DO GÓRY

 

fuss_czechy_domzalska_cover.jpg

NUMER 21 (1) STYCZEŃ 2017 | "CZY ROZMIAR MA ZNACZENIE?"


CZECHY – MAŁY KRAJ,
WIELKIE PIĘKNO

MAGDALENA BRODACKA | KATARZYNA DOMŻALSKA

Do celu pozo­stały już tylko trzy godziny. Pociąg mija Ostravę-Svi­nov i kie­ruje się na połu­dnie, a jakieś nie­okre­ślone cie­pło, któ­rego źró­dła nie potra­fię ziden­ty­fi­ko­wać, roz­lewa się na wszyst­kie moje myśli. Jak się póź­niej okaże, będzie mi ono towa­rzy­szyło z każ­dym kolej­nym powro­tem do Czech – małego kraju wiel­kiego piękna.

Od kilku lat Cze­chy mają dla mnie melo­dię pio­senki Karla Plíhala Naga­saki Hiro­šima. Ten pro­sty utwór zna­nego cze­skiego gita­rzy­sty i kom­po­zy­tora był klu­czem, któ­rym otwie­ra­łam kolejne drzwi spe­cy­ficz­nej cze­skiej kul­tury i men­tal­no­ści.

Tram­wa­jem dwójką jeździ­łem do Žide­nic
Z takiej miło­ści zazwy­czaj nie ma nic
Przez taką miłość są tylko worki pod oczami
I dwa spa­lone serca Naga­saki Hiro­szima[1]

***

STACJA: BRNO
Początki nie były pro­ste. Jak na ponad 10-milio­nowy kraj zachod­nio­eu­ro­pej­ski, Repu­blika Cze­ska zaska­ki­wała swoją „maleń­ko­ścią” i swoj­sko­ścią, nie­za­leż­nie od mia­sta, w któ­rym prze­by­wa­łam. Moim szczę­ściem, począt­kowo (nie­stety) nie­do­ce­nia­nym, oka­zały się Morawy i ich sto­lica – Brno. Naj­więk­sza, bo 200-tysięczna wieś, jak sami je nazy­wają jego dow­cipni miesz­kańcy. Morawy to jedna z trzech krain histo­rycz­nych Repu­bliki Cze­skiej (obok Czech i Ślą­ska Cze­skiego), którą można poko­chać za nad­zwy­czajne piękno przy­rody. Wystar­czy wsiąść do pociągu byle jakiego (choć byle jakich w Cze­chach nie ma) i obser­wo­wać widoki. Moje Cze­chy mają barwę zie­leni i może wła­śnie dla­tego przy­wo­łują na myśl wio­snę i waka­cje. Z let­nim kinem pod gołym nie­bem (Sor­ren­tino z cze­skimi napi­sami to jesz­cze więk­sze arcy­dzieło), z polami sło­necz­ni­ków na naj­dłuż­szej tra­sie rowe­rowo-rol­ko­wej cią­gną­cej się przez całe Brno, z (nie naj­lep­szymi) cze­skimi obia­dami, które warto spo­żyć już w samo połu­dnie, bo po 12 wybór na uni­wer­sy­tec­kiej sto­łówce jest mocno ogra­ni­czony, oraz z mitycz­nym tram­wa­jem numer 2 z pio­senki Plíhala, który naprawdę jeździ do Žide­nic.

Gdyby spod sterty kurzu wydo­być zare­je­stro­wane kon­certy Plíhala, można by poku­sić się o stwier­dze­nie, że Czesi już dawno temu zaadap­to­wali modny dziś mini­ma­lizm, a jego cza­sem gro­te­skowa forma raczej ni­gdy nie wyj­dzie z uży­cia. Wystar­czy gitara, wcale nie nad­zwy­czajny głos i tek­sty, z któ­rymi każdy może się iden­ty­fi­ko­wać. Nie­słab­nącą popu­lar­no­ścią cie­szą się pie­śnia­rze i pie­śniarki, choćby bar­dzo dobrze znany w Pol­sce Jaro­mír Noha­vica (razem z Plíha­lem wystą­pili w fil­mie Petra Zelenki Rok dia­bła z 2002 roku), uwspół­cze­śniona wer­sja chło­paka z gitarą – Tomáš Klus, czy nie­ży­jąca już, lecz na­dal słu­chana Zuzana Nava­rová. Nie jest zatem zasko­cze­niem, że Czesi naj­chęt­niej spo­ty­kają się w gospo­dzie, przy piwie, z gitarą i nie­rzadko innymi instru­men­tami. Spę­dzone w ten spo­sób piąt­kowe wie­czory nie wyklu­czają tego, by w sobotę panie wycią­gnęły ze swo­ich szaf naj­pięk­niej­sze suk­nie, a pano­wie zało­żyli ele­ganc­kie gar­ni­tury i razem udali się do fil­har­mo­nii bądź opery. Cze­ska kul­tura jest tyglem małych, lokal­nych tra­dy­cji i zachwy­ca­ją­cej kul­tury wyso­kiej. Nie­mal każdy Czech zna kom­po­zy­cje Leoša Janáčka i Anto­nína Dvo­řáka, a przy dźwię­kach Weł­tawy Bedři­cha Sme­tany, odzwier­cie­dla­ją­cej uczu­cia Cze­chów do ziemi, uroni łzę.

