Jest w tym jakaś adrenalina, aby pierdolnąć Jehowym drzwiami z hukiem. Tym razem było jednak inaczej – drzwi zamknęły się lekko, a w szczelinie krył się pożegnalny, miłosierny uśmiech. Zapraszający do rozmowy, ale uprzedzony do tematu.
Święta tuż-tuż. Komercyjne radiostacje powoli polerują dzwoneczki, a zza towarów na supersamowych półkach nieśmiało prześwituje kłujący zarost Georga Michaela.
Po spalonych dwóch el-emach pod kolorowym korpo zaszywam się w kąciku kreatywnym, gdzie znów mogę, celem odświeżenia umysłu, przelać swędzące frustracje, korzystając jedynie z dwóch procent funkcji Łorda.
El dorado. Raj na ziemi. Rock’n’roll, YOLO, carpe diem, fuck the world, let it be, fuck the people, fuck me.