NUMER 22 (2) MARZEC 2017 | "OLD BUT GOLD"
Cała nasza rzeczywistość jest tekstowa: filmy i fotografie, które oglądamy, książki, które czytamy, architektura, którą codziennie mijamy. Miejsca i rzeczy są dialogiczne, rozmawiają z nami i wymagają odpowiedzi. Trwają pomimo nas i dzięki nam, są tu i teraz, a jednocześnie mówią o swojej przeszłości i historii.
A jak alfabet, E jak elementarz, T jak tożsamość… i tak codziennie od początku – w biegu prozaiczności, w chwili odpoczynku tworzymy treść własnego elementarza tożsamości. Monumentalny słownik wrażeń, uczuć, spotkań, pracy, zmęczenia, zniechęcenia, inspiracji. Dzielimy się nim z innymi, bo przecież w zetknięciu z drugim człowiekiem poznajemy siebie. Zbigniew Benedyktowicz napisał: „Tożsamość to spotkanie z innymi, dzięki którym możemy rozpoznać siebie, to niebycie letnim. Tożsamość to poszukiwanie i zadanie. To podtrzymywanie na duchu, trzymanie za rękę… to nasze «nie» wobec nieprawdy, nieładu, nieufności, wobec widma, co udaje rzeczywistość. To nasza niezgoda na bylejakość. Przyznanie się, potwierdzenie. Afirmacja”.[1]
SCENA 1: PYTANIA
Zadajmy sobie zatem kilka pytań o słowa, które mniej lub bardziej świadomie, wybieramy z alfabetu codzienności. „Kim ty jesteś? Kim jestem? Kim jesteś?”, jakich słów użyję, by na te pytania odpowiedzieć, jaki jest mój własny słownik, za pomocą którego nazywam rzeczywistość i jednocześnie naznaczam ją sobą? Pytania o siebie, moje i twoje ja pojawiają się u źródła doświadczenia wszystkiego, co nas otacza i wszystkich, których spotykamy. I nie są to jedynie pytania z rodzaju tych poważnych i górnolotnych – w co wierzę, jakie mam przekonania, w czym (i czy w ogóle) dostrzegam sens. To również pytania proste i czasem tak prozaiczne, że zapominamy je zadawać. Co mijam w codziennej drodze do pracy, co dostrzegam zza okna autobusu, czy słyszę gwar miasta i ciszę przyrody, co mówią o mnie marzenia i sny, jakie emocje i światy otwiera przede mną czytana książka, jakie smaki i zapachy lubię, co czuję podczas odpoczynku, a co podczas ciężkiej pracy. Jak mawiał Pan Cogito, „pytania z pozoru proste wymagają zawiłej odpowiedzi”.
Jakie pytanie zadawała sobie Gelsomina, bohaterka La Strady (1954) Felliniego, gdy w jej rodzinnej wsi pojawił się Zampanó i zaoferował jej pracę przy swoich ulicznych przedstawieniach? Co w istocie oznaczało dla niej pozostawienie domu, ukochanego morza i zgoda na bycie w drodze – bez swojego miejsca, bez prawdziwego dachu nad głową? Czym jest powierzenie swojego losu obcemu człowiekowi, prostoduszne zaufanie mu – głupotą, naiwnością, odwagą, a może brakiem wyboru?
Co czuli mieszkańcy powojennej Warszawy, gdy zamiast znanych miejsc i ulic zobaczyli tylko ich gruzy? Czym są losy miasta, które przestaje istnieć, by po raz kolejny odrodzić się z popiołów? Gruzy zaprzeczają przecież linearności czasu. A może tworzą one jego kolisty odpowiednik? Czy pokój na czwartym piętrze, do którego nie prowadzą żadne schody (bo przestały istnieć), nie jest podważeniem logiki? Nagle podstawy naszego myślenia i rozumienia zaczynają zanikać. „Granica między przeszłością i teraźniejszością jest w naszym mieście niejasna. Czasem daleka historia wydaje się o krok, a czasem ta bliższa nawet zapada się głęboko jak Troja – i jak Troja domaga się odgrzebania i unieśmiertelnienia”.