fuss_czechy_domzalska.jpgSTACJA: MIKULOV
Około 40 kilo­me­trów na połu­dnie od Brna znaj­duje się bli­sko 7-tysięczne mia­steczko Miku­lov. Malut­kie, pełne malow­ni­czych wznie­sień i wido­ków, kolo­ro­wych dom­ków i win­nic, zaska­ku­ją­cych dosłow­nie na każ­dym kroku. A nad tym wszyst­kim góruje Svatý kope­ček, czyli Święty Pagó­rek, na któ­rego szczyt pro­wa­dzi kamienna droga krzy­żowa oto­czona win­nicami. Żadne słowa nie odda­dzą uczu­cia abso­lut­nej bło­go­ści, które roz­lewa się po ciele wraz z sączo­nym burčákiem we wrze­śniowe połu­dnie na szczy­cie Sva­tego kope­čka. Jego roz­miar nie może być jed­nak lek­ce­wa­żony: „Jak się czło­wiek uchleje, to w Ker­sku też jest Kili­man­dżaro” (Bohu­mil Hra­bal, Święto prze­bi­śniegu).

Burčák – słowo klucz dla wszyst­kich ama­to­rów wina (i nie tylko), to kil­ku­dniowy, fer­men­tu­jący moszcz z wino­gron, który sma­kuje jak naj­słod­szy sok i potrafi zasko­czyć jak naj­moc­niej­szy alko­hol. Pro­duk­cja burčáku odbywa się głów­nie na Mora­wach, a jego święto przy­pada na mie­siąc wrze­sień. To wręcz kul­tu­rowy feno­men wspól­no­to­twór­czy. Burčák i wino mają moce magiczne – wyzwa­lają w Cze­chach radość, zachę­cają do wspól­nego prze­ży­wa­nia tego wyjąt­ko­wego okresu pod­czas licz­nych festy­nów, zabaw i kon­cer­tów orga­ni­zo­wa­nych z oka­zji wino­bra­nia. Na Mora­wach, a zwłasz­cza w Miku­lo­vie, zna­leźć można liczne szlaki tury­styczne śla­dem naj­więk­szych win­nic i towa­rzy­szące im pamiątki histo­ryczne.

Każde cze­skie mia­sto ma swoją wino­tekę z piw­nicą pełną win­nej ambro­zji, a w niej towa­rzy­stwo, śmiech i muzykę do rana. Znane są rów­nież liczne przy­padki nara­ża­nia dóbr pry­wat­nych w celu prze­trans­por­to­wa­nia pro­sto z win­nicy świe­żut­kiego burčáku dla szer­szego grona kon­su­men­tów. Pla­sti­kowe zakrę­cane butelki z fer­men­tu­ją­cym napo­jem, mają ten­den­cję do wybu­cha­nia w naj­mniej spo­dzie­wa­nym momen­cie. Choć czę­ściej, zanim burčák dotrze do swo­ich wiel­bi­cieli, zostaje wypity przez prze­zor­nych ochot­ni­ków, któ­rzy pod­jęli się próby prze­wie­zie­nia go.

Na prze­kór tym, któ­rzy Cze­chy koja­rzą tylko z piwem, jest pocie­sze­nie – każdy może zna­leźć tu coś dla sie­bie. Hero­icz­nie wdra­pać się na swoje Kili­man­dżaro i bez nie­ustan­nej pre­sji czuć radość – tu i teraz. Ucie­le­śnie­niem takiej życio­wej postawy jest cze­ski pábi­tel – osoba odnaj­du­jąca piękno w naj­zwy­czaj­niej­szych spra­wach dnia codzien­nego. Okre­śle­nie to wymy­ślił Bohu­mil Hra­bal, naj­więk­szy piewca „małego” życia.

STACJA: PRAGA
Praga, sto­lica Repu­bliki Cze­skiej, jedno z naj­pięk­niej­szych miast euro­pej­skich, które co roku przy­ciąga miliony tury­stów. Można odnieść wra­że­nie, że „spa­cer” nad­zwy­czaj zatło­czo­nym Mostem Karola nikomu nie jest straszny, a widok z Hrad­czan za każ­dym razem zapiera dech w pier­siach. Magiczna Praga, jak okre­ślił ją Angelo Maria Ripel­lino, ujaw­nia swe tajem­nice zwłasz­cza nocą, gdzie oświe­tlone mosty (nazy­wana jest mia­stem mostów) oraz wąskie uliczki two­rzą swo­isty labi­rynt. Tym bar­dziej trzeba być nie­ustan­nie uważ­nym na to, co czyha na nas tuż za rogiem lub… nad samą głową. Możemy bowiem natknąć się na dzieła sztuki współ­cze­snej, które są inte­gralną czę­ścią mia­sta.

