dzą „z odzy­sku”, więc przy oka­zji wal­czymy z pro­ce­de­rem mar­no­wa­nia żyw­no­ści. Zda­rza się też, że orga­ni­za­to­rzy roz­dają pro­dukty o krót­kiej dacie przy­dat­no­ści do spo­ży­cia – możemy je sobie po pro­stu wziąć do domu.

Jeśli cho­dzi o atmos­ferę w squ­atach, to – jak wszę­dzie – nie ma reguły i zależy, na jakich ludzi tra­fimy. Bywa tak, że już od wej­ścia ktoś nas wita, wypa­trzyw­szy nową twarz. Wiele razy zda­rzyło mi się, że jakiś miesz­ka­niec squ­atu albo orga­ni­za­tor danego eventu opro­wa­dzał mnie po całym budynku, opo­wia­dał o coty­go­dniowej ofer­cie oraz przed­sta­wiał innym obec­nym. Zda­rza się jed­nak, że wcho­dzimy do środka abso­lut­nie nie­zau­wa­żeni i nikogo szcze­gól­nie nie inte­re­suje, co tam robimy. Pierw­szym kro­kom w takim alter­na­tywnym śro­do­wi­sku towa­rzy­szy cza­sami pewna doza nie­pew­no­ści i lek­kie zakło­po­ta­nie – nie zawsze znamy miej­scowe kody postę­po­wa­nia i nie do końca wiemy, jak się zacho­wać oraz jak fizycz­nie odna­leźć się w prze­strzeni. Nie jest to raczej zabawa dla ludzi pasyw­nych i bar­dzo nie­śmia­łych, ponie­waż inte­rak­cja jest jej koniecz­nym ele­men­tem: warto zacze­pić kilka osób, pod­py­tać o histo­rię miej­sca i coty­go­dniowe zaję­cia, rozej­rzeć się dokład­nie po całym lokalu, przy­siąść się do kogoś i chwilę poroz­ma­wiać. Możemy w ten spo­sób tra­fić na wiele cie­ka­wych opo­wie­ści i porad od lokal­sów oraz otrzy­mać zapro­sze­nia na kolejne zaję­cia i imprezy w tym i podob­nych mu miej­scach.

kreska.jpg

cytat.jpg

Zda­rza się jed­nak, że wcho­dzimy do środka abso­lut­nie nie­zau­wa­żeni i nikogo szcze­gól­nie nie inte­re­suje, co tam robimy.