Jak żyją ci, którzy do swojego miasta nie mogą powrócić? Co czuł bohater Nostalgii (1983) Tarkowskiego, wprost obezwładniony przez wspomnienia? Co to znaczy widzieć przeszłość w każdym, nawet zupełnie nieznanym wcześniej krajobrazie? Co daje człowiekowi pamiętanie?
SCENA 2: DROGA
Zampanó ciągnie za sobą przymocowaną do motoru przyczepę-dom, w której mieszka Gelsomina. Objeżdżają razem całe Włochy – jakby cały świat, dzieląc się z ludźmi swoją prostą sztuką. Oboje skazują się na brak własnego miejsca, oddalanie od mitycznego centrum, czyli domu. Gelsomina wypuściła z rąk wszystko, co wcześniej posiadała, by nabrać pełne garści tego, co przynosi ze sobą droga. Nie wie, do jakiego miasta właśnie przyjechała, jak daleko jest morze, zatraca poczucie czasu i przestrzeni. Nie musi nic rozumieć, nie chce rozpamiętywać swojej krzywdy. Gelsomina całą sobą, wszystkimi pokładami zaufania do świata czerpie z niego życiodajne soki. Zabija ją zło – śmierć przyjaciela, z powodu której traci zmysły. Zamknięta w swoim wewnętrznym świecie, poza czasem i rozumieniem, gra na trąbce melodię, która przeżyje ją samą, dzięki której Zampanó dozna oczyszczenia i bez której obraz Felliniego nie mógłby istnieć.
Droga odbudowywania potęgi z gruzów staje się drogą na poły mityczną wówczas, gdy dochodzi do podważenia chronologii czasu. To, co raz zburzone, może zostać wskrzeszone – jeszcze lepsze i większe, na przekór wszelkim wydarzeniom. Doskonałym przykładem takiej strategii jest warszawski Pałac Kultury i Nauki, łączący ze sobą rodzimą tradycję architektoniczną i jej socjalistyczne przetworzenie. Przede wszystkim miał jednak sięgać nieba (w dosłownym znaczeniu), stać się przestrzenią niemal niedostępną dla zwykłego śmiertelnika, którego percepcja nie jest w stanie objąć liczby pomieszczeń i ogromu budynku. „Chodzi więc tu o rozpoznanie ekspresji i struktur sacrum w świecie, który sam przedstawia siebie stanowczo jako profanum”. To utworzenie środka świata, jego pępka, blisko siebie – pałac jest punktem odniesienia dla wszystkich mieszkańców, turystów i przyjezdnych. Jest drogowskazem zawsze skierowanym na dom – niezmienne w czasie centrum.
Nostalgia pojawia się wówczas, gdy owego środka już nie widzimy i nie prowadzi do niego żaden drogowskaz. „Odczuwa się ją z powodu przeszłości, którą uważa się za straconą. Natomiast anamnesis to wspomnienie radosne, które sprawia, że przeszłość staje się bardziej teraźniejsza niż wówczas, gdy była przeżywana”. Gorczakow, bohater filmu Tarkowskiego, cierpi z powodu nostalgii, tego, co jest bezpowrotnie i całkowicie zawłaszczone przez przeszłość. To choroba uczuć, dojmujące cierpienie. Przypominanie, w przeciwieństwie do nostalgii, niesie ze sobą rodzaj twórczej energii, adaptowania przeszłości w teraźniejszość, zmianę oglądu na to, co minione, nazywania świata na nowo. Te dwie perspektywy upatrują domu-imago mundi we wspomnieniach, a nie tym, co widzialne i namacalne tu i teraz.
SCENA 3: ODPOWIEDZI
Zbigniew Benedyktowicz w Elementarzu tożsamości uczy uważności – na wszystko, co nas otacza, obok czego i z kim żyjemy. Przywołuje dzieła wielkich mistrzów kina, literatury, architektury, koncepcje sacrum (Eliade, Otto) czy symbolu (Jung). Ukazuje, że to, dzięki czemu zadomowiamy się w świecie, co uważamy za swoje, czym się posługujemy i jak mówimy, ma Janusowe oblicze – zwraca się w przeszłość i wybiega w przyszłość. A to oznacza, że źródła pytań, które teraz sobie zadajemy, mają swój początek w przeszłości, niejednokrotnie bardzo odległej.