Jed­nym z najbar­dziej zna­nych arty­stów zwią­za­nych z Pragą jest David Černý – naczelny „wku­rzacz cze­ski” jak nazwał go Mariusz Szczy­gieł. Ten eks­cen­tryczny arty­sta buduje cze­ską toż­sa­mość w zmien­nych kon­tek­stach prze­strzeni. Po 1989 roku sztuka współ­cze­sna w Repu­blice Cze­skiej stała się bli­ska życiu i krwio­obiegu każ­dego oby­wa­tela. Černý śmiało poka­zy­wał, że dzieło sztuki nie jest bytem odre­al­nio­nym, ale wspó­łist­nieje z miesz­kań­cami miast. Jest auto­no­miczne, nie potrze­buje spe­cjal­nie wypre­pa­ro­wa­nych miejsc, lecz prze­strzeni, w któ­rych „funk­cjo­nuje” na równi z czło­wiekiem. Najbar­dziej znane dzieła Čer­nego w Pra­dze to Sika­jący – rzeźba-fon­tanna, która przed­sta­wia dwóch męż­czyzn sika­ją­cych na mapę swo­jego kraju, Koń – rzeźba podwie­szona pod sufi­tem w pałacu Lucerna, uka­zu­jąca świę­tego Wacława, który sie­dzi na brzu­chu swo­jego mar­twego konia, czy Nie­mow­lęta – ogromne rzeźby dzieci racz­ku­ją­cych po wieży tele­wi­zyj­nej dziel­nicy Žižkov.

Jed­nak dzie­łem, które nie­ustan­nie fascy­nuje mnie najbar­dziej, jest Wisie­lec, aktu­al­nie „kró­lu­jący” nad ulicą Husa. Rzeźba po raz pierw­szy została wysta­wiona w 1997 roku na wysta­wie Respekt w Willi Rich­tera, znaj­du­ją­cej się na Malej Stra­nie w sta­rej czę­ści Pragi. Póź­niej Wisielca można było zoba­czyć w Ber­li­nie, Sztok­hol­mie, Lon­dy­nie, Chi­cago, Rot­ter­da­mie, Buda­pesz­cie, Bar­ce­lo­nie oraz we Wro­cła­wiu. Jak stwier­dził Mariusz Szczy­gieł w książce Zrób sobie raj, „Po pro­stu gdzie­kol­wiek Wisie­lec zawi­śnie, tak ze swoim obo­jęt­nym wyra­zem twa­rzy, natych­miast staje się syn­tezą epoki”. Rzeźba ma 220 cen­ty­me­trów wyso­ko­ści i jest wyko­nana z lami­natu. Przed­sta­wia postać męż­czyzny, który dosłow­nie wisi nad gło­wami spa­cerowiczów, jedną ręką trzyma się drążka przy­twier­dzo­nego do dachu kamie­nicy i przy­go­to­wuje się do osta­tecz­nego upadku. Istotny jest fakt, że rzeźba ma twarz Zyg­munta Freuda. David Černý świa­do­mie wzbu­dzał w prze­chod­niach prze­ra­że­nie i idącą za nim reflek­sję. Spraw­czość dzieła naj­peł­niej obja­wia się nocą lub w ostrym słońcu, ponie­waż rzeźbę myli się z czło­wiekiem. Stąd czę­ste tele­fony na poli­cję o poten­cjal­nym samo­bójcy na ulicy Husa. Naj­waż­niej­sze jed­nak, że na prze­kór wszel­kim oko­licz­no­ściom, obo­jętny wyraz twa­rzy Wisielca zmu­sza do zatrzy­ma­nia się, wytę­że­nia wzroku i chwili reflek­sji. Pod prąd epoce, w któ­rej żyjemy.

***

Mijane sta­cje są dla mnie oka­zją do snu­cia kolej­nych histo­rii, zapi­sy­wa­nia myśli w takt jadą­cego pociągu, odkry­wa­nia nowych muzycz­nych inspi­ra­cji i zaczy­ty­wa­nia się w cze­skich powie­ściach. W grun­cie rze­czy Cze­chy nie są kra­jem nad­zwy­czajnie wyjąt­ko­wym. Jed­nak w ich pro­stocie i „nie­wiel­ko­ści” tkwi praw­dziwe piękno. A czy to nie wystar­cza­jąco dużo?musująca tabletka.png


[1] Frag­ment pio­senki Naga­saki Hiro­šima autor­stwa Karla Plíhala. Tłu­ma­cze­nie wła­sne. 

kreska.jpg

MAGDALENA BRODACKA
Polo­nistka i bohe­mistka. Myśli lite­ra­turą, słu­cha muzyką (kla­syczną), patrzy foto­gra­fią, marzy po cze­sku.

KATARZYNA DOMŻALSKA
Absolwentka kierunku Projektowanie Graficzne na ASP we Wrocławiu (2012). Na co dzień zajmuje się projektowaniem graficznym, ilustracją oraz animacją. Laureatka licznych konkursów. Obecnie freelancer.

Ta strona korzysta z plików cookie.