Z pew­no­ścią jest to rów­nież kwe­stia indy­wi­du­alna i jedne miej­sca przy­pa­sują nam bar­dziej niż inne; ja zwy­kle odwie­dzam squ­aty nie na tyle czę­sto, żeby zostać naj­lep­szą przy­ja­ciółką wszyst­kich zgro­ma­dzo­nych, ale, powiedzmy, raz–2 razy w tygo­dniu, to na obiad, to na pro­jek­cję fil­mową. Roz­po­znaję zwy­kle część twa­rzy, nie­któ­rzy się ze mną witają. Mile widziana jest też zawsze pomoc: jeśli na przy­kład zauwa­żam, że ktoś coś potrze­buje prze­nieść, prze­ło­żyć, sprząt­nąć etc., to nie zasta­na­wiam się, tylko po pro­stu poma­gam – w wię­cej osób pój­dzie szyb­ciej, a dodat­kowo w ten spo­sób sta­jemy się czę­ścią danego miej­sca, nieco bar­dziej „swoi”. Czę­ściowo to od naszej pro­ak­tyw­nej postawy zależy więc, na ile dobrze poczu­jemy się w squ­acie i ile wycią­gniemy z wizyty w nim. Drzwi otwarte są dla wszyst­kich, ale ostrze­gam, że jeśli ktoś woli święty spo­kój i jest zwo­len­ni­kiem wyeli­mi­no­wa­nia kon­taktu mię­dzy­ludz­kiego we wszyst­kich usłu­gach, to squat nie będzie dla niego – tutaj trzeba z kimś poroz­ma­wiać, cza­sami o coś zapy­tać i ogól­nie odna­leźć się w nowej sytu­acji. I umyć po sobie naczy­nia – nie przy­szłoby mi do głowy, że ktoś może mieć z tym pro­blem, ale spo­tka­łam już kilka osób, które dozna­wały nie­malże napadu paniki na samą myśl, że muszą opłu­kać talerz we „wspól­nym” zle­wie. W squ­atach czę­sto spo­tyka się cudzo­ziem­ców, któ­rzy szu­kają zarówno alter­na­tywy wobec ofi­cjal­nej i cza­sami trudno dostęp­nej kul­tury, jak i oferty kul­tu­ral­nej i gastro­no­micz­nej tań­szej od komer­cyj­nych lokali i wyda­rzeń – w podob­nym śro­do­wi­sku dużo łatwiej o zbu­do­wa­nie bra­ku­ją­cego poczu­cia wspól­noty. Ja bar­dzo lubię tę inklu­zyj­ność oraz dzie­le­nie róż­nych doświad­czeń i zawsze z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy wra­cam do domu z napra­wio­nym (pra­wie) wła­sno­ręcz­nie rowe­rem, brzu­chem peł­nym pysz­nego, zdro­wego jedze­nia i orga­nicz­nego piwa i torbą wypa­ko­waną po brzegi warzy­wami z odzy­sku. Uwiel­biam fakt, że ludzie ze sobą roz­ma­wiają – dzięki temu mamy oka­zję poznać kogoś, dzie­ląc z nim posi­łek, albo pody­sku­to­wać o wspól­nie obej­rza­nym fil­mie, zamiast ucie­kać z ano­ni­mo­wego kina jesz­cze zanim zapalą się świa­tła po sean­sie.

Ogól­nie idea takiej pra­wie samo­wy­star­czal­nej spo­łecz­no­ści wydaje się nie­zwy­kle atrak­cyjna, przy­nosi bowiem korzy­ści, akty­wi­zu­jąc nie tylko rezy­den­tów squ­atów, ale i oko­licz­nych miesz­kań­ców oraz w ogóle sym­pa­ty­ków kul­tury. Pro­blem polega jed­nak na nie­ak­cep­to­wa­nym spo­łecz­nie (i praw­nie) spo­so­bie zaj­mo­wa­nia budyn­ków, ale akty­wi­stów roz­po­czy­na­ją­cych dopiero swoją dzia­łal­ność, ni­gdy nie będzie stać na wyna­ję­cie czy wyku­pie­nie budynku. Pew­nie nie byliby oni zresztą zain­te­re­so­wani stwo­rze­niem nor­mal­nego modelu bizne­so­wego. Tak czy siak jestem zwo­len­niczką podob­nej samo­or­ga­ni­za­cji. Rów­no­cze­śnie jestem pełna podziwu dla ludzi, któ­rzy abso­lut­nie zwią­zują się nie tyle z kon­kret­nym mia­stem, co wręcz dziel­nicą i budyn­kiem, poświę­ca­jąc wiele lat swo­jego życia na roz­wi­ja­nie lokal­nych pro­jek­tów.

Cho­ciaż w Amster­da­mie poza­my­kano więk­szość squ­atów i sama cią­gle sły­szę histo­rie zna­jo­mych, któ­rzy szu­kają nowych loka­li­za­cji po eks­mi­sji z dotych­czas zaj­mo­wa­nych budyn­ków, wydaje się, że trend nie znika cał­ko­wi­cie i w wielu mia­stach można cią­gle spo­tkać takie alter­na­tywne cen­tra kul­tury. Nigdy nie wia­domo, co będzie z nimi dalej, więc tym bar­dziej pole­cam wizyty w nich. Widzimy się na obie­dzie w squ­acie!musująca tabletka.png

kreska.jpg

KATARZYNA NOWACKA
Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, absolwentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.

WERONIKA "WERA" GRZYWA
Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (filia w Cieszynie), na kierunkach Edukacja Artystyczna i Grafika. Zajmuje się komiksem i ilustracją. Poza tym jest potrzepaną melancholiczką, starającą się nie zwariować!

Ta strona korzysta z plików cookie.