Tożsamość jest zatem ciągłym dialogowaniem ze sobą i z innymi, a u jego początków stoi zadziwienie światem. Pamiętam moje ogromne nienasycenie postacią Gelsominy, która wydawała mi się istotą nie z tego świata. Każdy jej najmniejszy gest wywoływał we mnie uczucia zachwytu i wątpliwości zarazem, czy bycie tak absolutnie dobrym jest w ogóle możliwe. Gelsomina nigdy nie zapomniała, że przemawiać może przyroda, mijane krajobrazy, nie zwątpiła w ludzką dobroć, ufnie otwierała się na nieznajomych, każde nowe miejsce chciała „udomowić”, pokochała Szalonego i Zampanó, który ją krzywdził. Bo przecież bez niej zostałby zupełnie sam.
Gorczakow natomiast zbyt dotkliwie odczuwał samotność. Potęgował we mnie uczucie melancholii, poruszał to, o czym nie chce się pamiętać. Tarkowski namalował swój obraz paletą szarości, kazał pamiętać nie tyle o kolorach życia, co o trwodze, która jest w nie wpisana. Gorczakow przywołując w pamięci swój dom w Rosji, aktualizując go w ruinach włoskiej świątyni, pyta o kosmiczny sens świata, o dzieje ludzkości. „Nadanie kształtu praobrazowi oznacza w pewnym sensie przełożenie go na język współczesności, dzięki czemu niejako każdy może uzyskać dostęp do najgłębszych źródeł życia, które w przeciwnym razie pozostałyby zakryte”. Bohater przestaje mówić tylko w swoim imieniu, przypomina światu – każdemu z nas z osobna – o tym, że zapominając o własnej przeszłości, unicestwia sam siebie.
Podobne doświadczenie łączy się ze świadomością stąpania po ruinach i grobowcach, na których zostały odbudowane miasta. To jakby życie w widmowej rzeczywistości, o której współczesnemu mieszkańcowi mają przypominać codziennie mijane pomniki, miejsca pamięci, wmurowane tablice, muzea. Ta ciągła obecność przeszłości w przestrzeni naszego życia oraz nadmiar bodźców wizualnych skutkują jednocześnie coraz rzadszą postawą zadziwienia tym, co widzimy i kogo spotykamy. Nie sposób już percypować większości zjawisk i poświęcać im swojego zastanowienia. „Stara topografia jest wyczerpana: nikt więcej nie opuszcza domu w ufności znalezienia czegoś radykalnie odmiennego, nowego, innego. Poczucie swojskości odnaleźć można na końcu świata”. A to w wielu przypadkach oznacza, że człowiek w każdym miejscu na ziemi może czuć się jak w domu i nie potrzebuje już mitycznego centrum, które określi jego tożsamość. Choć można przewrotnie zapytać, czy przynależąc do „wszystkiego”, możemy zadziwić się czymś tak naprawdę?
Czasem zastanawiam się, czy chcąc być wszędzie, zobaczyć najpiękniejsze zakątki Ziemi, zgłębić wszystkie tematy, które mają dla mnie wartość, być w kontakcie ze wszystkimi „znajomymi”, nie absorbuję przypadkiem zbyt wielu bodźców, których nie jestem w stanie przetworzyć. Czy te zabiegi nie zamieniają się w pewnym momencie w puste gesty? Przecież od zawsze próbujemy określić swoje miejsce na ziemi, ponosimy skutki podjętych decyzji, projektujemy marzenia. A każda z tych najmniejszych rzeczy powinna być dla nas istotna. Każdy obraz i słowo, każde zadziwienie, składają się na elementarz tożsamości: narodów, społeczeństw, grup i w końcu nas samych.
A z jakich pytań składa się Twój elementarz?
MAGDALENA BRODACKA
Polonistka i bohemistka. Myśli literaturą, słucha muzyką (klasyczną), patrzy fotografią, marzy po czesku.
WERONIKA "WERA" GRZYWA
Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego (filia w Cieszynie), na kierunkach Edukacja Artystyczna i Grafika. Zajmuje się komiksem i ilustracją. Poza tym jest potrzepaną melancholiczką, starającą się nie zwariować!