Drapieżcy (1999, A. Bird) mogą być przykładem niefortunnego tłumaczenia tytułu filmu na język polski. Oryginalne Ravenous to po prostu „wygłodniały”, co zdecydowanie lepiej oddaje sens tego nietypowego horroru, posiłkującego się cytatem z Nietzschego, podlanego satyrycznym sosem i posiadającego motto „Jesteś tym, co jesz”.
Jest po 23, leżę już. Obok mnie żona kończy przygotowywać warsztaty do swojej pracy. Miałem wolne i przez większość dnia czekałem na odzew Grupy (ustaliliśmy drugi deadline, który właśnie minął). Kiedy w końcu postanawiam zostawić to i obejrzeć coś na laptopie, telefon zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu „Ewa!” i już wiem, że czeka mnie kwadrans rozmowy.
Od zawsze ciągnęło mnie do filmowych „kuriozów”. Jako kilkuletni chłopak wypożyczyłem Miasto Zaginionych Dzieci (1995, J.-P. Jeunet, M. Caro) na VHS-ie. Pamiętam bardzo niewiele poza uczuciem, jakie pozostało po seansie: mieszanką przerażenia z fascynacją.
Przy okazji pisania tego tekstu postanowiłem więc poświęcić trochę czasu na zastanowienie się nad dość ważną kwestią: dlaczego wracam do gry, którą porzuciłem trzy lata temu? Dlaczego, pomimo dostrzeżenia jej potencjału, początkowo nie przykuła mnie do siebie i nie przyniosła oczekiwanej satysfakcji?